Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Schoppel Laceball 100. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Schoppel Laceball 100. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 lipca 2022

Na odległość i na oko.

Między przyśpieszeniem spraw a spowolnieniem reakcji

Między chłodną rosą o świcie a rozgrzanym w południe betonem

Między zgiełkiem zakorkowanych ulic a głęboką ciszą odludzia

Między zachwytem a zmęczeniem zbyt dużym by o nim napisać

Między radością ze spotkania  a uczuciem niedosytu

Tak między nami

i między innymi

W międzyczasie robię na drutach

Czasem posłusznie idę za schematem, czasem pozwalam sobie na beztroską spontaniczność lub choćby lekkie modyfikacje.  

Może mam duszę poety, ale nie przeszkadza mi to jednak mocno stąpać po ziemi.

Zatem przejdźmy do konkretów, czyli do tej jednej konkretnej dzianiny. Agacie spodobał się cieniuteńki sweterek pokazany na blogu (klik) i zamówiła coś podobnego. Przy najbliższym spotkaniu miałyśmy ustalić szczegóły, wybrać kolory, przymierzyć ten mój sweter, zrobić przymiarkę, a potem już wystarczyło nabrać oczka na druty… Tylko odległość jakoś nie sprzyjała. Zamówiłam włóczkę, zaczęłam … i zanim doszło do spotkania skończyłam sweterek, bez wcześniejszych przymiarek, nawet na sobie, bo oprócz odległości dzieli nas także różnica w rozmiarach😊 Ktoś może powiedzieć że to ryzykowne podejście w przypadku swetra, absolutnie się z nim zgodzę.  Byłam tego świadoma i liczyłam się z opcją prucia, albo zrobienia zupełnie nowego swetra w innym kolorze, dość to było emocjonujące. Zresztą ten mój sweter pierwowzór też powstawał z przygodami.

A oto ten sweterek robiony na oko, na odległość. Tak wygląda już na właścicielce:















wtorek, 9 marca 2021

Moje dziewiarskie abecadło. Dalej D, dzianinowy dopisek do poprzedniego duetu.

Dziś dość krótko, bardziej dziewiarsko, mniej dygresyjnie. Pokazany poprzednio duet dzianin łączyło wiele wspólnych cech, podobna delikatność włóczek, te same dłonie dziewiarki i wspólne miejsce i czas fotografowania. Postanowiłam jednak rozdzielić te dzianiny. Chusta już pojechała do nowej właścicielki, a sweterek ze swoją nie długą , nie krótką dziewiarską historią wjeżdża na bloga.

Wełnę, z której powstał, znałam i kochałam, zrobiłam z niej dwie chusty, ognisto tęczową (klik) i kosmicznie granatową (klik). Delikatna, miękka, cienka jak pajęczynka, a zarazem ciepła, bo to przecież wełna. Dla takich włóczek warto umieć robić na drutach. I te kolory! Kiedy zobaczyłam motek villa rosa, wiedziałam, że to coś dla mnie, ale nie kupiłam od razu.  Długo drażniłam się sama z sobą, jak kot z motkiem włóczki, kupię, nie kupię, może dziś, może kiedyś. W końcu kupiłam, jeden moteczek przy okazji innego zakupu. Włóczka nie wskoczyła na druty natychmiast, byłam zajęta innymi rzeczami, a poza tym nie miałam pomysłu na chustę. Gdy przyszedł wreszcie jej czas, uznałam, że nie chcę chusty, tylko taki pajęczynowy owijacz w formie poncza. Taka forma wydawała mi się bardziej praktyczna niż chusta. Luźny otwór na głowę i poszerzanie po bokach środkowego motywu tworzące skosy. Dziergało się dość powoli, z celebracją cienizny i przyjemnością patrzenia na kolory. Rosła dzianina i moje z niej zadowolenie, co jakiś czas przymierzałam i uśmiechałam się do lustra. Gdy już przybyło całkiem sporo to  zrozumiałam, że ta subtelna niteczka nie nadawała się na taką narzutkę, jaką sobie wyobraziłam. Dzianina sobie, moje ciało sobie, ja poruszałam się do przodu, a pajęczyna to zostawała w tyle, to poszerzała się, to wydłużała, nie mogąc zdecydować się jaką formę przyjąć. Płakać mi się chciało, po prostu, pruć mi się nie chciało, ale nie było wyjścia. Nie wróciłam do koncepcji chusty, zdecydowałam się na  sweterek, po wcześniejszych przymiarkach przekonałam się jak przyjemna jest ta wełenka na szyi i na ramionach. Sprułam więc sporych rozmiarów meduzę i zaczęłam dziergać sweterek. Zostałam przy skośnej formie, wzorując się na tunice o podobnym kształcie (klik), co prawda tunika nie miała rękawów i była zrobiona z grubej wełny, ale chodziło mi o bazową konstrukcję.

Jeden moteczek, żyłkowe druty, to idealna robótka, którą można mieć zawsze z sobą, bo nie zabiera zbyt wiele miejsca. Torebka z robótką bez trudu mieści się w innej torebce. Waży też niewiele, nawet jeśli przez przypadek wypadnie z torby przy wyciąganiu czegoś innego, to można nie zauważyć. Ale gdy wróci się z dalekiego spaceru i jednak się zauważy to płakać się chce, bardzo. Nie tylko za tym motkiem, za ulubionymi drutami, za licznikiem rzędów, za torebką i za tym czasem poświęconym na dzierganie najpierw poncza meduzy, potem już swetra, za rozdzielaniem rękawów… Nie siadłam jednak i nie płakałam. Wiedziałam mniej więcej gdzie może leżeć ta moja zguba, gdzie na chwilę się zatrzymaliśmy i wtedy otworzyłam torebkę, daleko to było. O ile długa, piesza wycieczka była całkiem fajna, tak powtórzenie tej trasy prawie o zmroku już niekoniecznie. Pożyczyłam rower i wróciłam do lasu, męczące to było potwornie, zwłaszcza że rower za mały. Nie wiedziałam czy uda mi się znaleźć, zwłaszcza że robiło się już ciemno, no ale musiałam. Jechałam więc wzdłuż lasu i wydawało mi się, że to czego szukam dynda na gałęzi jedynego pochylonego nad drogą drzewa, no tak to wyglądało z oddali, pomyślałam, no cóż majaki jakieś ze zmęczenia, z determinacji. Okazało się jednak, że to była moja zguba. Ktoś ją zawiesił tak, żeby była z daleka widoczna, dodam że było to niemały kawałek od miejsca bardziej w głębi lasu, gdzie torebka mi wypadła. Radość z odnalezionej rzeczy i myśl o tym,  że trafiam na dobrych ludzi przeważyły nad innymi nastrojami i stanami.

A tak oto wygląda ten mój przygodowy sweterek. Szalenie cienki, a jednak ciepły, mam już pomysł na podobną cieniznę. 











 

poniedziałek, 8 marca 2021

Moje dziewiarskie abecadło. D jak dzierganie. Dziś dwie delikatne dzianiny.

Domyślić się nietrudno, że skoro D, to dzierganie. Dobrodziejstwa dziergania. Dużo dobrodziejstw dziergania. Gdy sięgam po druty dzieją się dobre rzeczy, dosłownie i w przenośni. Powstają przedmioty i budują te specyficzne nastroje, z radości tworzenia i transowego działania, z połączenia relaksu i pobudzenia. Oczywiście nie zawsze i nie wszystko jest takie piękne, bywa że coś, co miało być dobrą dzianiną okazuje się dziwolągiem, daremną dłubaniną, a kojącą czynność dziergania z niewiadomych, dziwnych przyczyn zadaje dziewiarskiej duszy rany prute i szarpane. Dojmujący ból, dosięganie dna, depresja? Nieee, no skądże. Dramaturgia dramaturgią,  ale dalej dziergamy, dajcie druty! Owszem wpada się czasem w dołki, a niekiedy w doły, ale jednak w tej pasji dominują dobre doświadczenia. Porażki dają jakieś lekcje, a jeśli nawet nie, to zawsze można sięgnąć po jakieś pocieszenie, miły moteczek, szybki projekt, nową inspirację.. Dobrze działa też tak zwane bezrefleksyjne dzierganie, stan, który daje umysłowi chwilę wytchnienia, wygasza te wszystkie świecące w głowie diody, a wzburzone myśli wprowadza w spokojny, płynny rytm, zgodny z melodią ściegu i cichym stukotem drutów.

Dobrodziejstwom dziergania poświęcony jest w zasadzie każdy post na tym blogu. Piszę o tym, jakim ta pasja jest dla mnie darem, ale i o wielu dziewiarskich dylematach. Dylematy dotyczyć mogą niemal każdego etapu tworzenia, decyzji co i jak robić, doboru włóczki, koloru, dopasowania rozmiaru, niekiedy też deliberowania czy tę dzianinę dokańczać czy może lepiej darować sobie, przeznaczyć do sprucia a włóczce dać drugie życie.

Dość dużo mam dzianinowych skojarzeń, bo i dziergam dużo, bez wstydu i winy przyznaję, że jestem doświadczoną dziewiarką, a zarazem amatorką, w obydwu znaczeniach tego słowa, bardzo lubię robić na drutach i ciągle mam wiele do opanowania. Są też rejony, które wydają mi się niemożliwe do osiągnięcia. Różne rzeczy dziergam, zarówno drobiazgi jak i duże projekty, dzianiny dla dorosłych i dla dzieci, dziergam na dziko, z głowy, tworząc projekt w trakcie pracy, ale doceniam też możliwość korzystania z gotowych wzorów, przy których dokładnie podążam za opisem, mam plany dalekosiężne i doraźne, z doskoku. Doprawdy dużo tego.

Dotarło właśnie do mnie na czym polega dziwność mojego dziergania. Z jednej strony cenię sobie dzikość, żywioł i własne patrzenie, a z drugiej chętnie uczę się od wielu innych, doskonalę warsztat, opanowuję detale. Jedno z drugim się nie kłóci. Są też w moim podejściu do spraw drutowych dwie z pozoru sprzeczne postawy. To dowolność i dyscyplina. Robię to, do czego mam przekonanie, nie lubię ślepego naśladownictwa, nie lubię presji, a jednocześnie dbam o dyscyplinę, jeśli coś obiecuję, czy to komuś czy sobie samej to dotrzymuję słowa. Ten luz i reżim w moich działaniach to trochę jak jakiś filmowy duet różnych osobowości, którym właśnie dzięki tym różnicom udaje się doprowadzić sprawę do końca, a przy okazji jest ciekawie, gdyż dynamika między nimi nie pozwala się nudzić.

Na nudę nigdy nie narzekałam, to w moim osobistym słowniku bardzo abstrakcyjne pojęcie. Raczej muszę sobie dawkować dzianinowe idee. Czasem  przyłapuję się na tym, że traktuję siebie jak drukarkę 3 D. Coś zobaczę, coś wymyślę i już mam plan żeby zamienić pomysł na dzianinę, bo przecież potrafię, wiem jak. A to nie wystarczy. Może gdyby jeszcze dłużył się czas, ale wiadomo że on raczej przyśpiesza, trzeba zatem uczyć się dbać o siebie i o ten czas, który mamy.

Doświadczam wielu dobrodziejstw w dziedzinie dziergania. Dobrostan dziewiarki to nie tylko wszelkie zasoby i możliwości, ale też dzielenie się swoją pasją z innymi. Wprawdzie nigdy nie brałam udziału w robótkowych spotkaniach dziewiarek, nie dotarłam na żadne zloty, kursy ani targi, mimo to dzięki Internetowi poznałam kilka niezwykłych osób, poszerzyłam krąg serdecznych znajomych.

Do tych dziewiarskich dywagacji na D, dodałabym jeszcze dystans, ten który już mam za sobą, jak długość wydzierganej wełny, ale i dystans do siebie, do swojego ego, który przydaje się w prowadzeniu bloga.

Dobrze, dalej już nie będę drążyć, czas na dzisiejsze dzianiny. To ażurowa chusta dla Izy i dziwny sweterek dla mnie. Obydwie rzeczy doskonale nadają się do literki D, chusta, jak można się domyślić z powodu ażurowych dziurek. Chustę zrobiłam z kilku motków mojej ulubionej już dropsowej mieszanki  alpaki i jedwabiu morwowego Baby AlpacaSilk.

Sweterek zaś powstał z jednego motka cudnej wełny Schoppel Lace Ball w kolorze Villa Rosa, którą upatrzyłam sobie już bardzo dawno temu, gdyż urzekły mnie jej kolory. Kupiłam ją niedawno, jako dokładkę😉 Bywam powściągliwa w zakupach, ale pozwalam sobie czasem na dokładki, zamawiam coś na konkretny projekt, najczęściej dla kogoś, ale przy okazji coś jeszcze dokładam. W trakcie dziergania tego swetra spotkała mnie pewna przygoda, z której wyciągnęłam wniosek, że ludzie są dobrzy, ale o tym i o samym swetrze opowiem następnym razem. Na dzisiaj dość już pisania. Teraz zdjęcia.