Co za pytanie! I skąd w ogóle się
tu wzięło?
Pytanie ma charakter zaczepny,
trochę autoironiczny. Spojrzenie, decyzja, przycisk, jest zdjęcie, i następne,
jeszcze jedno… I tak nieustannie rozszerza
się równoległa rzeczywistość wypełniona obrazami uchwyconymi aparatem. Przyjemnie
jest tam wchodzić, przypominać sobie różne miejsca, minione sytuacje i ponownie
się zachwycać. Jeśli nawet zauważa się ogromną różnicę między powiedzmy
zdjęciem lasu a prawdziwym byciem w lesie to i tak moc tego zdjęcia jest
ogromna, bo pozwala ożywić przywołane wrażenia. Jeszcze bardziej poruszające są
fotografie postaci, zwłaszcza twarzy nas samych i naszych bliskich. Niesamowite
jest to, że samo zrobienie zdjęcia zajmuje tylko chwilę, a potem taki
zatrzymany w kadrze moment może przywoływać szersze fragmenty życia. Dochodząc do pogranicza
praw fizyki, metafizyki i filozoficznych refleksji zatrzymuję się na chwilę zachwytu,
którego nie da się opisać ani tym bardziej sfotografować.
Wracam więc do strefy konkretu,
do pisania o dzianinowych sprawach i przemyśleniach. Prowadzenie bloga o mojej pasji opiera się o trzy
podstawowe filary, są to robienie na drutach, robienie zdjęć i pisanie. Brzmi
jak bardzo prosty przepis, tymczasem te wzajemnie powiązane elementy raczej nie
są równoczesne, zazębiają się, mijają i dopiero post na blogu spaja je w jedną
całość. Bywa i tak, że coś wypadnie, z czegoś zrezygnuję świadomie, albo po
prostu przeoczę i po czasie odkrywam, że fotograficzna dokumentacja moich prac jest
niepełna. I tu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie skąd to pytanie o moje
robienie zdjęć. Ano z takiego żalu, że nie zrobiłam jakiegoś zdjęcia. Skoro wykonuję
dziesiątki, setki czy tysiące zdjęć to czemu zabrakło tych paru ujęć na płasko,
w zbliżeniach, przecież dzianina jest tak wdzięczna do fotografowania… Nie zamierzam
jednak doświadczenia żalu konserwować i rozwijać, część przerabiam na żart, a z
reszty tej przygody z przeoczonymi zdjęciami wyciągam dwa cenne wnioski. Pierwszy
to taka lekcja powiedzmy techniczna, żeby dokładać większych starań do spraw
dokumentacji, notatek, wzorów, zdjęć. Ogarnianie tych rzeczy nie jest dla mnie
tak pasjonujące samo tworzenie, lecz ta mniej ciekawa strona też jest ważna, znajdę
więc dla niej trochę więcej czasu.
Co jest jednak najważniejsze?
Relacje! I to jest ten drugi wniosek, nie wszystko musi być sfotografowane,
nazwane, pokazane. A w przypadku ważnych relacji nawet nie powinno.
Od dłuższego już czasu przymierzałam
się do napisania kolejnego odcinka dziewiarskiego abecadła „R jak relacje
rodzinne i nie tylko”, wciąż przybywało mi dzianin ilustrujących ten szeroki i
głęboki temat, tylko zastanawiałam się jak go ująć, nie lekceważąc wzruszeń,
nie ośmieszając patosem. I czy da się to objąć cienką wstążką uplecioną ze słów
i zdań? Doszłam do wniosku, bardzo dosłownie doszłam, bo podczas spaceru, że
rezygnuję ze specjalnego odcinka pt. relacje, by tak istotnej kwestii nie
zamykać w jakieś wąskie ramki. Przyszedł mi nawet do głowy pomysł na tytuł „rezygnacja
z ramki”, swoją drogą ciekawe skąd on przyszedł, ciągnęło się za mim większe hasło
„ramy czasowe”, w którym jak w lustrze zobaczyłam siebie i wiele moich prac
czekających na swój czas publikacji, zdjęć, czy samego dziergania. Dobrze, może
wystarczy już tych zabaw ze słowami, z ruchem i z ramkami, czas na dziewiarskie
konkrety. Dwie dzianiny, które dziś pokażę łączą wątki relacji rodzinnych i kwestii
ilości zrobionych zdjęć, a więc dobrze ilustrują tematy poruszone w tekście. Sweterek na urodziny
mojej siostrzenicy Helenki robiłam jeszcze w marcu. Nie wiedząc czy będą sprzyjające
warunki do wspólnych sesji zdjęciowych fotografowałam sweterek nawet w czasie
pracy, potem przy dobieraniu guzików i wreszcie podczas rodzinnego spotkania.
Jest to chyba dzianina, która ma najwięcej podejść do zdjęć, na przykład
robiłam zdjęcia na płasko, choć warunki świetlne były niekorzystne, ale na
horyzoncie była szansa na przekazanie sweterka następnego dnia, więc nie
chciałam zostać bez zdjęć. Teraz mam ten sweter w kilku plikach, ale bez obaw, do
publikacji wybiorę tylko kilka. Zupełnie inaczej rzecz się miała w
przypadku kocyka dla Maurycego, pierwszego wnuka mojego brata. Kocyk skończyłam
tuż przed wyjazdem. Może nie dosłownie, bo oczywiście prałam i blokowałam go
jak każdą dzianinę, więc teoretycznie mogłam zrobić mu zdjęcie, gdy się suszył,
ale byłam zajęta innymi rzeczami. W efekcie ten kocyk to dzianina o
najmniejszej ilości zdjęć, wszystkie dwa zamieszczam poniżej.
Kocyk niemowlęcy zrobiłam z dropsowej
wełenki Merino Extra Fine, bazową część wykonałam na drutach dwustronnym
ściegiem z oczek lewych i prawych, całość wykończyłam szydełkiem. Połączyłam
dwa kolory szaro zielony jasny i stalowy błękit.
Sweterek Rockweed według projektu Susany Winter zrobiłam z włóczki Meme Yarns Billy &Jilly, z dwóch motków zostało jeszcze trochę włóczki na berecik. Co to za włóczka? Według producenta „określenie tej włóczki ‘cudem’ nie będzie przesadą. 15% luksusu kaszmiru, 10% basku jedwabiu i 75% delikatności babyalpaki to przepis na włóczkę idealną. Jednocześnie ciepłą, a zarazem przyjemnie chłodna daje niespotykany komfort noszenia. Delikatny włosek babyalpaki dodaje jej szlachetnego uroku i tajemniczości” Wszystkie te przyjemne doznania towarzyszyły mi także przy dzierganiu😊
Wstępna przymiarka okazała się ostatnią, sweterek nie wymagał żadnych korekt, brakowało jeszcze tylko guziczków.