Pokazywanie postów oznaczonych etykietą raglan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą raglan. Pokaż wszystkie posty

piątek, 15 listopada 2024

Moje dziewiarskie abecadło. W jak… wyznanie?

Ze znaku zapytania w tytule wpisu wywnioskować można jakieś wątpliwości. Po pierwsze wahałam się czy wątpliwości wpisują się w ten cykl, czy aby abecadło nie powinno obejmować jedynie wątków jednoznacznych i oczywistych, wypisanych wprost wskazówek, wte albo we wte😉. Wiadomo jednak, że wątpliwości są wszędzie wokół, więc wystąpią także w moim dziewiarskim abecadle.

Po drugie, choć lepiej po wtóre, to moje wyznanie, że coś nie wyszło nie będzie wyrzucaniem sobie winy. Mówiąc wprost – popełniłam błąd, ale jednak nie żałuję. Wiem, że mogłam wyeliminować ów błąd, czy raczej niedopatrzenie, ale wskutek trochę wariackiego podejścia nie wychwyciłam wskazówek, nie wstrzymałam się wcześniej. Wyrywna byłam, w gorącej wełnie kąpana, czy jakoś tak. Wprawdzie to nie była wielka wtopa, wycofałam się w porę, a sprute motki, które mogły wyglądać jak włóczkowy wyrzut włożyłam wysoko, żeby ich nie widzieć. Wciąż jednak wydawało mi się, że coś wisi nade mną, więc żeby niezadowolenie  nie uwiło sobie gniazda wewnątrz wiedziałam, że warto by włóczkę jakoś wykorzystać i w miarę szybko wykonać inny wyrób.

Wrócę jednak do początku 

„Wchodzę w to!” niemal wykrzyknęłam widząc wyjątkowy wzór na bluzkę, miał on ciekawe wykończenia i prostą formę, wyobrażałam sobie jego wielką wygodę, wiedziałam z czego wykonam moją wersję w wymarzonym kolorze. Wystarczyło więc wykupić wzór, wybraną włóczkę włożyć do koszyka i wreszcie wykonać owo wdzianko. Wcześniej wiadomo - wiele godzin wywijać drutami, wiodąc rozmowy, wsłuchując się w wykłady, wozić tę wybraną robótkę w woreczku wiązanym tasiemkami wszędzie gdzie się da, bo wtedy właśnie trwały wakacje. Wizja ta właściwie wypełniła się w każdym wątku, z jednym, acz wielkim i ważnym wyjątkiem. Byłam już po rozdzieleniu rękawów od korpusu i nagle zauważyłam, że dołączona niedawno nitka ma inny odcień, kolor odcina się nieładnie. Wiedziałam, że włóczki są z różnych partii farbowania (jak trudno o apolityczność!). Wiedziałam, że to może się wydarzyć, więc gdy się jednak wydarzyło nie wpadłam w szok, nie wylałam wiadra łez. Ale trochę wstydu poczułam. Gdy kupowałam włóczkę w sklepie woollop Monika, cudowna osoba, z właściwą sobie starannością  wskazała mi na różnice, nawet zrobiła zdjęcie dla porównania, jedno wieczorową porą, drugie w świetle dnia, sugerowała nawet wstrzymanie się do kolejnej dostawy. Włóczką tą był jedwab madragoa Rosarios4, miałam w domu parę motków i innych kolorach, wykombinowałam więc że jeśli różnica w kolorach włóczki na bluzkę będzie zbyt widoczna zrobię wymyślony znacznie wcześniej letni top w paseczki, wszystkie odcienie madragoa pięknie do siebie pasują. Gdy otworzyłam zamówioną przesyłkę, różnice w motkach były tak znikome, że bez wahania narzuciłam włóczkę na druty. A dalej było tak jak napisałam wyżej. Gdy już wiadomo było, że ta różnica będzie fatalnie wyglądać, sprułam co zrobiłam, odłożyłam wysoko, ale wkrótce wystawiłam te włóczki tak, by je mieć w polu widzenia. Wtedy nagle wpadł mi pomysł by zrobić mały sweterek dla Karola a różnice w odcieniach ukryć w półcieniach czyli w strukturalnym wzorze, Wykonałam go według własnego pomysłu, raglanem, od góry, wplatając pasy wzoru ryżowego, dół, rękawy i dekolt wykańczając włoskim zamykaniem oczek. 

A jeśli chodzi planowaną wcześniej bluzkę – mam już wzór, wymiary, pomiary, wykonałam próbkę a nawet wielką próbę, tylko włóczki jeszcze nie mam. Teraz wydaje mi się że wolałabym brąz😉

Tak to się wije ta moja włóczkowa wędrówka, bywają na niej wyboje, na niektóre wystawiam się sama. Na ryzykowne wybryki pozwalam sobie wtedy, gdy robię coś dla siebie lub dla moich bliskich. W wypadku gdy wiąże mnie jakieś zobowiązanie pracuję według innych wzorców. Podczas testu dziewiarskiego wiernie wykonuję wzór, w wyznaczonym czasie, wyliczam wcześniej oczka, włóczkę, wymagany czas. Wykonując coś na zamówienie staram się wychodzić na wprost wizji danej osoby. Jak wychodzi to już one mogą oceniać, ja natomiast wiem że wszystkie wcześniejsze błędy i eksperymenty wpływają na wzmocnienie i warsztatu i wiedzy.

A oto jedwabny dziecięcy sweterek wywieszony na wieszaku, wciąż czekam na jakieś wspólne wyjście, na okazję do zdjęć na Karolu, wierzę że one wydobędą więcej walorów tej dzianiny. I to nie musi być na jakimś wybiegu, może też być w wirze zabawy😊











piątek, 22 marca 2024

Miksowania marcowego ciąg dalszy😊

Pasja tworzenia dzianin to coś, co wciąga, porywa i unosi, rozwija fantazję a zarazem utwierdza w konkrecie, skłania by zgłębiać tajniki materii, rozpracowywać techniki, poznawać je i oswajać. To jakby dwa różne obszary, materialny i niematerialny, które wcale nie kłócą się z sobą, tylko pięknie splatają i przenikają.

Ostatnio siostra przypomniała mi o chuście, którą zrobiłam dla niej pięć lat temu. Pokazywałam ją w tym poście. Kasia nazwała ją chustą idealną - co do wielkości, grubości, ciepłoty, kolorystyki i kształtu, powiedziała też, że zawsze zabiera ją na wjazdy, bowiem sprawdza się zarówno w sytuacjach codziennych jaki i bardziej eleganckich, świetna do narzucenia na sukienkę gdy robi się trochę chłodno.

Chusta ta zachwyciła inną Kasię na tyle, że zrodził się pomysł nowej dzianiny. To właśnie taki moment pobudzający wyobraźnię. Gdy zaczynam zastanawiać nad nowym projektem, czuję, że porywa mnie samo myślenie o dobieraniu kolorów. Jakbym patrzyła na szklane naczynie z wodą, do którego wlewają się barwniki. Z ekscytacją i ciekawością obserwuję te widowiskowe obrazy i jednocześnie porównuję jak pasują do wizji, której szukam.

Dziś do garnca z marcowym miksowniem oprócz wspominania chusty sprzed kilku lat i fantazji o kolorach przyszłych projektów wrzucam też konkrety dzianinowe, dwie pary skarpet i ubiegłoroczny sweter zrobiony dla mojego męża. Sweter ten wciąż nie doczekał się zdjęć „naczłowieczych”. To piękne określenie zaczerpnęłam od Bokasi i dziwię się, że nie przyjęło się na dobre w dziewiarskim świecie i nie zastąpiło zwrotu „na ludziu”. Tu pozwolę sobie jeszcze na jedną dygresję językową. Coraz częściej słyszę, że coś się „zadziewa”. Wygląda na to, że to słowo się już przyjęło, ale jeśli tak, nie znaczy to jeszcze że jest obowiązkowe😉 Osobiście wolę jak coś się „wydarza”, w samym środku tego słowa jest dar, a dar możemy przyjąć, albo komuś ofiarować. Samo słowo wydarzenie kojarzy się z czymś istotnym, na pewno wartym naszej uwagi. A zadziewanie? Dla mnie słowo „zadziewa” nasuwa obraz zaciągającego się oczka w rajstopach, zaciągniętej nitki w delikatnej tkaninie czy dzianinie, czyli czegoś niepożądanego.

Wróćmy jednak do dzianin. Pewnego razu poznawszy nową metodę dziergania pięty, postanowiłam podzielić się z innymi moim wzorem, w którym oprócz tej nowej pięty wplotłam swoje ulubione motywy zaczerpnięte z natury,  stąd nazwa wzoru „Mech i motyle”. Okazało się, że łatwiej było mi zrobić skarpety niż opis ich wykonania, lecz cieszę się, że tego spróbowałam. 

Opis znajduje się pod tym linkiem

 Moim wzorem zainteresowała się Renata Witkowska - mistrzyni dziewiarskich opisów i zrobiła swoją wersję tych skarpet, którą pokazała na swoim blogu Dziergawki w tym poście. To dla mnie zupełnie nowe, wzruszające doświadczenie zobaczyć swój pomysł w wykonaniu innej osoby.

Dzięki bezcennym uwagom Reni naniosłam poprawki do istniejącego opisu, uświadomiłam sobie także, że sporym ograniczeniem wzoru jest tylko jedna opcja na grubszą włóczkę. Postanowiłam dodać opis na większą liczbę oczek, a żeby to zrobić wydziergałam kolejne skarpety. Jako że nie lubię zbyt dużej powtarzalności postanowiłam wprowadzić akcenty kolorystyczne.

Zrobiłam im zdjęcia na płasko i na nodze, ale nie mojej, to znaczy mojej, bo ją posiadam, czasem używam, lecz nie do chodzenia😉 W poprzednim poście pisałam o głowie, a dziś podobnej roli noga, nóżka w zasadzie, niezmiernie szczupła, wygięta stópka plastikowa, do prawdziwej mało podobna, ale pomocna jest gdy chce się pokazać piętę. 

Druga para skarpet to skarpetki dla mojego męża. Wykonałam je z posiadanych włóczek, dużą przyjemność sprawiło mi dobieranie kolorów i oczywiście dzierganie. Po raz drugi zrobiłam piętę typu bumerang, tym razem skorzystałam z opisu Bokasi. Jej pieczołowicie wykonane skarpetki kuszą misternymi detalami, mam zamiar wpleść w jakieś swoje skarpetki kliniki  z lewych oczek, ale to kiedyś.

Raglanowy sweter nazwałam ekspresowym bo zrobiłam go w szybkim tempie na grubych drutach, bez korzystania z żadnego wzoru, wykorzystując ulubione ściegi w prostym układzie.

A oto zdjęcia dzianin:






















sobota, 17 lutego 2024

Lucy – sweterek ryżowy, raglanowy, ekspresowy.

Już na podstawie tytułu można całkiem sporo dowiedzieć się o projekcie "Lucy's sweater", że wykonany jest ściegiem ryżowym, ma raglanowy rękaw i powstaje w błyskawicznym, jak na sweter tempie. Poza tym, a może przede wszystkim, jest on bardzo wygodny, równie przyjemny w noszeniu jak i w dzierganiu. Prosty, uniwersalny fason zdobią ciekawe linie raglanu przypominające warkoczyki, które ciągną się aż do ściągaczy, tych na dole swetra i tych zamykających szerokie, luźne rękawy. Gdy zdecydowałam się na testowanie tego projektu dla Renaty Witkowskiej stanęłam przed wyzwaniem znalezienia odpowiedniej włóczki. Miała ona spełniać dwa kryteria, po pierwsze powinna pochodzić z moich zapasów, a po drugie musiała być przyjemna i niegryząca. W przypadku wykorzystywania włóczek z odzysku czy też włóczek już nieprodukowanych dochodzą jeszcze obawy czy aby wystarczy, ach ten smak ryzyka! Kwestia koloru też ma znaczenie, ale to jest u mnie jakby organiczne, po prostu robię to co mi się podoba😊

Przed rozpoczęciem pracy wybrałam trzy wersje kolorystyczne, każda w ilości „wystarczy na sweter”, myślę że nie ja jedna stosuję taką uproszczoną i jakże wymowną miarę. Podobały mi się wszystkie opcje, o wyborze miał zdecydować los, czyli wykonana próbka ściegu adekwatna do opisu. Okazało się jednak, że żadna z nich, mimo żonglowania rozmiarami drutów nie spełniała tego warunku, jedna wełenka dużo za gruba, dwie pozostałe trochę za cienkie, a że były cieniowane to nie chciałam z niczym łączyć, żeby nie przytłumić ich urody. W tej sytuacji zdecydowałam się na czwarte rozwiązanie, połączenie trzech różnych nitek w kolorze zgaszonego błękitu i jasnej szarości. Wykorzystałam włóczki Drops Nepal, Alize Artisan Supewash i Haapsalu Shawl Midara. Świetne są takie zestawienia różnych nitek, mam wrażenie, że dodają dzianinie głębi i oryginalności.

Sweterek robiłam dla siebie, tak dobierając rozmiar aby zachować zarówno trochę luzu przy ciele jak i swobodne wkładanie rękawów pod kurtkę i efekt ten udało mi się osiągnąć. Miałam na sobie tę dzianinę dwa razy,  w obu przypadkach były to bardzo miłe spotkania, co tylko utrwaliło pozytywne ważenia. W ubiegłym tygodniu sweterek podarowałam siostrzenicy, która ma kilka rozmiarów mniej niż ja, ale bardzo lubi luźne rzeczy. Aniela przepięknie wygląda w tych błękitnych szarościach, a jeśli chodzi o mnie zawsze mogę zrobić sobie taki sweterek, mam na niego bardzo dobry przepis😊 Z czego mógłby powstać jeszcze nie wiem, lecz wiem na pewno, to że nawet przy skrupulatnym podążaniu za opisem będzie to rzecz jedyna w swoim rodzaju. Kolaż zdjęć testowanych wersji zamieszczony przez projektantkę na jej stronie Dziergawki świetnie ilustruje niepowtarzalność ręcznie wykonanych dzianin.

    















 

poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Elementarz

Splątane nici, szpulki, igły. Rysunek wygląda jakby powstał na szybko, od niechcenia, a jednak jest właśnie taki jak ma być,  idealnie odzwierciedlający nieidealną, ale piękną i fascynującą rzeczywistość. Można to powiedzieć o wszystkich grafikach Janusza Grabiańskiego znanego ilustratora książek dla dzieci w tym Elementarza. Co ciekawe motyw przyborów do szycia pojawia się u tego autora wiele razy np. tu.

Gdy obecnie czasem patrzę na ilustracje Grabiańskiego podobają mi się nawet bardziej niż kiedyś, widzę też w nich więcej głębszych znaczeń, a być może dodaję też coś od siebie. Weźmy takie przybory do szycia, trochę nieokiełznane, jakby żyjące swoim życiem. Każdy ma takie rzeczy, są zebrane razem gdzieś w jednym miejscu, w jakichś szufladach, skrzyneczkach, czy puszkach, albo w maleńkich podróżnych zestawach, siedzą sobie cicho w tych swoich miejscach i gdy stają się potrzebne nagle jakby nabierały mocy i objętości, nawet jeśli nie znajduje się tam tego, czego właśnie potrzeba. Wtedy przychodzi czas na porządki, wylatują zbędne rzeczy a pojawiają się nowe. Czegoś ubywa, coś się kończy, czegoś przybywa. Porządki dają nie tylko efekt estetyczny, ale i miłe poczucie panowania na sytuacją. Dobrze jest jednak mieć świadomość, że nie nad wszystkim da się przejąć kontrolę i wszystko poukładać. Więc te nitki, kłębki, szpilki i szpulki zawsze będą dynamiczne, zawsze gdzieś będzie coś odstawać, bo taka ich natura, bo takie jest życie.

Wokół nas i w nas wiele rzeczy łączy się ze sobą w różnych powiązaniach i splotach, o których zwykle się nie myśli. W obrębie ciała są różne sieci, więzi i powięzi. Myśli i słowa mogą się plątać, a żeby pojąć istotę rzeczy idziemy po nitce do kłębka. W relacjach społecznych utrzymujemy różne więzi, niektóre są jak pomocne liny, inne jak ograniczające sieci, są też sznury jak na dziecięcej huśtawce - dające pewność oraz umożliwiające rozmach i dające radość. Cenne są też delikatne, subtelne nici porozumienia i sympatii. Warto czasem zrobić przegląd swoich skarbów, jakkolwiek się je rozumie.

….

W części dzianinowej mam do pokazania dwa dziecięce sweterki zrobione dla moich wnuków jeszcze jesienią ubiegłego roku. Nadszedł czas przedświąteczny, w dziwną wizją białych świąt, a że ta zimno wiosenna pora nie sprzyja plenerowym sesjom zdjęciowym sięgam więc po te zdjęcia które już mam, zdjęcia Kingi zrobione na spacerze i kilka domowych zdjęć Karola. 

Obydwa sweterki powstały niejako spontanicznie, ich rozmiary miały być takie do ubrania na już, a zarazem na tyle luźne, by były nadawały się do noszenia również w przyszłym roku.

Sweterek w serca zrobiłam w oparciu o wzór Heart Cardigan Eweliny Murach z szaro niebieskiej merynosowej włóczki z odzysku. 

Raglanowy sweterek w paseczki robiłam według własnego pomysłu, od góry, z podkrojem szyi dla komfortu noszenia. Inspiracją w tym przypadku były połączenia kolorów, które już w motkach dobrze się układały i domagały zestawienia w jednej dzianinie.

Oto i one:
















 

 

niedziela, 15 stycznia 2023

Między przeczuciem a pewnością

Gdy zobaczyłam projekt swetra Frozen Tulips Renaty Grabskiej bez wahania zgłosiłam się do testu. Nie analizowałam swojej sytuacji czasowej ani włóczkowej, wiedząc, że mogłoby mnie to doprowadzić do wniosku, że nie ma szans. Sam wzór zachwycił mnie od pierwszego spojrzenia, miałam też przeczucie graniczące z pewnością, że będzie to udany projekt, przyjemny w dzierganiu i wygodny w noszeniu. Nie myliłam się, dzianina ta już na etapie ściągacza wyglądała bardzo dobrze, a potem każda kolejna przymiarka potwierdzała wcześniejsze wyobrażenia. Czy to była intuicja? Niekoniecznie, przecież walory swetra można było dostrzec od razu, a znając sposób, w jaki projektantka opisuje swoje wzory po prostu wyciągnęłam logiczny wniosek, że to dobry projekt. Nie musi on być sprzeczny z intuicją, ta bowiem określana bywa jako uwewnętrzniona suma doświadczeń. Mając spore doświadczenie w jakimś obszarze można ocenić sytuację w mgnieniu oka, bez potrzeby analizowania sytuacji, kombinowania itd. Pisze o tym o tym Malcolm Gladwell w porywającej książce „Błysk. Potęga przeczucia”. Podoba mi się jego podejście, choć nie wyczerpuje tak subtelnej kwestii jaką jest ludzka intuicja. Chętnie do tej książki wrócę, a tymczasem wracam do dzianiny dla mojej synowej.

Tak jak już wspomniałam dzierganie szło gładko, lekko i przyjemnie. W dniu gdy zamknęłam ostatnie oczko i poucinałam niteczki, Edyta wzięła sweter i od tej pory nosi go często. Wybrałyśmy na tę dzianinę włóczkę, która jest mieszanką wełny i bawełny cotton merino drops w kolorze jasno fioletowym. A że fiolet to podobno kolor intuicji to pozwolę sobie jeszcze na kilka zdań na ten temat.

Co my wiemy o intuicji? Mówimy, że ją mamy, jakby była jakąś praktyczną aplikacją, przydatną w niektórych sytuacjach, by w razie czego coś podpowiedzieć, przed czymś przestrzec, a potem pochwalić się choćby przed sobą, ale miałam intuicję! Czy na pewno to jest tak, że ją mamy, posiadamy, jak jakąś istotę podrzędną w feudalnym porządku, gdzie panem jest głowa, rozum, ego?  

Człowiek chciałby mieć nad nią władzę, a ona jakoś nie zawsze do usług się stawia. Tymczasem ona nie musi się zjawiać, przybywać jak duch z innego wymiaru, bo jest wciąż obecna.

Nigdy się nie narzuca, mówi cicho, szeptem, albo wcale, daje znać o sobie ledwo wyczuwalnym oporem, jakimś uciskiem w gardle, w brzuchu, bez powodu, albo nieuzasadnioną radosną pewnością, że to jest to… i co? No właśnie!

Warto tę istotę dostrzec, posłuchać jej zaufać, zapytać „Co ty na to?”, ale jak już wspomniałam ona mówi dość cicho…

 
















piątek, 18 marca 2022

M jak moher, N jak nadzieja

Sztuka czerpania radości z dziergania polega na balansowaniu między ekscytującą niepewnością nowego projektu a kojącą powtarzalnością robionych na drutach sekwencji. Każda dziewiarka zna to uczucie przy zamykaniu ostatniego oczka, gdy widać już, że wyszło dobrze. Potem przychodzą pożytki z użytkowania dzianiny i ten szalenie istotny motyw również należy wcześniej brać pod uwagę. Radosna twórczość, spontaniczność, łączenie barw i zabawy formą – wszystko pięknie, ale bardzo ważne są konkretne kryteria, by czapka pasowała do głowy, skarpetka do stopy, by głowa przeszła przez otwór na szyję itp. itd. Nie wystarczy jednak by dzianina była dopasowana, dana rzecz musi się podobać użytkownikowi, ale i to jeszcze nie wszystko. Człowiek ma się sam sobie podobać w tej dzianinie. Można to dostrzec w błysku oka, w wyrazie twarzy, nawet w tonie głosu. Ach jak lubię ten moment! Wtedy wiem, że warto było. Dzierganie dla kogoś jest dużo trudniejsze niż dla siebie, do końca nie wiadomo czy spełni się czyjeś wyobrażenia.  Wcześniej trzeba je ubrać w jakieś ramy, określić oczekiwania i swoje możliwości, dobrać odpowiednią włóczkę, przewidzieć jej zachowanie😉, przemyśleć detale.

 „Ty się za bardzo przejmujesz”- powiedziała mi Lucyna. Zgadzam się z nią i nie zgadzam, owszem przykładam się, by wykonać tę dzianinę najlepiej jak potrafię, ale nie sądzę, że to jest „za bardzo”, po pierwsze zawsze można bardziej, a po drugie obniżenie wskaźnika „przejmowalności się” lepiej  przenieść na inne obszary 😊

Lucynie marzył się moherowy sweterek w kolorze soczystej, intensywnej zieleni. Miał być lekko dopasowany, elegancki, zrobiony dość gęsto, bez żadnych wzorów i prześwitów. Znalazłam odpowiednią włóczkę i zrobiłam zgodnie z życzeniem. Wybrałam prosty raglan, robiony od góry, dzięki tej metodzie mogłam w trakcie pracy sprawdzać i ewentualnie korygować rozmiar. Wystarczyły dwie przymiarki, jedna na etapie początkowym, druga już pod koniec dla ostatecznego ustalenia długości tułowia i rękawów. Dekolt obrobiłam szydełkiem, a dół swetra i mankiety zamknęłam igłą,  moim ulubionym już sposobem, elastycznym i eleganckim.  Kolejny emocjonujący etap to było zanurzenie w wodzie, odsączenie i pełne niepewności czekanie jak po próbie wody zachowa się ta nieznana mi wcześniej włóczka Gazzal super kid mohair. Zachowała się dobrze, nic jej się nie stało.

Sesja zdjęciowa została połączona z naszym spacerem po lesie. Przewidując że ani ja, ani mąż ani syn nie wystąpimy w roli filigranowej modelki zabrałam z domu wieszak i tak oto prezentuje się sweterek zrobiony dla Lucyny, w kolorze żywej, nasyconej zieleni.

Zieleń to kolor nadziei, której tak bardzo potrzebujemy. Mocną zieleń włóczki zestawiłam z jasnym, zielonym mchem, z intensywną zielenią bluszczu i z pojedynczymi świeżymi źdźbłami, przebijającymi  się przez gęstwinę suchej trawy.

Ps. Na niektórych zdjęciach jest też mój nowy alpakowy komin, ale ten komin i inne alpakowe rzeczy pojawią się na blogu innym razem.






















 

sobota, 15 stycznia 2022

L jak lubię las

W moim życiu usłanym miękkimi dzianinami zdarzają się dni kolczaste, twarde, stresujące. Radzę sobie z tym tak jak potrafię, a czasem nawet staram się zabezpieczyć na zapas. Dłuższy spacer w sobotę lub w niedzielę sprawia, że w pozostałe dni tygodnia łatwiej idą mi różne sprawy. Doceniam to co mam, cieszę się że mogę czerpać z natury i korzystać z udogodnień życia w mieście. Akceptuję istniejący rytm, wiem, że od zgiełku i smogu za kilka dni odpocznę w jakimś lesie najdalej za kilka dni.

Wczoraj po pewnej dawce stresu dopadło mnie nagłe pragnienie przejścia się po lesie. W drodze z pokoju do kuchni, przedzierając się przez gęstwinę myśli i emocji,  poszukiwałam w mojej głowie jakiejś jasnej polany. I wtedy pomyślałam sobie, że gdybym  tylko mogła przemierzyć kawałek leśnej ścieżki to sprawy same by się dobrze poukładały, a ja po prostu lepiej bym je zrozumiała.

Jako że nie miałam możliwości  wyjścia wtedy do lasu to postanowiłam zająć się sprawami dziewiarskimi, nie tyle samym dzierganiem co przedstawieniem dzianiny skończonej całkiem niedawno, a tworzonej dość długo.

Kardigan przypominający kolorem i fakturą korę drzewa czekał dobrych parę lat na swój czas. Zrobiłam go ze sprutego męskiego swetra kupionego w sklepie z używaną odzieżą. Brąz bardzo bury i lekko brunatny, gdzieniegdzie rozbielony zachwycił mnie od samego początku, lecz sweter jakoś nie zrobił wrażenia na żadnym z mężczyzn w moim domu. Trochę ich rozumiem, bo sweter miał fason dziwny i niewygodny. Zabrałam go więc do biura i korzystałam w te dni, gdy przewagę w dostępie do ustawień klimatyzacji, mieli przedstawiciele opcji skrajnie lodowatej. Otulałam się wówczas tym swetrem, a z długaśnych rękawów wystawały mi tylko czubki palców. Po jakimś czasie sweter sprułam, a brunatno bure motki zagnieździły się w niewielkim pudełku i zapadły w zimowy sen, trwający kilka lat. Zaglądałam tam w każdym sezonie, ale dopiero minionej jesieni brązy dały się wybudzić. Po takiej przerwie niełatwo się rozruszać, toteż nic dziwnego, że sweter ten robiłam chyba ze trzy miesiące, sięgając do niego w tak zwanym międzyczasie. Najważniejsze było dla mnie znalezienie wzoru, który fakturą przypominałby korę drzewa, leśne gałęzie i patyki. Wstępnie nie mogłam się zdecydować między ściegiem strukturalnym a warkoczowym, dopiero gdy przeglądając jakiś magazyn dziewiarski zobaczyłam na dzianinie takie jakby suche patyczki, wiedziałam że to jest właśnie to. Zatem mogło być tak, że to nie włóczka czekała na obudzenie, tylko sam pomysł jeszcze nie był gotowy.

Kardigan zaczęłam robić od góry, na wyczucie rozmieszczając wzory. Jako że nie miałam pojęcia na jaką długość wystarczy mi włóczki, po zakończeniu linii raglanu zrobiłam najpierw całe rękawy, a dopiero potem resztę tułowia. Nie wiedziałam jaki będzie końcowy efekt, jak połączą się panele wzorów przy dodawaniu oczek raglanu, była to więc w pewnym sensie wycieczka w nieznane. Skojarzyło mi się to wówczas z shinrin yoku. Ten egzotyczny termin odnosi się do terapeutycznej mocy kontaktu z przyrodą. Shinrin po japońsku oznacza las, a yoku kąpiel, takie kuracje są tam nawet przepisywane na receptę.

Ja odkąd pamiętam lubiłam las, bo po prostu zachwycał, zapachem, kolorami, formami, ciszą i dźwiękami, dawał możliwość odpoczynku i zarazem wysiłku, działał kojąco na ciało i duszę. Potwierdzili to uczeni, nie tylko w Japonii i dużo się ostatnio mówi na ten temat. Gdyby jednak trendy się odwróciły i odradzano by leśnych spacerów, albo – nie daj Boże! – ktoś zamknąłby lasy, mnie nadal ciągnęłoby do natury, tak po prostu, bez mody, bez trendu, bez przewodnika. To dzikie podejście nie przeszkadzało mi przeczytać kilka lat temu książki G. Hectora i F. Mirallesa pt. „Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody”. Lubię, gdy mogę zestawić naukowe badania z własnymi doświadczeniami i intuicjami i jeszcze dowiedzieć się czegoś nowego. Według badaczy pozytywny wpływ spacerów na zdrowie jest wyższy wtedy, gdy nie ma określonego celu i wyznaczonej trasy, gdy skupiamy się na tym co się dzieje teraz, gdy nie ma się pewności co będzie dalej, a nawet gdy trochę się pobłądzi. Toż to tak jak w dzierganiu mojego brązowego swetra! A oto i ten sweter - z włóczki z odzysku, z pomysłu z głowy, z guzikami z domowej puszki, które przyszyłam inaczej niż zwykle, tak by nici przypominały gałązki, a może ptasie ślady… Zdjęcia naturalnie w lesie.

Ps. Szara czapka wydziergana u ubiegłym roku wg projektu Rambler Iriny Dmitrievy.