Pokazywanie postów oznaczonych etykietą drobiazgi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą drobiazgi. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 24 października 2024

Post miniaturowy

Miniaturowość w temacie tego spontanicznego wpisu być może jest lekką przesadą zarówno w odniesieniu do rozmiaru dzianiny jak i długości tekstu. Co do treści, to przecież mógłby nią być jedno czy dwuwyrazowy opis, zaś jeśli chodzi o wielkość to mniejsze maleństwa sama robiłam na drutach i szydełkiem. Czyżby więc ten wstęp był próbą jakiegoś umniejszania swoich prac albo przepraszania że one małe? Ani trochę. To na co chcę zwrócić uwagę to pewne schematy myślenia, w których tkwimy, często nie zdając sobie z tego sprawy. Że trzeba bardziej, więcej, szybciej…, ale więcej czego i dlaczego – oto jest pytanie, i następne, może nawet ważniejsze – po co? 

Piszę o pasji, o działaniu po swojemu, z własnej woli, o przestrzeni twórczej, gdzie nie chodzi o wyścig, o punktację, rywalizację. Oczywiście nawet w takim swobodnym podejściu potrzebna jest mobilizacja ze względu na terminy typu urodziny, a bywa i tak, że druty przyśpieszają bez goniących terminów, bez zewnętrznej presji. Jest w moim dzierganiu swoboda, luz, jest ten kojący, relaksujący stan, ale też nie brak zwrotów akcji i emocjonujących momentów. Zastanawiam się jednak dlaczego do dzisiejszego dnia nie zamieściłam na blogu dwóch niewielkich rozmiarowo rzeczy zrobionych i sfotografowanych jeszcze w maju. Chyba myślałam, że skoro takie małe to pokażę je w towarzystwie innych dzianin, tak żeby post na blogu był bardziej treściwy, a dziś uznałam że dziwne to podejście. Kiedy będzie dużo to będzie, kiedy będą większe to będą, ale nie ma sensu samej sobie ustawiać limitów, wagowych albo ilościowych.

Zrobiłam dla przyjaciółki etui na jej nowy telefon, w dwóch wersjach kolorystycznych, jedna z tych „skarpet” jest  wykonana techniką mozaikową we wzór serduszek, skorzystałam z wzoru Mirror hearts Renaty Witkowskiej, druga, jersejowa w proste paseczki. 

W obu przypadkach czułam radość łączenia kolorów, tworzenia nowych zestawień i miałam wyzwania związane z rozmiarem, bowiem ani za ciasne ani za luźne ubranko na telefon nie spełniałby swojej roli.

Rozpisałam się bardziej niż chciałam, by wyrazić krótką myśl, że ważne są zarówno rzeczy duże jak i małe, a w istocie są tym samym.

















piątek, 17 marca 2023

Moje dziewiarskie abecadło, dalej P - Plany, pomyłki, ponowne próby.

Im lepiej przygotowany plan tym łatwiej się go realizuje, nie zamierzam polemizować z tą prostą zasadą, bowiem sprawdza się ona na wielu polach. Zdarza się jednak i to wcale nie tak rzadko, że coś potoczy się inaczej, zmienią się okoliczności, możliwości, potrzeby i wiadomo już, że nie wyjdzie, tak jak wcześniej się zakładało. Co wtedy? Zostawić, zapomnieć i iść dalej, czy może ubolewać, jakaż to szkoda, że się nie udało. Zanim przedstawię trzecią opcję zatrzymam się na chwilę przy tej drugiej, przy tym żałowaniu. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest, czego naprawdę człowiekowi szkoda, czy tego niezrealizowanego idealnego planu jako takiego, czy może raczej swojego niespełnienia. Przykro mi, że „to” nie wyszło, czy raczej przykro, że „mnie” to nie wyszło. Różnica z pozoru niewielka, lecz dla ego dość istotna. Zostawmy jednak niuanse i wróćmy do tej chwili, gdy okazuje się, że jednak plan nie wyjdzie. Wtedy można go po prostu zmodyfikować, uwzględniając to, co niesie życie, coś dodać, coś ująć, zmienić kierunek, gdzieś docisnąć, gdzieś poluzować. Takie podejście pozwala zachować równowagę w swoich działaniach. Gdy zastanawiam się nad słowem „równowaga” wyobrażam sobie raczej balansowanie, stały ruch, czasem drżenie. Nie stawiam więc solidnych pomników tym planom, co nie wyszły, nie utwardzam ich żalem, a zwyczajnie zostawiam je w czasie przeszłym niedokonanym i niekiedy tam zaglądam by wydobyć jakiś element do nowych projektów, a przy okazji przypomnieć sobie lekcje i za nie podziękować.

Po tym nieco filozoficznym wstępie pozwolę sobie na przedstawienie przykładów z mojego dziewiarskiego życia. Będzie o planach niespełnionych, pozmienianych i jednej dużej pomyłce. Zapytacie po co się tym zajmować? Na pewno nie po to by się użalać, skarżyć, ani też nie po to by chwalić się słabościami albo je wyśmiewać, choć uśmiechnąć się na pewno warto. Napisałam ten post po to, by zdystansować się do pewnych rzeczy i wyciągnąć wnioski.  Kto wie, może dla kogoś z czytelników będzie budujące takie spojrzenie, uznające również niespełnione plany, potknięcia i błędy, które wcale nie hamują radości  rozwijania pasji. Nie wiem czy to przypadek, ale gdy już zdecydowałam się pokazać te słabsze momenty poczułam przypływ energii twórczej i najchętniej już chwyciłabym za druty. Ale wstrzymam się jeszcze, post dokończę, bo kto wie czy ten zapał do nowych planów nie jest ukrytą pokusą by dać sobie spokój i nie skończyć zaplanowanego tekstu😉

Ilustrowanie tematu zacznę od rzeczy największej pod względem wielkości dzianiny i rozmiaru błędu. Pisząc o mojej dziewiarskiej pasji nigdy nie ukrywałam potknięć czy błędów, ale takiej pomyłki, żeby zniszczyć cały sweter to w historii tego bloga nie było. Doprawdy nie wiem skąd przyszedł mi do głowy pomysł, żeby ułatwić sobie życie i po ręcznym upraniu, odwirować w pralce, na maksymalnie obniżonych obrotach, jakżeby inaczej. Nigdy wcześniej takich rzeczy nie robiłam. Może wirujące wzory na swetrze tak na mnie podziałały, może pogoda niesprzyjająca suszeniu, nie wiem. Z pralki wyjęłam nadal mokry, ale zupełnie odmieniony sweterek, sfilcowany, zmniejszony. Nie płaczę, choć oczywiście trochę mi szkoda i tego swetra i mojego czasu, ale trudno. Sweter ten trochę mi posłużył, czas jego minął, teraz być może nada się do ocieplenia jakiegoś ula😊Dla zdjęcia porównawczego „przed i po”  jakoś udało mi się wcisnąć w ten sweter, ale sfilcowanie to nie tylko pomniejszenie rozmiaru, dzianina staje się szorstka, zbita i twarda jak zbroja. Plusem tej przygody jest bezcenna lekcja, by tak brutalnie nie traktować rękodzieła. Zamykając temat zanurkowałam do archiwum bloga by odnaleźć post z tym swetrem i jakież było moje zdziwienie gdy przeczytałam tytuł „Wirujący sweter” (klik)! Wirujący sweter zakończył swój żywot poprzez niefortunne odwirowanie, czyż to nie zabawne? 

Drugi wątek to niespełnione plany czapkowe. Jakoś tak wyszło, że nie wyszło mi w tym sezonie z czapkami, choć miałam niejedno nakrycie głowy wydziergać dla siebie, dla męża, dla syna, dla wnuczki… Właściwie to dla męża jedną czapkę zrobiłam, z cudnego merynosa, miękkiego i lekkiego, przelewającego się w dłoniach jak woda. Wzorem patentowym, o którym powiedzieć, że jest niezbyt zwarty to nic nie powiedzieć. Czapka nawet na tęgiej głowie jakby omdlewa i zmierza do bezwładu. Pasowałoby to spruć od razu i ścieg inny wybrać albo dodatkową nitką wzmocnić, a tymczasem mąż czapkę polubił bardzo i nosi ją chętnie, nie zważając na moje dziewiarskie zawstydzenie. Gdy idziemy razem przypominam sobie to piękne powiedzenie, że miłość nie jest patrzeniem na siebie tylko w jednym kierunku. Mimo to mimowolnie kątem oka nawiązuję kontakt z tą czapką i ….z długim westchnieniem odpowiadam wiem, wiem…😊

Na zakończenie maleńkie mozaikowe dzianinki - etui na telefon z opracowanym przeze mnie wzorem. Wymyśliłam prosty wzór, ale okazało się, że w wykonaniu wcale takie proste to nie jest. Na szczęście przy takim rozmiarze dzianiny po prostu zaczęłam jeszcze raz i druga wersja wyszła lepsza, z wyraźniejszym wzorem klucza.

I to tyle na dzisiaj, pozdrawiam serdecznie do następnego razu😊












sobota, 3 grudnia 2022

Myśli pomyślne – podkład muzyczny. Torba Musical Mosaic

Życie każdego człowieka jest pewną historią, niepowtarzalną, osobną i zarazem posplataną z innymi, z większą całością, zakorzenioną w dziejach przodków, osadzoną w teraźniejszości i tworzącą przyszłość. I na te wielce złożone sprawy każdy może mieć inne zapatrywania. Jedni twierdzą, że człowiek to tylko igraszka w rękach ślepego losu, rozdającego dary lub rzucającego kłody, inni zaś przekonują, że każdy jest kowalem własnego losu, sterem, żeglarzem i okrętem, oczywiście wyspanym do syta, bo wiedział jak sobie pościelić. Między tymi skrajnościami istnieje wiele możliwych wariantów i kombinacji, różniących się choćby odpowiedzią na pytanie - na co mamy wpływ?

Życie jest jak film. Wyciągając wnioski z tego porównania można oceniać reżyserię, scenariusz, obsadę, a przede wszystkim starać się najlepiej jak się da zagrać swoją rolę. Warto też zadbać o podkład muzyczny. Muzyka może wpływać na nastrój, wzruszać, wyciszać, dodawać energii. Jest to o tyle wdzięczne, że można zacząć w każdej chwili, wybierając takie brzmienia, które najlepiej na nas działają w danym czasie, decydując czego chcemy słuchać, a czego nie. To jest niesamowite, że w pewien sposób tworzymy ścieżkę dźwiękową swojego życia, Choć nie jestem muzykiem jest mi z ta ścieżka bardzo bliska i to od dawna, a szczególnie ostatnio. Po pierwsze trochę mniej spaceruję, więcej słucham, a i nawet na drutach zrobiło się muzycznie. Gdy zobaczyłam mozaikową torbę zaprojektowaną przez Renatę Witkowską nie tylko zachwyciłam się wirtuozerią projektu, ale też   od razu wiedziałam, że byłby to dobry prezent dla mojej siostrzenicy. Wzór nie wyglądał na łatwy, jednak postanowiłam spróbować swoich sił i zgłosiłam się do testu. O kolorach zdecydowałam sama, chciałam użyć włóczki cieniowanej z krótkimi przejściami kolorystycznymi. Do mojego wyobrażenia najbardziej pasowała Catania Color Schachenmayr znaleziona na allegro.  Zabawne jest to, że jakoś nigdy wcześniej nie kupowałam włóczek na allegro, dopiero do muzycznego projektu.  Podczas dziergania torby miałam też inne tematyczne skojarzenia, ptaki siedzące na drutach przypominały mi nuty na pięciolinii. Drobne decyzje, codzienne wybory, myśli i słowa, których używamy zaczynają tworzyć naszą rzeczywistość. I dobrze by było, żeby się nam podobała, a muzyka której słuchamy była zgodna z tym, co nam w duszy gra. Warto zadbać o ścieżkę dźwiękową swojego życia!













A z resztek włóczki zrobiłam etui na telefon:



poniedziałek, 27 grudnia 2021

Pierniczki

Przygotowywane przed świętami, jeśli tylko nie zostaną wcześniej zjedzone, mogą przetrwać jeszcze długo nie tracąc swoich walorów. Mogą być pierwsze albo ostatnie wśród świątecznych słodyczy i dekoracji. Wydziergane przeze mnie pierniczki choć polukrowane błyszczącą włóczką nie skusiły nikogo do konsumpcji, ale też nie takie było ich przeznaczenie. O zrobienie pierniczkowego ludzika poprosiła mnie wnuczka kilka tygodni temu, gdy ściany jej przedszkola zaczęły się wypełniać niewiarygodną wręcz obfitością świątecznych dekoracji. Z samego tylko licznika zamontowanego prawie pod sufitem w przedsionku zwisało kilku Mikołajów, a jeden z nich miał taką minę, jakby chciał mnie zapytać, czy wiem ile diabłów zmieści się na główce od szpilki, drugi również wydawał się filozofem, a gdy spojrzałam na minę trzeciego zawstydziłam się moim ograniczonym pojmowaniem fizyki, uzależniającym ilość przedmiotów w danym pomieszczeniu od powierzchni owego lokalu. W fizyce kwantowej nie takie rzeczy się dzieją bez dylematów i sprzeczności. Przegryzając smakowitego pierniczka zastanawiam się czemu wchodzę w takie tematy, przecież nie znam się na fizyce, ani na zakrzywieniach czasoprzestrzeni ani teoriach strun, ba.. nawet wiele podstawowych zjawisk fizycznych przyjmuję na wiarę. Być może kiedyś zasypię luki mojej ignorancji (nie ma to jak optymizm w odniesieniu do własnych możliwości😉) a tymczasem zamknę ten temat i drzwi przedszkola, przepraszając wcześniej  Mikołaja, że nie podyskutujemy, w każdym razie nie w tym wymiarze.

Kinga poprosiła mnie o włóczkowego, pierniczkowego ludzika, którego mogłaby powiesić na swoim wieszaku w przedszkolu, narysowała jak ma wyglądać, a ja za pomocą szydełka zrealizowałam jej pomysł. Udało mi się odtworzyć kolorowe detale, a nawet wyraz twarzy ludzika😊 Z rozpędu zrobiłam jeszcze dwa brązowe, lukrowane pierniczki – serduszko i ludzika. A oto cała trójka:










niedziela, 8 sierpnia 2021

Ile?

W życiu nie wszystko jest policzalne, niemniej jednak każdego dnia niejednokrotnie pada pytanie „ile?”. Ile jeszcze, ile już, ile razy, ile trzeba i ileż można.

Robiąc na drutach wciąż liczę oczka, rzędy, powtórzenia. Krążę też wokół pytań nieco większej wagi, ile włóczki, ile pomysłów, ile czasu.

Ile włóczki? To pytanie może po prostu dotyczyć ilości włóczki potrzebnej do wykonania konkretnej dzianiny. Można go też odnieść do zakupów zamierzonych albo i spontanicznych, wreszcie do własnego stanu posiadania. Więc ile mam tej włóczki? Całkiem sporo i  ciągle jednak przybywa coś nowego. Bywa, że gdy otwieram paczkę to oprócz radości z tego, co kupiłam pojawia się nutka żalu, za tym co jeszcze wpadło mi w oko, ale się powstrzymałam. Powściągliwość ma jednak swoje zalety, dzięki temu dzisiejszy wpis nie ma tytułu „Idę z torbami”.

Ile pomysłów? Wciąż bardzo wiele. było, mogłabym Gdyby tak nie dać sobie spokój z dzierganiem, z blogowaniem i pożegnać się wpisem „kropka nad i” pokazując torebkę we wzór kropeczkowy zapinaną na biały guzik wyglądający jak duża kropka. Pomysły jednak nadal mi dopisują, mam gromadkę własnych i stale pojawiają się nowe. Czasem trudno za nimi nadążyć. Tymczasem padło słowo „czas”, więc mogę przejść do trzeciego pytania:

Ile czasu? To pytanie może dotyczyć dziergania konkretnej rzeczy – i tu odpowiedź jest dość prosta, tyle ile trzeba, raczej dużo, bo jest to praca ręczna, może pójść szybciej albo wolniej, nie zawsze da się przewidzieć, w każdym razie dzianina będzie gotowa w swoim czasie.

A ile ja mam czasu? Nie mam czasu. Po raz pierwszy w życiu mogę powiedzieć to ze spokojem. Nie mam czasu, bo czas nie jest mój, tylko swój. Ta myśl przyszła do mnie w ostatnim tygodniu, gdy byłam szalenie zajęta, innymi słowy nie miałam czasu, zwłaszcza na dzierganie dłuższe niż jedna chwila, parę rządków. Ta piękna myśl o czasie przyszła do mnie z książki „Alicja w krainie czarów” Lewisa Carrolla. W dzieciństwie byłam z tatą w teatrze na przestawieniu „Alicja w krainie czarów”. Do dziś pamiętam, jak byłam zdziwiona, przejęta i trochę się bałam. Później sama przeczytałam książkę i na kilka dekad rozstałam się z Alicją. Od kilku dobrych lat zamierzałam zanurzyć się w tej lekturze, wiedząc że to nie tylko bajka, literatura dla dzieci, ale i dla dorosłych. Dziwne przygody Alicji miały być odzwierciedleniem stanów umysłu w czasie snu, meandrów wolno puszczonych myśli. Tak dotąd myślałam. Tymczasem  odkryłam, że nie jest opis jakichś marzeń sennych, czarów ale coś bardziej konkretnego. Na razie mogłam pozwolić sobie tylko na mały fragment, a on tak mną poruszył, że już nie mogę doczekać się dalszych przygód z Alicją, ciekawa jestem czy będą dla mnie równie odkrywcze jak kwestia czasu.

Czas nie może być czyjś, bo jest swój. Nie lubi zabijania, złego traktowania. Jeśli zaś jest się z nim w dobrych relacjach może zrobić dla nas wszystko. Stale doświadczam przyśpieszania czasu, jego szaleńczego pędu, który wciąż mnie dziwi i często o tym mówię. Owszem szanuję czas, nawet bardzo, ale to chyba za mało. Gdy tak powtarzam „jak ten czas leci” to może  jestem dla niego jak ta zołza co ma za złe? A może on nie lubi narzekania? Nie wiem. Na razie zadawalam się myślą, że mogę lekko powiedzieć „nie mam czasu”, bez zadyszki, bez poczucia przegranej.

Będę już kończyć ten tekst o „ile”, przyszło mi właśnie do głowy, że często ważniejsze od  „ile” jest „jak”. Ach, przypomniałam sobie jeszcze coś. O kotach. Podobno Alferd Einstein powiedział, że kot składa się z materii, antymaterii i fanaberii. Toż to opis kota z Cheshire pojawiającego się i znikającego od ogona aż po uśmiech!

A oto dzianiny, torebka i etui na telefon

Torebka jest niewielka, ale na tyle duża, że zmieści się w niej książka.  Zrobiłam ją z jednego motka eco-cotton XL YarnArt,  ryżem i wzorem kropeczkowym, do którego bardzo spasował mi biały guzik do zapięcia klapki.













Skarpety na telefon dla Sylwii zrobiłam z różnych włóczek, różnymi wzorami, bezszwowo.

Matową różową włóczkę połączyłam z ciekawym wzorem warkoczowym. 



W czerwonej wykorzystałam ścieg będący kombinacją oczek prawych i lewych, tworzących gwiazdki, kwiaty, schody, zależy jak się patrzy.







Różowe etui z połyskliwej włóczki jest dwustronne. Może być z motylkami z oczek prawych na tle oczek lewych lub odwrotnie. Te motyle są bardzo niepozorne, na tak małej powierzchni trudno o jakieś wyraziste kształty, o duże skrzydła, albo dwa motyle na jednej stronie. Jest więc po jednym motylku z każdej strony, trochę większy niżej, drugi mniejszy wyżej. Nie są zbyt nachalne,  może nawet w ogóle ich nie widać, ja jednak jestem z nich dumna, bowiem sama rozrysowałam schemat. Przy tej okazji po raz pierwszy wykorzystałam specjalny notes, taki dziewiarski gadżet, który bardzo ułatwia pracę.






I jeszcze jedno maleństwo w paseczki.






piątek, 16 lipca 2021

Hmm.... hurt?

Między falami upałów, deszczu i nawet gradu przepływają kolejne tygodnie lata. Czasem burzliwie i gwałtownie, innym razem w dziwnym spowolnieniu i w jakiejś niemocy, w obawie, żeby się nie roztopić. Życie dziewiarskie już nie jest dodatkiem do codzienności, jakimś światem równoległym, tylko stapia się ze mną na dobre. Zawsze mam coś na drutach i dużo rzeczy w planach.  W głowie wirują nowe pomysły, lecz w takie dni bardzo gorące, raczej trzeba studzić ten zapał.  Zamiast porywać się z moherem na słońce, zamiast sprawdzać jak ciepła i miękka jest alpaka lepiej mieć teraz na drutach coś typowo letniego, bawełnę z lnem i chłodzącą wiskozą i dziergać ją jakimś prostym, kojącym ściegiem bez główkowania nad konstrukcją dzianiny. W upalne dni trudno zachować chłodne myślenie, a czasem nawet samo myślenie, niezależnie od temperatury😉 Właśnie taką aktywność dziewiarską na początku lipca zorganizowała mi Julia. Zobaczyła moje bawełniane topy (ten i ten) i poprosiła o taki sam, również z dropsowej włóczki belle,  w kolorze róża migdałowa. Jak nie przepadam za powtarzalnością w tym co robię na drutach, tak tym razem pomysł mnie ucieszył i rzeczywiście okazał się idealnym lipcowym dziergadłem. Nie ukrywam, że sugerowałam jej jakieś urozmaicenia, ażury, rozcięcia, wydłużenia czy coś,  jednak Julia wiedziała czego chce, to miał być taki sam, prosty top, tylko nieco dłuższy niż moje. Sytuację miałam ułatwioną przez zbliżony rozmiar.

Tak więc powstała trzecia tego typu bluzeczka, jak dla mnie to już prawie hurt. Do paczki z bluzką postanowiłam dołączyć ubranka dla lalek, coś co ucieszyłoby również Tereskę. Zrobiłam szybko dwa landrynkowe komplety, różową spódnica z bolerkiem z połyskliwej włóczki i coś typowo letniego, spódnicę, kapelusz i torebkę z bawełny, w letnich owocowych kolorach, a torebkę nawet w owocowej, cytrusowej formie. Spódniczka może być dłuższa lub krótsza, wystarczy podwinąć w pasie. Te drobiazgi robiłam po prostu z głowy, na oko, bawełniany komplet zaczęłam od spódnicy, pobawiłam się z kształtowaniem formy rzędami skróconymi, wykorzystałam je również w kapeluszu i spódnicy. Czysta przyjemność i zabawa!

Dodatkowy pożytek z bawełnianych topów jest taki, ze mogą służyć jako tło do zdjęć dla małych form😊

 

























wtorek, 23 lutego 2021

Moje dziewiarskie abecadło. C jak coś.

Coś? O co chodzi? Czyżbym nie znalazła niczego na literę „c”? Znalazłam, nawet całkiem celne określenia związane z moim dzierganiem, ale co z tego, gdy coś mi mówiło, że do kolejnego odcinka powinnam wybrać właśnie krótkie, małe „coś”.

Przy tym maleństwie nagle zbladły duże cele, cykle zdawały się naciągnięte jak merino tuż po wyjęciu z pierwszego prania, a ciągłość dziergania nazbyt oczywista, albo nudna jak ciągnące się flaki z olejem. Zarazem ożywiła się ciekawość, związana nie tylko z dzierganiem, ale też z pisaniem i wyrażaniem myśli. Czy dam radę? Co innego poruszać tematy konkretne, jednoznaczne jak grubość wełny i  rozmiar drutów, a co innego snuć wątki abstrakcyjne i dotykać cienkiej granicy między abstrakcją a konkretem i jeszcze mieszać jedno z drugim. To żadne cuda, na co dzień chyba każdy to robi - każdy zadaje filozoficzne pytania, choćby o upływ czasu. Ach ten czas! Ciągle ucieka, ciągle go mało. Często o tym myślę. Choć to coś oczywistego, to jednak trochę niełatwo o tym pisać. Ciężki kaliber, wysokie C, czy raczej codzienność? Mimo tych obaw pozwalałam już sobie pisać czasie i dzierganiu min. w tym tekście.

Wśród słów na „c” dotyczących dziergania ważna jest też cierpliwość, związana z uczeniem nowych rzeczy i z samym procesem, nierzadko długotrwałym. I czekanie, na wolną chwilę, na efekt, na kuriera. Są też hasła ściślej z tą materią powiązane, choćby chusty, czapki, czy inne dzianiny ciepłe albo cienizny, włóczki cudne lub cudaczne. I oczywiście cukiereczki, nie chodzi o cukierkowe kolory, ale o cudne motki stanowiące zawartość przesyłki – takie cukiereczki!

U mnie dziś są ciasteczka. Zrobione na drutach. Ciekawa odmiana od znanych form. Ciasteczka dla wnuczki do zabawy, ale ja też się dobrze przy ich dzierganiu bawiłam, kolorami, kształtami, technikami dodawania i ujmowania oczek. Robiłam z głowy, na oko, wiedząc jedynie jakie ciastko ma przypominać dana dzianinka. Teoretycznie najtrudniejsza była oponka – donut, ale wiedziałam jak się zabrać, bo miałam już doświadczenie z taką formą.  Kiedyś do celów naukowych zrobiłam na drutach torus, w dość apetycznych kolorach, można go zobaczyć tutaj, wersja próbna która została u mnie służy do zabawy i to ona właśnie była inspiracją, by zrobić większą kolekcję łakoci.

A że nie jest to coś, co robiłabym często na drutach do wpisu z kolekcją ciasteczek wybrałam hasło „coś”. Czym jest dla mnie takie coś? A raczej czym może być?  Może być pytaniem i odpowiedzią, może być pragnieniem i obietnicą. Kusi mnie jakiś projekt, czasem zwyczajny, nawet banalny, ale ma w sobie to coś, jakiś szczegół w konstrukcji, jakiś detal w wykończeniu, niewielki, subtelny a na tyle atrakcyjny, że zapada w pamięć a czasem wpada na druty.

Krótkie „coś” może wyrazić bardzo wiele, nawet emocjonalnie, nie ograniczając się do jednej tylko wizji. Coś takiego! to może być coś strasznego, ale i coś wspaniałego, coś pięknego lub coś okropnego. A gdy coś nam wypadnie, coś innego nas ominie. Coś jest na rzeczy!

Coś bym zrobiła na drutach, a może coś bym zjadła.

Może ciasteczko? Jest w czym wybierać. Smacznego!