Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bawełna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bawełna. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 sierpnia 2025

Letnie za-pasy w bluzkach z papyrusa

Sierpień to miesiąc, pod każdym względem wyrażający pełnię lata. Trwa czas wakacji, urlopów, żniw, remontów, wyjazdów, przyjazdów, realizowania planów albo konieczności ich zmiany, przygód wytęsknionych i tych nieplanowanych, czas przyśpieszenia i czas zatrzymania. To wszystko dzieje się latem, choć u każdego inaczej, w innym rytmie i tempie splata się to w jedną wspólną tkaninę, złożoną z różnorodnych nitek. Dla mnie wyjątkowość sierpnia polega właśnie na tym zintensyfikowaniu wszelkich letnich doświadczeń, które samemu się przeżywa i obserwuje je wokół, ale   jest jeszcze coś więcej, jakby duża rama, szerokie, ale subtelne marginesy łączące letni obraz zarówno z wiosną jak i z jesienią. Jeszcze można pozwolić sobie na coś nowego, coś zrobić, gdzieś wyjechać, spotkać się z kimś dawno nie widzianym, albo wreszcie pobyć trochę z sobą. Można też finalizować sprawy, zbierać owoce - dosłownie i w przenośni – i zająć się prze-tworami. Taki obraz sierpnia widać nawet na placu targowym, gdzie wciąż można kupić sadzonki  młodych roślin, które jeszcze zdążą urosnąć, więc to jakby wiosna, nadzieja i nowy akcent życia, tuż obok warzywa i dojrzałe, soczyste owoce w wielkiej obfitości, są już też pierwsze wrzosy, są dynie… i chłodniejsze poranki.

Ma w sobie sierpień radość pełni lata, wiosenną nadzieję i dojrzałość jesieni. Można ogarnąć myślą cały obraz albo wybrać jedno pasmo i na nim się skupić, co kto lubi.

Zachodzą na siebie pory roku i podobnie dzieje się w moim dzianinowym świecie.

Dwie bluzki na lato zrobiłam  jeszcze wiosną, planowana, i to od dawna, była jedna,  ale wskutek eksperymentów wyszły dwie.  Miałam w swoich zapasach włóczkę Papyrus Fibra Natura szarą i trochę białej. Ciekawe, bo słowo „zapasy” dawniej kojarzyłam z półkami pełnymi słoików, będących zapasami na zimę, teraz zapasy oznaczają posiadane włóczki, nie tylko na zimę😉 Tego roku na włóczkowych targach Krakoski Yarnmark Wełny dokupiłam kilka moteczków, które zachwyciły mnie kolorami, dwa wrzosowe odcienie, róż i błękit. Dobrze wyglądały razem, wrażenie wizualne było równie przyjemne jak włóczka w dotyku. Papyrus jest bardzo miłą dla ciała mieszanką bawełny i jedwabiu.

Nie wiedziałam dokładnie jaką bluzkę zrobię, pewna byłam tylko co do linii ramienia zachodzącej do tyłu, od dawna marzyłam, by nauczyć się tego fasonu, zanim jeszcze dowiedziałam się, że nazywa się go ramieniem „europejskim” albo „japońskim”. Znalazłam wzór z taką techniką na stronie Garnstudio i po przeliczeniu ilości oczek do wymaganej próbki z ochotą zaczęłam letnią bluzkę od gładkiej, szarej góry, a potem miałam dodać pasma kolorów. Układało się świetnie, byłam bardzo zadowolona, tyle że gdy dodałam pierwsze pasmo kolory jakoś nagle przestały współpracować, no trudno, miałam nadzieję, że po dodaniu kolejnego koloru lub dwóch będzie lepiej. Nie było, po prostu mi się nie podobało, zabrakło tego poczucia, że kolory harmonijnie zagrały. Do sprucia  nie było wiele. Ale co dalej?  Zdecydowałam się na zastosowanie ażurowego wzoru, który zaciekawił mnie już dawno, ale jak dotąd nie użyłam go w żadnej dzianinie. Powstała jednobarwna szara bluzka, z gładką górną częścią, która będzie dobrze się sprawdzać również jesienią i zimą pod cieplejsze kardigany.  

Natomiast na letnią bluzkę w kolorowe paseczki, na którą wciąż miałam ochotę i wystarczającą ilość włóczki wykorzystałam dobrze mi znany i sprawdzony wzór Isabell Kraemer „On The Beach”. Tym razem paseczki zaczęłam robić od samej góry, a dodawanie kolejnych kolorów było ogromną przyjemnością, to samo mogę powiedzieć o noszeniu tej bluzki.

I na plaży, na początku tego lata obydwie bluzki zostały sfotografowane. Przygotowując zdjęcia do publikacji oczywiście patrzyłam jak prezentuje się dzianina, czy widoczna jest całość, detale, a przy okazji wpatrywałam się w to bałtyckie tło, piasek, fale, horyzont i mam wrażenie, że nawet patrzenie na te zdjęcia przynosi odpoczynek.




























 

czwartek, 5 czerwca 2025

Maki od podszewki

Maki. Ich widok przykuwa uwagę i wprowadza w dobry nastrój. Na mnie działają tak chyba od zawsze, a od kilku lat wydają mi się coraz bardziej fascynujące. Fotografując naturę, dostrzegam jak niesamowicie piękne są kwiaty, każdy może budzić zachwyt, wystarczy spojrzeć, zatrzymać się, pochylić...  Maków nie da się przeoczyć, one same przyciągają wzrok, a kiedy poświęci im się trochę więcej uwagi można odkryć, jak niezwykła to roślina i jak bliska, obecna od czasów dziecięcych zabaw.  Toteż nie dziwi, że maki wyrosły mi w dzianinie.

Pomysł na wzór maków zrodził się w ramach społecznego projektu „Polskie wzory w dziewiarstwie. Ujęciewspółczesne”  zainicjowanego przez Barbarę Kwater. Projekt ten ma w swoich założeniach nie tylko poszukiwanie i odtwarzanie istniejących wzorów czy też wplatanie ich we współczesne dzianiny, ale także tworzenie nowych wzorów inspirowanych kulturą, architekturą, naturą. itp. 

Makowy wzór opracowałam w ubiegłym roku, naturalnie w czasie kwitnienia maków. Ja kojarzę maki z dzieciństwem, z pejzażem rodzinnych stron, choć przecież wiem, że rosną niemal wszędzie, więc pomyślałam, że ten motyw może być bliski także innym. Chcąc wpleść te kwiaty w dzianinowy wzór przyglądałam się im jeszcze uważniej, a one podobały mi się coraz bardziej, choć  wydawały się trudne do uproszczenia i zamknięcia w kratki kartki czy oczka dzianiny. Pisałam o tym na początku lutego w poście „Posplatane maki”, w którym pokazywałam wykorzystanie wzoru w rękawiczkach. Zaraz potem, choć była jeszcze zima, zaczęłam robić letnią torbę z tym wzorem. Skończyłam ją dość szybko, ale naprawdę gotowa jest dopiero teraz, a to ze względu na podszewkę. Najpierw poszukiwałam pasującego materiału, znalazłam go na strychu u siostry, w postaci błyszczącej sukienki i wtedy już mogłam umówić się z zaprzyjaźnioną krawcową, jednak splot różnych okoliczności spowodował wydłużenie czasu realizacji. Przyznam, że chciałam zacząć nosić ją już w pierwszych dniach wiosny, ale musiałam jeszcze poczekać, nie narzekałam, miałam inne torebki i inne zajęcia😉 Gotowa makowa torba wróciła do mnie właśnie teraz, w idealnym momencie, w czasie kwitnienia maków. Czuję jakby zatoczyło się jakieś koło, albo zakręciła spirala. Rok temu wpatrywałam się w maki i próbowałam jak najprościej wpisać ich kształt do wzoru na druty, teraz znowu patrzę na maki, te żywe kwitnące i w pąkach i te z mojego wzoru i z nieskrywaną radością zauważam podobieństwo. Robiąc zdjęcia torby w towarzystwie maków zauważyłam coś jeszcze, szaro srebrno zielony pyłek bardzo podobny jest do cieniowanej szarości bawełny, z której zrobiłam dno torby i gałązki. Doskonale pamiętam moment wybierania kolorów włóczek na makową torebkę i ten błysk pewności, że to nie może być żaden inny kolor niż ta szarość, teraz już wiem dlaczego😊

Zdjęcia torebki w towarzystwie czerwcowych maków polnych powstały kilka dni temu, a dziś sfotografowałam jeszcze podszewkę i przy tej okazji odkryłam, że mam podwójną torebkę. Wnętrze nie ma kieszeni, a podszewka jest wszyta tak starannie, że mogę nosić ją w wersji błyszczącej, bez maków. Cieszę się więc, że tak niespodziewanie zyskałam kolejną torbę, ale nie byłabym sobą, gdybym nie wrzuciła filozofującej refleksji o tym, że wnikliwa obserwacja jest źródłem niezwykłych odkryć w codziennej rzeczywistości, trochę inne światło, inny kąt patrzenia na jakąś rzecz albo na słowo i chociaż obiektywnie nic się nie zmienia, to robi się ciekawiej, bardziej wielowymiarowo.

Kilka dni temu uśmiechnęłam się czytając z kartki kalendarza słowa Mirosława Bańko* o czerwcu – „Kwerenda dla słowa „czerwiec” w galerii Grafika Google przynosi obrazy czerwonych maków, które w czerwcu mienią się na polach, i truskawek, które wtedy dojrzewają. W świecie masowej wyobraźni czerwiec nadal jest więc czerwony”.  

  * Mirosław Bańko – polski językoznawca i leksykograf.   


A zatem jest to dobry czas na publikację torby w czerwone maki. Oto ona: 


















piątek, 29 listopada 2024

Pelargonie

Pelargonie. Popularne kwiaty doniczkowe i rabatowe. Ich zwyczajność jest nadzwyczajna, zakorzeniona tak głęboko, że niemal niezauważalna. Znamy je od zawsze, niektórzy je kochają, inni ich nie lubią, a jeszcze inni nawet nie zauważają istnienia tych roślin, choć spotkać je można niemal wszędzie, na parapetach w wiejskich chatach i w nowoczesnych domach, zdobią balkony, tarasy i kawiarniane ogródki w małych miasteczkach i w metropoliach. 

Pelargonie nazywane bywają „krakowiakami” albo „muszkatkami”, być może od specyficznego, kamforowego zapachu liści, który sama bardzo go lubię, choć wiem, że nie na każdego on tak działa.

Gdy zaczęłam zastanawiać się nad polskimi motywami nasunęły mi się właśnie pelargonie. Nie wiem, czy można je przypisać do jakiegoś konkretnego regionu, na pewno w Małopolsce od dawien dawna są popularne, przypuszczam że dotyczy to całej Polski. Choć pochodzą z innej strefy klimatycznej to zadomowiły się u nas na dobre i mocno wrosły w polskie realia. W skansenach i kartach książek o naszych tradycjach zobaczyć można doniczki z pelargoniami w oknach drewnianych chat, jako oczywisty, nieodłączny element dawnego domu, radosny i swojski.

Nie znalazłam informacji na temat symboliki kwiatów pelargonii w naszej kulturze, ale nawet jeśli nie jest to jakoś formalnie usankcjonowane to jednak kwiaty te można uznać za ważny, symboliczny motyw, zakorzeniony w naszej świadomości.

Dla mnie osobiście jest to ważny symbol, kojarzy mi się mocno z domem i z kobietami z mojej rodziny. Przypominam sobie moją babcię usuwającą suche listeczki. Pamiętam jak poznawałam rodzinę mojego męża i jego żyjące jeszcze wtedy babcie to każda z nich miała w oknach pelargonie. Wciąż rosną pelargonie u mojej mamy i u mamy mojego męża. Od lat rosną też u mnie i co ciekawe wcale nie z potrzeby kontynuowania tradycji, a z praktycznego wyboru, bowiem po eksperymentach z różnymi kwiatami balkonowymi to pelargonie okazały się najbardziej wdzięczne i odporne na nie zawsze sprzyjające warunki na balkonie w betonowym bloku .Widokiem kwitnących pelargonii możemy się cieszyć od wiosny aż do pierwszych przymrozków. W inny sposób spojrzałam na te kwiaty trzynaście lat temu, gdy po poważnej operacji po powrocie do domu jeszcze bardzo słaba wyszłam na balkon i zaczęłam usuwać uszkodzone listki pelargonii, w tej czynności zobaczyłam moją babcię wykonującą takie same gesty, zobaczyłam ją w sobie i było to niezwykłe wzruszające doświadczenie, jakby poza czasem a jednak mocno osadzone w konkrecie.

Kilka miesięcy temu jeszcze inaczej spojrzałam na pelargonie. W ramach projektu „Polskie wzory regionalne w dzianinie. Ujęcie współczesne” (link)  postanowiłam przenieść te kwiaty na wzór na druty. Uprawa pelargonii idzie mi dobrze, na drutach śmigam bez trudu, ale przenieść te kształty na wzór określony kształtem oczek dzianiny to już zupełnie inna bajka. Długo zastanawiałam się, czy to w ogóle jest możliwe. Przez wiele tygodni podlewając moje pelargonie i usuwając suche listeczki jak moja babcia, wpatrywałam się w kształt  liści, łodyg, kwiatów i ze zdumieniem odkrywałam, że te piękne formy są znacznie bardziej skomplikowane niż wydawało mi się dotychczas. Miałam przed sobą niełatwe zadanie by te kształty ująć w jak najbardziej uproszczonej formie, ale tak aby były czytelne i rozpoznawalne. Najpierw rysowałam, potem przenosiłam na kratki. Zastanawiałam się nad techniką mozaikową, wyobrażałam sobie kwiat w doniczce zamknięty prostokątami okna, ale że nie jestem na tyle biegła ani w mozaice, ani w projektowaniu w ogóle, toteż na razie odłożyłam ten pomysł, może wróci kiedyś do mnie, a może przyjdzie do kogoś innego.

Skupiłam się na tym, aby ta moja dzianinowa pelargonia przypominała pelargonię. Chciałam też ująć w tym jednym wzorze zarówno te dawne jak i współczesne wyobrażenia o pelargonii. I te  te zasłaniające niemal całe maleńkie okna w starych chatach jak i te zdobiące współczesne budownictwo. Połączenie tych światów zawarłam… w doniczce. Narysowałam wzór w taki sposób, by można w nim dostrzec albo nowoczesny blok z oknami albo emaliowany garnuszek w kropki, albo po prostu całkiem neutralną doniczkę. Te doniczki są w dwóch, a nawet trzech wersjach. Pierwsza, taka z wysoką doniczką i nawiązaniem do wieżowca za bardzo wydłużała proporcje całego wzoru, więc skorygowałam ją tak aby osiągnąć kwadratowy wzór. Trzecia wersja to doniczka balkonowa, w której zmieściło się więcej kwiatów. Opisałam skrótowo to, co trwało dość długo. Próbka pierwszego wzoru z wyższą doniczką wyglądała zadowalająco pelargoniowo, zrobiłam próbkę w dwóch wersjach, kolorową i jednobarwną z kombinacji oczek prawych i lewych, potem wyjęłam jakiś zalegający motek wrzosowej włóczki i zaczęłam robić poduszkę, z przybywaniem dzianiny rosła też frustracja, na początku myślałam, że to nie ten kolor, jednak przyczyną niezadowolenia były proporcje wzoru i sposób rozdzielania motywów. Zmieniłam wzór, włóczkę, a przy okazji „dorobiłam się” szerszej balkonowej donicy i tym razem jestem zadowolona z efektu. Oprócz czerwonej poduszki zrobiłam też srebrnoszarą letnią torbę z rafii, jeszcze nie wiem co o niej myślę, chyba wolałabym większą.

W tym nowym doświadczeniu, jakim było opracowywanie wzoru pelargonii nauczyłam się nowych rzeczy, między innymi przełamywania swoich oporów, choćby takich jak pokazywanie innym swoich niewprawnych rysunków i próbnych schematów. Przyznam, że to wymagało to ode mnie trochę odwagi, ale wiedziałam, że w zespole Posplatane otrzymam konstruktywne uwagi i inspirujące sugestie. Basia zasugerowała mi skompresowanie motywu, a Dorotka podsunęła pomysł na szeroką balkonową doniczkę i z obydwu podpowiedzi skorzystałam wykonując dużą poduchę z czerwonej bawełnianej włóczki. Może kiedyś powstanie do niej koc, wszak wzór jest dwustronny.

Cieszę się, że zdążyłam z tym postem póki jeszcze moje pelargonie kwitną na całego. Lada dzień przyjdą przymrozki i te piękne czerwone kwiaty znikną nam z pola widzenia, ale nie wszystkie, bo w domu pozostaną pelargonie na czerwonej poduszce…














i jeszcze zdjęcia próbek z wcześniejszego etapu etapu pracy






 

 

 

 

czwartek, 24 października 2024

Post miniaturowy

Miniaturowość w temacie tego spontanicznego wpisu być może jest lekką przesadą zarówno w odniesieniu do rozmiaru dzianiny jak i długości tekstu. Co do treści, to przecież mógłby nią być jedno czy dwuwyrazowy opis, zaś jeśli chodzi o wielkość to mniejsze maleństwa sama robiłam na drutach i szydełkiem. Czyżby więc ten wstęp był próbą jakiegoś umniejszania swoich prac albo przepraszania że one małe? Ani trochę. To na co chcę zwrócić uwagę to pewne schematy myślenia, w których tkwimy, często nie zdając sobie z tego sprawy. Że trzeba bardziej, więcej, szybciej…, ale więcej czego i dlaczego – oto jest pytanie, i następne, może nawet ważniejsze – po co? 

Piszę o pasji, o działaniu po swojemu, z własnej woli, o przestrzeni twórczej, gdzie nie chodzi o wyścig, o punktację, rywalizację. Oczywiście nawet w takim swobodnym podejściu potrzebna jest mobilizacja ze względu na terminy typu urodziny, a bywa i tak, że druty przyśpieszają bez goniących terminów, bez zewnętrznej presji. Jest w moim dzierganiu swoboda, luz, jest ten kojący, relaksujący stan, ale też nie brak zwrotów akcji i emocjonujących momentów. Zastanawiam się jednak dlaczego do dzisiejszego dnia nie zamieściłam na blogu dwóch niewielkich rozmiarowo rzeczy zrobionych i sfotografowanych jeszcze w maju. Chyba myślałam, że skoro takie małe to pokażę je w towarzystwie innych dzianin, tak żeby post na blogu był bardziej treściwy, a dziś uznałam że dziwne to podejście. Kiedy będzie dużo to będzie, kiedy będą większe to będą, ale nie ma sensu samej sobie ustawiać limitów, wagowych albo ilościowych.

Zrobiłam dla przyjaciółki etui na jej nowy telefon, w dwóch wersjach kolorystycznych, jedna z tych „skarpet” jest  wykonana techniką mozaikową we wzór serduszek, skorzystałam z wzoru Mirror hearts Renaty Witkowskiej, druga, jersejowa w proste paseczki. 

W obu przypadkach czułam radość łączenia kolorów, tworzenia nowych zestawień i miałam wyzwania związane z rozmiarem, bowiem ani za ciasne ani za luźne ubranko na telefon nie spełniałby swojej roli.

Rozpisałam się bardziej niż chciałam, by wyrazić krótką myśl, że ważne są zarówno rzeczy duże jak i małe, a w istocie są tym samym.

















poniedziałek, 17 czerwca 2024

W ogrodowym czasie

Jedno zamówienie, dwie dzianiny, a wrażeń całe mnóstwo. Pisałam o nich w poprzednim poście, a dziś zgodnie z zapowiedzią sesja zdjęciowa już na właścicielce.

Gdy oglądam te fotografie i patrzę na swoje prace z dystansu to zamiast owego dystansu rośnie wzruszenie, przychodzą mi do głowy myśli o przenikających się obszarach, które bezpośrednio nie są z sobą powiązane, a jednak na siebie wpływają. I tak coś mnie ciągnie w stronę filozoficznych sentencji i jednocześnie rzeczowo, a nawet surowo analizuję dziewiarskie kwestie, przez ażury prześwietlam detale, kolory, techniki, wyciągam wnioski i uciszam rodzące się nowe pomysły.

Moment zamieszczenie posta na blogu stanowi podsumowanie projektu, zakończenie, choć z punktu widzenia użytkowania dzianiny to właściwie jej początek. Splatając w jednym poście ten dziewiarski koniec i początek wybieram zdjęcia, słowa i myśli, które pozostawię tutaj na blogu. Nie będę opisywać poszczególnych etapów tworzenia bluzeczki Margerita, choć przyznam, że pojawiła się taka pokusa na początku pracy, w majowy weekend, Margerita wśród kwitnących margaretek. Cały proces twórczy to jednak coś więcej niż jedna sielska scenka i liczy się każde oczko, każda chwila.

„Naucz się widzieć, a zdasz sobie sprawę, że wszystko łączy się ze wszystkim innym” jak radził Leonardo da Vinci . Więc patrzę i widzę na zdjęciach podpowiedź, jak te moje refleksje ująć krótko, treściwie i prawdziwie. I co widzę? Ogród.  Jedno słowo, a doskonale pasuje i do pracy z tymi dwiema konkretnymi dzianinami i w ogóle mojego robienia na drutach jak też do każdej innej pasji. Ogród to uniwersalna metafora odnosząca się do życia. Będę jeszcze wracać do tego tematu, dostrzegam tu ogromne pole do rozważań i życiowych lekcji.  Aż dziwię się, że w moich dotychczasowych refleksjach nie pojawiły się takie porównania.

Ogród to przestrzeń, gdzie siły natury łączą się z działaniem człowieka, gdzie ważne jest światło, gdzie potrzebny jest cień. Ogród to miejsce wymagające wysiłku, cierpliwości, uczące pokory, ale też źródło inspiracji, odpoczynku i zachwytu nad cudownością natury. A przede wszystkim ogród to przypomnienie, jak bardzo wszystko łączy się ze wszystkim i że jesteśmy częścią natury.

A oto ogrodowa sesja Kasi: 

Omawiane dwie dzianiny to taliowana bluzeczka Margerita według projektu Iwony Eriksson z promieniście układającym się ażurowym wzorem na karczku wykonana z mieszanki bawełny i kaszmiru Summer in kashmir oraz ażurowy szal z merynosowej ręcznie farbowanej wełny Madobo Yarn.













 i wspomniany obrazek z początkowego etapu pracy: 



piątek, 29 grudnia 2023

Kocyk – źródło mocy

Pudrowe róże, odrobina beżu, blady brąz a gdzieniegdzie trochę intensywnej fuksji. Tak to zobaczyłam w wyobraźni i postanowiłam podążać za tym pomysłem na dziecięcy kocyk dla dziewczynki o imieniu Gaja.

Gdy kilka miesięcy temu zostałam poproszona o wykonanie bawełnianego kocyka w kwestii formy, wzorów i kolorów otrzymałam wolną rękę. Obdarzona takim zaufaniem mogłam pozwolić sobie na swobodę twórczą, doświadczenie absolutnie wspaniałe, choć niepozbawione nuty niepokoju o to, jak moja praca zostanie potem przyjęta. Myślę jednak, że i to jest istotnym elementem tworzenia, taka mieszanka niepewności, ciekawości i starań, aby jak najlepiej wizję zrealizować.

Naturalnie ważne są użyte materiały i zastosowane techniki, lecz poza aspektem materialnym do rękodzieła lubi wplatać się wzruszenie. Myśl o dziewczynce, której nie znam, o jej doświadczeniach, tworzących się wspomnieniach, o niepowtarzalności jej osoby i o tym, że nie wiadomo kiedy stanie się nastolatką, kobietą wciąż pozostając tą samą  istotą.

Podczas pracy nad tą dzianiną wzruszające były dla mnie komentarze innej dziewczynki, mojej wnuczki. Kinga była bardzo zaangażowana w ten projekt, śledziła postępy, czasem nawet nie widząc powstającego kocyka i włóczek w koszyku pytała ile przybyło od ostatniego razu. Czasem była zdziwiona że dużo, innym razem, że niewiele. Lubiła wpatrywać się w to co zrobiłam i zadawała ciekawe pytania: „czy w tych paskach jest jakiś rytm?” albo „czy w tym wzorze są kwiatuszki czy tylko ja je widzę?”. To drugie pytanie poruszyło mnie głęboko. Świadomość, że można dostrzegać coś, co nie jest oczywiste, dosłowne i jednoznaczne to jeden z najpiękniejszych życiowych darów. Z tego pytania wyłaniają się też inne refleksje, choćby o tym, jak różnimy się odbieraniu świata.

Zatrzymajmy się jednak przy materialnym konkrecie, przy przedmiocie użytkowym.

Kocyk dziecięcy słusznych rozmiarów wykonałam szydełkiem zaczynając od kwadratu przeznaczonego na wyhaftowanie imienia. Co do kolorystyki byłam pewna od początku, natomiast dość długo nie mogłam zdecydować się na rodzaj włóczki, czy wybrać matową organiczną bawełnę Cottonwood Fibra Natura czy taką merceryzowaną z lekkim połyskiem Muskat Drops, nie wiedziałam co będzie lepsze, chodziłam, myślałam, czekałam na odpowiedź, dni i tygodnie mijały, w końcu uznałam że łatwiej będzie mi wybrać jedną z nich jak zobaczę je na żywo.

Przyszła pierwsza przesyłka, no ładne. Przyszła druga – też ładne. Tylko ładne. Już miałam szukać trzeciej opcji, ale włożyłam włóczki razem do jednego kosza i kliknęło,  zobaczyłam, a właściwie poczułam najlepiej połączyć je razem. W ten sposób wzbogaciła się paleta kolorystyczna a połączenie efektu matowości i połysku dodały głębi całości.  

A oto kocyk dla Gai:

















poniedziałek, 18 września 2023

Wspomnienie lata

Mija  kolejny pogodny dzień, słoneczny i ciepły. Gdyby nie zaabsorbowanie wrześniowymi sprawami i zapisywanie kolejnych terminów w kalendarzu można by odnieść wrażenie, że to lato w pełni. Wprawdzie nadal lato trwa, lecz życie płynie już w innym trybie, a natura powoli zaczyna się wysycać jesiennymi kolorami. Zachwycam się tą zmieniającą się przyrodą teraz, zachwycałam się podczas wakacji. Zauważam to, co jest blisko, na wyciągnięcie ręki, na parapecie, na łące, na ulicy, w lesie. Wrażenia związane z bałtycką plażą, a więc miejscem dla mnie bardziej odległym i niecodziennym chciałabym jakoś utrwalić, zatrzymać w pamięci, by wracać tam swoimi wspomnieniami.

Tak się dobrze składa, że dziś, mogę te wspomnienia  odświeżyć  w związku z publikacją testowanego przeze mnie wzoru Renaty Witkowskiej. Nazwa projektu - „Memory of summer” świetnie splata się i z porą dziergania swetra i z okolicznościami jego fotografowania.

W przypadku tej dzianiny oprócz sprawdzania opisu i wzoru chciałam przetestować dla siebie ten konkretny fason, przekonać się czy go polubię. Wcześniej sądziłam, że tego typu modele, szerokie i dość krótkie nie są dla mnie, że to over size przeznaczony dla xs size. Okazało się jednak, że całkiem dobrze się w tym czuję i zapewne wrócę do tego projektu w nieco innych wersjach. Sam opis jest czytelny, przejrzysty, krok po kroku prowadzi za rękę i nie pozostawia wątpliwości co też autor miał na myśli. Takiej pewności i przyjemności dziergania spodziewałam się, bowiem wcześniej pracowałam już z wzorami tej projektantki. Natomiast tym co zachwyciło mnie w nowym projekcie jest wykończenie dekoltu, które cieszy niemal od początku. Do tego dobrze wygląda i jest wygodny😊

A oto moja wersja „Memory of summer” wykonana z dropsowej mieszanki bawełny, lnu i wiskozy Belle w kolorze srebrnym oraz moje wspomnienia z wyjazdu nad morze.

Po miesiącu wracam tam myślami z przyjemnością, zadumą i uczuciem wdzięczności.