W dziewiarskiej pasji słowo przerabianie odnosi się do dwóch różnych procesów. Pierwszy z nich to po prostu przerabianie kolejnych oczek w dzianinie, przerabianie jeszcze jednego rzędu, motywu. Ekscytujący lub kojący stan dziergania. Drugie znaczenie przerabiania to dokonywanie zmian, prucie, poprawianie. Przyznać trzeba, że ten drugi stan nie jest szczególnie pożądany, zawsze przyjemniejsze wydają się nietknięte moteczki, nowe projekty, kuszące wizje dzianin idealnych. Jakoś tak łatwiej zaczynać rzecz nową niż istniejącą już poprawiać, choćby to miała być czynność nieskomplikowana. Zwykle wiadomo, jaki ma być efekt i co należy skorygować, a zatem zadanie wcale proste nie jest, wymaga skupienia, natchnienia, przekonania, że właśnie nadszedł czas. Dlaczego więc określa się go dziwnym zdrobnieniem „przeróbka”? Teraz już nie wiem, czy bardziej samo to słowo mnie uwiera czy to, co za nim się kryje. Nie unikam jednak tych czynności, bowiem bardzo lubię odzyskiwanie włóczki i dawanie jej nowej formy, albo po prostu poprawianie dzianiny, jeśli tego wymaga. Dziś udało mi się wreszcie poprawić dół jednego swetra, który był wygodny, ale trochę za krótki. Zajęło mi to w sumie parę godzin, choć decyzja o wydłużeniu zapadła ponad rok temu. Jeszcze dłużej czekało parę rzeczy do sprucia. Postanowiłam zamienić je w motki i od kilku tygodniu w wolnych chwilach sukcesywnie pruję, zwijam, piorę, nawijam, miewam nawet pomocników😊 Ale nie o tym dzisiaj, tylko o przerabianiu.
Kilka lat temu zrobiłam ciepłą
tunikę. O jej powstawaniu napisałam dziewiarską bajkę o szczęśliwym melanżu
brązu z błękitem (klik) Lubiłam tę dzianinę, jej kolorystykę i ciepło, które
dawała w zimnym pomieszczeniu. Po okresie użytkowania przyszła faza leżakowania.
Postanowiłam przerobić tunikę na spódnicę dla synowej. Z korpusu i rękawów
zostało wystarczająco dużo włóczki na dodatki do kompletu. I tak oto z tuniki
przed kolano powstała spódnica aż po kostkę, a do tego jeszcze nakrycie głowy i
ciepłe rękawiczki. Z jednej, trochę sentymentalnej dzianiny, zrobiłam trzy nowe
i również z nimi wiążą mi się dobre wrażenia, mogłabym je długo wymieniać, ale
poprzestanę na jednej kwestii – dzisiejszym spacerze. Otóż pomysł by dać nowe życie tej włóczce
przyszedł mi do głowy pod koniec ubiegłej zimy, podczas odkładania ciepłych
rzeczy. Spódnica powstała właściwie od razu, gdyż byłam ciekawa jak się będzie
układać, efekt okazał się świetny, choć wtedy było już zbyt ciepło nawet na
przymiarki. Na początku sezonu zimowego zrobiłam czapkę, potem rękawice, komplet
sprawdził się w użytkowaniu, ale jakoś przez kilka miesięcy nie było dogodnej
sytuacji do zrobienia zdjęć, raz prawie była, ale było zbyt zimno. Ostatnio pomyślałam,
że teraz to z kolei będzie zbyt ciepło, by zakładać takie zimowe grzejące
odzienie, choćby tylko do zdjęć. No cóż...
Ale choć to już marzec nadal jest
zimno. I tak akurat się składa, że właśnie dzisiaj i Edyta i ja mamy trochę
wolnego czasu w południe. To jak, umawiamy się w parku? Pewnie!