Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kamizelki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kamizelki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 czerwca 2022

Oczko do oczka😊

Od oczka do oczka i oto gotowa odzież, nie tylko okrycie, ale obiekt już od początku wiele obiecujący, przyjemność dziergania i radość noszenia.

Odkryłam ostatnio, że całkiem sporo mam zrobionych dzianin, opublikować je wypada, a wcześniej obfotografować. Od pewnego czasu otaczające mnie okoliczności oddalały mnie od rytmu blogowego i zwiększał się odstęp czasowy między dzierganiem a publikowaniem obiektów spadających z drutów. Osobiście nie oceniałam tego surowo, że to okropność, odpuszczenie czy opuszczenie, albo nawet oddalenie z miejsca wypadku. Nie obijałam się przecież😊 Odczułam jednak, że trochę brakuje mi bieżącego blogowania, pisania. Obiecałam sobie, że nadrobię zaległości. Od czego jednak zacząć? Odpowiedź jest prosta - od tego co zostało sfotografowane. Tak się składa, że jest to najnowsza moja dzianina, letnia kamizelka. Grzejąca alpaka i ciepła wełna na pewno się nie obrażą za przesunięcie ich w kolejce, która jeśli w ogóle istnieje to jest względna i umowna. Czasem liczy się chronologia powstawania prac, innym razem data premiery testowego projektu, wykonanie zdjęć, natchnienie, chwila,  napisanie tekstu i splot różnych okoliczności, po prostu naturalna kolej rzeczy.

Dzień gorącego lata to dobry czas, by pokazać przewiewną letnią kamizelkę, taki niby niekonieczny, ale często brakujący element. Otwierając szafę czasem zastanawiam się co ubrać, aby się i okryć i odkryć. Również latem stosuję zasadę ubierania „na cebulkę”. Lubię chwytać promienie słońca, ale wiem że, może zdarzyć się jakiś nawiew klimatyzacji albo po prostu sytuacja, w której nie czułabym się komfortowo, więc do letnich sukienek i bluzek na ramiączkach potrzebuję jakiejś narzutki. Właśnie taki przyodziewek wydziergałam z włóczki bawełniano lniano wiskozowej Drops Belle w kolorze malwy. Oczarował mnie kiedyś projekt kamizelki Lana Grossa i od razu chciałam zrobić coś takiego w wersji zimowej, z ciepłej wełny. Zima jednak minęła, a ochota na ten wzór jakoś nie, toteż stał się on moją pierwszą letnią dzianiną tego roku. Kamizelkę tę można nosić na dwa sposoby, z ażurem na dole, albo odwrotnie, wtedy ażur tworzy szalowy kołnierz, w tej drugiej wersji całość jest krótsza i szersza, za to więcej się dzieje wokół szyi. Jest też trzeci sposób ubierania tej dzianiny,  mianowicie zakładanie jej na ramiona bez wkładania rąk w otwory, jest to wygodne i dobrze wygląda, ale gdy robiliśmy zdjęcia jeszcze tego nie wiedziałam😊


















 

 

 

 


czwartek, 3 marca 2022

Mojej mamie

Mojej mamie często bywa zimno, więc lubi okryć się ciepłym kocem, włożyć wełniane skarpety i gruby sweter. Dobrze znany, a mimo upływu lat wcale nieoswojony chłód, ciągnący gdzieś po karku, po plecach potrafi pojawić się nawet wtedy, gdy właściwie nie jest zimno, a innym to nawet jest gorąco. Postanowiłam zrobić dla mamy coś lekkiego i ciepłego, do ubrania na bluzki, do włożenia pod swetry, coś co nadawałoby się do wyjścia do ludzi i do wejścia pod kołdrę i żeby pasowało do wielu ubrań i ani trochę nie gryzło. I oczywiście miało jakiś ładny wzór. Czy to moja mama określiła wszystkie te wymagania? Skądże, to do niej zupełnie niepodobne. Do zrobienia kamizelki dla mamy zainspirowała mnie siostra, która często dodaje wiatru w moje dziewiarskie skrzydła. Lubię jej polot i cenne uwagi.

Zamówiłam wełnę merynosową w kolorze mokka, coś między brązem a beżem, odcień który rzadko pojawiał się na moich drutach. Czekając na przesyłkę przygotowałam wzór kamizelki. Wybrałam prosty fason i ażurowy ścieg, dziergałam od dołu, w dwóch osobnych częściach, a po zszyciu dorobiłam plisy wokół szyi i ramion. Kolor włóczki coś mi przypominał, miał w sobie coś swojskiego, znanego.  No tak, przecież w takim odcieniu zrobiłam kiedyś męski sweter o którym pisałam w tekście „Korzennie”.

Sweter dla taty, a kamizelka dla mamy i to w podobnych kolorach. Z sentymentem przeczytałam moje korzenne skojarzenia, od tamtego czasu … sporo się zmieniło i nic się nie zmieniło…

Kamizelkę zawiozłam mamie ostatnio, nie czekałam na okazję z okazji Świąt albo Dnia Matki, Dnia Kobiet. Do obdarowywania dobry jest każdy dzień. Poza tym po co miałaby ta dzianina czekać skoro może wcześniej ochronić przed chłodem ciągnącym gdzieś po karku, po plecach…

I wreszcie zdjęcia. W kilku wersjach, bo przeznaczeniem tej kamizelki jest dogadywanie się z różnymi ubraniami. Co do rozmiaru, bezrękawnik lepiej leży na mamie, która jest ode mnie niższa i drobniejsza.

















 

 

  

sobota, 24 sierpnia 2019

Toptunika – wilk syty i owca cała

Wakacyjny luz. Cóż to takiego? Inny rytm, więcej słońca, więcej czasu, więcej świata. Dogrzanie, dospanie i wiele nowych, ciekawych doznań. Jednym słowem przyjemności.

Tego lata odkryłam jeszcze inne dobrodziejstwo wakacyjnej pory. To dobry czas na myślenie. Może i brzmi to trochę przekornie, bo gdzie Rzym, a gdzie Krym, i co wspólnego może mieć letnia laba z pracą szarych komórek. Myślę, że całkiem sporo. Należy tylko odróżnić wpakowywanie do głowy informacji, dopychanie i zapamiętywanie, często bez przekonania i pod presją od rzeczy zupełnie innej. Od takiego przyswojenia i oswojenia danych, żeby swobodnie z nich korzystać, przymierzać do siebie i do świata, bawić się nimi, tworzyć.  Tym właśnie jest myślenie. Przydatne w życiu codziennym, nie tylko w intelektualnych zmaganiach. To luksus, o który warto się zabiegać. Przyjemność ta, choć bywa wymagająca, nie daje się z niczym innym porównać. W wierszu "Głos w sprawie pornografii" Wisława Szymborska określiła myślenie jako największa rozpustę. 
Wyjście z rutyny uwalnia umysł. Letnie wyjazdy, nawet bardzo krótkie dają wiele okazji, by odświeżyć głowę, by spojrzeć na siebie z innej strony, otworzyć się na nowe pomysły. Chciałoby się przemyśleć te pomysły, ale zwyczajne życie też bywa absorbujące. Niestety całe lato nie jest kanikułą, ach ten czas! 
Jak kania dżdżu, jak dziewiarka wełny i weny, tak ja pragnę więcej wolnego czasu. Ale mam go tyle ile mam i staram się go szanować. Ciągle uczę się jak łączyć obowiązkowość z niezależnością, czyli nasycać wilka i ocalać owcę. Przykładem na to jest moja ostatnia dzianina. 
Biorąc udział w internetowym wyzwaniu Kamili Wojciechowskiej Wykończ zapasy, odczaruj angielski realizuję kolejne zadania. Na wakacyjne miesiące przypadł projekt letniego topu. Jakoś nie czułam potrzeby dziergania kolejnej letniej bluzki, bo wystarczają mi te, które już mam. Wymyśliłam więc, że zrobię dziecięcą sukieneczkę z bawełny, wydłużając jedynie dół. Zrobiłam całkiem spory kawałek i dopiero wtedy powiedziałam sobie szczerze, że wcale mi się to nie podoba. Z ulgą sprułam i zaczęłam od nowa. Zainteresowanych odsyłam dwa posty wcześniej, gdzie opisałam „Historię żółtej sukienki”. A letni top? Mówi się trudno. Wprawdzie intrygowała mnie konstrukcja projektu, nie zamierzałam jednak go dziergać, bo już nie robię rzeczy, których nie potrzebuję, albo do których nie mam przekonania. Aż tu nagle i niespodziewanie z pewnego pudełka wyskoczyły gigantyczne motki zgaszonego szarawego fioletu, z dawno sprutego nienoszonego komina. Z wzoru na letni top zrobię ciepłą, zimową tunikę. To lubię w dzierganiu!  Tylko jak rozwiązać odwieczny problem – za mało wełny? Za pomocą pasków. Do kosza wrzucam więc różne resztki i patrzę jak wyglądają razem. Najlepiej wypadły nadzwyczajnie miękkie szare bure i brązowe moteczki czystej alpaki, które ostatnio przywiozła mi Julia. Wyjęłam grube druty i raz dwa powstała moja ciepła toptunika. Wprawdzie nie jest ona topem na lato, ale uznaję zadanie za zrealizowane, zwłaszcza że jednym z jego celów jest uwalnianie zapasów. Oto moja toptunika, na zdjęciach widzę że dół jest za szeroki, jeśli znajdę czas mogę to spruć i zwęzić, ale kto mi zabroni dogrzewać się kamizelce ze sterczącymi bokami, a każdy z nich w innym kolorze?








niedziela, 7 kwietnia 2019

Drobnostki, paski i pastele

Pomiędzy większymi projektami na druty wpadają mi czasem drobiazgi, które choć tak niewielkie są ważne i potrzebne. Dziś chciałabym pokazać  kilka takich drobnostek wydzierganych zimą, którym nie poświęcałam specjalnych wpisów na blogu. Mimo sporego rozrzutu tematycznego jest coś, co te przedmioty łączy. Poza tym, że są zrobione na drutach wszystkie te drobiazgi powstały jako spełnienie konkretnego życzenia i potrzeby. W każdym przypadku wykorzystywałam posiadane resztki włóczek. Częścią wspólną prawie wszystkich projektów są też paski. Nie korzystałam z żadnych wzorów,  każdy z tych projektów powstawał w trakcie dziergania. Gdybym się dłużej zastanowiła to znalazłabym jeszcze niejedną część wspólną, ale tyle wystarczy. Zwłaszcza że dziś nie zamierzam się rozpisywać.
 Wszystkie te praktyczne ubranka zaraz po zblokowaniu, wysuszeniu i pamiątkowej fotografii trafiały do nowych właścicieli. Do mnie wracały opinie, że podobają się i dobrze służą. Teraz przeglądając pliki ze zdjęciami postanowiłam zestawić je razem i po prostu pokazać, bez dłuższego tekstu, bez presji, bez dygresji.
Oto premiera internetowa spódniczki dla wnuczki, szalika dla syna, kamizelki dla siostrzeńca i trzech skarpet na telefon dla przyjaciółki. 













sobota, 28 kwietnia 2018

Że żakard?

Ten tekst będzie raczej krótki. Głównie z powodu odległości między moją słabością do żakardu a słabością mojego żakardu. Doświadczenie z żakardem mam bardzo skromne, na palcach jednej ręki mogę policzyć to co wydziergałam wykorzystując tego typu wzory i choć zawsze były to proste motywy a wykonanie niedoskonałe to każdy z nich po prostu polubiłam. Jest jakaś tajemnica w tych żakardach, która sprawia, że nawet subtelne wzory nadają całej dzianinie wyrazisty charakter i w nienachlany sposób przykuwają uwagę. Mają w sobie coś takiego, co zarazem intryguje i uspokaja, przypuszczam, że stoi za tym powtarzalność motywów i geometryczny porządek, a co ciekawe taki kojący efekt wywołują nawet zuchwałe połączenia kolorystyczne.
Fenomen żakardu opiera się też na tym, że z narzuconego porządku i koniecznej dyscypliny powstaje zupełnie nowy, czasem nieoczekiwany obraz. Od strony technicznej wzory żakardowe wcale nie są trudne, ale potrzebują odpowiedniej dawki skupienia na krateczkach motywu i stałej współpracy z kilkoma nitkami dla odpowiedniego ich naprężenia w dzianinie. Ale warto! Nawet jeśli nie wychodzi idealnie to i tak powstający wzór wciąga i zachęca do dalszej pracy.
Gra kolorem przypomina o nieograniczonych możliwościach tworzenia, wykorzystanie różnych barw do tego samego projektu może dać odmienne efekty. Na bazie powtarzalnego wzoru powstaje niepowtarzalna rzecz, czy to nie paradoks?
Moje pomysły na dzierganie wzorów żakardowych powstają zawsze przy przeglądaniu własnych zapasów włóczkowych, gdy nawet przypadkiem jakieś motki z różnych pudeł zaczynają się ze sobą porozumiewać i tworzyć swojego rodzaju więź, a ja nie mam już wyboru i muszę wydziergać tę ich kolorową opowieść.

Poniżej przedstawiam dwa moje żakardy. Pierwszy powstał w czasach, gdy robiłam swetry zszywane.  Wiedziałam  wtedy, że można robić w okrążeniu, nie miałam jednak pojęcia, że w przypadku żakardu nie tylko można ale nawet trzeba. Wzór kwiatowy zaczerpnęłam z czasopisma, a pozostałe motywy z głowy.
Drugi żakard to kamizelka dla małego chłopczyka. Dopiero co ją skończyłam, zadowolona że już potrafię dziergać w okrążeniu, w sumie nie wygląda źle, ale czy jest dobrze to się dopiero okaże. Nie drżę jednak z obawy czy to będzie pasowało na Stasia, jakby coś to machnę nowy egzemplarz, taka już uroda niewielkich form dla małych dzieci. Byłaby to szansa w niezbyt długim czasie udoskonalić technikę i wykorzystać nowe połączenia kolorów.
















sobota, 11 listopada 2017

O blasku szarości

Szary kolor, choć tak powszechny i lubiany nie budzi szczególnie dobrych skojarzeń. Określa to co, niepozorne, burą zwyczajność i brzydką pogodę. Często w pracy z programami komputerowymi wyszarzone pole oznacza niedostępność opcji, może nie upokarzającą, ale delikatnie sugerującą ograniczoność użytkownika, to coś teoretycznie jest możliwe, ale akurat nie dla ciebie.
Jest szara myszka, szarytka, szara rzeczywistość szaraczków. Smutno i biednie. Lecz w wyższych sferach też nieciekawie, szara eminencja nieszczera jakaś, a szefowa w szarej garsonce jest oschła, szorstka i bez fantazji.  
A jak się spojrzy szerzej i szarzej może się zrobić dużo ciekawiej. Weźmy siwiznę, można w niej dostrzec albo popiół, albo srebrzysty blask. Ważne kto patrzy i na kogo, co chce zobaczyć, a czego się boi. Ale wracając do szarości, różne są te prawdy o niej, jedna mówi, że  ponura i nudna, inna że wszechstronna i na każdą okazję. Z tym, że praktyczna każdy się zgodzi, nawet ktoś, kto koloru tego nie lubi. Bo szary pasuje do wszystkiego, wszystko przyjmie, a odpowiednio potraktowany pięknie się odwdzięczy.
Bardzo lubię połączenie szarości z różem, w  każdym odcieniu, i z mdłym mydlanym i z ciemnym, cierpkim. Szarość w różowych okularach jest ponad wszelkie stereotypy. A szarość z bielą jaka cudna, świeżość i światło i elegancja.

I oczywisty, klasyczny duet, szarość i czerń, jak od lat stu, może tysięcy, a kamizelka właśnie skończona zdaje się potwierdzać fakt, że dobrze im razem,  szarość ożywia czerń i rozświetla. Żeby ten efekt jeszcze podkreślić dałam guziki z masy perłowej. Nie wiem co to znaczy nudzić się, ale gdyby kiedyś mnie to spotkało mogłabym gapić się w taki guzik i znowu nudy żadnej nie będzie, można myśleć o tylu rzeczach, choćby o perłach. Dawniej w cesarskich komnatach było tak, że do pereł dostęp miały tylko wybrane służące, które biżuterię zakładały i odkładały. Nie dla każdego to zajęcie. Ruch nieostrożny i sznur pereł pęka, czystym dźwiękiem uderza o podłogę, toczą się kule na wszystkie strony, wpadają w szpary i w zapomnienie. Jedna z nich wpada do mojej głowy, lecz to nie perła, a myśl po prostu. Nie mam pałacu, komnat, służby, ale reguły dotyczące dbania o to, co drogocenne mogę zastosować w swoim życiu. Moje skarby nie iskrzą jak diamenty ani nie mają poświaty pereł tylko niepozorną i skromną nazwę - szare komórki. One  zadbane odpowiednio mogą ozdobić błyskiem w oku, perlistym śmiechem, myślą jasną…

Post scriptum

Tekst z wydzierganą kamizelką spinają guziki z masy perłowej. O gdyby jeszcze była ona zrobiona perełką, to by dopiero było spójnie. Ale zrobiłam ją innym wzorem. Do prostej formy tego projektu pasował mi jakiś  delikatny strukturalny ścieg, porozglądałam się tu i tam i wzrok mój przykuł właśnie ten wzór, spodobała mi się też jego nazwa „andalusian stich”. O Andaluzji wiem bardzo niewiele, nie byłam, nawet nie czytałam, czemu więc tak swojsko mi zabrzmiała, tak pewnie, no i tak dobrze się zgrała z moim projektem. Odpowiedź przyszła do mnie gdy kamizelka zeszła z drutów i susząc się  czekała na przyszycie guzików. Przecież to „Chopin w Andaluzji” Marii Pomianowskiej! Minęło już dobrych parę lat od wydania płyty, a ja jeszcze do niej nie dotarłam, utwór znam tylko tyle co z radia, wystarczająco jednak by porwał mnie, zachwycił. Potem o nim zapomniałam, a teraz znów mnie cieszy. No i kto by pomyślał, że takie towarzystwo dochodzi do głosu przy decyzji jaki wybrać wzorek na prostą, ciemnoszarą kamizelkę? Zbyt wzniośle, zalatuje snobizmem? Ok. Spuszczam z tonu. Ale nawet jeśli zredukujemy te myśli do poziomu jakichś mikro impulsów między neuronami to i tak nie mniej mnie to fascynuje. A może nawet bardziej. 








niedziela, 5 listopada 2017

W międzyczasie o czasie

Czasy się zmieniają. Dawniej dramatem nastolatka, kompromitującym i bolesnym było to, że ktoś zajrzał do jego pamiętnika, a teraz, gdy nikt nie przeczyta jego bloga. Dawniej oś czasu była tylko częścią wykresu, służącego  do zilustrowania określonych danych. W świecie fejsbuka oś czasu wybiła się na samodzielną pozycję i przypomina szpikulec do szaszłyków. Na wesołej imprezie gospodarze i goście nabijają na swe patyki najbardziej smakowite kąski z życia i dorodne plasterki owoców własnych działań. Jest cudnie, szafa gra, a piękny szaszłyk dumnie się wypina.
Kiedyś inaczej mówiło się o czasie, czas był nurtem, często też drogą, a przy tej drodze leżały kamienie milowe. To też piękne obrazy, ale już nie zawsze miłe, twardość kamienia nasuwa trudniejsze skojarzenia, potęgę natury i słabość pielgrzyma. Ale co my wiemy o czasie? Że ucieka, jak szalony pędzi i trudno zdążyć z tym wszystkim, uchwycić choć część tego, co przez palce przecieka. Może będzie dla nas łaskawszy jak przestaniemy go nazywać pędzącym szaleńcem, jak przestaniemy próbować go w ogóle nazywać. Bo przecież czas nie jest ani osią, ani sztywną ani giętką, nie jest on strzałą ani spiralą, ani rzeką, ani jej nurtem, ani drogą. Jest wielką tajemnicą, która sprawia, że kamyk co wpadł do bucika i piach wtarty w ranę po upadku z roweru, nie wiadomo jak i kiedy zamieniają się w niezamienną część ciała – wędrujący ból.

Jakże cenna i przejrzysta wydaje mi się teraz szkolna wiedza, w przystępny sposób porządkująca świat i czas. Czas teraźniejszy, przeszły i przyszły. Mogłabym jeszcze przypomnieć podział na czas dokonany i niedokonany, ale przez grzeczność i z braku czasu wątku tego nie rozwijam, czas przeszły niedokonany może być tematem drażliwym nie tylko dla dziewiarek;-)

Czas przeszły
Oto najstarsza rzecz zrobiona przeze mnie na drutach jaką mam w domu. Kiedy ją zrobiłam? Nie pamiętam, na pewno ponad dwadzieścia lat temu. Najpierw była moja, potem jeszcze parę osób w rodzinie pochodziło w niej trochę, grzejąc głowę i ciesząc oczy. Udała się, nieskromnie powiem, do dziś lubię na nią patrzeć i choć nie chodzę to z sentymentu trzymam. Jest świetną ilustracją czasu przeszłego.


Czas teraźniejszy
W moim dzierganiu ten czas ilustruje robiona właśnie kamizelka. Wcześniej pokazałam początek. Dziś z trzech motków zostały już dwa, z pierwszego powstała większa część tyłu.


Czas przyszły
Przyszłość jest jeszcze nieokreślona, nic nie jest pewne, wszystko może się zmienić, ale zawsze jakieś plany, zamiary i motki mam przed sobą. Na przykład takie, przeznaczone na jakieś chusty i szale:


Chciałam ująć temat czasu bez komplikacji, prosto i przejrzyście. Naprawdę chciałam i dumna byłam, że taką jasną i klarowną wizją czasu kończę, jednak tej problematyki nie da się uprościć, czasy się plączą jak myśli, jak resztki włóczek z nowymi motkami.  No bo na przykład co to jest za czas, jest włóczka, którą mam od bardzo dawna, a dziś jeszcze nie wiem co mogłabym z niej zrobić w przyszłości.


Więc jak to jest z tym czasem? Czy można go poszatkować, podzielić i poukładać w różnych szufladach. Teoretycznie tak. Ale w życiu wiele motków splata się ze sobą, to co dzieje się teraz ma korzenie w przeszłości i tworzy już przyszłość, choć jeszcze nieznaną.
To co było, co jest i co będzie splata się ze sobą na wiele znanych i nieznanych sposobów i tak różnymi wzorami, że niektórych nie widać.
Spotkałam się z metaforą życia jako tkaniny widzianej od lewej strony, pełnej węzłów, niewyraźnej, a to co wydaje się chaosem tworzy sensowny wzór.
Czasu nie cofniesz, nie zatrzymasz, ale to Ty decydujesz za którą nitkę pociągniesz, której poświęcisz chwilę uwagi, z której coś zrobisz…

piątek, 3 listopada 2017

Jeden motek, dwa wieczory

Tak niewiele trzeba na dziecięcą kamizelkę, jeden motek, dwa wieczory. Jeszcze tylko jakiś dziecinny motyw i do dzieła. Gdy szukając inspiracji trafiłam na kota mickeys-cat z Down Cloverlaine od razu wiedziałam, że albo ten albo żaden. Co takiego odróżnia go od setek innych kotków, misiów i kaczątek? Odpowiedź znalazłam w opisie projektu,  autorka  stworzyła ten wzór na podstawie rysunku wnuczka.  I  to wszystko wyjaśnia, odważną linię, szczery artyzm, prostotę i ten niepowtarzalny charakter. Decyzja zapadła, dziergam kotka, natychmiast, prosto z ekranu, bez czekania na wydruk. Jeśli jeszcze nie pisałam o pożytkach, jakie daje robienie na drutach to może teraz wspomnę o bezcennych lekcjach pokory. Są projekty, których stopień trudności to szczyt łatwizny, ale nawet o bardzo niski próg można się potknąć, nabić guza albo pokrzywić kotu wąsy. Błąd można zauważyć i naprawić od razu, można też dostrzec go później, a z korektą to już poczekać do kolejnego egzemplarza. Nie wiem co bardziej cenne jest dla mnie w takich potyczkach z drutami, czy niefrustrująca lekcja pokory czy ta swoboda, dająca duży i wygodny margines wolności. Tak więc ze świadomością niedociągnięć i mocnym postanowieniem  zmniejszania tychże następnym razem skończyłam kamizelkę z kotkiem dla małego chłopczyka. Koniec. Gotowe. Taki to  tryumf na kocim polu niewart notatki kronikarza. Czy coś by zmienił inny kotek, bez kamizelki, szydełkowy? Zrobiony latem dla małej dziewczynki, by mogła wesoło i z rozmachem wywijać kota do góry ogonem. Cóż za dorobek, można powiedzieć, co kot napłakał. A nieprawda, żaden z tych kotów smutny nie jest. Są koty dwa, aaaa.

 Aaaa, kotki dwa, spij koteczku, śpij. Co robią kotki w kołysankach?  Wiadomo przecież, każdy to wie, każdy to czuje, one dają najdelikatniejszą miękkość i najmilszą delikatność, ciszę nietupiącego kotka i kojący serca spokój. Lecz to nie wszystko. Gdy hałas nieproszony rozproszy sen i spłoszy kotka,  to zostanie coś więcej i na dłużej, co podajemy z tą kołysanką, nie wprost,  dyskretnie, ciszej niż cicho. Chciałabym, by z moich kołysanek płynęło życzenie  odwagi do chodzenia własnymi drogami, a gdy pojawią się zagrożenia miękkich upadków na cztery łapy.