niedziela, 30 stycznia 2022

Moje dziewiarskie abecadło. M jak myślenie.

Domyślam się, że dla wielu ludzi dzierganie kojarzy się z zajęciem bezmyślnym. Myślę, że to mylne wyobrażenie. Pracy nad rękodziełem towarzyszy myślenie i to na każdym etapie procesu. Nie dotyczy tylko mistrzowskich popisów czy tworzenia jakichś oryginalnych rozwiązań konstrukcyjnych. Zaczynając od podstaw, już samo uczenie się nowej umiejętności angażuje ręce i umysł. Na wyższym poziomie zaawansowania do odtworzenia wzoru ze schematu czy nawet z pamięci także potrzebne jest myślenie. Łączenie tego, co dobrze znane i sprawdzone z próbami eksperymentowania, sięgania po nowe sprawia, że poziom zainteresowania nie gaśnie. Ciekawość wciąż podgrzewa pasję, a doświadczenie daje taką spokojną pewność.

Dzierganie i myślenie, kto by pomyślał? Na pewno ktoś, kto nie sprowadza robienia na drutach do powtarzania czynności prostych jak drut, a myślenia nie ogranicza do abstrakcyjnych czynności intelektualnych. Myślenie wiąże się z konkretem, z doświadczeniem, z wyobrażaniem sobie. Cieszę się, że akurat w tym poście w części dzianinowej nie pokazuję czapki, symbolizującej główkowanie,  tylko coś na nogi, to na nich stoimy, one nas prowadzą. …

Dzięki temu, że wciąż fascynuje mnie dzierganie stale uczę się nowych rzeczy. Owszem, miewam miłe momenty medytacyjnego dziergania, gdy nie muszę skupiać się nad każdym oczkiem i mogę pozwolić sobie, by równocześnie robić na drutach i myśleć, marzyć…

Samo myślenie o myśleniu często zaprząta moje myśli. Cóż to za ciekawe słowo – „zaprzątać”, używam go tylko w tym jednym zestawie, lecz zastanawiam się co ono jeszcze oznacza, czy zaprzęganie myśli do jakiegoś zaprzęgu, do rydwanu albo kieratu,  a może ono tylko sprząta lub zwyczajnie wśród myśli się krząta, nie zaprzątając sobie głowy innymi rzeczami.

Elementarną cząstką mojego dziergania jest myślenie o osobie, dla której coś robię. Czy dana rzecz będzie dobra dla tej osoby, czy się spodoba, czy spełni jej oczekiwania, potrzeby.  Jest to tym bardziej fascynujące, że w punkcie wyjścia nie wiem do końca jaki będzie efekt, bo dzianinę się tworzy, splata z własnych umiejętności i wyobrażeń, a końcowym sprawdzianem jest reakcja drugiego człowieka. Dzierganie dla kogoś zawsze jest wyzwaniem, niepewnością czy uda się osiągnąć zadowolenie obu stron. A gdy się uda, to radość jest ogromna.

Dzianiny, które dziś pokażę są efektem niezwykłego zamówienia. Aż trudno mi uwierzyć, że moimi pracami zainteresowała się pani Iwona Majewska – Opiełka, przede wszystkim bardzo mądra kobieta, autorka wielu książek, mentorka, osoba motywująca ludzi do dobrego, pięknego życia. Kilkanaście lat temu przeczytałam pierwszą książkę tej autorki, był to „Czas kobiet”, regularnie czytałam posty na blogu IMO, a potem w mediach społecznościowych. O tym, że to wartościowe treści przekonałam się stosując je w życiu. Jedna z moich ulubionych brzmi jak tytuł książki „Powiedz to dobrym słowem”. Mnóstwo innych motywów mojego myślenia również splata się zasadami logodydaktyki, systemu stworzonego przez panią Iwonę. W tym kontekście trudno dziwić się, że gdy ona sama zamówiła u mnie getry i skarpety poczułam dziewiarskie motyle w brzuchu. Motyle są ulubionym motywem autorki, symbolizującym drogę rozwoju.

Dzierganie dla pani Iwony było dla mnie radością na każdym etapie pracy, od dobierania włóczek, kolorów, dopasowywania ściegów aż do wysyłania paczki do Kanady.


I jeszcze parę konkretów. Pierwszą parę w szarościach, różach i fioletach zrobiłam z włóczki  Warm & Cozy Performance 012, klasyczną metodą od góry, z wzmocnioną piętą i kliem. 

Skarpetki ażurowe w kolorze łososiowym zrobiłam z włóczki Nord Drops. Dzięki połączeniu wełny owczej z alpaką wełenka ta jest niebywale miękka. Wykorzystałam projekt Lavender lace socks ze strony Voque knitting, który zmodyfikowałam stosownie do potrzebnego rozmiaru. 

Intensywnie różowe getry zrobiłam z włóczki Novita Nalle Taika w kolorze berry spot 855 z ażurem z projektu Spring Fern Socks Susan Lutsky. 

Zapraszam do obejrzenia zdjęć:-) 



















 

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Chusta Fall Twists

W ten mroźny, poniedziałkowy poranek wyciągam z szafy wielką, wełnianą chustę. Szarość w harmonijny sposób łączy się z zimowym otoczeniem, z czapami śniegu na gałęziach drzew za oknem, z czerwienią flanelowej koszulo piżamy, z gałęziami brzozy i z jeziorem skutym lodem. Prezentując tak rozłożystą chustę mogę pozwolić sobie na to, by w jednym zdaniu posplatać z sobą styczniowy poranek z grudniowym popołudniem, kiedy to zrobione były zdjęcia nad jeziorem. Owijając się tą dzianiną po raz kolejny zastanawiam się jak to jest, że ta szarość jest matowa i jednocześnie jakby srebrzysta. Mogłabym zrobić tę chustę jeszcze w innych kolorach, bowiem zachwyca mnie sam układ wzorów, połączenie ściegów warkoczowo ażurowych przechodzących płynnie w ściągacze. Już samo patrzenie na przepływy tych motywów bardzo dobrze na mnie działa. Od dawna podziwiam twórczość Eweliny Murach, ona to jest autorką projektu chusty Fall Twist. A oto moja szara wersja wydziergana w ramach testu polskojęzycznej wersji wzoru. Projekt rozpisany jest bezbłędnie, ma bardzo czytelne i przyjazne w odbiorze schematy. Nie obyło się jednak bez emocjonujących przygód, właściwiej jednej, bardzo zwyczajnej – zabrakło mi włóczki i to w czasie grudniowych żniw pocztowo kurierskich. Z powodu dłuższego czekania chustę skończyłam trochę później niż sama sobie ustaliłam, ale czy to ma jakieś znaczenie dzisiaj? Zresztą nawet wtedy, w grudniu nie wpłynęło to na przebieg testu, było jedynie dla mnie lekcją cierpliwości.

Tymczasem zostawiam tutaj zdjęcia chusty Fall Twist z zimowego spaceru nad jezioro, a ja wracam by zaszyć się pod koc, choć właściwie ta chusta może go  zastąpić.






















sobota, 15 stycznia 2022

L jak lubię las

W moim życiu usłanym miękkimi dzianinami zdarzają się dni kolczaste, twarde, stresujące. Radzę sobie z tym tak jak potrafię, a czasem nawet staram się zabezpieczyć na zapas. Dłuższy spacer w sobotę lub w niedzielę sprawia, że w pozostałe dni tygodnia łatwiej idą mi różne sprawy. Doceniam to co mam, cieszę się że mogę czerpać z natury i korzystać z udogodnień życia w mieście. Akceptuję istniejący rytm, wiem, że od zgiełku i smogu za kilka dni odpocznę w jakimś lesie najdalej za kilka dni.

Wczoraj po pewnej dawce stresu dopadło mnie nagłe pragnienie przejścia się po lesie. W drodze z pokoju do kuchni, przedzierając się przez gęstwinę myśli i emocji,  poszukiwałam w mojej głowie jakiejś jasnej polany. I wtedy pomyślałam sobie, że gdybym  tylko mogła przemierzyć kawałek leśnej ścieżki to sprawy same by się dobrze poukładały, a ja po prostu lepiej bym je zrozumiała.

Jako że nie miałam możliwości  wyjścia wtedy do lasu to postanowiłam zająć się sprawami dziewiarskimi, nie tyle samym dzierganiem co przedstawieniem dzianiny skończonej całkiem niedawno, a tworzonej dość długo.

Kardigan przypominający kolorem i fakturą korę drzewa czekał dobrych parę lat na swój czas. Zrobiłam go ze sprutego męskiego swetra kupionego w sklepie z używaną odzieżą. Brąz bardzo bury i lekko brunatny, gdzieniegdzie rozbielony zachwycił mnie od samego początku, lecz sweter jakoś nie zrobił wrażenia na żadnym z mężczyzn w moim domu. Trochę ich rozumiem, bo sweter miał fason dziwny i niewygodny. Zabrałam go więc do biura i korzystałam w te dni, gdy przewagę w dostępie do ustawień klimatyzacji, mieli przedstawiciele opcji skrajnie lodowatej. Otulałam się wówczas tym swetrem, a z długaśnych rękawów wystawały mi tylko czubki palców. Po jakimś czasie sweter sprułam, a brunatno bure motki zagnieździły się w niewielkim pudełku i zapadły w zimowy sen, trwający kilka lat. Zaglądałam tam w każdym sezonie, ale dopiero minionej jesieni brązy dały się wybudzić. Po takiej przerwie niełatwo się rozruszać, toteż nic dziwnego, że sweter ten robiłam chyba ze trzy miesiące, sięgając do niego w tak zwanym międzyczasie. Najważniejsze było dla mnie znalezienie wzoru, który fakturą przypominałby korę drzewa, leśne gałęzie i patyki. Wstępnie nie mogłam się zdecydować między ściegiem strukturalnym a warkoczowym, dopiero gdy przeglądając jakiś magazyn dziewiarski zobaczyłam na dzianinie takie jakby suche patyczki, wiedziałam że to jest właśnie to. Zatem mogło być tak, że to nie włóczka czekała na obudzenie, tylko sam pomysł jeszcze nie był gotowy.

Kardigan zaczęłam robić od góry, na wyczucie rozmieszczając wzory. Jako że nie miałam pojęcia na jaką długość wystarczy mi włóczki, po zakończeniu linii raglanu zrobiłam najpierw całe rękawy, a dopiero potem resztę tułowia. Nie wiedziałam jaki będzie końcowy efekt, jak połączą się panele wzorów przy dodawaniu oczek raglanu, była to więc w pewnym sensie wycieczka w nieznane. Skojarzyło mi się to wówczas z shinrin yoku. Ten egzotyczny termin odnosi się do terapeutycznej mocy kontaktu z przyrodą. Shinrin po japońsku oznacza las, a yoku kąpiel, takie kuracje są tam nawet przepisywane na receptę.

Ja odkąd pamiętam lubiłam las, bo po prostu zachwycał, zapachem, kolorami, formami, ciszą i dźwiękami, dawał możliwość odpoczynku i zarazem wysiłku, działał kojąco na ciało i duszę. Potwierdzili to uczeni, nie tylko w Japonii i dużo się ostatnio mówi na ten temat. Gdyby jednak trendy się odwróciły i odradzano by leśnych spacerów, albo – nie daj Boże! – ktoś zamknąłby lasy, mnie nadal ciągnęłoby do natury, tak po prostu, bez mody, bez trendu, bez przewodnika. To dzikie podejście nie przeszkadzało mi przeczytać kilka lat temu książki G. Hectora i F. Mirallesa pt. „Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody”. Lubię, gdy mogę zestawić naukowe badania z własnymi doświadczeniami i intuicjami i jeszcze dowiedzieć się czegoś nowego. Według badaczy pozytywny wpływ spacerów na zdrowie jest wyższy wtedy, gdy nie ma określonego celu i wyznaczonej trasy, gdy skupiamy się na tym co się dzieje teraz, gdy nie ma się pewności co będzie dalej, a nawet gdy trochę się pobłądzi. Toż to tak jak w dzierganiu mojego brązowego swetra! A oto i ten sweter - z włóczki z odzysku, z pomysłu z głowy, z guzikami z domowej puszki, które przyszyłam inaczej niż zwykle, tak by nici przypominały gałązki, a może ptasie ślady… Zdjęcia naturalnie w lesie.

Ps. Szara czapka wydziergana u ubiegłym roku wg projektu Rambler Iriny Dmitrievy.













środa, 5 stycznia 2022

Odrobina błysku

Układam różne rzeczy w głowie, w szafie, w pamięci, lecz potem i tak wszystko trochę się miesza. Wtedy znowu porządkuję przedmioty, myśli i słowa z nadzieją, że teraz już wszystko będzie na swoim miejscu. Nie zamierzam wszystkiego posortować, równo ułożyć i unieruchomić na zawsze, bardziej potrzebuję takiego porządku, w którym można się łatwo poruszać i swobodnie myśleć.

Uporządkowane przed laty rysunki dzieci oglądane wspólnie w czasie świąt pozwalają nam przenieść się w przeszłość, mieszać perspektywy, osoby, czasy.

Na podstawie daty zapisanej ołówkiem na odwrocie kartki porównuję ówczesny wiek dzieci z  obecnym wiekiem dzieci dzieci. W mgnieniu krótkiej chwili dotykam wielu minionych lat, czuję się jakbym znalazła się poza czasem i w tamtym czasie, i tu i teraz, i nie opuszcza mnie wielkie zadziwienie.

Tak pewnie czuła się mała dziewczynka, która nagle znalazła się  w dziwnym, wciąż zmieniającym się świecie. Zmieniało się nie tylko otoczenie, ale i ona sama, raz była mała, raz wielka. Z postacią Alicji w Krainie czarów kojarzą mi się  jej nogi, od których oddala się szybko rosnąc. I w tym punkcie mogę gładko przejść od dziwnych moich rozważań do konkretnej dzianiny.

Gdy zaczynałam robić wełniane getry dla Kingi wyobrażałam sobie, że zostaną opublikowane w jednym wpisie z gwiazdkowymi skarpetkami, jednak nie miałam zdjęć, nawet takich na stole, na płasko. Ważniejsze było szybkie dostarczenie getrów, aby mogły być używane, aby zimą ubierać spódniczki i nie narażać nóg na zmarznięcie.

Wspólny spacer po Krakowskim Rynku w pierwszą styczniową niedzielę pozwolił na sfotografowanie tej dzianinki. Smak precla znów spowodował zapętlenie wspomnień i powrót do studenckich czasów, gdy taki obwarzanek bywał głównym posiłkiem. Dziś precle smakują tak samo, a może nawet bardziej. Przeglądam zdjęcia złapane telefonem i już pierwsze z nich przez proporcje nóg i tła budzi skojarzenia z Alicją w Krainie Czarów, myślę też o pierwszych białych bucikach, które wydziergałam dla Kingi, obydwa mieściły się na jednej dłoni. Dość jednak wspomnień, czas na konkret współczesny, czyli getry według własnego pomysłu zrobione z jednego motka wełny skarpetkowej Novita 7 Brothers Lapintaika z metaliczną nitką, kolor 856 "metaliczny urok" dobrany do kurtki, blask do upodobań do błysku :-)