Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kardigany. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kardigany. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 września 2022

Moje dziewiarskie abecadło. P jak pogoda ducha.

Zgodnie z planem przystępuję do pokazania kolejnej letniej dzianiny. Przyznam jednak, że trochę dziwnie się czuję, gdy tak siadam do pisania ubrana w ciepły pulower i podwójne skarpety.

A przecież do publikowania postów nie potrzebuję pozwoleń, nie muszę przestrzegać jakichś przepisów powiązanych z pogodą. Poza tym prawda jest taka, że astronomiczna jesień przyjdzie dopiero pojutrze. Pomimo to pojawiają się pytania czy aby na pewno przy takim chłodzie mogę sobie pozwolić na pokazywanie letnich rzeczy. Otóż mogę, choćby po to, by przyjemnie powspominać letnią porę.

Jeśli chodzi o samo dzierganie jakoś nigdy nie miewam podobnych oporów, nie ograniczam się sezonowością, owszem zimą powstaje więcej ciepłych rzeczy niż latem, ale nawet w upalne dni z przyjemnością robię wełniane skarpety. Ta moja pasja po prostu jest porywająca, przyjemna i pożyteczna, a poza tym pozwala na zachowanie pogody ducha w ciągle zmieniających się okolicznościach. Nie powiedziałabym, że każdy kto popróbuje porobić na drutach poczuje psychiczny spokój, ale w moim przypadku z całą pewnością ta pasja łączy się z pogodą ducha.

O pogodzie rozmawiamy codziennie, podporządkowujemy jej pewne plany, patrzymy na prognozy, przygotowujemy odpowiednie ubrania, by nie przegrzać się ani nie przeziębić. Z przypadkowo spotkanymi ludźmi podejmujemy pogawędki o pogodzie. Przyzwyczailiśmy się ją oceniać, ładna, brzydka, okropna… Niektórzy mawiają, że nie ma złej pogody, tylko nieodpowiednie ubrania. Polemizowałabym jednak z tym podejściem, poparłby mnie każdy kto poczuł, że pogoda nie zawsze jest przyjazna, np. kto z trudem oddychał podczas upału albo silnego mrozu. Co po takich przygodach potem się podzieje to już inna para kaloszy. Na przebieg dalszych zdarzeń wpłynąć może też coś, co nie pochodzi z zewnątrz, lecz ze środka - pogoda ducha, nie jakiś chwilowy nastrój, ale podejście do życia, łączące pozytywną postawę i zarazem pogodzenie z tym, co nieuchronne. Przyznam, że nigdy wcześniej nie skojarzyłam słowa „pogodzenie” z „pogodą”, a tu proszę jaka piękna z nich para.

Co ciekawe w przeciwieństwie do zjawisk atmosferycznych pogoda ducha powszechnie pojmowana jest jako coś pozytywnego. Pragniemy jej dla siebie, życzymy jej innym.

Niewątpliwie obydwa rodzaje pogody wpływają na nasze życie, lecz o ile na upały czy mrozy nasz wpływ jest znikomy, tak stan ducha możemy pielęgnować. Pomaga w tym poznanie siebie, przyjaźnie, pasje. Gdy przytłaczają nas jakieś przykrości potrzebujemy podniesienia na duchu.

Przechodząc do letniej dzianiny – prezentuję dziś letni sweterek według własnego pomysłu, w którym ponownie wykorzystałam przyjemny falisty wzór. Podoba mi się w nim to, że jest samopodpowiadający, to znaczy nie wymagający patrzenia w schemat. Najwięcej uwagi poświęciłam rozplanowaniu wzorów, przy raglanie robionym od góry nie jest to najłatwiejszy etap pracy, za to potem robi się coraz przyjemniej. Użyłam włóczki Belle Drops, składającej się z bawełny, lnu i wiskozy, wybrałam kolor niebieski, takiej narzutki potrzebowałam do letnich sukienek w tonacjach bieli, granatu i szarości, a i do letnich spodni też się sprawdziła😊

Pozdrawiam podwójnie pogodnie, z przechadzki podczas pięknego letniego przedpołudnia i sprzed komputera tuż przed pierwszym dniem jesieni życząc pięknej pogody i naturalnie pogody ducha😊














wtorek, 30 sierpnia 2022

Moje dziewiarskie abecadło - P jak przyjemność i pożyteczność

Popularne powiedzenie „przyjemne z pożytecznym” przedstawia prawdę o mojej pasji. O płynących z niej pożytkach i przyjemnościach piszę od początku prowadzenia bloga. W przedostatnim poście(klik) pojawiło się kilka pojęć pod literą „p”, dziś przy okazji prezentowania nowego projektu postanowiłam pociągnąć temat, przedstawić pewne przymioty z pasją powiązane, posnuć trochę refleksji, porozdzielać na czworo włosy, włóczki, myśli, a potem prędzej albo później ponownie je posplatać.

W powtarzalnym przekładaniu oczek, w przerabianiu wzorów jest cel. Po to podejmuję się pracy, przeważnie przyjemnej, by potem zrobioną rzecz posiadać albo komuś podarować. Gotowe, koniec. To jednak nie wszystko. Pasjonujące jest w dzierganiu także to, co przedtem, potem i pomiędzy. Nie potrafię – i nie chcę – przeprowadzać prostych podziałów, bowiem wszystko się przenika. Przyjemne z pożytecznym, przyziemność z poezją, praktycyzm z polotem. Przekonałam się, że  dziewiarskie przyjemności i pożytki przejawiają się na każdym etapie procesu, w różnych proporcjach przy poszczególnych przypadkach. Mogłabym o tym pisać i pisać, ale nie będę przedłużać, przejdę do rzeczy.

Miałam przyjemność testowania wzoru Kardigan Springer autorstwa Renaty Grabskiej - Comfort Zone Knits. Projekt ten spodobał mi się od pierwszego popatrzenia😊 W efekcie testowej przygody posiadam teraz piękny kardigan i pragnienie, by wydziergać inne dzianiny tej projektantki. Podobają mi się pod wieloma względami, konstrukcja wydaje się prosta, ale nie są to tylko pozszywane  prostokąty, lecz zastosowane są pomysłowe rozwiązania, powodujące, że dzianina dobrze się układa. Precyzyjny opis sprawia, że dzierganie jest prawdziwą przyjemnością. Polecam😊

Praca przy projektach testowych jest doskonałym pretekstem do podnoszenia poprzeczki, opanowania czegoś nowego. Dziergając Kardigan Springer nauczyłam się jak precyzyjnie przyszyć kieszenie, płasko przytwierdzone do korpusu. Pękam z dumy i oddaję pokłony, tym którzy to potrafią zrobić i ponadto pokazać innym.

Kolejnym przymiotem związanym z tym projektem jest szlachetna prostota zarówno fasonu jak i zastosowanego ściegu.

Jest jeszcze coś, co charakteryzuje tę dzianinę. Pierwszym słowem, które przychodzi mi do głowy jest perfekcja, ale z wielu powodów nie jest mi po drodze z tym pojęciem. Potrzeba perfekcji to presja przewidywalnej poprawności nie przyjmującej pomyłek. Perfekcjonizm – już w samym brzmieniu tego słowa jest jakiś ostry rygor.  Bardziej podoba mi się piękne polskie słowo  - pieczołowitość, ma w sobie ciepło, kojarzy się z pieszczotą. Nie pomija staranności, precyzji i pilnowania, by czegoś nie przeoczyć, zatem pojęcie to poniekąd pokrywa się z perfekcją. Trzeba jednak przyznać, że brzmi przyjemniej, bardziej pozytywnie  przynajmniej dla mnie.

Sweter powstał jakoś późną wiosną albo początkiem lata i długo czekał na zdjęcia. Planowany termin publikacji został przesunięty i przyznam, że nawet mi to pasowało. Nie potrafiłabym poświęcać się aż tak, żeby w swetrze z grzejącej z wełny pozować w palącym słońcu. Preferuję przechadzki podczas bardziej przyjaznej pogody, w przyjemne, lekko pochmurne dni.

A oto mój Kardigan Springer według projektu Comfort Zone Knits, wykonany z włóczki Nord Drops, mieszanki alpaki, wełny i poliamidu. Popatrzcie proszę, może uwagę przykuje plisa, przyszyta kieszeń, pasujące guziki albo po prostu projekt jako taki. Przesyłam pozdrowienia😊
























wtorek, 26 lipca 2022

Moje dziewiarskie abecadło – początek P i kardigan na lato

W moim dziewiarskim abecadle powoli przychodzi pora na literę P. Już od pewnego czasu to „p” przypomina o sobie, prowokuje, podpuszcza. Pod tą literą pełno jest pojęć z moją pasją powiązanych. Przydałoby się potężne, pojemne pudło. Pojawiające się pomysły pchają się, piętrzą, przewracają. Patrzcie jaki potencjał! Powinnam to porządnie posortować, poskładać, po kolei pisać i potem post pełen pojęć na „p” publikować nie pomijając pomniejszych punktów i punkcików. Ale, ale, powoli.. czy na pewno powinnam? Już samo to słowo pachnie presją. Przesadna pilność mogłaby popsuć przyjemność płynącą z pasji. Postanawiam więc podejść do tematu powoli, podzielić go i podawać w mniejszych porcjach lub powiedzmy w pęczkach.

W dzisiejszym poście proponuję trzy punkty:

- proste pytanie

- potencjalną przygodę z pewnym przedmiotem

- piękny projekt z połyskliwej włóczki

Proste pytanie dotyczy podejścia do pasji i poniekąd padło już na początku postu - Powinność czy przyjemność? Presja czy pasja? Prawdę powiedziawszy to już parę pytań😉 Dorzucę więc kolejne -powolność czy pośpiech? W każdym przypadku wybór z pozoru jest prosty, a poprawna odpowiedź to pozytywne podejście, slow, luz, beztroska, ale to wcale nie takie oczywiste. Popatrzmy prawdzie w oczy, kto nigdy nie poczuł presji choćby wewnętrznej niech pierwszy rzuci motkiem. Powolność czy pośpiech? Relaksowe dzierganie, niespieszne przekładanie oczek, długie spokojne chwile gdzieś na tarasie w półcieniu, gdzie czas się zatrzymał jak na impresjonistycznym obrazie, tak, prawie to czuję. Wystarczy jednak, że pojawi się jakiś porywający projekt albo przeciekawa przędza i natychmiast puls mi przyśpiesza, chcę poznać lepiej przedmiot pożądania, zmieniam podejście. Spowolnienie też się pojawia, w swoim czasie. Podsumowując – w mojej pasji nie ma jedynej poprawnej postawy, za to jest sporo dynamiki,  jest płodozmian prac, podoba mi się to. Pasja to przede wszystkim plusy, oczywiście pojawiają się problematyczne momenty i chyba doświadcza ich każdy. Nie mam na myśli jakichś potwornych porażek czy przykrych przygód, ale to, że pewne punkty w pracy nad dzianiną są po prostu mniej przyjemne. Dla niektórych osób może to być początek pracy, przygotowanie próbki, dla innych plisa, pięta albo przyszywanie rękawów, dla mnie jest to pozowanie do zdjęć.

Parę dni temu pomyślałam, że może przydałby mi się manekin, przedmiot pozwalający pominąć problem pozowania. Tak oto płynnie przeszłam do kolejnego punktu. Nigdy nie odczuwałam potrzeby posiadania manekina, nie miałam ani psychicznej potrzeby ani przestrzeni i to się nie zmieniło. Powiedzmy jednak, że pewnego dnia pod moimi drzwiami pojawia się manekin puka do moich drzwi, pytam po co, a on prosi przygarnij mnie. Przygarnęłabym. Poświęciłabym prywatną przestrzeń, oczekując w zamian przysługi pozowania.

A póki co proces przygotowywania moich prac do publikacji przebiega tak jak dotychczas i powiem Wam, że to też ma swoje plusy, bo poszukiwanie pasującego do dzianiny tła pozwala poznać nowe miejsca albo w znanych miejscach dostrzec nowe detale, zakamarki, kolory, odcienie i półcienie.

Moja nowa dzianina została sfotografowana podczas niedzielnej przechadzki po mieście przy pięknej pogodzie😊 Ten kardigan powstał na podstawie projektu Cardigan for summer Renaty Witkowskiej, który zachwycił mnie od pierwszego wejrzenia. Potrzebowałam czegoś takiego. Do mojej wersji użyłam nieco ponad 7 motków bułgarskiej mieszanki bawełny z wiskozą Cotton Dazzle performance. To bardzo przyjemna włóczka, dodatek wiskozy daje nie tylko połysk ale też chłodzący efekt. Oto kardigan na lato:



 













sobota, 15 stycznia 2022

L jak lubię las

W moim życiu usłanym miękkimi dzianinami zdarzają się dni kolczaste, twarde, stresujące. Radzę sobie z tym tak jak potrafię, a czasem nawet staram się zabezpieczyć na zapas. Dłuższy spacer w sobotę lub w niedzielę sprawia, że w pozostałe dni tygodnia łatwiej idą mi różne sprawy. Doceniam to co mam, cieszę się że mogę czerpać z natury i korzystać z udogodnień życia w mieście. Akceptuję istniejący rytm, wiem, że od zgiełku i smogu za kilka dni odpocznę w jakimś lesie najdalej za kilka dni.

Wczoraj po pewnej dawce stresu dopadło mnie nagłe pragnienie przejścia się po lesie. W drodze z pokoju do kuchni, przedzierając się przez gęstwinę myśli i emocji,  poszukiwałam w mojej głowie jakiejś jasnej polany. I wtedy pomyślałam sobie, że gdybym  tylko mogła przemierzyć kawałek leśnej ścieżki to sprawy same by się dobrze poukładały, a ja po prostu lepiej bym je zrozumiała.

Jako że nie miałam możliwości  wyjścia wtedy do lasu to postanowiłam zająć się sprawami dziewiarskimi, nie tyle samym dzierganiem co przedstawieniem dzianiny skończonej całkiem niedawno, a tworzonej dość długo.

Kardigan przypominający kolorem i fakturą korę drzewa czekał dobrych parę lat na swój czas. Zrobiłam go ze sprutego męskiego swetra kupionego w sklepie z używaną odzieżą. Brąz bardzo bury i lekko brunatny, gdzieniegdzie rozbielony zachwycił mnie od samego początku, lecz sweter jakoś nie zrobił wrażenia na żadnym z mężczyzn w moim domu. Trochę ich rozumiem, bo sweter miał fason dziwny i niewygodny. Zabrałam go więc do biura i korzystałam w te dni, gdy przewagę w dostępie do ustawień klimatyzacji, mieli przedstawiciele opcji skrajnie lodowatej. Otulałam się wówczas tym swetrem, a z długaśnych rękawów wystawały mi tylko czubki palców. Po jakimś czasie sweter sprułam, a brunatno bure motki zagnieździły się w niewielkim pudełku i zapadły w zimowy sen, trwający kilka lat. Zaglądałam tam w każdym sezonie, ale dopiero minionej jesieni brązy dały się wybudzić. Po takiej przerwie niełatwo się rozruszać, toteż nic dziwnego, że sweter ten robiłam chyba ze trzy miesiące, sięgając do niego w tak zwanym międzyczasie. Najważniejsze było dla mnie znalezienie wzoru, który fakturą przypominałby korę drzewa, leśne gałęzie i patyki. Wstępnie nie mogłam się zdecydować między ściegiem strukturalnym a warkoczowym, dopiero gdy przeglądając jakiś magazyn dziewiarski zobaczyłam na dzianinie takie jakby suche patyczki, wiedziałam że to jest właśnie to. Zatem mogło być tak, że to nie włóczka czekała na obudzenie, tylko sam pomysł jeszcze nie był gotowy.

Kardigan zaczęłam robić od góry, na wyczucie rozmieszczając wzory. Jako że nie miałam pojęcia na jaką długość wystarczy mi włóczki, po zakończeniu linii raglanu zrobiłam najpierw całe rękawy, a dopiero potem resztę tułowia. Nie wiedziałam jaki będzie końcowy efekt, jak połączą się panele wzorów przy dodawaniu oczek raglanu, była to więc w pewnym sensie wycieczka w nieznane. Skojarzyło mi się to wówczas z shinrin yoku. Ten egzotyczny termin odnosi się do terapeutycznej mocy kontaktu z przyrodą. Shinrin po japońsku oznacza las, a yoku kąpiel, takie kuracje są tam nawet przepisywane na receptę.

Ja odkąd pamiętam lubiłam las, bo po prostu zachwycał, zapachem, kolorami, formami, ciszą i dźwiękami, dawał możliwość odpoczynku i zarazem wysiłku, działał kojąco na ciało i duszę. Potwierdzili to uczeni, nie tylko w Japonii i dużo się ostatnio mówi na ten temat. Gdyby jednak trendy się odwróciły i odradzano by leśnych spacerów, albo – nie daj Boże! – ktoś zamknąłby lasy, mnie nadal ciągnęłoby do natury, tak po prostu, bez mody, bez trendu, bez przewodnika. To dzikie podejście nie przeszkadzało mi przeczytać kilka lat temu książki G. Hectora i F. Mirallesa pt. „Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody”. Lubię, gdy mogę zestawić naukowe badania z własnymi doświadczeniami i intuicjami i jeszcze dowiedzieć się czegoś nowego. Według badaczy pozytywny wpływ spacerów na zdrowie jest wyższy wtedy, gdy nie ma określonego celu i wyznaczonej trasy, gdy skupiamy się na tym co się dzieje teraz, gdy nie ma się pewności co będzie dalej, a nawet gdy trochę się pobłądzi. Toż to tak jak w dzierganiu mojego brązowego swetra! A oto i ten sweter - z włóczki z odzysku, z pomysłu z głowy, z guzikami z domowej puszki, które przyszyłam inaczej niż zwykle, tak by nici przypominały gałązki, a może ptasie ślady… Zdjęcia naturalnie w lesie.

Ps. Szara czapka wydziergana u ubiegłym roku wg projektu Rambler Iriny Dmitrievy.













wtorek, 17 sierpnia 2021

Moje dziewiarskie abecadło - Jak?

W moim patrzeniu na rękodzieło ważne jest pierwsze wrażenie, jakaś emocja, skojarzenie, czasem wspomnienie, zachwyt, podziw. Potem zastanawiam się jak jest zrobione, z czego, podziwiam pomysł i czasem niepojęty dla mnie sposób wykonania. Nie wiem, czy tego lata trafię na jakiś kiermasz rękodzieła, ale przyjemna jest już sama myśl o takich miejscach. Mija się  krzykliwe stragany z pamiątkami masowej produkcji by odnaleźć stoiska z niezwykłymi przedmiotami, zrobionymi z kamieni, ze szkła, z wikliny, z drewna, z żywicy, z zasuszonych roślin, ze sznurków, z nici, z papieru, z głębi serca i z wyobraźni. Tęsknię za tego typu wrażeniami na żywo, za zachwytem, za zaskoczeniem.

Inaczej ma się sprawa z rękodziełem dzierganym. Oczywiście tu też najważniejsze jest pierwsze wrażenie i spojrzenie na całość, jednak bardziej wnikliwie przyglądam się technice wykonania, rozbieram ją w myślach na czynniki pierwsze. Jak jest zrobiona, dlaczego tak, no i czy ja też bym potrafiła. Rzut oka na konstrukcję, fason, wykorzystany wzór, nagłe pragnienie by też tego spróbować. Wcale nierzadkie to przypadki.

Nad niejedną głową głowiłam się próbując rozliczyć wzór z czapki, by zapomnieć o nim zanim jeszcze wysiadłam z tramwaju. W pamięci przemazują mi się też mijane szałowe szale, wspaniałe swetry, kamizele oraz poncza o ciekawych formach i kolorach. Zrobiłabym! Ach, może kiedyś, tak, na pewno.

Kiedy jednak mam do zrobienia konkretną rzecz wówczas energię ze stanu uniesienia wykorzystuję jako paliwo do działania. Zarówno przy projektach, które sama przygotowuję jak i  w przypadku, gdy korzystam z gotowych opisów najpierw skupiam się na sposobie wykonania. Ważna jest świadomość tego, co potrafię oraz umiejętność czytania wzorów i odtwarzania ich we własnej dzianinie. Można znaleźć mnóstwo instrukcji, w książkach, gazetach, w Internecie. Jak jeden filmik jakiś niejasny to można sięgnąć do innego, próbować, pruć i tak do skutku, aż osiągnie się pożądany efekt.

Poruszyłam ten temat, bowiem ostatnio stanęłam przed zupełnie nowym zadaniem. Wiedziałam co mam zrobić, ale nie miałam pojęcia „jak?” I tak oto przeszłam do kolejnej litery mojego dziewiarskiego abecadła –„ j”, jednak równie dobrze dzisiejszy wpis mógłby być kolejnym odcinkiem o inspiracjach i improwizacjach, tak jak jeden z wielu innych. W dzianinowym świecie bowiem elementy lubią się powtarzać, a wątki splatać, przeplatać, czasem zaskakiwać.

Cóż to za zadanie? Zaskakująco proste i trudne zarazem. Wnuczka poprosiła mnie o sweterek, opisała go pięknie, powiedziała jakie ma mieć kolory i dodatkowo zrobiła rysunek. Wiedziała, że musi poczekać aż skończę coś innego, ja natomiast musiałam wymyślić jak jej projekt zrealizować. Gdy odwiedziła mnie następnym razem zapytała o sweterek, doprecyzowała opis i wykonała kolejny rysunek. Nieco inny, choć idea pozostawała ta sama, za to poziom trudności niepokojąco się podnosił. To miał być sweterek z lawendami z przodu, a każdy kwiatuszek otoczony zieloną obwódką, przy rękawach i przy kołnierzu coś w rodzaju koronki lub falbanki. Teoretycznie nic trudnego, poza tym że mogło dojść do rozbieżności między wyobrażeniami Kingi, a tym jak mogły zostać przeze mnie odczytane i za pomocą drutów przerobione na dzianinę. Dawno nie miałam tak emocjonującego zadania! Czekając na zamówione lawendowo błękitne włóczki rozrysowywałam projekt i dobierałam   wzory przypominające grządki, płot, koszyki. Starałam się również aby bogactwo wymaganych motywów ująć w jedną spójną całość. Wygląda na to, że się udało, a efekt zadowolił i mnie i Kingę. Mimo gorąca już następnego dnia chciała ubrać sweterek do przedszkola.

Co do kwestii technicznych, ten raglanowy sweterek zrobiłam bezszwowo, od góry. Co prawda zaczynałam od dołu świeżo opanowanym koronkowym motywem, ale w połączeniu z całością nie wyszło tak dobrze jak oczekiwałam, toteż sprułam i zaczęłam od nowa, od góry. Wykorzystałam trzy kolory włóczki Cotton Gold Alize – 40, 166 i 616. Brzegi mankietów, kołnierzyka zrobiłam z cieniowanej włóczki w pasującym kolorze.  Lawendy wyhaftowałam jak umiałam😊


 










środa, 19 maja 2021

G jak gusty i guziki

Czasami mój mąż zaczepia mnie pytaniem, czy nie znudziło mi się to robienie na drutach. Odpowiedzią na to pytanie jest najczęściej śmiech nas obojga, bo przecież wiadomo, że nie. Jest we mnie wciąż ta gotowość by zrobić coś na drutach i gorliwość by zrobić to tak dobrze, jak tylko umiem. Mam też skłonność do gromadzenia włóczek, przygarniam osierocone motki, pruję stare dzianiny, kupuję nowe włóczki, gdyż nie zawsze jestem głucha na głos promocji. W efekcie te zapasy nie maleją, choć stale przerabiam je na nowe dzianiny. Gdyby nie fakt, że nie każda włóczka jest w moim guście, to może byłyby to już całe góry. Nie posiadam jakichś gigantycznych ilości, a tym co mam, gospodaruję całkiem przyzwoicie. Co jakiś czas robię przegląd moich skarbów i planuję zrobić z nimi gruntowne porządki, by nie gniotły się, nie miały za gęsto, nie grymasiły, nie gryzły kolorami, ani nie gniewały się na mnie, że o nich zapominam, a wybieram inne. Lecz ja wcale ich nie zaniedbuję, po prostu gagatki nie chcą współpracować z danym projektem, co  nierzadko zdarza się włóczkom, bo za grube, za cienkie, nie taka gama kolorystyczna, albo po prostu za mało. Mam też włóczki gwiazdy, które w formie motków czują się jak skończone piękności, co strach na druty wrzucić, no cudne są, ale w gruncie rzeczy gnuśnieją, szkoda gadać! Generalnie nie jest źle, po prostu wszystkie te włóczki muszą grzecznie czekać na swój czas, na mój pomysł i na odpowiednią dzianinę.

Jakiś czas temu odkupiłam piękną turkusową włóczkę, która przez kilka lat leżakowała w szafie u mojej krawcowej. Potem poleżakowała i u mnie, a gdy wreszcie dojrzałam już do wydziergania z niej czegoś dla siebie, okazało się, że faktura tej włóczki zupełnie mi nie odpowiada. Bąble boucle jak baloniki nadawały się raczej na dziecięcą dzianinę, toteż odłożyłam robotę i grzecznie poczekałam aż urośnie dziecko, które miałam na myśli i gdy już urosło wydziergałam temu dziecku płaszczyk. Jak wiadomo dzieci rosną bardzo szybko, toteż płaszczyk zrobiłam przyszłościowy, czyli taki, który będzie można ubrać również za rok.

Jedną z większych przyjemności w tworzeniu dzianiny jest dla mnie dobieranie guzików. Ma też w sobie element niepewności, czy uda się znaleźć idealne guziki czy tylko dobrać pasujące jako tako. W przypadku tego płaszczyka nie podejrzewałam żadnych guzikowych przygód, miałam w domu mnóstwo granatowych, turkusowych i niebieskich guziorów, guzików i guziczków. W każdym razie tak mi się wydawało. Tymczasem jak na płaszczyk dziecięcy to albo były za duże, albo było ich za mało. Najbardziej podobały mi się małe, ciemne kuleczki, niestety w niewystarczającej ilości, o gdyby był jeszcze jeden! Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie. Poprosiłam siostrę o sprawdzenie domowych zasobów guzikowych, wcześniej wysłałam jej kilka zdjęć swetra w różnym oświetleniu. Po kilku dniach dostałam przesyłkę, a w niej guziki starannie popakowane do woreczków strunowych, zaś jedna porcja to były wymieszane pojedyncze egzemplarze. Wzruszyłam się tą pieczołowitością, ale niestety nawet przez opakowanie widziałam że one wszystkie niezbyt pasują.  Otworzyłam woreczek z mieszanką różności i okazało się, że jest tam jeden guziczek taki, jakich ja miałam kilka, ale jednak za mało na płaszczyk, to była ta jedna brakująca idealna kropelka!

Z czego odpruty był ten guzik, nie wiadomo, czy z mojego ubrania, czy z ubrania siostry, albo mamy, a może któregoś z naszych dzieci, część guzików była tu, tamten jeden tam, a teraz wszystkie razem zapinają płaszczyk mojej wnuczki.

Zanim przejdę do zdjęć to jeszcze trochę grzeczności z głębi serca - siostrze dziękuję za te guziki, synowej za zrobienie zdjęć, a wnuczce za pozowanie do nich, rozumiem jakie to przykre tak stanąć prosto, wtedy gdy właśnie chciałoby się gonić kota.






















środa, 12 maja 2021

Moje dziewiarskie abecało. F jak figle i fanaberie

Z nauki pisania zapamiętałam sobie, że litera f nie była trudna do opanowania, ale przez swą zamaszystość wymagała skupienia, by nie rozpędzić się zanadto ani nie pochylić. Mała kreseczka dodawana na końcu miała jakby przytrzymać linię w miejscu i pohamować jej zapędy do rozrastania się niczym fasolowa łodyga.

W moim dziewiarskim abecadle F przewinęło się już przez fraktalowe esy floresy, pokazując że w dzierganiu splata się fantazja z fachowością. To jednak nie były wszystkie skojarzenia dzianinowe na F, więc postanowiłam przygotować osobny odcinek poświęcony F. Pisząc tekst przekonałam się, że pod tą literą ukrywa się niejeden fenomen pasji dziergania. Okazało się jednak, że w ferworze spraw różnych, niekoniecznie fajnych nie zapisałam tamtego dokumentu. A był już prawie gotowy, pisany na fali, miał trochę fabuły, szczyptę filozofii, ani funta fałszu. No i figa z makiem, trudno. Zabrakło jednej czynności, tak małej jak kreseczka na środku litery f. W wirtualną nicość przepadła moja opowieść o dzierganiu, o jego fazach, fascynacjach, fiksacjach, czasami frustracjach, figlach, fantastycznych pomysłach, fantazyjnych splotach,  a przede wszystkim o tym, że to po prostu wielka frajda, czyli flow. Na szczęście o tym zjawisku pisałam już wcześniej, w poście pt. „Kolorowy przepływ”.

Czy tamten utracony tekst do abecadła  można nazwać fikcją? Raczej nie, on przecież się wydarzył. I jednocześnie nie wydarzył. Takie figle.

Wróćmy jednak do fundamentalnych spraw związanych z robieniem na drutach😊 W tworzeniu dzianin niezwykle ważne są forma i fason. To obszary, które wciąż odkrywam i  z każdą nowa rzeczą wrzuconą na druty czegoś się uczę, i to zarówno w trakcie pracy jak i potem w użytkowaniu. Przekonuję się jak dzianina pracuje, jak układa się na sylwetce i po prostu jak się ją nosi.

I wreszcie coś szalenie istotnego dla prezentowania i utrwalania dzianin. Cóż to takiego? Fokus pokus – fotografia! Temat mocno związany z prowadzeniem bloga, z umiejętnościami fotografa, ale też z czasem z tłem, z sytuacją, z pogodą.

Tekstu nie zamierzałam łączyć z jakąś konkretną dzianiną, uznałam, że na dobrą sprawę każda rzecz będzie pasowała. Miałam też pokusę wybrać kilka prezentowanych już na blogu dzianin w różnych odcieniach fioletu, ale uznałam że byłoby to nie fair wobec wielu innych, równie fajnych kolorów. Zakiełkował mi jednak w głowie pomysł na zestawienie zdjęć różnych dzianin, całych prac, albo tylko ich fragmentów – i właśnie forma „fusion” dopasowała mi się dobrze do tego wpisu. Trzy różne rzeczy, różne wielkości, każda rzecz dla innej osoby, na inną porę roku. Te trzy dzianiny to płaszczyk z fantazyjnej bąbelkowej wełny wykończony plisą ściegu francuskiego, skarpety z włóczki Fabel i letnia bluzka, wykończona francuskim ściągaczem.

Najpierw powstał dziecięcy płaszczyk dla mojej wnuczki, pierwsze zdjęcia, jeszcze bez guziczków zrobione zostały zimą przy okazji fotografowania spódnicy. Przez dłuższy czas nie było odpowiedniej sytuacji do zdjęć z małą modelką, żeby nie zamrozić, ani nie ugotować dziecka. Jak tylko uda się zrobić sesję pokażę płaszczyk w osobnym wpisie.

W międzyczasie wydziergałam skarpetki dla mojej mamy. Mama  robi ciepłe, wełniane skarpety i obdarowuje nimi całą rodzinę. Sama nigdy nie dostała ręcznie robionych skarpetek, więc postanowiłam to zmienić, a żeby miała coś innego niż zwykle zrobiłam cienkie skarpetki z ażurowym motywem, ze wzmocnioną piętą. Postanowiłam zrobić skarpetki na cieńszych drutach, bo dziergam bardzo luźno. Kupiłam więc cieniuteńkie jak igiełki carbonowe knit pro w rozmiarze 1,75. Skorzystałam z wzoru Cloud 9 Socks ze strony Biscotte Yarns.

 

Trzecia dzianina podobnie jak pierwsza też czeka na osobną sesję zdjęciową, osobny wpis, a przede wszystkim na przymierzenie. Ten projekt to efekt mojej fantazji i eksperymentowania z fasonem.

A oto i fotografie moich prac, skarpetki pokazane są w całości, dwie pozostałe dzianiny tylko fragmentarycznie, to celowy zabieg, taka fanaberia😉