Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wełna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wełna. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 maja 2024

Kardigan Drift, a jakby serdak

Pisząc o swojej dziewiarskiej pasji mam świadomość, że to robienie na drutach, tak mi bliskie, tak bardzo moje, jest zarazem częścią czegoś znacznie większego, całej sieci powiązań z innymi, nie tylko z bliskimi, dla których dziergam, nie tylko ze znanymi mi dzisiaj pasjonatami tworzenia i noszenia  dzianin, ale też z przeszłością mniej lub bardziej odległą od dzisiejszych czasów i życiem pod wieloma względami niepodobnym do współczesnych realiów. A oczka prawe i lewe wciąż robi się podobnie jak robiło się kiedyś. Choć motywy mogły być zupełnie inne i to w obydwu znaczeniach słowa motywy, jako powtarzające się wzory na dzianinie i jako powody do działania. Dawniej częściej niż dziś była to potrzeba i konieczność, lecz patrząc na takie dawne prace można zachwycać się ich pięknem i misternym wykonaniem. Gdy pomyślę, że te dzieła powstawały często z niedostatku, z ograniczonych zasobów czuję jeszcze większy podziw i doceniam nasze obecne możliwości.

Cieszy mnie ogromnie rozkwit w obszarze związanym z rękodziełem, jest coraz więcej materiałów, włókien, narzędzi, wzorów, jest też coraz większa świadomość i szacunek do zasobów naturalnych. Dzierganie staje się coraz bardziej popularne. Obserwuję zmiany nawet na przestrzeni kilku lat. Jakiś czas temu wstąpiłam do osiedlowej pasmanterii chcąc kupić druty, nie było rozmiaru, którego potrzebowałam, zresztą wszystkie druty tam dostępne można było policzyć na palcach jednej ręki. Najciekawsza była jednak reakcja sprzedawczyni – „A któż to jeszcze robi na drutach w tych czasach”. Cóż, pani choć sporo młodsza ode mnie zachowywała się jakby była wyjęta z innych czasów. W niedługim czasie w okolicy powstały dwa całkiem przyzwoite miejsca, gdzie można kupić włóczki, druty a i o dzierganiu porozmawiać. Doczekałam się też włóczkowych targów w moim mieście i jestem przekonana, że będą kolejne.

Taki wzrost zainteresowania dziewiarstwem i rękodziełem wiąże się zapewne z możliwościami ekonomicznymi oraz technologicznymi, z rozprzestrzenianiem się w Internecie pięknie sfotografowanych prac zachęcających by samemu spróbować. Na pewno na mnie tak działa wypływający z ekranu strumień obrazów związanych z moją pasją. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ten rozkwit dziewiarstwa wynika też z innych przyczyn, z uszanowania dorobku przeszłych pokoleń, chęci sięgania do korzeniu, docenienia tego choćby bardzo skromnego dziedzictwa, tego że ktoś nauczył nas robić oczka prawe i lewe… Bo przecież to wszystko nie zaczęło się od nas.

Niedawno doświadczyłam takiego poczucia powrotu do przeszłości podczas dziergania. Od paru lat najczęściej robię na okrągłych drutach, jeśli swetry to bezszwowe, bo tak najwygodniej. Mam też sporo drutów długich, prostych i  postanowiłam wydziergać sweter właśnie na takich drutach. Było to jak najbardziej uzasadnione, gdyż wybrany projekt składał się z części wykonywanych osobno i potem zszywanych. Więc i ta technika była jakby powrotem do dawnych czasów. Jakoś nie obawiałam się tego zszywania, postanowiłam tylko że postaram się zrobić to starannie, jeśli miałam jakiekolwiek obawy to były one dość typowe – czy wystarczy włóczki, ha. Dokupienie nie wchodziło w grę, bo sweter z włóczki nieznanej, z prutego innego swetra. Ale włóczki wystarczyło, moteczek malutki jeszcze został, więc miałam dobre przeczucie. Wcześniejsze wcielenie swetra wpadło w ręce mojej siostry, która kupiła go ze względu na piękny kolor i świetną jakościową wełnę. Jeszcze latem to sprułam, rozwinęłam, uprałam i znów zwinęłam, a jakoś w środku zimy poczułam że potrzebny mi ciepły, zapinany sweter. Wiedziałam z czego go zrobić! Skorzystałam z bezpłatnego wzoru Berroco Drift, robiłam na dość grubych drutach 4,5 a podział na mniejsze elementy dawał wrażenie szybszej pracy. Zszywanie zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, wyszło ładnie, a poza tym jakby zdyscyplinowało fason dzianiny. Tak jak napisałam wcześniej ta zszywana forma i proste druty były dla mnie sentymentalną podróżą, zaś gdy po raz pierwszy przymierzyłam zszyty sweter i poczułam jego ciepło i taki przyjemny ciężar przypomniało mi się słowo „serdak” i kobiety z mojego dzieciństwa, mama, babcie, ciotki, sąsiadki.

Tylko, że serdak nie ma rękawów, to taka solidna kamizelka. Zrobię sobie na następną zimę. A tymczasem mam kardigan, jak się okazało nie tylko na zimę.















poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Elementarz

Splątane nici, szpulki, igły. Rysunek wygląda jakby powstał na szybko, od niechcenia, a jednak jest właśnie taki jak ma być,  idealnie odzwierciedlający nieidealną, ale piękną i fascynującą rzeczywistość. Można to powiedzieć o wszystkich grafikach Janusza Grabiańskiego znanego ilustratora książek dla dzieci w tym Elementarza. Co ciekawe motyw przyborów do szycia pojawia się u tego autora wiele razy np. tu.

Gdy obecnie czasem patrzę na ilustracje Grabiańskiego podobają mi się nawet bardziej niż kiedyś, widzę też w nich więcej głębszych znaczeń, a być może dodaję też coś od siebie. Weźmy takie przybory do szycia, trochę nieokiełznane, jakby żyjące swoim życiem. Każdy ma takie rzeczy, są zebrane razem gdzieś w jednym miejscu, w jakichś szufladach, skrzyneczkach, czy puszkach, albo w maleńkich podróżnych zestawach, siedzą sobie cicho w tych swoich miejscach i gdy stają się potrzebne nagle jakby nabierały mocy i objętości, nawet jeśli nie znajduje się tam tego, czego właśnie potrzeba. Wtedy przychodzi czas na porządki, wylatują zbędne rzeczy a pojawiają się nowe. Czegoś ubywa, coś się kończy, czegoś przybywa. Porządki dają nie tylko efekt estetyczny, ale i miłe poczucie panowania na sytuacją. Dobrze jest jednak mieć świadomość, że nie nad wszystkim da się przejąć kontrolę i wszystko poukładać. Więc te nitki, kłębki, szpilki i szpulki zawsze będą dynamiczne, zawsze gdzieś będzie coś odstawać, bo taka ich natura, bo takie jest życie.

Wokół nas i w nas wiele rzeczy łączy się ze sobą w różnych powiązaniach i splotach, o których zwykle się nie myśli. W obrębie ciała są różne sieci, więzi i powięzi. Myśli i słowa mogą się plątać, a żeby pojąć istotę rzeczy idziemy po nitce do kłębka. W relacjach społecznych utrzymujemy różne więzi, niektóre są jak pomocne liny, inne jak ograniczające sieci, są też sznury jak na dziecięcej huśtawce - dające pewność oraz umożliwiające rozmach i dające radość. Cenne są też delikatne, subtelne nici porozumienia i sympatii. Warto czasem zrobić przegląd swoich skarbów, jakkolwiek się je rozumie.

….

W części dzianinowej mam do pokazania dwa dziecięce sweterki zrobione dla moich wnuków jeszcze jesienią ubiegłego roku. Nadszedł czas przedświąteczny, w dziwną wizją białych świąt, a że ta zimno wiosenna pora nie sprzyja plenerowym sesjom zdjęciowym sięgam więc po te zdjęcia które już mam, zdjęcia Kingi zrobione na spacerze i kilka domowych zdjęć Karola. 

Obydwa sweterki powstały niejako spontanicznie, ich rozmiary miały być takie do ubrania na już, a zarazem na tyle luźne, by były nadawały się do noszenia również w przyszłym roku.

Sweterek w serca zrobiłam w oparciu o wzór Heart Cardigan Eweliny Murach z szaro niebieskiej merynosowej włóczki z odzysku. 

Raglanowy sweterek w paseczki robiłam według własnego pomysłu, od góry, z podkrojem szyi dla komfortu noszenia. Inspiracją w tym przypadku były połączenia kolorów, które już w motkach dobrze się układały i domagały zestawienia w jednej dzianinie.

Oto i one:
















 

 

piątek, 17 marca 2023

Moje dziewiarskie abecadło, dalej P - Plany, pomyłki, ponowne próby.

Im lepiej przygotowany plan tym łatwiej się go realizuje, nie zamierzam polemizować z tą prostą zasadą, bowiem sprawdza się ona na wielu polach. Zdarza się jednak i to wcale nie tak rzadko, że coś potoczy się inaczej, zmienią się okoliczności, możliwości, potrzeby i wiadomo już, że nie wyjdzie, tak jak wcześniej się zakładało. Co wtedy? Zostawić, zapomnieć i iść dalej, czy może ubolewać, jakaż to szkoda, że się nie udało. Zanim przedstawię trzecią opcję zatrzymam się na chwilę przy tej drugiej, przy tym żałowaniu. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest, czego naprawdę człowiekowi szkoda, czy tego niezrealizowanego idealnego planu jako takiego, czy może raczej swojego niespełnienia. Przykro mi, że „to” nie wyszło, czy raczej przykro, że „mnie” to nie wyszło. Różnica z pozoru niewielka, lecz dla ego dość istotna. Zostawmy jednak niuanse i wróćmy do tej chwili, gdy okazuje się, że jednak plan nie wyjdzie. Wtedy można go po prostu zmodyfikować, uwzględniając to, co niesie życie, coś dodać, coś ująć, zmienić kierunek, gdzieś docisnąć, gdzieś poluzować. Takie podejście pozwala zachować równowagę w swoich działaniach. Gdy zastanawiam się nad słowem „równowaga” wyobrażam sobie raczej balansowanie, stały ruch, czasem drżenie. Nie stawiam więc solidnych pomników tym planom, co nie wyszły, nie utwardzam ich żalem, a zwyczajnie zostawiam je w czasie przeszłym niedokonanym i niekiedy tam zaglądam by wydobyć jakiś element do nowych projektów, a przy okazji przypomnieć sobie lekcje i za nie podziękować.

Po tym nieco filozoficznym wstępie pozwolę sobie na przedstawienie przykładów z mojego dziewiarskiego życia. Będzie o planach niespełnionych, pozmienianych i jednej dużej pomyłce. Zapytacie po co się tym zajmować? Na pewno nie po to by się użalać, skarżyć, ani też nie po to by chwalić się słabościami albo je wyśmiewać, choć uśmiechnąć się na pewno warto. Napisałam ten post po to, by zdystansować się do pewnych rzeczy i wyciągnąć wnioski.  Kto wie, może dla kogoś z czytelników będzie budujące takie spojrzenie, uznające również niespełnione plany, potknięcia i błędy, które wcale nie hamują radości  rozwijania pasji. Nie wiem czy to przypadek, ale gdy już zdecydowałam się pokazać te słabsze momenty poczułam przypływ energii twórczej i najchętniej już chwyciłabym za druty. Ale wstrzymam się jeszcze, post dokończę, bo kto wie czy ten zapał do nowych planów nie jest ukrytą pokusą by dać sobie spokój i nie skończyć zaplanowanego tekstu😉

Ilustrowanie tematu zacznę od rzeczy największej pod względem wielkości dzianiny i rozmiaru błędu. Pisząc o mojej dziewiarskiej pasji nigdy nie ukrywałam potknięć czy błędów, ale takiej pomyłki, żeby zniszczyć cały sweter to w historii tego bloga nie było. Doprawdy nie wiem skąd przyszedł mi do głowy pomysł, żeby ułatwić sobie życie i po ręcznym upraniu, odwirować w pralce, na maksymalnie obniżonych obrotach, jakżeby inaczej. Nigdy wcześniej takich rzeczy nie robiłam. Może wirujące wzory na swetrze tak na mnie podziałały, może pogoda niesprzyjająca suszeniu, nie wiem. Z pralki wyjęłam nadal mokry, ale zupełnie odmieniony sweterek, sfilcowany, zmniejszony. Nie płaczę, choć oczywiście trochę mi szkoda i tego swetra i mojego czasu, ale trudno. Sweter ten trochę mi posłużył, czas jego minął, teraz być może nada się do ocieplenia jakiegoś ula😊Dla zdjęcia porównawczego „przed i po”  jakoś udało mi się wcisnąć w ten sweter, ale sfilcowanie to nie tylko pomniejszenie rozmiaru, dzianina staje się szorstka, zbita i twarda jak zbroja. Plusem tej przygody jest bezcenna lekcja, by tak brutalnie nie traktować rękodzieła. Zamykając temat zanurkowałam do archiwum bloga by odnaleźć post z tym swetrem i jakież było moje zdziwienie gdy przeczytałam tytuł „Wirujący sweter” (klik)! Wirujący sweter zakończył swój żywot poprzez niefortunne odwirowanie, czyż to nie zabawne? 

Drugi wątek to niespełnione plany czapkowe. Jakoś tak wyszło, że nie wyszło mi w tym sezonie z czapkami, choć miałam niejedno nakrycie głowy wydziergać dla siebie, dla męża, dla syna, dla wnuczki… Właściwie to dla męża jedną czapkę zrobiłam, z cudnego merynosa, miękkiego i lekkiego, przelewającego się w dłoniach jak woda. Wzorem patentowym, o którym powiedzieć, że jest niezbyt zwarty to nic nie powiedzieć. Czapka nawet na tęgiej głowie jakby omdlewa i zmierza do bezwładu. Pasowałoby to spruć od razu i ścieg inny wybrać albo dodatkową nitką wzmocnić, a tymczasem mąż czapkę polubił bardzo i nosi ją chętnie, nie zważając na moje dziewiarskie zawstydzenie. Gdy idziemy razem przypominam sobie to piękne powiedzenie, że miłość nie jest patrzeniem na siebie tylko w jednym kierunku. Mimo to mimowolnie kątem oka nawiązuję kontakt z tą czapką i ….z długim westchnieniem odpowiadam wiem, wiem…😊

Na zakończenie maleńkie mozaikowe dzianinki - etui na telefon z opracowanym przeze mnie wzorem. Wymyśliłam prosty wzór, ale okazało się, że w wykonaniu wcale takie proste to nie jest. Na szczęście przy takim rozmiarze dzianiny po prostu zaczęłam jeszcze raz i druga wersja wyszła lepsza, z wyraźniejszym wzorem klucza.

I to tyle na dzisiaj, pozdrawiam serdecznie do następnego razu😊












sobota, 17 grudnia 2022

Od skarpetek na drutach do szydełkowej chusty

Z rozmachem i lekkością śmigam na drutach, mam też pewną swobodę w ubieraniu myśli w słowa, choć nie zawsze jedno jest najlepszym odwzorowaniem drugiego. Na przykład dzisiaj, gdy chcę pokazać moją pracę i napisać o tym, jak powstawała trochę się waham, nie wiem czy dam radę, bowiem do tej dzianiny mam bardzo emocjonalne podejście, wiele pozytywnych skojarzeń i miłych zaskoczeń. Gdy wpadłam na pomysł by do najnowszych zdjęć w zimowej scenerii dodać też wcześniejsze, z jesieni, z lata,  przeżyłam coś głęboko poruszającego. Aby odnaleźć tych kilka fotografii musiałam przebiec wzrokiem przez wiele innych na przestrzeni kilku miesięcy.

Od tygodnia jest u nas biało, śnieg sprawia, że świat wydaje się czarno biały, jak na dawnych ilustracjach, jest pięknie, bajkowo, a w domu przytulnie. Narzucam na ramiona najcieplejszą moją chustę i szukając jej zdjęć przenoszę się w środek lata, karnawał kolorów i światła, które nawet w głębi lasu zdają się bardziej hojne niż grudniowe lampy i światełka. Zapalam jeszcze świece i wracam do teraźniejszości, do pisania.

Przedstawiam Wam bohaterkę dzisiejszego wpisu kolorową chustę granny. Przede wszystkim wyróżnia ją to, że jest zrobiona szydełkiem. Mojej dziewiarskiej naturze zdecydowanie bliższe są druty, ale zawsze mam pod ręką szydełko, które jest jak niezawodny przyjaciel, pomoże chwycić zagubione oczko, zrobić stabilne wykończenie, jakąś plisę czy inny detal, albo nawet całą zabawkę. Szydełkować nauczyłam się w dzieciństwie, ale dopiero niedawno zdecydowałam się na dzianiny szydełkowe. Podziwiając prace innych dziewiarek nabierałam coraz większej ochoty by samej spróbować. Inspiracją i impulsem do zrobienia chusty granny stały się dla mnie słowa Asi, autorki bloga „Druty i motki”, że to „najprostszy wzór wszechświata”. Znalazłam na you tube instrukcję jak zacząć i po trzech minutach już zabrałam się za dzierganie. Niedługo potem nauczyłam się odczytywania schematów szydełkowych podczas testu torebki Lawenda zaprojektowanej przez Renatę Witkowską.

Początek mojej chusty wiąże się mocno z przygodą skarpetkową. Podobają mi się skarpetki z resztek włóczek, ale lubię gdy obydwie skarpety są jednakowe. W moich zapasach, włóczki skarpetkowe zajmują coraz więcej miejsca, nie tylko motki nowe, ale i różne końcówki wełenek, w przeróżnych kolorach, które lubię z sobą łączyć, przymierzać, wyobrażać sobie jak razem zagrają. Pewnego razu zaczęłam dziergać skarpetę łącząc kolory w ciekawy i niebanalny sposób, w miarę przybywania skarpety rosło moje zadowolenie i radość z patrzenia na zestawienia barw, aż tu nagle uświadomiłam sobie, że mimo wcześniejszych oszacowań kluczowego koloru raczej nie wystarczy na drugą skarpetkę. No to koniec, pomyślałam i sprułam to co się tak pięknie zapowiadało, jednak nastroju nie poprawiało mi ani myślenie ani prucie, ani myślenie o pruciu, ani bezmyślne prucie, zresztą już dawno sprułam…  Wtedy przypomniałam sobie o moich planach szydełkowych i skłębione emocje przekierowałam na nową aktywność. Zebrałam razem różne pasujące do siebie kłębki, kłębuszki, resztki, reszteczki i kawalątki i tak zaczęła się moja przygoda z chustą granny, która trwała parę miesięcy. Chusta od samego początku była wdzięcznym projektem, niewymagającym wielkiej uwagi, koncentracji na schematach, ani nie ponaglającym. Odkryłam też, że szydełko łatwiej jest odłożyć i to w dowolnym momencie, wystarczy wbić go w motek czy dzianinę, bez imperatywu „skończyć rząd”😊 Gdy dziergałam coś innego chusta cierpliwie czekała. Czasami robiłam przerwy, bo nie byłam pewna co do następnego koloru, każde połączenie musiałam po prostu poczuć, zresztą tak jak w przypadku tworzenia innych dzianin, tylko tutaj miałam mniejsze ilości i większy wybór.

Dzianina szydełkowa ma bardziej zwartą strukturę, w porównaniu do robionej na drutach jest twardsza, jest też grubsza i cieplejsza. Latem myślałam sobie, że owszem kolory pięknie pasują do błękitnych i fioletowych kwiatów, ale największy pożytek będzie z tej chusty zimą. Okazało się jednak, że ciepło tej dzianiny przydało się w samym środku upałów, kiedy to wiele godzin przyszło mi spędzać w klimatyzowanej sali. Rozłożona w czasie, niespieszna praca nad tą chustą teraz daje mi ciepło i przypomina wiele letnich zachwytów, nocnym niebem, kolorami kwiatów, codziennym życiem. Gdy dziś spojrzałam na zdjęcia z lata uświadomiłam sobie, że całe to bogactwo przyrody niedługo się obudzi, wyjdzie spod białej śnieżnej pierzyny, będzie więcej światła, słońca. Ach, wciąż pamiętam jak zaczynałam tę chustę, wczesną wiosną, chwytałam pierwsze promienie słońca…






















środa, 9 listopada 2022

Przeplatanie

W pasji porywające jest to, że przeplata się z życiem i poniekąd staje się jego częścią. Odbywa się to na różnych poziomach. W wymiarze materialnym i dosłownym są to rzeczy, które się tworzy, wykonywane czynności oraz potrzebne do tego narzędzia i akcesoria. Kolejna warstwa to emocje, nastroje, pragnienia, marzenia, plany oraz aktywność umysłowa związana z ich realizacją, uczenie się i doskonalenie umiejętności. Bardzo smakowity to tort, a choć rozkoszuję się nim już dość długo i dzielę się tą radością z innymi to jakoś wcale go nie ubywa ani też nie "przyjadł się". Zapytacie o wisienkę, dla mnie jest nią pisanie o przeplataniu się pasji z życiem, na takim głębszym poziomie, trochę abstrakcyjnym, trochę metafizycznym. Gdy pomyślę na przykład o warkoczach i splotach polegających na krzyżowaniu się włóczek uświadamiam sobie, że z różnych wydarzeń i planów, również tych pokrzyżowanych powstają ludzkie życiorysy. Tworzenie i realizowanie planów to też niezwykle ciekawy i szeroki temat, czasem realizuje się własne wizje, a czasem realizuje czyjeś programy i to nie zawsze świadomie. W życiu dziewiarskim sprawa jest prostsza – wiadomo czy robi się z pomysłu własnego, inspiruje czyjąś pracą czy korzysta z gotowego projektu. Zawsze jednak trzeba włożyć w to własną pracę i niemal za każdym razem efekt jest inny. Ta pewna nieprzewidywalność jest dla mnie czymś fascynującym. 

Szczególny smak ma tworzenie dla kogoś, lecz nie w formie niespodzianki, tylko na konkretne życzenie. Zrozumieć dzianinowe potrzeby i oczekiwania drugiej strony i potrafić je zrealizować – oto jest wyzwanie. W tej dziedzinie jak dotychczas mam pozytywne doświadczenia i jest to także zasługa osób, które obdarzają mnie zaufaniem. I takim sposobem wciąż się czegoś uczę, a tort tworzony z mojej pasji smakuje coraz lepiej. Właściwie to dzierganie jest raczej moim chlebem powszednim, ale dziś jednak bardziej pasuje mi metafora tortu. Gdy w październiku wyskoczyło mi fejsbukowe wspomnienie sprzed pięciu lat uświadomiłam sobie, że od pięciu lat piszę bloga i pokazuję swoje prace. Okrągłe rocznice trochę mnie onieśmielają, ale nie aż tak bardzo, by o nich nie wspomnieć i nie zaproponować tortu. Proszę się częstować😊

Tego lata synowa mojej przyjaciółki poprosiła mnie o zrobienie swetra. Po wstępnych rozmowach telefonicznych wiedziałam jaki ma być ten sweter (ciepły, warkoczowy, zapinany, z kapturem, z kieszonkami) wpadłam w wir poszukiwania włóczek, dobierania i rozrysowywania wzorów. Pamiętam naszą rozmowę przy pierwszym spotkaniu, Justyna powiedziała coś takiego „pani to ma dobrze, może sobie robić takie swetry”, a ja pomyślałam sobie, „o tak, ja to mam dobrze, mogę zaprojektować i wykonać sweter dla takiej pięknej dziewczyny”. Pokazałam moje propozycje, możliwe modyfikacje, zrobiłam pomiary, zanotowałam je i w zasadzie miałam wolną rękę. Dopytałam jeszcze czy na pewno mam tę wolną rękę i w odpowiedzi usłyszałam „za dużo pięknych swetrów pani zrobiła”. Noo proszę! Może te wyznania budzą skojarzenia z lukrem, ale przecież do tortu to jak najbardziej pasuje. Przedstawię jednak temat z innej strony, owszem tort to konsumpcja słodyczy, świętowanie uroczystości, ale zanim do tego dojdzie to jakoś trzeba go zrobić. Podobnie ze swetrem, to nie tylko planowanie, szukanie wzorów, miłe pogawędki i  komplementy, ale realizowanie tych planów w sposób zadowalający obie strony. To był dość pracochłonny projekt, nie obyło się bez prucia. Najpierw okazało się że wybrana przeze mnie bogata plecionka ściągała dzianinę i niezbyt harmonijnie wyglądała z warkoczami obok, więc zmieniłam wzory. Potem stwierdziłam, że nie odpowiada mi konstrukcja, choć nie była zła to sprułam to co zrobiłam, gdyż dużo lepszy pomysł przyszedł mi do głowy i jestem zadowolona z efektu.

Sweter zrobiony jest z dropsowej mieszanki wełny i alpaki Nepal w kolorze mgła, bezszwowo, od góry, z wpuszczanymi kieszonkami. Guziki kupiłam w małej pasmanterii w czasie jednej z naszych letnich wycieczek, a na jednej ze swoich jesiennych wycieczek Justyna zrobiła sesję zdjęciową swetra i dzięki temu mogę go dziś pokazać na właścicielce.














wtorek, 30 sierpnia 2022

Moje dziewiarskie abecadło - P jak przyjemność i pożyteczność

Popularne powiedzenie „przyjemne z pożytecznym” przedstawia prawdę o mojej pasji. O płynących z niej pożytkach i przyjemnościach piszę od początku prowadzenia bloga. W przedostatnim poście(klik) pojawiło się kilka pojęć pod literą „p”, dziś przy okazji prezentowania nowego projektu postanowiłam pociągnąć temat, przedstawić pewne przymioty z pasją powiązane, posnuć trochę refleksji, porozdzielać na czworo włosy, włóczki, myśli, a potem prędzej albo później ponownie je posplatać.

W powtarzalnym przekładaniu oczek, w przerabianiu wzorów jest cel. Po to podejmuję się pracy, przeważnie przyjemnej, by potem zrobioną rzecz posiadać albo komuś podarować. Gotowe, koniec. To jednak nie wszystko. Pasjonujące jest w dzierganiu także to, co przedtem, potem i pomiędzy. Nie potrafię – i nie chcę – przeprowadzać prostych podziałów, bowiem wszystko się przenika. Przyjemne z pożytecznym, przyziemność z poezją, praktycyzm z polotem. Przekonałam się, że  dziewiarskie przyjemności i pożytki przejawiają się na każdym etapie procesu, w różnych proporcjach przy poszczególnych przypadkach. Mogłabym o tym pisać i pisać, ale nie będę przedłużać, przejdę do rzeczy.

Miałam przyjemność testowania wzoru Kardigan Springer autorstwa Renaty Grabskiej - Comfort Zone Knits. Projekt ten spodobał mi się od pierwszego popatrzenia😊 W efekcie testowej przygody posiadam teraz piękny kardigan i pragnienie, by wydziergać inne dzianiny tej projektantki. Podobają mi się pod wieloma względami, konstrukcja wydaje się prosta, ale nie są to tylko pozszywane  prostokąty, lecz zastosowane są pomysłowe rozwiązania, powodujące, że dzianina dobrze się układa. Precyzyjny opis sprawia, że dzierganie jest prawdziwą przyjemnością. Polecam😊

Praca przy projektach testowych jest doskonałym pretekstem do podnoszenia poprzeczki, opanowania czegoś nowego. Dziergając Kardigan Springer nauczyłam się jak precyzyjnie przyszyć kieszenie, płasko przytwierdzone do korpusu. Pękam z dumy i oddaję pokłony, tym którzy to potrafią zrobić i ponadto pokazać innym.

Kolejnym przymiotem związanym z tym projektem jest szlachetna prostota zarówno fasonu jak i zastosowanego ściegu.

Jest jeszcze coś, co charakteryzuje tę dzianinę. Pierwszym słowem, które przychodzi mi do głowy jest perfekcja, ale z wielu powodów nie jest mi po drodze z tym pojęciem. Potrzeba perfekcji to presja przewidywalnej poprawności nie przyjmującej pomyłek. Perfekcjonizm – już w samym brzmieniu tego słowa jest jakiś ostry rygor.  Bardziej podoba mi się piękne polskie słowo  - pieczołowitość, ma w sobie ciepło, kojarzy się z pieszczotą. Nie pomija staranności, precyzji i pilnowania, by czegoś nie przeoczyć, zatem pojęcie to poniekąd pokrywa się z perfekcją. Trzeba jednak przyznać, że brzmi przyjemniej, bardziej pozytywnie  przynajmniej dla mnie.

Sweter powstał jakoś późną wiosną albo początkiem lata i długo czekał na zdjęcia. Planowany termin publikacji został przesunięty i przyznam, że nawet mi to pasowało. Nie potrafiłabym poświęcać się aż tak, żeby w swetrze z grzejącej z wełny pozować w palącym słońcu. Preferuję przechadzki podczas bardziej przyjaznej pogody, w przyjemne, lekko pochmurne dni.

A oto mój Kardigan Springer według projektu Comfort Zone Knits, wykonany z włóczki Nord Drops, mieszanki alpaki, wełny i poliamidu. Popatrzcie proszę, może uwagę przykuje plisa, przyszyta kieszeń, pasujące guziki albo po prostu projekt jako taki. Przesyłam pozdrowienia😊
























czwartek, 7 lipca 2022

Na odległość i na oko.

Między przyśpieszeniem spraw a spowolnieniem reakcji

Między chłodną rosą o świcie a rozgrzanym w południe betonem

Między zgiełkiem zakorkowanych ulic a głęboką ciszą odludzia

Między zachwytem a zmęczeniem zbyt dużym by o nim napisać

Między radością ze spotkania  a uczuciem niedosytu

Tak między nami

i między innymi

W międzyczasie robię na drutach

Czasem posłusznie idę za schematem, czasem pozwalam sobie na beztroską spontaniczność lub choćby lekkie modyfikacje.  

Może mam duszę poety, ale nie przeszkadza mi to jednak mocno stąpać po ziemi.

Zatem przejdźmy do konkretów, czyli do tej jednej konkretnej dzianiny. Agacie spodobał się cieniuteńki sweterek pokazany na blogu (klik) i zamówiła coś podobnego. Przy najbliższym spotkaniu miałyśmy ustalić szczegóły, wybrać kolory, przymierzyć ten mój sweter, zrobić przymiarkę, a potem już wystarczyło nabrać oczka na druty… Tylko odległość jakoś nie sprzyjała. Zamówiłam włóczkę, zaczęłam … i zanim doszło do spotkania skończyłam sweterek, bez wcześniejszych przymiarek, nawet na sobie, bo oprócz odległości dzieli nas także różnica w rozmiarach😊 Ktoś może powiedzieć że to ryzykowne podejście w przypadku swetra, absolutnie się z nim zgodzę.  Byłam tego świadoma i liczyłam się z opcją prucia, albo zrobienia zupełnie nowego swetra w innym kolorze, dość to było emocjonujące. Zresztą ten mój sweter pierwowzór też powstawał z przygodami.

A oto ten sweterek robiony na oko, na odległość. Tak wygląda już na właścicielce:















piątek, 11 marca 2022

Nim minie zima

U nas wciąż chłodno i noce mroźne, ale nadchodząca wiosna już od jakiegoś czasu daje o sobie znać, w śpiewie ptaków, w ich wesołości, w gałęziach nabrzmiałych pączkami i w roślinach wychodzących z ziemi jak gdyby nigdy nic, jakby dawały do zrozumienia, że najważniejsza na świecie jest chęć i radość z życia. Kontakt  z przyrodą w każdym czasie, nawet trudnym, może być źródłem siły, wytchnienia, nadziei a także inspiracji.

Lubię w dzianinach elementy nawiązujące do świata roślin, ściegi o łagodnych liniach podobają mi się bardziej niż wzory ostre, kanciaste. Motywy botaniczne w moich pracach są raczej subtelne, nie dosłowne. Natomiast zwierzątka, które tej zimy zeskoczyły z moich drutów są konkretne i na pierwszy rzut oka wiadomo, że to liski i kotki, no dobrze, muszę przyznać, że ten mój kotek może być wzięty za krecika, ale nie szkodzi i tak jest jedyny w swoim rodzaju. To znaczy jest ich para, a właściwie dwie pary, bo te liski i kotki bądź kreciki wydziergane są na skarpetach. Zrobiłam je zaraz po świętach dla moich wnuków, które bardzo ucieszyły się z gwiazdkowego prezentu – tych kolorowych, paseczkowych skarpetek. Widząc jak dzieci chętnie w nich chodziły, a nawet spały, choć było ciepło, postanowiłam zrobić krok dalej w tej zabawie i wprowadzić jakieś postaci. I tak powstały kolejne skarpety, tym razem grubsze i cieplejsze.

A skoro nadchodzi wiosna to za parę tygodni może być już ciepło, cieplej, gorąco.  Za gorąco na noszenie takich skarpet i może nawet na ich prezentowanie, więc pokazuję je póki jeszcze trwa zima.

I przy okazji jeszcze jedna dzianina z motywem zwierzęcym, podwójna ciepła czapka wydziergana pod koniec ubiegłej zimy, która jakoś nie zdążyła pojawić się wcześniej na blogu. Na jersejowej powierzchni czapki wyhaftowałam kotka i myszkę, melanżowe tło sprawia, że nie rzucają się w oczy, a jednak raczej nie ma wątpliwości co to za postaci. Wzór to moja radosna twórczość. Włóczki z zapasów, na zewnątrz ciepła wełna, od środka bawełna, żeby nie gryzła😉

Co do dziecięcych skarpet – motyw lisków zaczerpnęłam ze strony garnstudio, a kociokrecikowy rozrysowałam sama. Na lisią rudość wzięłam dwie dropsowe nitki upolowane na jesiennych promocjach, Nord i Alpaca, a resztki ciemnego brązu, szarości, czerni i bieli miałam od dawna w zapasach😊




 














I jeszcze zdjęcie wnętrza czapki. Ostatnią część podszewki zrobiłam z włóczki melanżowej, bowiem bawełna w kolorze czarnym się skończyła. W ten sposób powstała dodatkowa ozdoba tej czapki. Wykorzystywanie resztek daje czasem ciekawe efekty:-)