Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kardigan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kardigan. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 lipca 2025

Niezapisane, napisane...

Według prognoz i alertów miało być bardzo deszczowo i burzowo wczoraj, a u mnie zapowiadał się wyjątkowo spokojny dzień, z nadzieją na ciszę i bynajmniej nie ciszę przed burzą. Warunki wręcz idealne, by popisać w skupieniu, przejrzeć zdjęcia i przygotować wpis na bloga. Tym bardziej miałam na to ochotę, że przyszedł mi do głowy pomysł pokazania dwóch dzianin niekoniecznie letnich, a fakt, że mnie samą zaskoczył wzięłam za dobrą monetę. Dodatkową motywacją do „poblogowania” był niezwykle rzadki u mnie stan, że akurat nie miałam niczego na drutach. Usiadłam więc przed komputerem, by jeszcze rano na szybko zanotować kilka kluczowych myśli. Pisało mi się dobrze, szybko, stukając w klawiaturę obserwowałam jak na biel ekranu wypływała fala moich rozmyślań. Miałam potem do tego wrócić na spokojnie, raz jeszcze przeczytać, zastanowić się, poprawić. Jednak do domu wróciłam później niż planowałam, gotowanie obiadu też jakoś więcej czasu mi zabrało, a poza tym pojawiło się parę innych okoliczności, ot, życie. Pewnie bym nawet o tym nie wspomniała, gdyby nie fakt, że  tekst choć został napisany, to nie został zapisany. Zwyczajne niedopatrzenie, elementarny błąd. No cóż, to się zdarza. Trochę szkoda, ale nie wylewam nad tym morza łez, być może tak miało być,  by te wczorajsze „mądrości” rozpłynęły się w wirtualnym niebycie.  Tymczasem w moich notesach te wszystkie słowa i zdania zapisane kiedyś na szybko, jakieś cytaty i własne zapytania wciąż tam są. Czasem piszę odręcznie, czasem na klawiaturze. To tylko inne sposoby zapisywania słów,  bo one same, raz pomyślane, powiedziane czy zapisane mają pewną moc, wpływ na rzeczywistość, nawet te rzucane na wiatr, nawet te z niezapisanych plików, bo i one mogą być jakąś lekcją, albo pretekstem do zmiany planów,  przekierowania na inne tory.

Dzianiny, wybrane wczoraj jak gdyby nigdy nic czekają gotowe do prezentacji. Można by pomyśleć, że to taka przewaga materii, pewność, konkret i nic więcej. Akurat! Praca z tą materią dostarcza wielu różnych wrażeń i to na każdym etapie. Życie dziewiarki bywa burzliwe, zmienne i czasem nieprzewidywalne.  I ja tę zmienność lubię. Coś mi to przypomina…  Takie właśnie jest dla mnie morze Bałtyckie, piękne, dynamiczne, żywe, zmienne. Cieszę się, że udało się zrobić parę zdjęć dzianin na plaży. Ale zanim je pokażę jeszcze opowiem o ich powstawaniu.

Wiosną pracowałam nad ażurowymi, misternymi dzianinami, byłam z nich zadowolona, a moją satysfakcję wzmacniało zadowolenie osób, które zamówiły u mnie te rzeczy. Gdy skończyłam te projekty zaczęłam robić coś dla siebie, spontanicznie i bez wcześniejszych wyliczeń, mogłabym powiedzieć, że dla czystej przyjemności robienia na drutach, ale nie byłoby to prawdą. Po pierwsze miałam cel – długi sweter, prawie płaszcz, o którym marzyłam od dawna. Doskonale pamiętam wszystkie te długie kardigany w czasopismach dziewiarskich, do których wzdychałam z zachwytem, by zaraz potem usłyszeć w głowie ostrą krytykę – za dużo wełny, za dużo roboty… no i tak odkładałam mój pomysł aż do tego momentu, gdy olśniło mnie, że idealnie nadaje się na niego wełna, którą uzyskałam ze sprutego swetrzyska kupionego za bezcen. I tu dochodzimy do „po drugie” – ze względu na ograniczoną ilość materiału i brak możliwości dokupienia motka nie mogło to być całkiem beztroskie dzianie. „Czy wystarczy włóczki?”  Oto znany od pradziejów dziewiarski dylemat.  Wiedziałam, że wystarczy na sweter, lecz nie mogłam precyzyjnie określić na jaką długość, toteż robiąc raglan od góry tuż po rozdzieleniu korpusu zrobiłam rękawy, a cała resztę aż do zużycia tej pięknej, grubej, granatowej wełny.

Druga rzecz, którą dziś pokażę też zrobiłam dla siebie, też spontanicznie, też z grubej wełny i też z własnych zapasów włóczkowych. Gdy przyszedł maj i przypominał zimny październik zapragnęłam wesołych kolorowych skarpetek. Wyjęłam resztki wełny skarpetkowej  „Novita 7 brothers” , na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie pasujących, ale tak je połączyłam, że utworzyły spójną całość. Z siedmiu kolorów z „siedmiu braci” powstały skarpetki, które bardzo lubię, lecz nad morze ich nie zabrałam😊













i jeszcze skarpety 





 

 

 

 

wtorek, 7 maja 2024

Kardigan Drift, a jakby serdak

Pisząc o swojej dziewiarskiej pasji mam świadomość, że to robienie na drutach, tak mi bliskie, tak bardzo moje, jest zarazem częścią czegoś znacznie większego, całej sieci powiązań z innymi, nie tylko z bliskimi, dla których dziergam, nie tylko ze znanymi mi dzisiaj pasjonatami tworzenia i noszenia  dzianin, ale też z przeszłością mniej lub bardziej odległą od dzisiejszych czasów i życiem pod wieloma względami niepodobnym do współczesnych realiów. A oczka prawe i lewe wciąż robi się podobnie jak robiło się kiedyś. Choć motywy mogły być zupełnie inne i to w obydwu znaczeniach słowa motywy, jako powtarzające się wzory na dzianinie i jako powody do działania. Dawniej częściej niż dziś była to potrzeba i konieczność, lecz patrząc na takie dawne prace można zachwycać się ich pięknem i misternym wykonaniem. Gdy pomyślę, że te dzieła powstawały często z niedostatku, z ograniczonych zasobów czuję jeszcze większy podziw i doceniam nasze obecne możliwości.

Cieszy mnie ogromnie rozkwit w obszarze związanym z rękodziełem, jest coraz więcej materiałów, włókien, narzędzi, wzorów, jest też coraz większa świadomość i szacunek do zasobów naturalnych. Dzierganie staje się coraz bardziej popularne. Obserwuję zmiany nawet na przestrzeni kilku lat. Jakiś czas temu wstąpiłam do osiedlowej pasmanterii chcąc kupić druty, nie było rozmiaru, którego potrzebowałam, zresztą wszystkie druty tam dostępne można było policzyć na palcach jednej ręki. Najciekawsza była jednak reakcja sprzedawczyni – „A któż to jeszcze robi na drutach w tych czasach”. Cóż, pani choć sporo młodsza ode mnie zachowywała się jakby była wyjęta z innych czasów. W niedługim czasie w okolicy powstały dwa całkiem przyzwoite miejsca, gdzie można kupić włóczki, druty a i o dzierganiu porozmawiać. Doczekałam się też włóczkowych targów w moim mieście i jestem przekonana, że będą kolejne.

Taki wzrost zainteresowania dziewiarstwem i rękodziełem wiąże się zapewne z możliwościami ekonomicznymi oraz technologicznymi, z rozprzestrzenianiem się w Internecie pięknie sfotografowanych prac zachęcających by samemu spróbować. Na pewno na mnie tak działa wypływający z ekranu strumień obrazów związanych z moją pasją. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ten rozkwit dziewiarstwa wynika też z innych przyczyn, z uszanowania dorobku przeszłych pokoleń, chęci sięgania do korzeniu, docenienia tego choćby bardzo skromnego dziedzictwa, tego że ktoś nauczył nas robić oczka prawe i lewe… Bo przecież to wszystko nie zaczęło się od nas.

Niedawno doświadczyłam takiego poczucia powrotu do przeszłości podczas dziergania. Od paru lat najczęściej robię na okrągłych drutach, jeśli swetry to bezszwowe, bo tak najwygodniej. Mam też sporo drutów długich, prostych i  postanowiłam wydziergać sweter właśnie na takich drutach. Było to jak najbardziej uzasadnione, gdyż wybrany projekt składał się z części wykonywanych osobno i potem zszywanych. Więc i ta technika była jakby powrotem do dawnych czasów. Jakoś nie obawiałam się tego zszywania, postanowiłam tylko że postaram się zrobić to starannie, jeśli miałam jakiekolwiek obawy to były one dość typowe – czy wystarczy włóczki, ha. Dokupienie nie wchodziło w grę, bo sweter z włóczki nieznanej, z prutego innego swetra. Ale włóczki wystarczyło, moteczek malutki jeszcze został, więc miałam dobre przeczucie. Wcześniejsze wcielenie swetra wpadło w ręce mojej siostry, która kupiła go ze względu na piękny kolor i świetną jakościową wełnę. Jeszcze latem to sprułam, rozwinęłam, uprałam i znów zwinęłam, a jakoś w środku zimy poczułam że potrzebny mi ciepły, zapinany sweter. Wiedziałam z czego go zrobić! Skorzystałam z bezpłatnego wzoru Berroco Drift, robiłam na dość grubych drutach 4,5 a podział na mniejsze elementy dawał wrażenie szybszej pracy. Zszywanie zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, wyszło ładnie, a poza tym jakby zdyscyplinowało fason dzianiny. Tak jak napisałam wcześniej ta zszywana forma i proste druty były dla mnie sentymentalną podróżą, zaś gdy po raz pierwszy przymierzyłam zszyty sweter i poczułam jego ciepło i taki przyjemny ciężar przypomniało mi się słowo „serdak” i kobiety z mojego dzieciństwa, mama, babcie, ciotki, sąsiadki.

Tylko, że serdak nie ma rękawów, to taka solidna kamizelka. Zrobię sobie na następną zimę. A tymczasem mam kardigan, jak się okazało nie tylko na zimę.















czwartek, 26 października 2023

Moje dziewiarskie abecadło. S jak sekrety swetrowe

Szukając stosownych słów, które w sensowny i spójny sposób streściłyby sprawę swetrów stykam się ze stosem szczegółów, sposobów, z setkami schematów i splotów. Spostrzegam szerokie spektrum spraw splecionych z sobą swobodnie i jednocześnie solidnie. Stawiam pytanie o sedno swetrowe i otwiera się sezam, a w nim skrzynie skarbów pełne, sklepy, szafy i szuflady ze szkicami, skrawkami, szpejami, sznurkami, splątanymi swobodnie i skręconymi spiralnie, skrywającymi sekretne sposoby i super schematy, skomplikowane sformułowania i specjalistyczne skróty, są tam skarbce z włóczkami o różnych strukturach, od szorstkich jak sznury po sensualnie subtelne.  

Siedzę sobie i spisuję skojarzenia swetrowe na S i stają przede mną nie tylko słowa i symbole związane z moją pasją, ale coś więcej, serdeczne spotkania, spełnianie marzeń, sprostanie oczekiwaniom, skłonność do sentymentów, snucie planów …

Sama sporo swetrów i sweterków stworzyłam, stale się szkolę i szukam nowych sposobów, choć chętnie wracam do tych sprawdzonych, czasem działam (i dzieję) całkiem spontanicznie, innym razem ze szczegółowego opisu, skwapliwie podążając za instrukcją, step by step, patrząc w schemat. Czasem się spinam, pracuję szybko, bo się spieszę, lecz skrupulatnie pilnuję by sweter nie stracił na staranności. Są też chwile spowolnienia, dzierganie w trybie slow, sprzyjające rozluźnieniu i wprowadzające w spokojny stan. Smakuje mi ta mieszanka stresu i relaksu. Sukcesywne zdobywane sprawności sprzyja swobodnemu łączeniu tych zdawałoby się skrajnych stanów.

Proces tworzenia swetra składa się z wielu etapów, od selekcji pomysłów, stylów, przez wybór kolorów, analizę składu przez samo dzierganie, stukanie drutami, sprawdzanie formy aż do skończenia ostatniego oczka, zblokowania i suszenia. Suma wielu składowych może spowodować sukces swetrowy, czyli satysfakcję zarówno przy tworzeniu jak i noszeniu, choć zdarza się, że nawet mimo solidnej strategii w przygotowaniach i staranności pracy efekt wymaga skorygowania, a w skrajnych sytuacjach sprucia. Ale i na to można spojrzeć ze spokojem.

Najważniejszy ze wszystkich sekret wykonanego ręcznie swetra sprowadza się do tego, że robiony jest z pasji i z serca.

Tak właśnie powstała dzianina na specjalne zamówienie wspaniałej osoby,  sweterek Rockweed  wg projektu Susany Winter. Podobnie jak w tym sweterku wykorzystałam ręcznie farbowaną włóczkę Meme Yarns Billy & Jilly.  To luksusową mieszanka babyalpaki, kaszmiru i jedwabiu  w odcieniu pięknego, subtelnego różu, przypominającym kwarc różowy. 

W moim w sercu i w osobistym dziewiarskim skarbcu zachowam wszystkie etapy tworzenia tego sweterka, każdą rozmowę, spotkanie, począwszy od szukania koloru aż spojrzenie na ten projekt już w użyciu i ten błysk oczu świadczący o satysfakcji😊  




















wtorek, 26 września 2023

Wczesnojesienne rozmarzenie

Zwykle o tej porze roku odbywa się u nas smażenie powideł, które trwa przez kilka dni, zaczyna się od kupienia albo przywiezienia, a wcześniej zerwania śliwek, wypestkowania, wrzucenia do specjalnego gara. Przemiany kolorów od matowej śliwkowej niebieskości z błyszczącym pomarańczowym wnętrzem pod wpływem temperatury przechodzą w czerwień, bordo, burgund i brąz. Widowiskowo zmieniają się barwy, gęstnieje konsystencja a mieszkanie wypełnia cudowny, ciepły aromat.

Tego roku zaprzyjaźnione śliwy nie obrodziły,  trzeba się więc wybrać na plac targowy i rozejrzeć za węgierkami.  Takie śliwkowe, jesienne już skojarzenia nasunęła mi testowana przeze mnie dzianina - Jurate kardigan. Do śliwek nawiązuje kolor włóczki, a cała reszta z nadmorską nazwą projektu na czele kojarzy mi się z latem. Robiłam ten sweter dość długo, gdyż mogłam sobie pozwolić na rozłożenie pracy w czasie, dziergałam go z przyjemnością, przed wyjazdem nad morze, trochę na wakacjach, trochę w podroży, skończyłam po powrocie. Kardigan Jurate ma oryginalną konstrukcję i ciekawy wzór, jednak pracuje się z nim dość łatwo, a motyw ażurowy zapamiętuje się po pierwszym powtórzeniu. Znając już dzianiny zaprojektowane przez Renatę Grabską wiedziałam, że będę zadowolona i z opisu, i z dziergania i wreszcie z noszenia. Nie myliłam się. Swoją wersję zrobiłam dopasowaną, tak by w chłodniejsze jesienne dni swobodnie ubrać na to coś jeszcze, aż chciałabym napisać że jesionkę, ale tak naprawdę nie wiem co to za ubranie, poza przypisaniem do pory roku, więc  jeśli nawet kiedyś jesionkę nosiłam, to nie nazywałam jej w ten sposób, czy zatem była to jesionka?

Kardigan ten zrobiłam z włóczki Drops Baby Merino, którą kupiłam do zupełnie innego projektu, ale wtedy nie podszedł mi kolor, tym razem ten ametyst dopasował się idealnie. Tak, słuszne spostrzeżenie – to ametyst nie śliwka! Cóż, nie było w tym roku smażenia powideł, póki co, nie będzie też długiego wysmażonego tekstu, dzisiaj 😉

Tegoroczne lato okazało się bardziej owocne dziewiarsko niż owocowo A co przyniesie jesień? Zobaczymy. A tymczasem pozdrawiam ciepło, serdecznie, jesiennie 😊




 




















poniedziałek, 24 lipca 2023

Co robię gdy nie robię zdjęć😉

Co za pytanie! I skąd w ogóle się tu wzięło?

Pytanie ma charakter zaczepny, trochę autoironiczny. Spojrzenie, decyzja, przycisk, jest zdjęcie, i następne, jeszcze jedno… I tak nieustannie  rozszerza się równoległa rzeczywistość wypełniona obrazami uchwyconymi aparatem. Przyjemnie jest tam wchodzić, przypominać sobie różne miejsca, minione sytuacje i ponownie się zachwycać. Jeśli nawet zauważa się ogromną różnicę między powiedzmy zdjęciem lasu a prawdziwym byciem w lesie to i tak moc tego zdjęcia jest ogromna, bo pozwala ożywić przywołane wrażenia. Jeszcze bardziej poruszające są fotografie postaci, zwłaszcza twarzy nas samych i naszych bliskich. Niesamowite jest to, że samo zrobienie zdjęcia zajmuje tylko chwilę, a potem taki zatrzymany w kadrze moment może przywoływać  szersze fragmenty życia. Dochodząc do pogranicza praw fizyki, metafizyki i filozoficznych refleksji zatrzymuję się na chwilę zachwytu, którego nie da się opisać ani tym bardziej sfotografować.

Wracam więc do strefy konkretu, do pisania o dzianinowych sprawach i przemyśleniach. Prowadzenie  bloga o mojej pasji opiera się o trzy podstawowe filary, są to robienie na drutach, robienie zdjęć i pisanie. Brzmi jak bardzo prosty przepis, tymczasem te wzajemnie powiązane elementy raczej nie są równoczesne, zazębiają się, mijają i dopiero post na blogu spaja je w jedną całość. Bywa i tak, że coś wypadnie, z czegoś zrezygnuję świadomie, albo po prostu przeoczę i po czasie odkrywam, że fotograficzna dokumentacja moich prac jest niepełna. I tu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie skąd to pytanie o moje robienie zdjęć. Ano z takiego żalu, że nie zrobiłam jakiegoś zdjęcia. Skoro wykonuję dziesiątki, setki czy tysiące zdjęć to czemu zabrakło tych paru ujęć na płasko, w zbliżeniach, przecież dzianina jest tak wdzięczna do fotografowania… Nie zamierzam jednak doświadczenia żalu konserwować i rozwijać, część przerabiam na żart, a z reszty tej przygody z przeoczonymi zdjęciami wyciągam dwa cenne wnioski. Pierwszy to taka lekcja powiedzmy techniczna, żeby dokładać większych starań do spraw dokumentacji, notatek, wzorów, zdjęć. Ogarnianie tych rzeczy nie jest dla mnie tak pasjonujące samo tworzenie, lecz ta mniej ciekawa strona też jest ważna, znajdę więc dla niej trochę więcej czasu.

Co jest jednak najważniejsze? Relacje! I to jest ten drugi wniosek, nie wszystko musi być sfotografowane, nazwane, pokazane. A w przypadku ważnych relacji nawet nie powinno.

Od dłuższego już czasu przymierzałam się do napisania kolejnego odcinka dziewiarskiego abecadła „R jak relacje rodzinne i nie tylko”, wciąż przybywało mi dzianin ilustrujących ten szeroki i głęboki temat, tylko zastanawiałam się jak go ująć, nie lekceważąc wzruszeń, nie ośmieszając patosem. I czy da się to objąć cienką wstążką uplecioną ze słów i zdań? Doszłam do wniosku, bardzo dosłownie doszłam, bo podczas spaceru, że rezygnuję ze specjalnego odcinka pt. relacje, by tak istotnej kwestii nie zamykać w jakieś wąskie ramki. Przyszedł mi nawet do głowy pomysł na tytuł „rezygnacja z ramki”, swoją drogą ciekawe skąd on przyszedł, ciągnęło się za mim większe hasło „ramy czasowe”, w którym jak w lustrze zobaczyłam siebie i wiele moich prac czekających na swój czas publikacji, zdjęć, czy samego dziergania. Dobrze, może wystarczy już tych zabaw ze słowami, z ruchem i z ramkami, czas na dziewiarskie konkrety. Dwie dzianiny, które dziś pokażę łączą wątki relacji rodzinnych i kwestii ilości zrobionych zdjęć, a więc dobrze ilustrują tematy  poruszone w tekście. Sweterek na urodziny mojej siostrzenicy Helenki robiłam jeszcze w marcu. Nie wiedząc czy będą sprzyjające warunki do wspólnych sesji zdjęciowych fotografowałam sweterek nawet w czasie pracy, potem przy dobieraniu guzików i wreszcie podczas rodzinnego spotkania. Jest to chyba dzianina, która ma najwięcej podejść do zdjęć, na przykład robiłam zdjęcia na płasko, choć warunki świetlne były niekorzystne, ale na horyzoncie była szansa na przekazanie sweterka następnego dnia, więc nie chciałam zostać bez zdjęć. Teraz mam ten sweter w kilku plikach, ale bez obaw, do publikacji wybiorę tylko kilka. Zupełnie inaczej rzecz się miała w przypadku kocyka dla Maurycego, pierwszego wnuka mojego brata. Kocyk skończyłam tuż przed wyjazdem. Może nie dosłownie, bo oczywiście prałam i blokowałam go jak każdą dzianinę, więc teoretycznie mogłam zrobić mu zdjęcie, gdy się suszył, ale byłam zajęta innymi rzeczami. W efekcie ten kocyk to dzianina o najmniejszej ilości zdjęć, wszystkie dwa zamieszczam poniżej.

Kocyk niemowlęcy zrobiłam z dropsowej wełenki Merino Extra Fine, bazową część wykonałam na drutach dwustronnym ściegiem z oczek lewych i prawych, całość wykończyłam szydełkiem. Połączyłam dwa kolory szaro zielony jasny i stalowy błękit.

Sweterek Rockweed według projektu Susany Winter zrobiłam z włóczki Meme Yarns Billy &Jilly, z dwóch motków zostało jeszcze trochę włóczki na berecik. Co to za włóczka? Według producenta „określenie tej włóczki ‘cudem’ nie będzie przesadą. 15% luksusu kaszmiru, 10% basku jedwabiu i 75% delikatności babyalpaki to przepis na włóczkę idealną. Jednocześnie ciepłą, a zarazem przyjemnie chłodna daje niespotykany komfort noszenia. Delikatny włosek babyalpaki dodaje jej szlachetnego uroku i tajemniczości” Wszystkie te przyjemne doznania towarzyszyły mi także przy dzierganiu😊   

Wstępna przymiarka okazała się ostatnią, sweterek nie wymagał żadnych korekt, brakowało jeszcze tylko guziczków. 









Uwielbiam wybieranie i dobieranie guzików. 


Metalowe różyczki wprawdzie pasowały idealnie, ale były zbyt ciemne i nadawały całości trochę ciężkiego charakteru, więc zdecydowałam się na guziczki z masy perłowej, delikatniejsze i jaśniejsze. 


















 

piątek, 30 grudnia 2022

Grudniowe testowanie, grudniowe rozmyślanie.

Z intensywności zdarzeń i wrażeń wyławiam wolną chwilę, by napisać parę zdań o moim grudniowym dzierganiu. Było ono obfite jak tegoroczne opady śniegu, a z drutów wciąż spadały nowe rzeczy. Działo się sporo i o żadnej z dzianin nie mogłabym powiedzieć, że idzie jak po grudzie, raczej czułam, że idzie jak z płatka, płatka śniegu, a może płatka kwiatka, wszystko jest możliwe…

W okołoświątecznym czasie powtarzanie tego co znane i ustalone przeplata się z odkrywaniem nowych treści, smaków i znaczeń.

Zima, z niskimi temperaturami, z małą ilością światła sprawia, że człowiek jest bardziej zamknięty w pomieszczeniu, a równocześnie otwiera się na innych, zaprasza gości, krząta się, sprząta, ogarnia przestrzeń. Zdarza się, że przy okazji znajduje jakiś fragment samego siebie, zaniedbany, zapomniany, przysypany wieloma warstwami spraw codziennych, bieżących, które zastygając z czasem przysłaniają rzeczywistość. A potem przychodzi nowy dzień, kolejne sprawy i życie płynie dalej aż do następnego przesilenia, do sytuacji, która pozwala dostrzec zarówno to, co jest przesadnym siłowaniem jak i to, co daje prawdziwą siłę. I tu zatrzymam się w rozważaniach, by złożyć życzenia, nietypowo, bo raz, że w środku tekstu, a dwa że w takim czasie pomiędzy,  już po świętach a jeszcze przed Nowym Rokiem. Drodzy czytelnicy, życzę Wam Wspaniałego Nowego Roku, aby to, co przyziemne było lekkie, łatwe i przyjemne, a to co duchowe nasycone prawdą i mocą. Wszystkiego najlepszego!

W części konkretów dzianinowych z ogromną przyjemnością mogę pochwalić się dziś ciepłym swetrem i stopkami, powstałymi w ramach testów dziewiarskich.

Pierwszy projekt to Keflavik Cardigan autorstwa Doroty Morawiak – Lichota. Na ten sweter nie tylko nie musiałam kupować włóczki, ale mogłam nawet wybierać spośród tego co czekało w pudłach od dawna. Zdecydowałam się na nadzwyczajnie miękki kid silk drops, który połączyłam z włóczką z odzysku w kolorze stalowym. Co do kolorystyki mogłam sięgnąć po inne podobające mi się włóczki, ale wiedząc że Keflavik zapinany jest na zatrzaski postanowiłam wyeksponować ten detal i uznałam że najlepsza będzie szarość. Żeby sweterek nie był bury i ponury ożywiłam go granatowym dołem, częściowo gładkim, częściowo paseczkowym. Jest to taki projekt, do którego na pewno wrócę, mam włóczki, a nawet ozdobne zatrzaski, tylko kwestia czasu.. no właśnie. Całe szczęście że dzierga się go szybko, po prostu czysta przyjemność.

Kolejne testowe prace to stopki zaprojektowane przez Monikę Winiarską. Urzekł mnie subtelny haft, a że wyszywanie na dzianinie nie jest moją mocną stroną postanowiłam to nadrobić i zgłosiłam się do testów.

Przy stopkach Devi  nauczyłam się elementów haftu a także bardzo ciekawego sposobu kształtowania pięty. Dla osiągnięcia właściwej próbki musiałam użyć drutów w rozmiarze 1,5, ale warto było. Użyłam bordowego fabela, a do haftu resztki włóczek.

Nag footies to także wyszywane stópki z tym samym rodzajem pięty. Zaczęłam dziergać z dobrze dobranych kolorów, a w połowie pracy olśniło mnie że jeszcze lepszym zestawieniem będzie połączenie matowej beżowej wełny z błyszczącym granatowo złotym moherem. To zestawienie zgrzebności z luksusowością dało bardzo naturalny efekt. Mnie samej bardzo się spodobały, nie wiedziałam tylko czy prezent będzie trafiony, okazało się że Klaudia jest zadowolona😊

Pozdrawiam grudniowo, serdecznie, noworocznie😊