Pokazywanie postów oznaczonych etykietą otulacz na szyję. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą otulacz na szyję. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 stycznia 2023

Turkus, dzianina, leszczyna

Zrobione są z różnych inspiracji, z różnych włóczek, w różnym czasie, rok temu, pół roku, kilka miesięcy. Trzy ocieplające drobiazgi łączy kolor turkusowy, który od lat jest jednym z moich ulubionych. Dostrzegam w nim coś stabilnego i zarazem energetycznego, rozweselającego, swoistą mieszankę spokoju i optymizmu. Wyrazistość tego koloru czasem kojarzy mi się ze staniem na ziemi tak pewnym, że można odbić się mocno i podskakiwać aż do nieba, a czasem z zanurzeniem w głębię oceanu, głębokim relaksem i skupieniem.

A wracając na ziemię, jest dość pogodny styczeń, ubieramy buty, kurtki i wybieramy się do lasu, z aparatem, żeby przy okazji spaceru sfotografować turkusowe mitenki. Patrząc na mój ulubiony kolor w towarzystwie olchowych szyszek i kwiatostanów przypominam sobie piosenkę Wojciecha Młynarskiego pt. „Moje ulubione drzewo – Leszczyna ”.

Moje ulubione drzewo -
Leszczyna, leszczyna,
Jak ją za mocno przygiąć w lewo,
To w prawo się odgina,
A jak za mocno przygiąć w prawo,
To w lewo bije z wprawą,
A stara sosna szumi radosna:
Brawo, brawo!
Więc ochraniaj ją miłośnie
O każdej dnia dobie,
Chroń leszczynę, która rośnie
Nad Hańczą hen i w tobie!

Leszczynę lubiłam zawsze, nie tylko za tę odporność na przyginanie, o której mowa w  tekście Młynarskiego. Kwiatostany leszczyny wydają mi się jakby poza czasem, gdy spotkane w środku zimy zapowiadają  już wiosnę nie przejmując się ani potężnymi czapami śniegu, ani treścią naszych ludzkich rozmów zimową porą. To drzewo skłania i do filozofowania i do ziemskich rozkoszy jakie daje smakowitość orzechów laskowych, samych w sobie i w czekoladzie. Tyle o leszczynie, zaś jeśli chodzi o dzianiny w kolorze moim ulubionym to dziś przedstawiam mitenki, komin i skarpety.

Najwcześniej powstał komin, który noszę już trzecią zimę. Wydziergałam go z cudnej alpakowej włóczki Baby Alpaca DK Woolloop Yarns w kolorze głębia oceanu. Golf zrobiłam ciekawym ściegiem, znalezionym gdzieś w głębinach Internetu, gdy skończyłam golf zaczęłam poszerzać główną część tak jak w raglanowych swetrach, aby przód był dłuższy zastosowałam rzędy skrócone, całość wykończyłam ryżową plisą. W pierwszym roku nosiłam ten ocieplacz tylko do jasnego płaszcza, zresztą takie było jego przeznaczenie, od ubiegłej zimy używam go już pod wszelkie wierzchnie okrycia i jak widać oznak zużycia jakoś nie widać😉

Mitenki zrobiłam z resztek sprutej wełny, która urzekła mnie kolorem. Skorzystałam z wzoru Verdure Alany Dakos. W trakcie pracy nie byłam zachwycona tym projektem, motyw botaniczny nie był aż tak atrakcyjny jak te w naturze, a dziergałam te mitenki jakoś wczesną jesienią. Teraz lubię je bardzo i chętnie noszę.

Trzecia turkusowa dzianina to skarpety z wełny Novita 7 brothers, ta gruba włóczka skarpetkowa po raz kolejny pojawiła się u mnie na drutach, bardzo ją polubiłam. Gdy zostałam poproszona o wydzierganie ciepłych skarpet nie wahałam się po jaką przędzę sięgnąć, bo wiedziałam że jest niezawodna. Dreszczyk emocji dotyczył raczej spełnienia oczekiwań przyszłej właścicielki i opracowania takiej formy, która byłaby zarazem prosta i niebanalna. Przepis na te skarpetki sprowadza się do trzech składników – pasja, pomysł i przy okazji poznanie wspaniałej osoby. 

A oto te trzy dzianiny, w różnym czasie dziergane i fotografowane: 




















sobota, 4 grudnia 2021

Komu komin?

Kiedy latem wybierałam się w myślach w niedaleką dziewiarską przyszłość, wszelkim ciepłym wełenkom, alpakom i kaszmirom rezerwowałam miejsca na czapki. Miękkie i puszyste motki wyglądały na zadowolone z takiego przeznaczenia, a ja wyobrażałam sobie jakie zastosuję wzory, z czym będę łączyć kolory. Kiedy przyszła jesień, zrobiłam sobie dwie czapki, jedną trochę wariacką, drugą elegancką (obydwie można zobaczyć w tym poście) po czym druty zapomniały o czapkach.  Tematem wiodącym stały się kominy, będące najpraktyczniejszym rozwiązaniem do ocieplenia szyi. Niemal prosto z drutów szły do użytkowania, tylko najpierw prałam je i suszyłam, nie było czasu i sytuacji na  specjalne zdjęcia. Wyjątkiem w tej kolekcji był komin dla Kubusia, który sfotografowany został na Karolu przed wysłaniem przesyłki. Kubuś to kuzyn Karola i mój uroczy klient, któremu zrobiłam kiedyś ten kocyk. Komin dla Karola nie miał sesji naczłowieczej, tylko szybkie zdjęcia na płasko.

Kolejny Komin zrobiłam dla siebie, potrzebowałam czegoś pasującego do dwóch ciepłych sukienek, co pozwoliłoby mi częściej z nich korzystać bez obawy, że szyja zmarznie, bez szukania szarej apaszki czy szalika. Zaspokoiłam też przy okazji ciekawość nowego wzoru ażurowego, który spodobał mi się już dawno temu. A sam komin jak się okazało pasuje nie tylko do sukienek.

Komu jeszcze komin? Wojtkowi, on wprawdzie ma mozaikowy komin z ubiegłego roku (pokazywałam go tutaj), ale na niego jeszcze za ciepło, a na gołą szyję za zimno, toteż postanowiłam zrobić coś nieco lżejszego, również w kwestii koloru. Miłym zaskoczeniem było połączenie ciemnej, cieniowanej bawełnianej włóczki z jasnym beżem. Ta ciemniejsza nitka to egipska bawełna w kolorze birch bark, czyli kora brzozy. Zastosowałam mój ulubiony strukturalny ścieg na rosyjskich stronach zwany „polskim ściągaczem” i otrzymałam bardzo naturalny efekt, rzeczywiście przypominający korę brzozy.

I na koniec komplet dla Oskara, komin i czapka.  Kluczowe w tym komplecie było znalezienie koloru pasującego do kurtki. Udało się, ale jak okazało się już po opłaceniu zamówienia, w sklepie nie było tyle włóczki, nie było też zainteresowania problemem klienta😉 musiałam więc zmienić koncepcję, postanowiłam dołożyć jakieś paski, ale pasującą parametrami czarną włóczkę dokupiłam już w dużo milszym sklepie.

Utkwiłam w tych kominach, mogłabym zakończyć dziewiarską przygodę, zostać zdunem i literą „z” zamknąć dziewiarski alfabet😊 Na razie jednak nie mam takich planów, póki co zakończyłam tych kilka dzianinowych kominków i kronikarsko je pokazuję.

I tak kolejno: Komin dla Kubusia zrobiłam z włóczki Lanas stop prima merino superwash col 924.  Wykorzystałam nową linię raglanu, a do zdjęć zabawę Karola i wspaniałe październikowe kolory😊

Komin dla Karola zrobiłam tak samo, z dwóch dropsowych włóczek w kolorze granatowym – Baby Merino oraz BabyAlpaka Silk. Te dwie nitki bardzo dobrze się z sobą zgrały, myślę że warto wracać do tego połączenia również w innych kolorach.

Komin koronkowy  zrobiłam z jasnoszarej BabyAlpaka Silk, od góry, bez jakiegoś schematu, dolną część poszerzałam dodając co jakiś czas lewe oczka między panelami ażurowymi. Wprawdzie nie było okazji do jakiejś sesji plenerowej, ale zamieszczone zdjęcia mają dla mnie kronikarski walor, w tle remontowana ściana łazienki i nomen omen komin, tyle że wentylacyjny.

Krótki komin dla Wojciecha zrobiłam z dwóch włóczek, połączyłam beżową merino baby dropsa i egipską bawełnę Earth Golden Fleece Carders w kolorze 115. Wyszło po jednym 50 gramowym motku, bez resztek😊

Komplet dla Oskara wydziergałam z merynosowych włóczek Sublime extra fine merino wool dk kolor 0379 oraz Performance Simply wool 100% merino superwash kolor 01. Zarówno czapkę jaki i komin zrobiłam prostym wzorem ściągaczowym, w poszerzaniu dolnej części komina zastosowałam ten sam patent jak w kominie koronkowym

Zapraszam do obejrzenia zdjęć:

























 

poniedziałek, 18 stycznia 2021

Niespodziewane styczniowe uciechy

Trzy, a właściwie cztery wydziergane ostatnio rzeczy łączy to, że żadna z nich nie była planowana, a  każda sprawiła mi dużo radości.

Zaczęło się jeszcze w grudniu, gdy tuż przed świętami wygrałam motek włóczki. Z dwóch serii włóczek skarpetkowych Novita mogłam wybrać kolor. Urzekły mnie piękne paseczki o zabawnej nazwie Rynek. Na szukanie czy wymyślanie wzorów, a nawet na dzierganie nie miałam wtedy czasu. Odłożyłam motek na potem, na po nowym roku, najlepiej na jakiś smętny, mroczny czas, kiedy niewielki projekt skarpetkowy mogłyby mi poprawić humor, zwłaszcza, że kolory tak miłe dla oka, pogodne i optymistyczne. Nie czekałam jednak na jakieś stany przygnębienia, wykorzystałam  zwyczajne rozdrażnienie, by  sięgnąć po ten motek i przekonać się, że terapia drutami i kolorem działa wspaniale. Wielobarwne skarpetki mają dobry wpływ na nastrój zarówno podczas dziergania jak i w używaniu. Początkowo chciałam zrobić je entrelakiem, znalazłam nawet opisy wykonania, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, by cyrkowe szaleństwa odłożyć na inną okazję lub inną grubość włóczki. Poprzestałam więc na prostym motywie ażurowym, który wprowadził na tym rynku trochę dynamiki i urozmaicił linię brzegową ściągacza.

Kolejną niespodziewaną rzeczą, którą zrobiłam w styczniu była gwiazdkowa poduszka w kolorze różowym. Na specjalne zamówienie mojej wnuczki. Przyjemność sama w sobie, nic dodać, nic ująć.

I wreszcie komplet mozaikowy. Zdawać by się mogło, że ja, jako dziewiarka to już z niejednego pieca chleb jadłam, ale jak dotąd komina nie robiłam. Miałam kiedyś jakieś kupowane, niepraktyczne bardzo. Uważałam, że to coś, co raczej służy do ozdoby, dużo owiniętej dzianiny, a w szyję zimno. Dlaczego więc zrobiłam komin? Bo to styczniowe zadanie w ramach jednomotkowego wyzwania Otulove Kamili Wojciechowskiej, które wróciło po roku przerwy. Sama zresztą dopominałam się o jego powrót. Z przyjemnością przeczytałam pierwszy mail z zadaniem i sięgnęłam do zapasów włóczkowych. Wprawdzie mogłam poszaleć, ale coś ciągnęło mnie do prostych zestawień typu sól pieprz, czarny, biały. Wybrałam grafit z jasną szarością i podążając za czytelnym opisem Kamili zrobiłam niewielki komin. Sam komin  powstał dość szybko, postanowiłam dorobić jeszcze czapkę do kompletu. Na czubku czapki przyszyłam sznurki, takie jak w ściągaczu komina. W tym niewielkim rozmiarze komin sprawdza się doskonale, przyjemnie grzeje szyję, nic nie przewiewa. Wzór mozaikowy jest świetny, i wizualnie i praktycznie, bo ma on efekt trójwymiarowości, jest miękki i ciepły. Komplet przeznaczony jest dla mojego syna, ale sfotografowany został na mnie. Chcieliśmy zdążyć ze zdjęciami w śniegowej scenerii, obawiając się, że to tylko chwilowa dekoracja. Tymczasem minęło już kilka dni, za oknem nadal śnieg, cieszą się dzieci i ja się cieszę, jest jasno, pięknie.

No dobrze, czas na zdjęcia. Otwieram pliki, patrzę, a w moim kominie sznurki pod nosem wyglądają jak kły morsa. Hmm, a wydawało mi się, ze ograniczam dopływ medialnych treści😉





















wtorek, 24 listopada 2020

Bez schematów

Między dzianiny planowane, długo oczekujące na swój czas wpadają nierzadko pomysły nagłe, spontaniczne i na dany moment po prostu konieczne.

Tak też zdarzyło się ostatnio. Gdy pewnego razu po wizycie dzieci zaczęło się ubieranie do wyjścia uświadomiłam sobie, że powinnam im zrobić otulacze na szyję, czyli coś, co wkładałoby się szybko, nie wymagało owijania, podwijania, okręcania. Natychmiast przeskanowałam w pamięci zasoby włóczkowe, kierując się  kryterium miękkości, delikatności, ciepła i oczywiście koloru, tak aby w tonacji zgrywały się z kurteczkami. Dzieci jeszcze było słychać za drzwiami, a ja już dałam nura do wełenek. Spodziewałam się długiego włóczkowego buszowania, jakichś dylematów i wahań decyzji, lecz ku mojemu zdziwieniu szybko wybrałam po jednym motku. Jeszcze raz omiotłam wzrokiem całą resztę różów, szarości i błękitów, ale to tylko potwierdziło słuszność wcześniejszego wyboru. Dla wnuczki zgaszony róż z błękitem z włóczki w samo powstające wzory  YarnArt crazy color 126, a dla wnuczka stalowa szarość mojej ulubionej mieszanki alpaki z jedwabiem Drops BabyAlpaca Silk.

W szarym golfiku wykorzystałam wzór patentowy, który pamiętam jeszcze z dzieciństwa, przed „opatentowaniem” nazywany był perełką. Ten ścieg zawsze mi się podobał, zwłaszcza na męskich dzianinach.

Takie otulacze robiłam już wcześniej, można je zobaczyć tutaj i tutaj. Poprzednie miały wydłużone przody, tym razem po części golfowej zrobiłam prosty raglan.

Z różowego motka postanowiłam zrobić jeszcze czapkę - kapturek, chyba jeszcze nigdy nie dziergałam takiej formy, od brzegu w tył, z wiązanymi troczkami i niewielkim pomponikiem na końcu. Czapka jest bardzo miękka i ciepła, bo dorobiłam do niej drugą wewnętrzną warstwę z tej przemiłej włóczki Drops BabyAlpaca Silk w pasującym do całości niebieskim kolorze.

Zarówno otulacze jak i czapkę robiłam na oko, bez schematów. A skoro o tym mowa, to aby nie popadać zbytnio w rutynę, tym razem wpis ma najpierw dziewiarskie konkrety, a dopiero na koniec moje refleksje niedziewiarskie.

Gdy przy tym ubieraniu dzieci olśniło mnie, że muszę im wydziergać kominki, poczułam instynkt babci, odruch serdeczny, spontaniczny. Może odziedziczony po przodkiniach, może nabyty wraz z wnukami. Ciekawy to temat i nieoczywisty. Gdy stałam się babcią pojawiły się nowe odruchy, niczego mi nie ubyło, a na pewno przybyło miłości.

Zastanawia mnie też stereotyp babci, chyba wciąż jeszcze żywy, w chuścinie, okularach, może jeszcze na bujanym fotelu. No więc teoretycznie to ja do niego pasuję, mam wnuki, okulary, kocham chusty i szale, poza tym robię na drutach. Jednak w takim schematycznym portrecie nie czuję się sobą, odnajduję pewne rysy wspólne z tym stereotypem, ale niewiele to mówi o mnie. Nie żebym się odżegnywała od bycia babcią i od skojarzeń z dojrzałym wiekiem. Ba, są nawet pewne babcine atrybuty, których mi brakuje. Nie mam fotela do dziergania, ale to nic, mebel zawsze można kupić.

W moim wyobrażeniu babci było przede wszystkim dużo wolnego czasu. Teraz przez ciągły pośpiech połacie wolnego czasu są dawno już wymiecione z naszej codzienności, którą wciąż na nowo wypełniają kolejne pomysły, zadania i obowiązki.  A doba ma ciągle tyle samo godzin co przed wiekami.

Tak naprawdę nie mam pojęcia jaka jest teraz typowa babcia. Pewnie każda inna, bo każdy człowiek jest osobny, wyjątkowy. Myślę też, że niewiele wiemy jakie były tamte dawne babcie, prababcie, praprababcie. W czym znajdywały głęboką radość, z czym się zmagały, o czym milczały, jak bardzo kochały, jak przeżywały mijający czas? Wiemy tylko, że niektóre robiły na drutach, może nawet te same wzory, a jednak każda inaczej.


 















 




 

piątek, 21 lutego 2020

Czapki fajne, zwyczajne

Tuż przed wyjściem z domu otwieram szufladę i wyciągam z niej czapkę, rękawiczki, szal albo chustę, czasem szybko zmieniam zdanie, gdy zdaje mi się że wybrana rzecz za cienka, za ciepła albo za ciemna. Wkładam z powrotem i wybieram inną, w pośpiechu, bo czas umyka, a tu nagle okazuje się, że nie domyka się szuflada. Wezbrały skłębione fale dzianin, lecz nie mogę ich tak bezwzględnie ścisnąć i wepchnąć. Nie wypada. Zwłaszcza, że nie jestem sama. Jakimś cudem do przedpokoju dotarło słońce, tańczący promień oparł się na skraju szafy. Nie chcę go spłoszyć. Gdy tak oświetla moje dzianiny uświadamiam sobie, że już niedługo trzeba będzie zrobić z nimi porządek. Jak zawsze na zmianę pór roku mały remanent, duże pranie. Ale jeszcze nie teraz. Inne rzeczy absorbują, wymagają czasu i uwagi.
 Ten słoneczny epizod przypomniał mi jednak o kilku czapkach wydzierganych na przestrzeni ostatnich zimowych miesięcy. Czapki te fajne i zwyczajne jak dotąd nie znalazły się na blogu, więc prezentuję je właśnie teraz, póki jeszcze zima i sezon czapkowy.
Pierwsza czapka to Beanie według instrukcji filmowej Joli Mazurek. To sprawdzony patent, przede wszystkim prosty i niezawodny.  Czapka z szarej wełny dostała do ozdoby dwa metalowe guziki. Miała być czapką męską, okazało się jednak że jest czapką damską, potrzebną Julii i pasującą jej do płaszcza.


Pasuje do niej również bordowy golf – otulacz na szyję.



Od dwóch lat soczysty zielony motek czekał aż zrobię z niego czapkę, która miała być noszona do przejściowej granatowej kurtki. Jakże miłe okazało się zaskoczenie, że czapka ta pasuje do kurtki zimowej i do mojej najstarszej chusty. Zastosowany wzór inaczej sobie wyobrażałam, więc czapkę zamierzam spruć, ale jeszcze nie w tym sezonie.






Następna czapka to ponownie Beanie. Tym razem już męska. Wygodna, używana, lubiana.  


I na koniec męska czapka w szaro czarne paski. Spontaniczna, dziergana na oko i tak jak wszystkie poprzednie z domowych zapasów włóczkowych.