Co do wystarczającej ilości
wełny, choćby nie wiem ile jej było, nie da się pogodzić z nawrotowym stanem
braku odpowiedniej włóczki przy każdym nowym projekcie. Tak więc najlepszym zwrotem
na określenie mojego włóczkowego stanu posiadania jest pewna ilość. Cóż za pojemne słowo! Pewna ilość
jest zarazem wystarczająca by wyczarować
jakiś drobiazg, chustę lub nawet swetrzysko, ale też na tyle tajemnicza i
niedookreślona, by uciszyć skrupuły przy kolejnych zakupach. Wiem, że to jest słabość,
ale wciąż chciałabym więcej. Rozumiem, że to naturalne, umiem to uzasadnić,
wszak nowe materiały inspirują i motywują by doskonalić swe umiejętności. Ciekawy wzór, nowe techniki, piękna włóczka –
krok do przodu i proszę – szansa na rozwój i podbój nowych dziewiarskich lądów. Tak sobie płynie to moje dziewiarskie życie i
zdawać by się mogło, że mimo potknięć i przestojów to jakoś tak zawsze do
przodu. A tymczasem zdarza się, że trzeba zrobić krok do tyłu, nawet kilka kroków.
Bywa, że życie mówi „sprawdzam”. Albo
wnuczka życzy sobie czapkę. Jaką? No taką z pomarańczowym dinozaurem, z misiem,
z kwiatkiem, z choinką i z biedronką. Hmm? Nie rozwijam tematu, z nadzieją że do
następnej rozmowy o czapce wizja się zmieni, możliwe nawet że zmieni się też pora
roku i czapka nie będzie już potrzebna. Oczywiście z największą przyjemnością
dziergam dla wnuczki i zrobiłabym dla niej wszystko, ale okazuje się, że ja
wcale tak wiele nie umiem. Samo przyznanie się, że nie potrafię robić
dinozaurów niewiele by zmieniło. Znając życie mogłabym dostać od wnuczki szczegółową
instrukcję, która zachwyciłaby mnie jak inne jej opisy, rysunki i wynalazki. Zachwyt mój nie
wystarczyłby do odtworzenia jej wizji, lecz wystarczająco mocno mobilizuje mnie, by jednak ten pomysł wcielić w życie. Pierwsze rozwiązanie jakie przychodzi mi
do głowy to żakard. Dobrze się składa, że na horyzoncie pojawia się kurs
żakardu, więc zapisuję się bez wahania. A tymczasem myślę jak rozrysować wzór,
głowię się jak na małej główce te wszystkie postaci ułożyć, w szeregu, w
rządku, jeden nad drugim? No jak?
I wtedy w przypływie jakiegoś
olśnienia robię krok w tył. Zmieniam koncepcję. Postanawiam zrobić czapkę
najprościej jak się da, z tego co mam, tak jak mogę, tak jak umiem. Rzucam swoje dotychczasowe założenia i pomysły,
chwytam za druty, dziergam gładki berecik i tak jak potrafię kolorowymi włóczkami
wyszywam na nim te wszystkie postaci, nie przejmując się wcale, że nie jestem biegłą hafciarką, że nie
wiadomo co mi wyjdzie i jak to będzie wyglądać, że to w ogóle jakieś wariactwo, za to jakie fajne! Oddaję
się zabawie i czuję się jak dziecko, przypominają mi się moje dziecięce rysunki
i wiem, że doświadczam stanu, który został opisany przez słynnego psychologa o ciekawym
nazwisku Mihaly Csikszentmihalyi. Jego koncepcja przepływu mówi pozytywnym doświadczeniu
podczas wykonywania określonych czynności, na których jest się tak skupionym i
zaabsorbowanym, że traci się poczucie upływu czasu, nie ma znaczenia jak się
wygląda, głęboką radość i satysfakcję daje co się robi tu i teraz.
Dziergając i haftując tę czapkę trochę
obawiałam się jak będzie leżeć, czy nie za duża, za mała, no i czy się spodoba.
Okazało się że pasuje, rozmiarowo do
główki, kolorystycznie do kurteczki, przydała się teraz w chłodniejsze dni na wyjście
…na balkon.
A oto czapka z dinozaurem, misiem,
kwiatkiem, choinką i biedronką. Od siebie dorzuciłam jeszcze czterolistną koniczynkę
i motyla.
Majstersztyk😀 Bardzo pozytywna czapeczka, wywołuje uśmiech na twarzy. Wnuczka będzie zachwycona.
OdpowiedzUsuńDziękuję:-) Przyznam że i mnie ta czapeczka rozwesela.
OdpowiedzUsuńNiesamowita czapeczka, gratuluję pomysłu u wykonania 👏
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Mogłabym napisać, że pomysł przyszedł sam, ale przecież gdyby nie moja wnuczka i jej wyraźnie określone oczekiwania pewnie nie odważyłabym się na takie dziecinne rozwiązanie. Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuń