niedziela, 30 sierpnia 2020

Kardigan z kaszmiru, myśli ze spaceru

W pierwszych słowach mojego listu donoszę, że nie brakuje mi letnich atrakcji, dobrej pogody, jeszcze lepszego towarzystwa, zmian tych planowanych i takich znienacka, pracy koniecznej i nie tylko takiej, nowych pomysłów i dawnych smaków. Po prostu pełnia lata. Chociaż jakoś tak wcześniej robi się ciemno. Zmrok zapada jak kurtyna, choć nikt nie chce końca przedstawienia.

Dni już wyraźnie zaczynają się kurczyć, lecz przez obfitość owoców i bujność kwiatów nie rzuca się to jeszcze w oczy. Te krótsze dni łatwo wyjaśnić rytmem pór roku, ale co z tym kurczącym się czasem? Czy to obiektywne zjawisko astronomiczne czy może sami sobie gotujemy ten los ilością zadań do zrobienia i nadmiarem bodźców wszelakich? Tak wiele się dzieje wokół, tyle jest rzeczy do przejrzenia, przeczytania, przemyślenia, przegadania, przebrania, przełożenia, przeliczenia, przekopania, przesadzenia, przetworzenia, przemeblowania… prze… prze.. przepraszam, czy to aby nie przesada? Może warto przestać czasem, tak po prostu, bez obawy, żeby czegoś nie przespać. Swoją drogą SPAnie jest niezwykle cenne, cudownie działa też SPAcer. Jedyne w swoim rodzaju, ekskluzywne SPA.  

Gdy ostatnie upały dawały się już dość mocno we znaki postanowiliśmy wybrać się za miasto. Obawiając się, że w wielu miejscach może być również gorąco, zdecydowaliśmy się na spacer po chłodnej dolinie. Przyjemnie było tak iść wzdłuż szumiącego strumienia, dziwić się wciąż mocno mokrej trawie, zachwycać barwami i kształtami kwiatów, słuchać śpiewu ptaków. Nigdy nie traktowałam spacerów jako „pokonywania dystansów”, to raczej dystans sam do mnie przychodził. Idąc do lasu czy do parku zostawiałam swoje i nieswoje sprawy, dystansując się do nich, zapominając nawet na czas jakiś, a bywało też, że samo spojrzenie z innej perspektywy pomagało znaleźć rozwiązanie.

W tych spotkaniach z naturą lubię też to, że uspokajam umysł i uwalniam się od wielu spraw. Wiem, że zaraz potem do nich wrócę, ale póki mogę  chłonę ten bezcenny spokój. Przychodzą myśli albo pytania, po których świat wydaje się inny, jeszcze ciekawszy. Wsłuchując się w szmer płynącej wody zastanawiam się, czy strumień wie, że są to najczystsze tony, najlepiej dobrane do tego miejsca i czasu a także przemywające umysł i duszę tego, kto tych brzmień posłucha.

A pająk zajęty tkaniem sieci, bez żadnego wzoru i schematu, czy on zdaje sobie sprawę z naszej obecności i głośno wyrażanego podziwu? Żwawo uwija się z kolejnym okrążeniem i nie wygląda na to, by popisywał się swoją wirtuozerią i w duchu kpił z wszystkich moich dziewiarskich zasobów, pudeł zapasów, drutów, pism, instruktaży. Całe szczęście, że nie pokazuję dziś ażurowej chusty, bo po tych pięknych pajęczynach w lśniącej rosie, które wyglądały jak drogocenne naszyjniki albo żyrandole rozświetlone porannym słońcem nie ośmieliłabym się prezentować pajęczynopodobnych wytworów moich rąk. 

 Nie jestem w kwestii splotów tak pewna, precyzyjna i niezależna jak pająk, natura nie wyposażyła mnie w gruczoły przędne, ale mam dość szeroki wachlarz możliwości, mogę  sięgać po odmienne materiały, wzory i faktury. Mogę uczyć się nowych rzeczy, choćby na początku wychodziło nieporadnie. Mogę eksperymentować, albo powtarzać to co sprawdzone, dziergać bezrefleksyjnie albo bawić się w meta refleksję.

Lubię mieć coś na drutach, tak by w dowolnej chwili sięgnąć po tę relaksującą czynność i przerobić choć parę rządków. Żeby to jednak było możliwe, trzeba mieć jakąś zaczętą pracę. Nie wystarczy mi jednak jeden projekt, często mam w trakcie dwa albo więcej, poza tym lubię myśleć już o kolejnych.

Tak się złożyło, że w ciągu ostatnich tygodni o wielu dzianinach tylko myślałam, ale na drutach miałam jedną jedyną rzecz. Dzięki temu udało mi się skończyć dawno już zaczęty kardigan z miękkiego kaszmiru. Z tej włóczki, tylko w innym kolorze robiłam już jasnoszary sweterek - klik

Cienkie druty,  cienka włóczka z jeszcze cieńszą dodatkową nitką i nieśpieszna praca. To miał być bardzo prosty kardigan, bez bogatych wzorów, ale też nie gładki  jersey, wybrałam spokojny wzór, wykorzystywany przeze mnie już wielokrotnie andalusian stich. Wykańczanie swetra bezszwowego robionego od góry jest szybkie i przyjemne. A na koniec jeszcze wisienka na torcie  - guziki. Tak bardzo lubię dobierać guziki do dzianiny, że zastanawiam się czemu częściej nie robię zapinanych rzeczy. Tym razem ze wszystkiego co oferowała moja domowa puszka z guzikami i dwie okoliczne pasmanterie wybrałam niewielkie guziczki w kolorze dojrzałych wiśni, zasuszonych na słońcu. Jadłam takie kiedyś. Z kwestii technicznych - sweter robiony w całości od góry, a plisy zapięcia i dekoltu dorabiane na końcu, rękawy zakończone sposobem włoskim. 

A oto i sweter, sfotografowany na zupełnie innym już spacerze.


























 

 

 

 

niedziela, 9 sierpnia 2020

Krótko, sierpniowo, ażurowo

Zazwyczaj staram się zachować pewną spójność między snutymi rozważaniami i przedstawianymi dzianinami.  Dzisiaj jednak ten związek nie tylko nie będzie zbyt ścisły, ale nawet trudno byłoby go nazwać luźnym. Choć jest trochę dziwny, to jeszcze nie znaczy, że go nie ma. Istotą wzorów ażurowych są przecież dziury, przez które widać znajdującą się za nimi powierzchnię, a wiec coś co z dziurkowaną tkaniną łączy tylko tyle, że jest jej tłem. Pozwalam sobie zatem przy okazji pokazywania nowego sweterka na taką krótką, sierpniową, ażurową refleksję.

Jest upalne przedpołudnie, ciszę przetykają pojedyncze odgłosy zza zamkniętego okna. Jakby stłumione, zmęczone miejską duchotą. Wsłuchuję się w ten spokój i spod sterty wszystkiego co wypełnia głowę, różnych spraw, obaw, zadań, telefonów i zakupów powoli wyłaniają się dobre myśli. Na początku ostrożnie, by nie potknąć się o coś nachalnego, co ledwie muśnięte mogłoby je zagłuszyć. Potem gdy już uda się przejść przez te wszystkie warstwy i skorupy, przez własne ego i cudze przekonania - wtedy dopiero jest dobry widok. Mam na myśli zarówno patrzenie jak widok jako taki. Patrzę i widzę, że jest jak jest, po prostu. Nie trzeba niczego udowadniać, dążyć do posiadania racji. A co jeszcze lepsze – to zaakceptowanie faktu, że wielu rzeczy nie wiem, nie rozumiem. Lubię się wsłuchiwać w ciszę, zwłaszcza że są to chwile rzadkie, za to tym bardziej cenne. Dobroczynne działanie takich stanów polega na tym, że są zarazem kojące i krzepiące, szczere nawet do bólu i uspokajające, budzące radość z samego życia.  

Jeszcze trwają te chwile, więc idę się w nich popławić, posłuchać o czym te moje myśli szepczą, milczą a może krzyczą. Wcześniej tylko krótko opiszę pokazane dziś dzianiny.

Z moich drutów zszedł kolejny z rzędu ażurowy sweterek w kolorze bladego fioletu. Zrobiłam go z cieniutkiej włóczki Yarn Art cotton soft color 19, wzorując się na innym ażurowym wdzianku sprzed paru lat, którego nigdy dotąd nie pokazywałam. Tamten zielony powstał z ciekawej włóczki z odzysku na podstawie opisu z gazety, najprawdopodobniej z Sabriny lub Sandry, nie mam go już, gdyż jakiś czas temu część moich pism poszła w świat. Wzór jest na tyle prosty, że wystarczy spojrzeć i można dziergać bez schematu. Bardzo podobała mi się włóczka, piękna matowa zieleń przetykana błyszczącą niteczką, podobał mi się wzór, ale dzianina nie wyszła zbyt udana, trochę za szeroka, a poprzeczny pasek raczej pogarszał sprawę. Mimo to ubierałam ją ze dwa razy każdego lata, zwłaszcza do białych rzeczy, potem co roku odkładałam do sprucia. A że zawsze miałam coś ważniejszego do zrobienia to do prucia jakoś nie doszło, może tym razem się zmobilizuję? Projekt jest szalenie prosty, składa się z samych prostokątów, tylko na plecach przy szyi jest małe rozcięcie. Do fioletowej wersji nie dorabiałam już paska, dzięki temu lepiej się układa i jest lżejszy. Kolejną różnicą jest wykończenie rękawa, w nowej wersji zastosowałam technikę I cord. Doszyłam jeden guzik, w którym pięknie mienią się fioletowe pasma, zastanawiam się jednak czy nie jest za ciężki wizualnie. Ubierzemy, zobaczymy😊

A oto obydwie dzianiny: