piątek, 30 grudnia 2022

Grudniowe testowanie, grudniowe rozmyślanie.

Z intensywności zdarzeń i wrażeń wyławiam wolną chwilę, by napisać parę zdań o moim grudniowym dzierganiu. Było ono obfite jak tegoroczne opady śniegu, a z drutów wciąż spadały nowe rzeczy. Działo się sporo i o żadnej z dzianin nie mogłabym powiedzieć, że idzie jak po grudzie, raczej czułam, że idzie jak z płatka, płatka śniegu, a może płatka kwiatka, wszystko jest możliwe…

W okołoświątecznym czasie powtarzanie tego co znane i ustalone przeplata się z odkrywaniem nowych treści, smaków i znaczeń.

Zima, z niskimi temperaturami, z małą ilością światła sprawia, że człowiek jest bardziej zamknięty w pomieszczeniu, a równocześnie otwiera się na innych, zaprasza gości, krząta się, sprząta, ogarnia przestrzeń. Zdarza się, że przy okazji znajduje jakiś fragment samego siebie, zaniedbany, zapomniany, przysypany wieloma warstwami spraw codziennych, bieżących, które zastygając z czasem przysłaniają rzeczywistość. A potem przychodzi nowy dzień, kolejne sprawy i życie płynie dalej aż do następnego przesilenia, do sytuacji, która pozwala dostrzec zarówno to, co jest przesadnym siłowaniem jak i to, co daje prawdziwą siłę. I tu zatrzymam się w rozważaniach, by złożyć życzenia, nietypowo, bo raz, że w środku tekstu, a dwa że w takim czasie pomiędzy,  już po świętach a jeszcze przed Nowym Rokiem. Drodzy czytelnicy, życzę Wam Wspaniałego Nowego Roku, aby to, co przyziemne było lekkie, łatwe i przyjemne, a to co duchowe nasycone prawdą i mocą. Wszystkiego najlepszego!

W części konkretów dzianinowych z ogromną przyjemnością mogę pochwalić się dziś ciepłym swetrem i stopkami, powstałymi w ramach testów dziewiarskich.

Pierwszy projekt to Keflavik Cardigan autorstwa Doroty Morawiak – Lichota. Na ten sweter nie tylko nie musiałam kupować włóczki, ale mogłam nawet wybierać spośród tego co czekało w pudłach od dawna. Zdecydowałam się na nadzwyczajnie miękki kid silk drops, który połączyłam z włóczką z odzysku w kolorze stalowym. Co do kolorystyki mogłam sięgnąć po inne podobające mi się włóczki, ale wiedząc że Keflavik zapinany jest na zatrzaski postanowiłam wyeksponować ten detal i uznałam że najlepsza będzie szarość. Żeby sweterek nie był bury i ponury ożywiłam go granatowym dołem, częściowo gładkim, częściowo paseczkowym. Jest to taki projekt, do którego na pewno wrócę, mam włóczki, a nawet ozdobne zatrzaski, tylko kwestia czasu.. no właśnie. Całe szczęście że dzierga się go szybko, po prostu czysta przyjemność.

Kolejne testowe prace to stopki zaprojektowane przez Monikę Winiarską. Urzekł mnie subtelny haft, a że wyszywanie na dzianinie nie jest moją mocną stroną postanowiłam to nadrobić i zgłosiłam się do testów.

Przy stopkach Devi  nauczyłam się elementów haftu a także bardzo ciekawego sposobu kształtowania pięty. Dla osiągnięcia właściwej próbki musiałam użyć drutów w rozmiarze 1,5, ale warto było. Użyłam bordowego fabela, a do haftu resztki włóczek.

Nag footies to także wyszywane stópki z tym samym rodzajem pięty. Zaczęłam dziergać z dobrze dobranych kolorów, a w połowie pracy olśniło mnie że jeszcze lepszym zestawieniem będzie połączenie matowej beżowej wełny z błyszczącym granatowo złotym moherem. To zestawienie zgrzebności z luksusowością dało bardzo naturalny efekt. Mnie samej bardzo się spodobały, nie wiedziałam tylko czy prezent będzie trafiony, okazało się że Klaudia jest zadowolona😊

Pozdrawiam grudniowo, serdecznie, noworocznie😊




























 

 

sobota, 17 grudnia 2022

Od skarpetek na drutach do szydełkowej chusty

Z rozmachem i lekkością śmigam na drutach, mam też pewną swobodę w ubieraniu myśli w słowa, choć nie zawsze jedno jest najlepszym odwzorowaniem drugiego. Na przykład dzisiaj, gdy chcę pokazać moją pracę i napisać o tym, jak powstawała trochę się waham, nie wiem czy dam radę, bowiem do tej dzianiny mam bardzo emocjonalne podejście, wiele pozytywnych skojarzeń i miłych zaskoczeń. Gdy wpadłam na pomysł by do najnowszych zdjęć w zimowej scenerii dodać też wcześniejsze, z jesieni, z lata,  przeżyłam coś głęboko poruszającego. Aby odnaleźć tych kilka fotografii musiałam przebiec wzrokiem przez wiele innych na przestrzeni kilku miesięcy.

Od tygodnia jest u nas biało, śnieg sprawia, że świat wydaje się czarno biały, jak na dawnych ilustracjach, jest pięknie, bajkowo, a w domu przytulnie. Narzucam na ramiona najcieplejszą moją chustę i szukając jej zdjęć przenoszę się w środek lata, karnawał kolorów i światła, które nawet w głębi lasu zdają się bardziej hojne niż grudniowe lampy i światełka. Zapalam jeszcze świece i wracam do teraźniejszości, do pisania.

Przedstawiam Wam bohaterkę dzisiejszego wpisu kolorową chustę granny. Przede wszystkim wyróżnia ją to, że jest zrobiona szydełkiem. Mojej dziewiarskiej naturze zdecydowanie bliższe są druty, ale zawsze mam pod ręką szydełko, które jest jak niezawodny przyjaciel, pomoże chwycić zagubione oczko, zrobić stabilne wykończenie, jakąś plisę czy inny detal, albo nawet całą zabawkę. Szydełkować nauczyłam się w dzieciństwie, ale dopiero niedawno zdecydowałam się na dzianiny szydełkowe. Podziwiając prace innych dziewiarek nabierałam coraz większej ochoty by samej spróbować. Inspiracją i impulsem do zrobienia chusty granny stały się dla mnie słowa Asi, autorki bloga „Druty i motki”, że to „najprostszy wzór wszechświata”. Znalazłam na you tube instrukcję jak zacząć i po trzech minutach już zabrałam się za dzierganie. Niedługo potem nauczyłam się odczytywania schematów szydełkowych podczas testu torebki Lawenda zaprojektowanej przez Renatę Witkowską.

Początek mojej chusty wiąże się mocno z przygodą skarpetkową. Podobają mi się skarpetki z resztek włóczek, ale lubię gdy obydwie skarpety są jednakowe. W moich zapasach, włóczki skarpetkowe zajmują coraz więcej miejsca, nie tylko motki nowe, ale i różne końcówki wełenek, w przeróżnych kolorach, które lubię z sobą łączyć, przymierzać, wyobrażać sobie jak razem zagrają. Pewnego razu zaczęłam dziergać skarpetę łącząc kolory w ciekawy i niebanalny sposób, w miarę przybywania skarpety rosło moje zadowolenie i radość z patrzenia na zestawienia barw, aż tu nagle uświadomiłam sobie, że mimo wcześniejszych oszacowań kluczowego koloru raczej nie wystarczy na drugą skarpetkę. No to koniec, pomyślałam i sprułam to co się tak pięknie zapowiadało, jednak nastroju nie poprawiało mi ani myślenie ani prucie, ani myślenie o pruciu, ani bezmyślne prucie, zresztą już dawno sprułam…  Wtedy przypomniałam sobie o moich planach szydełkowych i skłębione emocje przekierowałam na nową aktywność. Zebrałam razem różne pasujące do siebie kłębki, kłębuszki, resztki, reszteczki i kawalątki i tak zaczęła się moja przygoda z chustą granny, która trwała parę miesięcy. Chusta od samego początku była wdzięcznym projektem, niewymagającym wielkiej uwagi, koncentracji na schematach, ani nie ponaglającym. Odkryłam też, że szydełko łatwiej jest odłożyć i to w dowolnym momencie, wystarczy wbić go w motek czy dzianinę, bez imperatywu „skończyć rząd”😊 Gdy dziergałam coś innego chusta cierpliwie czekała. Czasami robiłam przerwy, bo nie byłam pewna co do następnego koloru, każde połączenie musiałam po prostu poczuć, zresztą tak jak w przypadku tworzenia innych dzianin, tylko tutaj miałam mniejsze ilości i większy wybór.

Dzianina szydełkowa ma bardziej zwartą strukturę, w porównaniu do robionej na drutach jest twardsza, jest też grubsza i cieplejsza. Latem myślałam sobie, że owszem kolory pięknie pasują do błękitnych i fioletowych kwiatów, ale największy pożytek będzie z tej chusty zimą. Okazało się jednak, że ciepło tej dzianiny przydało się w samym środku upałów, kiedy to wiele godzin przyszło mi spędzać w klimatyzowanej sali. Rozłożona w czasie, niespieszna praca nad tą chustą teraz daje mi ciepło i przypomina wiele letnich zachwytów, nocnym niebem, kolorami kwiatów, codziennym życiem. Gdy dziś spojrzałam na zdjęcia z lata uświadomiłam sobie, że całe to bogactwo przyrody niedługo się obudzi, wyjdzie spod białej śnieżnej pierzyny, będzie więcej światła, słońca. Ach, wciąż pamiętam jak zaczynałam tę chustę, wczesną wiosną, chwytałam pierwsze promienie słońca…






















sobota, 3 grudnia 2022

Myśli pomyślne – podkład muzyczny. Torba Musical Mosaic

Życie każdego człowieka jest pewną historią, niepowtarzalną, osobną i zarazem posplataną z innymi, z większą całością, zakorzenioną w dziejach przodków, osadzoną w teraźniejszości i tworzącą przyszłość. I na te wielce złożone sprawy każdy może mieć inne zapatrywania. Jedni twierdzą, że człowiek to tylko igraszka w rękach ślepego losu, rozdającego dary lub rzucającego kłody, inni zaś przekonują, że każdy jest kowalem własnego losu, sterem, żeglarzem i okrętem, oczywiście wyspanym do syta, bo wiedział jak sobie pościelić. Między tymi skrajnościami istnieje wiele możliwych wariantów i kombinacji, różniących się choćby odpowiedzią na pytanie - na co mamy wpływ?

Życie jest jak film. Wyciągając wnioski z tego porównania można oceniać reżyserię, scenariusz, obsadę, a przede wszystkim starać się najlepiej jak się da zagrać swoją rolę. Warto też zadbać o podkład muzyczny. Muzyka może wpływać na nastrój, wzruszać, wyciszać, dodawać energii. Jest to o tyle wdzięczne, że można zacząć w każdej chwili, wybierając takie brzmienia, które najlepiej na nas działają w danym czasie, decydując czego chcemy słuchać, a czego nie. To jest niesamowite, że w pewien sposób tworzymy ścieżkę dźwiękową swojego życia, Choć nie jestem muzykiem jest mi z ta ścieżka bardzo bliska i to od dawna, a szczególnie ostatnio. Po pierwsze trochę mniej spaceruję, więcej słucham, a i nawet na drutach zrobiło się muzycznie. Gdy zobaczyłam mozaikową torbę zaprojektowaną przez Renatę Witkowską nie tylko zachwyciłam się wirtuozerią projektu, ale też   od razu wiedziałam, że byłby to dobry prezent dla mojej siostrzenicy. Wzór nie wyglądał na łatwy, jednak postanowiłam spróbować swoich sił i zgłosiłam się do testu. O kolorach zdecydowałam sama, chciałam użyć włóczki cieniowanej z krótkimi przejściami kolorystycznymi. Do mojego wyobrażenia najbardziej pasowała Catania Color Schachenmayr znaleziona na allegro.  Zabawne jest to, że jakoś nigdy wcześniej nie kupowałam włóczek na allegro, dopiero do muzycznego projektu.  Podczas dziergania torby miałam też inne tematyczne skojarzenia, ptaki siedzące na drutach przypominały mi nuty na pięciolinii. Drobne decyzje, codzienne wybory, myśli i słowa, których używamy zaczynają tworzyć naszą rzeczywistość. I dobrze by było, żeby się nam podobała, a muzyka której słuchamy była zgodna z tym, co nam w duszy gra. Warto zadbać o ścieżkę dźwiękową swojego życia!













A z resztek włóczki zrobiłam etui na telefon:



wtorek, 15 listopada 2022

Myśli pomyślne - o porównywaniu

Gdy piszę o mojej pasji wplatam w teksty różne dygresje i osobiste refleksje, puszczam je w świat, przez okno bloga, internetu, ktoś je chwyta, ktoś inny nie, a jeszcze inny ktoś rozpoznaje w nich swoje doświadczenia, myśli bądź tęsknoty. I to rezonowanie jest czymś niezwykłym. Za każdym razem, gdy dowiaduję się, że mój tekst do kogoś trafił czy wzbudził dobre wrażenia najpierw po prostu się cieszę, a po chwili uświadamiam sobie, że nie chodzi tu o mnie, ani o moje słabości czy moce, tylko o to, że nie jestem sama, coś daję, coś biorę, a skoro padło słowo „biorę” – to biorę też odpowiedzialność za swoje słowa. Liczę się z nimi zawsze, nawet wchodząc w szczeliny nieokreśloności wiem, że choćby nie wiem jak wyważone były słowa to i tak mogą zacząć żyć swoim życiem. Każdy ma swoje przekonania, doświadczenia, skojarzenia, przez które filtruje rzeczywistość. Ponadto każdy jest inny na swój własny wyjątkowy sposób. Mając to uwadze nie używam trybu rozkazującego – musisz to albo tamto, zrób tak albo siak, ja ci powiem jak. Raczej używam słowa „warto”, a i to dopiero wtedy gdy sama tego czegoś doświadczyłam i uważam, że ktoś inny mógłby z tego skorzystać, o ile oczywiście zechce.

Oto zaczynam moją nową serię, którą nazwałam „Myśli pomyślne”. To słowo używane najczęściej w formułkach z życzeniami można też wprowadzić w codzienne życie i sprawiać by działo się ono po naszej myśli, dobrej myśli. Tego sobie i moim czytelnikom życzę.

W   pierwszym odcinku „Myśli pomyślnych” będzie o porównywaniu.  Nie pamiętam już od kogo usłyszałam, że porównywanie się do innych może wpędzić w pychę albo w kompleksy, a żadna z tych wersji nie służy właściwej ocenie sytuacji.

Warto też postawić sobie pytanie, czy być najlepszym czy doskonałym? Czym to się różni?  Doskonały może być każdy, a najlepszy jest tylko jeden. Tyle, że aby być najlepszym muszą być jacyś gorsi, a to już daje inną dynamikę i więcej napięcia, bo przecież tę najlepszą pozycję można stracić, gdy pojawi się ktoś jeszcze lepszy. Inaczej ma się sytuacja z dążeniem do doskonałości w jakiejś dziedzinie i realizowaniem swojego potencjału.

Oczywiście nie da się wykluczyć porównań, zestawień, bo na ich podstawie dokonuje się oceny sytuacji, wyborów. O sobie i o innych ludziach warto więc myśleć w kategoriach doskonałości.

Gdybym porównywała się do innych na pewno nie podjęłabym decyzji o prowadzeniu bloga, bo przecież było wiele innych, lepszych, ale jednak odważyłam się. Po pięciu latach mogę powiedzieć, że jeśli robi się zgodnie z tą zasadą,  to nie tracąc nic ze swojego podejścia można uczyć się od innych, wzajemne inspirować i doskonalić.

Ciekawym przykładem do porównań mogą być dwie pary skarpet, jedne szare, delikatne z cienkiej włóczki, drugie intensywnie różowe z solidnej, ciepłej wełny. Jedne robione ściśle według wzoru, drugie inspirowane wzorem Entwined  House Socks for Ladies, ale robione na oko. Różowe fotografowane były podczas leśnej wycieczki, a szare w warunkach domowych, ascetycznie. I tak jest dobrze, bo takie jest życie, jest różnorodność, jest przyjazna szarość i intensywny róż. Do wyboru. Szare skarpety zrobiłam w ramach testu wzoru Dora socks Emilii Salej. Dora socks to prawdziwy skarpetkowy rarytas, harmonijnie rozplanowane ściegi, urocza ząbkowana plisa i wyjątkowo ciekawy sposób na piętę. Swoją wersję zrobiłam z szaro białej wełenki. Te pozornie niepozorne skarpetki są właśnie takie jak chciałam. Czasem potrzebuję czegoś subtelnego, a czasem bardziej intensywnego, jak te różowe, które zrobiłam ze znakomitej fińskiej wełny skarpetkowej Novita 7 Brothers. A róż, cóż, skarpetki w takim kolorze są jak różowe okulary, tylko nie zniekształcają obrazu rzeczywistości a wprowadzają w dobry nastrój. 

























 

środa, 9 listopada 2022

Przeplatanie

W pasji porywające jest to, że przeplata się z życiem i poniekąd staje się jego częścią. Odbywa się to na różnych poziomach. W wymiarze materialnym i dosłownym są to rzeczy, które się tworzy, wykonywane czynności oraz potrzebne do tego narzędzia i akcesoria. Kolejna warstwa to emocje, nastroje, pragnienia, marzenia, plany oraz aktywność umysłowa związana z ich realizacją, uczenie się i doskonalenie umiejętności. Bardzo smakowity to tort, a choć rozkoszuję się nim już dość długo i dzielę się tą radością z innymi to jakoś wcale go nie ubywa ani też nie "przyjadł się". Zapytacie o wisienkę, dla mnie jest nią pisanie o przeplataniu się pasji z życiem, na takim głębszym poziomie, trochę abstrakcyjnym, trochę metafizycznym. Gdy pomyślę na przykład o warkoczach i splotach polegających na krzyżowaniu się włóczek uświadamiam sobie, że z różnych wydarzeń i planów, również tych pokrzyżowanych powstają ludzkie życiorysy. Tworzenie i realizowanie planów to też niezwykle ciekawy i szeroki temat, czasem realizuje się własne wizje, a czasem realizuje czyjeś programy i to nie zawsze świadomie. W życiu dziewiarskim sprawa jest prostsza – wiadomo czy robi się z pomysłu własnego, inspiruje czyjąś pracą czy korzysta z gotowego projektu. Zawsze jednak trzeba włożyć w to własną pracę i niemal za każdym razem efekt jest inny. Ta pewna nieprzewidywalność jest dla mnie czymś fascynującym. 

Szczególny smak ma tworzenie dla kogoś, lecz nie w formie niespodzianki, tylko na konkretne życzenie. Zrozumieć dzianinowe potrzeby i oczekiwania drugiej strony i potrafić je zrealizować – oto jest wyzwanie. W tej dziedzinie jak dotychczas mam pozytywne doświadczenia i jest to także zasługa osób, które obdarzają mnie zaufaniem. I takim sposobem wciąż się czegoś uczę, a tort tworzony z mojej pasji smakuje coraz lepiej. Właściwie to dzierganie jest raczej moim chlebem powszednim, ale dziś jednak bardziej pasuje mi metafora tortu. Gdy w październiku wyskoczyło mi fejsbukowe wspomnienie sprzed pięciu lat uświadomiłam sobie, że od pięciu lat piszę bloga i pokazuję swoje prace. Okrągłe rocznice trochę mnie onieśmielają, ale nie aż tak bardzo, by o nich nie wspomnieć i nie zaproponować tortu. Proszę się częstować😊

Tego lata synowa mojej przyjaciółki poprosiła mnie o zrobienie swetra. Po wstępnych rozmowach telefonicznych wiedziałam jaki ma być ten sweter (ciepły, warkoczowy, zapinany, z kapturem, z kieszonkami) wpadłam w wir poszukiwania włóczek, dobierania i rozrysowywania wzorów. Pamiętam naszą rozmowę przy pierwszym spotkaniu, Justyna powiedziała coś takiego „pani to ma dobrze, może sobie robić takie swetry”, a ja pomyślałam sobie, „o tak, ja to mam dobrze, mogę zaprojektować i wykonać sweter dla takiej pięknej dziewczyny”. Pokazałam moje propozycje, możliwe modyfikacje, zrobiłam pomiary, zanotowałam je i w zasadzie miałam wolną rękę. Dopytałam jeszcze czy na pewno mam tę wolną rękę i w odpowiedzi usłyszałam „za dużo pięknych swetrów pani zrobiła”. Noo proszę! Może te wyznania budzą skojarzenia z lukrem, ale przecież do tortu to jak najbardziej pasuje. Przedstawię jednak temat z innej strony, owszem tort to konsumpcja słodyczy, świętowanie uroczystości, ale zanim do tego dojdzie to jakoś trzeba go zrobić. Podobnie ze swetrem, to nie tylko planowanie, szukanie wzorów, miłe pogawędki i  komplementy, ale realizowanie tych planów w sposób zadowalający obie strony. To był dość pracochłonny projekt, nie obyło się bez prucia. Najpierw okazało się że wybrana przeze mnie bogata plecionka ściągała dzianinę i niezbyt harmonijnie wyglądała z warkoczami obok, więc zmieniłam wzory. Potem stwierdziłam, że nie odpowiada mi konstrukcja, choć nie była zła to sprułam to co zrobiłam, gdyż dużo lepszy pomysł przyszedł mi do głowy i jestem zadowolona z efektu.

Sweter zrobiony jest z dropsowej mieszanki wełny i alpaki Nepal w kolorze mgła, bezszwowo, od góry, z wpuszczanymi kieszonkami. Guziki kupiłam w małej pasmanterii w czasie jednej z naszych letnich wycieczek, a na jednej ze swoich jesiennych wycieczek Justyna zrobiła sesję zdjęciową swetra i dzięki temu mogę go dziś pokazać na właścicielce.














niedziela, 30 października 2022

Ponownie skarpetkowo, ponownie pozytywnie😊

Piękny ten październik. Kolejny pogodny dzień pozwala w pełni cieszyć się urokami jesieni. Grzejące jeszcze promienie słońca i przyjemny powiew wiatru umilają udział we wspaniałych widowiskach natury. Paleta jesiennych barw poprawia nastrój, zarazem uspokaja i energetyzuje.

Ostatnio dowiedziałam się, że na człowieka bardzo dobrze wpływa sam widok drzewa, gdyż działa harmonizująco na pracę układu nerwowego. Właściwie to zawsze to wiedziałam, choć ta wiedza nie była potwierdzona przez naukę, ale przez moje osobiste doświadczenie. Różnorodne drzew kształty, kolory, zapachy i formy kory pobudzały moją ciekawość i wyobraźnię, a jednocześnie w jakiś dziwny sposób stawiały do pionu. Może dlatego zawsze dobrze czułam się po spacerach.

Jak wiadomo nie tylko dla znawców botanicznej anatomii, liście składają się między innymi z nerwów i to nerwów widocznych gołym okiem. Coś cudownego! Że też wcześniej nie skojarzyłam, że te spacery są kojące po prostu dlatego, że rozregulowane, ponakręcane i przebodźcowane nerwy synchronizują się z ładem i porządkiem natury. By poczuć się lepiej wystarczy spojrzeć na drzewo, zapatrzeć się w wirujący liść, podnieść jeden z nich, albo i cały bukiet. A kto nie lubi słuchać szelestu szurających liści pod nogami! Chociaż suche i poskręcane żywo reagują na każdy krok, jakby cieszyły się, że zdejmują z nas napięcia, nerwowość, wchłaniają je z przyjemnym szmerem oddając w zamian spokój, zachwyt, dziecięcą radość.

Poprzedni wpis był pochwałą skarpetek i to nie tylko w sensie chwalenia się tym co zrobiłam, ale też docenieniem naszych stóp i tego co się z nimi wiąże, ugruntowania, stabilności.

Dziś również pokazuję skarpety i kolejne pozytywne skojarzenie związane z tym obszarem. Otóż skupiając uwagę na stopach oddalamy się od obciążonej nadmiernie głowy. Nie żebym kwestionowała to co dzieje się w głowie, wręcz przeciwnie, to jedna z moich fascynacji, ale nie można za bardzo mieszkać w głowie, to tak jakby mieć wspaniały wielki dom i jedno z pomieszczeń uznać na najważniejsze i przebywać tylko tam, lekceważąc i zaniedbując pozostałe.

Odciążeniem dla zatroskanej głowy może być też dzierganie, zwłaszcza skarpetek. W lipcu tego roku zrobiłam dwie pary skarpet siedząc na szpitalnym taborecie. Wzory były dość łatwe, ale na tyle absorbujące, że już nie mogłam zajmować się proroctwami ani pisaniem czarnych scenariuszy. Obydwie szpitalne pary powstały z włóczek z odzysku, pierwsza turkusowa para z bezpłatnego wzoru Tauko cable socks zamieszczonego na stronie Novita, druga dziecięca robiona była na oko. Potem na osłodę zrobiłam jeszcze jedne ażurowe skarpetki o uroczej nazwie„ Sugar me”, na podstawie świetnego wzoru autorstwa Iwony Eriksson  z nowej, szafranowej włóczki Novita Nalle.

 A oto i one:























 

  

środa, 19 października 2022

Idąc dalej, w skarpetkach😊

Wiele już skarpet zrobiłam, na drutach jest kolejna para, a jeszcze wiele innych mam w planach. W pudle z włóczkami skarpetkowymi motków jest pełno, a i tak wciąż za mało. Są techniki i wzory, które robię z pamięci, wciąż je dopracowuję, a jeszcze sporo nowych rzeczy chciałabym opanować. Nie da się ukryć, jestem w fazie fascynacji dzierganiem skarpetek. Jeszcze kilka lat temu, w ogóle nie brałam pod uwagę tej małej formy, wydawało mi się, że szkoda na to czasu, nawet napisałam o tym w poście Skrapetkowa symetria.  Pierwszą parę zrobiłam trochę z potrzeby, trochę z ciekawości czy potrafię, potrafiłam. Potem co jakiś czas pojawiała się kolejna para, ja coraz chętniej nosiłam własnoręcznie zrobione skarpety, odkryłam nawet, że w chłodne letnie wieczory wełniane skarpetki są jakoś przyjemniejsze niż te zwyczajne.

Na pytanie o co chodzi z tym dzierganiem skarpet, czemu daje tyle radości i tak bardzo pochłania pewnie niejedna dziergająca osoba odpowiedziałaby, że to mała forma, powstająca szybciej niż sweter czy chusta, więc można ją wpleść między większe projekty, a poza tym mały rozmiar pozwala zabrać z sobą, bo zmieści się niemal w każdej torebce, może nawet w kieszeni. Owszem, to prawda, lecz przecież są inne niewielkie robótki i to znacznie prostsze w wykonaniu. Zatem co takiego jest w dzierganiu skarpetek? Dla mnie to satysfakcja z opanowania trójwymiarowej formy i świadomość jak pożyteczna to dzianinka, dająca stopom ciepło i ozdobę.

Jest jeszcze wątek symboliczny związany ze stopą, akcentujący tak potrzebne teraz ugruntowanie, uziemienie. Świat się zmienia na naszych oczach, często w sposób trudny do przyjęcia, do zrozumienia, niejeden człowiek czuje się tak, jakby ziemia usuwała mu się pod nogami. Nawet jeśli dramatyczne sytuacje nie dotyczą nas bezpośrednio to i tak potrzebujemy stabilności. Stojąc mocno na ziemi łatwiej zachować spokój… i przyjemniej patrzeć w niebo. 

Miło też spojrzeć na te swoje stopy, gdy ubrane są w coś ciepłego, kolorowego, optymistycznego.

Dziś prezentuję dwie pary skarpet. Pierwsza z nich powstała w oparciu o wzór Brier Socks autorstwa Hanny Maciejewskiej. Pięknie ułożony botaniczny motyw oplatający zarówno stopę jak i piętę zachwycił mnie od pierwszego spojrzenia. Zrobiłam te skarpety z włóczki Alize Artisan Superwash w ciepłym żółtym kolorze. Zamawiając ją miałam skojarzenie z kwiatami słonecznika, dziś ta włóczka przypomina mi opadające liście magnolii pod moim oknem, ale też aktualne kolory wielu innych drzew.

Druga para skarpet jest odpowiedzią na pytanie „Co tygrysy lubią najbardziej? ”😊 Jak to co, dziergane skarpetki i ciekawe włóczki skarpetkowe, na przykład w kolorze tygryska😊 Wersja prosta, od góry, z piętą z klinem, bez wzorków, wystarczy że kolorowe pasma wełenki są rozbrykane.

Wełniane skarpetki nadają się do domu, do łóżka, na spacery do lasu… Co kto lubi😊