środa, 24 czerwca 2020

Len, lato, luz i setny post bez specjalnej sesji


Liczę oczka, ważę słowa, piszę bloga. Niejeden sweter zrobiłam, niejeden post napisałam i zapewne w tym działaniu pojawiła się rutyna, jednak z każdym nowym projektem czuję jakbym zaczynała wszystko od nowa. Uczę się i bawię się, cieszę się jak dziecko na huśtawce. Tak balansuję między dyscypliną a swawolą, korzystając z dobrodziejstw obydwu stanowisk, które wcale się nie wykluczają, raczej dobrze z sobą współgrają. Opanowywanie nowych technik, staranność i precyzja wymagają więcej wysiłku i skupienia, ale w efekcie wzbogacają warsztatowo, dzięki czemu potem mam więcej możliwości i mogę pozwolić sobie na luz. Toteż czasem sobie pozwalam. Zakładam, że się uda.  A zakład jak wiadomo wiąże się z ryzykiem, stawia się pewną sumę na oczekiwany wynik, który wcale nie jest pewny. Między obawą porażki a przekonaniem, że się uda materializuje się pomysł i powoli, z każdym dniem przybliża do zaplanowanego celu. A ile przy tym emocji!  Zwłaszcza gdy nie ma gotowego wzoru i robi się z głowy, na oko i gdy wybrało się technikę, która nie jest najłatwiejsza. Dzierganie od dołu w kawałkach, które trzeba będzie pozszywać to jeszcze nie wszystko, sprawę może skomplikować wykrój linii ramienia i rozkład ażurowych wzorów na powierzchni swetra, a zwłaszcza w okolicy szwów i oczywiście samo zszywanie. Ten etap to najbardziej ekscytującą częścią pracy, bowiem do samego końca nie można być pewnym efektu.
Wiem, że są prostsze sposoby na szybkie i efektowne sweterki, wiem też, że mogłam skorzystać z gotowego wzoru, co niewątpliwie ułatwiłoby mi pracę. Czemu więc wybrałam trudniejszą drogę? Z chęci komplikowania sobie życia? W żadnym wypadku! Gdy wyobraziłam sobie jak ma wyglądać ten sweterek taki sposób wykonania uznałam za najlepszy, nie szukałam drogi na skróty tylko sposobu by zrobić jak go wymyśliłam.
Całkiem niedawno Edytka poprosiła mnie o zrobienie ażurowego sweterka do letnich sukienek, obejrzałyśmy różne projekty i ustaliłyśmy jak mniej więcej ma wyglądać. Ma mieć ażur, dużo ażuru, przykrótkie rękawy i zapięcie na jeden guzik, kolor jasny. Reszta jest dzierganiem! Wybrałam lniano akrylową włóczkę Desire w śmietankowym kolorze, wyjęłam książki i pisma ze ściegami  by znaleźć odpowiednie motywy ażurowe. To wyjątkowo przyjemna aktywność, wyobrażanie sobie elementów wzoru na gotowej dzianinie,  mnóstwo możliwości, wszystkie ciekawe, aż nagle jedna z nich przesłania wszystkie inne i bez względu na umiejętności dziewiarki domaga się wcielenia w życie. Gdy pomysł jest porywający wówczas trudne elementy pracy nie wydają się tak straszne.  Po skończeniu pracy nie tyle się o tych zmaganiach zapomina, co raczej docenia i wzdycha z ulgą, że jednak było warto.
Jako że postanowiłam zrobić z tej dzianiny prezent urodzinowy musiałam liczyć się z czasem, zdążyłam na ostatni moment, zszyłam, uprałam, wysuszyłam, ale nie zrobiłam zdjęć na płasko. Przymierzenie  sweterka też było ekscytujące, nie wiedziałam czy trafię z rozmiarem i czy się spodoba. Szczęśliwa i zdziwiona, że jednak się udało stwierdziłam, że warto zrobić parę zdjęć, tak na szybko, jako dokumentację dla mnie.
Robiąc ten sweter, myślałam sobie, że pasowałaby do niego jakaś romantyczna sceneria, ogródek, mostek, pergola ze spływającą kaskadą różyczek…  Gdy wieczorem obejrzałam zdjęcia uznałam, że są naprawdę niezłe, a ta spontaniczna sesja bardzo pasuje do charakteru tego swetra.
Taki oto sweter wymyśliłam, zrobiłam i uczyniłam go tematem setnego posta na blogu.












wtorek, 9 czerwca 2020

Entrelakowe niedojrzałe jagody

Jednym z ważnych elementów mojego życia jest dziewiarska pasja. Wystarczy zaglądnąć do szafy, szuflady, na półkę, czy nawet do torebki, by znaleźć materialne dowody na jej istnienie.

Ale to jeszcze nie wszystko. Oprócz materii, wszystkich tych włóczących się za mną włóczek, książek, czasopism, drutów i akcesoriów wszelakich, oprócz gotowych dzianinowych wytworów jest jeszcze coś niematerialnego, co to wszystko splata. Myślenie, wyobraźnia, ciekawość, fascynacja. Duża część moich dziewiarskich spraw istnieje  w świecie niematerialnym, w dość luźno splątanym odniesieniu do czasu. Coś kiedyś zobaczyłam i postanowiłam  zrobić w przyszłości. Coś, co niesie dobre skojarzenia z przeszłością chcę powtórzyć w innej wersji. Tego się nauczę, bo warto, tamtego spróbuję, a to zrobię na pewno. Tak oto w tej niematerialnej strefie wciąż przybywa możliwości, planów i inspiracji. Równolegle, w realnym świecie, powoli i sukcesywnie przybywa umiejętności i konkretnych bytów – nowych materiałów i gotowych dzianin.

Różnią się od siebie te światy, w pierwszym nie liczy się czas, koszty ani własne ograniczenia, tylko zachwyt i czyste inspiracje. W drugim jest inaczej – wcielanie w życie pomysłów wymaga czasu,  odpowiednich środków, a po drodze mogą pojawić się niespodziewane przygody. Mimo tych różnic jedno z drugim wiąże się z sobą i wzajemnie uzupełnia.

Co ciekawe, te wciąż przybywające inspiracje wcale nie są dla mnie uciążliwe, wręcz przeciwnie – to takie skarby, które nie zajmują miejsca, nie przytłaczają, trwają w jakimś dziwnym uśpieniu, nie domagają się uwagi, nie są natarczywe, nie spędzają snu z powiek. Wystarczy jednak, że zabiorę się za jakiś nowy projekt i od razu mam przed oczami mnóstwo możliwości, wiele zapamiętanych obrazów, wzorów, kolorów, faktur, które mogę wykorzystać. Cały wysiłek polega na odpowiednim połączeniu wszystkich elementów w spójną całość. Bardzo często punktem wyjścia i punktem dojścia jest konkret - mam taką włóczkę, chcę taką dzianinę. Bez tego zaplecza w wyobraźni samo robienie na drutach byłoby dość żmudną i smutną pracą.

Zanim przejdę z niematerialnego świata rozważań do pokazania nowej dzianiny trochę jeszcze o niej opowiem.

Jest to mój debiut w technice entrelak. Pomysł nie przyszedł nagle, od paru lat czekał wśród tych wielu niezmierzonych zamierzeń. Początkowo przypisany był do innej posiadanej włóczki. Nie chciałam jednak łączyć dwóch niewiadomych - nieznanej techniki i niepewności czy wystarczy włóczki. W międzyczasie pojawił się u mnie motek łotewskiej wełny Liloppi Luna na całkiem inny projekt, ale od razu odłożyłam go na coś innego, choć nie wiedziałam jeszcze na co. I pewnego razu zupełnie bez planu, bez wcześniejszych zamiarów i pomiarów wyjęłam ten motek, patrzę - fajne kółko, zrobię trójkątną chustę, wzorem w kwadraty. W tej prostej geometrii nie było cienia wątpliwości. Teraz już tylko musiałam znaleźć instrukcję, nauczyć się metody entrelak i dziergając zbliżać się do efektu. Wzór zawsze mi się podobał, ale jeszcze bardziej intrygowały mnie te przejścia kolorów, musiałam przekonać się czy naprawdę tak układają się kwadraty, brakowało mi wiary w ten fenomen. Nie żebym kwestionowała prawdomówność innych dziewiarek, twierdzących, że tak to wychodzi bez cięcia nitki. To, że innym wychodziło, nie oznaczało wcale, że i mnie się uda.

Poszukując instrukcji odkryłam w sieci parę nieznanych zakamarków, blogów i projektów, a tym samym nowych inspiracji. Chciałabym tam kiedyś wrócić, tymczasem jednak skupiałam się na opanowaniu metody, która okazała się całkiem przyjemna. Po połączeniu kilku pierwszych kwadratów trafiłam na cenne zdanie, że entrelak wiele wybacza, wzięłam go sobie do serca i uwierzyłam! Również w to, że kolorowe kwadraty mogą układać się tak harmonijnie. Wełna, którą wykorzystałam ma nazwę „herbatka miętowa”, jednak dla mnie są kolory liści i owoców leśnych jagód na wczesnych etapach dojrzewania.