poniedziałek, 24 lipca 2023

Co robię gdy nie robię zdjęć😉

Co za pytanie! I skąd w ogóle się tu wzięło?

Pytanie ma charakter zaczepny, trochę autoironiczny. Spojrzenie, decyzja, przycisk, jest zdjęcie, i następne, jeszcze jedno… I tak nieustannie  rozszerza się równoległa rzeczywistość wypełniona obrazami uchwyconymi aparatem. Przyjemnie jest tam wchodzić, przypominać sobie różne miejsca, minione sytuacje i ponownie się zachwycać. Jeśli nawet zauważa się ogromną różnicę między powiedzmy zdjęciem lasu a prawdziwym byciem w lesie to i tak moc tego zdjęcia jest ogromna, bo pozwala ożywić przywołane wrażenia. Jeszcze bardziej poruszające są fotografie postaci, zwłaszcza twarzy nas samych i naszych bliskich. Niesamowite jest to, że samo zrobienie zdjęcia zajmuje tylko chwilę, a potem taki zatrzymany w kadrze moment może przywoływać  szersze fragmenty życia. Dochodząc do pogranicza praw fizyki, metafizyki i filozoficznych refleksji zatrzymuję się na chwilę zachwytu, którego nie da się opisać ani tym bardziej sfotografować.

Wracam więc do strefy konkretu, do pisania o dzianinowych sprawach i przemyśleniach. Prowadzenie  bloga o mojej pasji opiera się o trzy podstawowe filary, są to robienie na drutach, robienie zdjęć i pisanie. Brzmi jak bardzo prosty przepis, tymczasem te wzajemnie powiązane elementy raczej nie są równoczesne, zazębiają się, mijają i dopiero post na blogu spaja je w jedną całość. Bywa i tak, że coś wypadnie, z czegoś zrezygnuję świadomie, albo po prostu przeoczę i po czasie odkrywam, że fotograficzna dokumentacja moich prac jest niepełna. I tu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie skąd to pytanie o moje robienie zdjęć. Ano z takiego żalu, że nie zrobiłam jakiegoś zdjęcia. Skoro wykonuję dziesiątki, setki czy tysiące zdjęć to czemu zabrakło tych paru ujęć na płasko, w zbliżeniach, przecież dzianina jest tak wdzięczna do fotografowania… Nie zamierzam jednak doświadczenia żalu konserwować i rozwijać, część przerabiam na żart, a z reszty tej przygody z przeoczonymi zdjęciami wyciągam dwa cenne wnioski. Pierwszy to taka lekcja powiedzmy techniczna, żeby dokładać większych starań do spraw dokumentacji, notatek, wzorów, zdjęć. Ogarnianie tych rzeczy nie jest dla mnie tak pasjonujące samo tworzenie, lecz ta mniej ciekawa strona też jest ważna, znajdę więc dla niej trochę więcej czasu.

Co jest jednak najważniejsze? Relacje! I to jest ten drugi wniosek, nie wszystko musi być sfotografowane, nazwane, pokazane. A w przypadku ważnych relacji nawet nie powinno.

Od dłuższego już czasu przymierzałam się do napisania kolejnego odcinka dziewiarskiego abecadła „R jak relacje rodzinne i nie tylko”, wciąż przybywało mi dzianin ilustrujących ten szeroki i głęboki temat, tylko zastanawiałam się jak go ująć, nie lekceważąc wzruszeń, nie ośmieszając patosem. I czy da się to objąć cienką wstążką uplecioną ze słów i zdań? Doszłam do wniosku, bardzo dosłownie doszłam, bo podczas spaceru, że rezygnuję ze specjalnego odcinka pt. relacje, by tak istotnej kwestii nie zamykać w jakieś wąskie ramki. Przyszedł mi nawet do głowy pomysł na tytuł „rezygnacja z ramki”, swoją drogą ciekawe skąd on przyszedł, ciągnęło się za mim większe hasło „ramy czasowe”, w którym jak w lustrze zobaczyłam siebie i wiele moich prac czekających na swój czas publikacji, zdjęć, czy samego dziergania. Dobrze, może wystarczy już tych zabaw ze słowami, z ruchem i z ramkami, czas na dziewiarskie konkrety. Dwie dzianiny, które dziś pokażę łączą wątki relacji rodzinnych i kwestii ilości zrobionych zdjęć, a więc dobrze ilustrują tematy  poruszone w tekście. Sweterek na urodziny mojej siostrzenicy Helenki robiłam jeszcze w marcu. Nie wiedząc czy będą sprzyjające warunki do wspólnych sesji zdjęciowych fotografowałam sweterek nawet w czasie pracy, potem przy dobieraniu guzików i wreszcie podczas rodzinnego spotkania. Jest to chyba dzianina, która ma najwięcej podejść do zdjęć, na przykład robiłam zdjęcia na płasko, choć warunki świetlne były niekorzystne, ale na horyzoncie była szansa na przekazanie sweterka następnego dnia, więc nie chciałam zostać bez zdjęć. Teraz mam ten sweter w kilku plikach, ale bez obaw, do publikacji wybiorę tylko kilka. Zupełnie inaczej rzecz się miała w przypadku kocyka dla Maurycego, pierwszego wnuka mojego brata. Kocyk skończyłam tuż przed wyjazdem. Może nie dosłownie, bo oczywiście prałam i blokowałam go jak każdą dzianinę, więc teoretycznie mogłam zrobić mu zdjęcie, gdy się suszył, ale byłam zajęta innymi rzeczami. W efekcie ten kocyk to dzianina o najmniejszej ilości zdjęć, wszystkie dwa zamieszczam poniżej.

Kocyk niemowlęcy zrobiłam z dropsowej wełenki Merino Extra Fine, bazową część wykonałam na drutach dwustronnym ściegiem z oczek lewych i prawych, całość wykończyłam szydełkiem. Połączyłam dwa kolory szaro zielony jasny i stalowy błękit.

Sweterek Rockweed według projektu Susany Winter zrobiłam z włóczki Meme Yarns Billy &Jilly, z dwóch motków zostało jeszcze trochę włóczki na berecik. Co to za włóczka? Według producenta „określenie tej włóczki ‘cudem’ nie będzie przesadą. 15% luksusu kaszmiru, 10% basku jedwabiu i 75% delikatności babyalpaki to przepis na włóczkę idealną. Jednocześnie ciepłą, a zarazem przyjemnie chłodna daje niespotykany komfort noszenia. Delikatny włosek babyalpaki dodaje jej szlachetnego uroku i tajemniczości” Wszystkie te przyjemne doznania towarzyszyły mi także przy dzierganiu😊   

Wstępna przymiarka okazała się ostatnią, sweterek nie wymagał żadnych korekt, brakowało jeszcze tylko guziczków. 









Uwielbiam wybieranie i dobieranie guzików. 


Metalowe różyczki wprawdzie pasowały idealnie, ale były zbyt ciemne i nadawały całości trochę ciężkiego charakteru, więc zdecydowałam się na guziczki z masy perłowej, delikatniejsze i jaśniejsze.