Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spódniczki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spódniczki. Pokaż wszystkie posty

piątek, 10 lutego 2023

Moje żakardowe lekcje

    

                                     


Żakardowe dzianiny podobały mi się zawsze, lecz sama robiłam je rzadko. Dlaczego tak się działo uświadamiały mi moje kolejne podejścia do żakardu.  Włóczki dobierały się same i domagały połączenia w kolorowych wzorach, ja urzeczona ich urodą wrzucałam pomysł na druty by po jakimś czasie poczuć rozczarowanie i zauważyć, że nie tak łatwo osiągnąć równomierne połączenie nitek różniących się grubością. Nie zrażając się jednak tą lekcją, wyciągnęłam prosty wniosek, że lepiej aby włóczki były jednakowej grubości. Wystarczy zapamiętać, zastosować i żakardowy sukces gwarantowany. Jakież było moje zdziwienie, gdy przy dzierganiu z tego samego rodzaju włóczki nie chciało być ani równo, ani gładko, ani ładnie. Sprułam. W wyboistości powierzchni mojego żakardowego wytworu na pierwszym planie dostrzegałam dominujący kształt frustracji, ale właściwie to był pagórek, za którym roztaczało się całe pole możliwości do zagospodarowania. Z niezrobionego wzorzystego sweterka oprócz włóczek zostały mi wnioski, że choćby nie wiem jak idealny był materiał to jednak trzeba popracować nad techniką. Chcieć to móc, wystarczy sięgnąć, liczne tutoriale, instrukcje i kursy już czekały. A lata mijały😊 Co jakiś czas wzory żakardowe pojawiały się w moim planach i nawet na drutach, kwestia opanowania tej techniki była jednak wciąż przede mną. Dodatkową motywacją stało się „Moje dziewiarskie abecadło”. Żakard aż się prosił jako ostatni odcinek cyklu, taka kropka nad „ż”. Jednak postanowiłam nie czekać z tym tematem, i to bynajmniej nie dlatego, że w międzyczasie zostałam mistrzynią żakardu, lecz z obawy, że być może nie osiągnę tak wysokiego poziomu jaki podziwiam w pracach innych. Lecz nawet na tym etapie, do którego dotarłam można czerpać z dziergania kolorowych wzorów sporo radości.  Czy ciąg dalszy nastąpi? Mam nadzieję, mam pomysły, mam włóczki i jestem dobrej myśli. Tymczasem przedstawiam moje żakardowe dzianiny z ostatnich kilku miesięcy.

Pierwsze to skarpetki. Gdy jeszcze wiosną Kinga poprosiła mnie o skarpety  na następną zimę, niebieskie w białe gwiazdki, pomyślałam że to doskonała okazja do nauki. Bliżej jesieni jakoś zgasł mój zapał do żakardu, za to urzekły mnie skarpetki w kropki z pojedynczych oczek, które wyglądały jak płatki śniegu. Pokazałam wnuczce ten wzór, zresztą pięknie sfotografowany, przekonana że zachwyci się nim tak jak ja, tymczasem ona wzięła kartkę i narysowała mi jak mają wyglądać te gwiazdki. Żałuję tylko że nie zanotowałam słów, w jakich dokładnie opisała pożądany kształt. Znalazłam więc wzór, który jej się spodobał, skarpetki zrobiłam, ale co do mojej techniki – patrz punkt „trzeba popracować nad techniką”.

Kolejna dzianina to czapka dla Michała. Byłam przekonana, że wykorzystanie grubszych włóczek, drutów i na większej powierzchni dzianiny to będzie już łatwizna. Nie była. To znaczy samo dzierganie było miłe, wyszło nawet nieźle, choć mogłoby być lepiej. Czapka służy już dobrych parę miesięcy, jest ciepła i wygodna, a dzięki temu że jest zrobiona z wełen merynosowych jest zupełnie niegryząca i przyjemna w dotyku.

Nastawiona na udoskonalanie techniki zaczęłam spódnicę dla Kingi. Zrobiłam ją z posiadanych włóczek, formując fason w trakcie dziergania. Schemat kwiatowych wzorów zaczerpnęłam ze strony Garnstudio, ale bezpośrednią inspiracją był sweterek zrobiony przez Monikę z bloga „12 igieł”.  Przy tej  dzianinie wzory układały się równo i dawało mi to dużo satysfakcji. Natychmiast po ukończeniu spódnica poszła już do użytku i jest noszona kolejny miesiąc. Jak się okazało wykorzystywana bywa nawet jako strój sportowy. Nie przeszkadza w tym ani trochę koronkowe ząbkowane wykończenie spódniczki.

Ta optymistyczna dzianina dała mi odwagę by sięgnąć po bardziej zaawansowany wzór, jakim były skarpetki Gerda Socks Emilii Salej. Mając w pamięci gwiazdkowe skarpety postanowiłam umilić sobie pracę wybierając szalone, energetyczne i wesołe kolory zestawione z grafitowym tłem. To połączenie podobało się nie tylko mnie, ale także Basi, bo to dla niej zrobiłam skarpety. Jeśli chodzi o lekcje żakardu, to na razie tyle. Ciąg dalszy nastąpi, mam nadzieję, mam włóczki, mam pomysły….


























piątek, 29 stycznia 2021

Moje dziewiarskie abecadło. A jak atrakcyjność.

W ubiegłym roku postanowiłam zrobić sobie spódnicę na drutach, ale gdy dojrzałam do tego pomysłu zbliżała się już wiosna i plan odłożyłam na kolejny sezon. Do dzisiejszego dnia przybyło mi pomysłów, inspiracji, tymczasem zima mija, a spódnica niczyja, znaczy nie zrobiona. No nie może tak być.

W tej sytuacji sięgnęłam po druty i zaczęłam dziergać spódniczkę, ale nie dla siebie tylko dla wnuczki. Mogłam pozwolić sobie pewien rozmach w dobieraniu wzorów i sprawiło mi to wiele przyjemności. Wiedziałam, że najrozsądniej byłoby robić tę spódniczkę od góry do dołu i na bieżąco dopasowywać rozmiar, fason i układ ściegów, ale bardzo chciałam wykorzystać pewien wzór rozpoczynający dzianinę toteż jechałam od dołu do góry. Czułam się jak na placu zabaw, zanim zdążył mnie znużyć jakiś motyw już mogłam wybrać i wypróbować następny. I tak do końca sporawego motka. Taka dziecięca spódnica to konstrukcja bardzo prosta, nie wymagająca wyliczeń, przy zwężaniu pozwalająca gubić oczka na oko, byle tylko ich liczba była dopasowana do następnego wzoru. Lekkość dziergania i skojarzenie z placem zabaw sugerowałyby, że to jakieś dziewiarskie przedszkole, ale to nieprawda.

Wzory które wykorzystałam nie należały do takich, na które wystarczy popatrzeć, by je odtworzyć. Ja w każdym razie nie potrafiłam. Musiałam się ich nauczyć, więc nie przedszkole, a raczej szkoła, nie jakaś wyższa szkoła dziewiarska, bardziej średnia, a właściwie podstawowa, prawe, lewe, abc.  Kiedy wahałam się czy pokazać na blogu tę jedną spódniczkę, czy czekać aż zrobię też dla siebie,  przyszedł mi do głowy pomysł na kolejne wpisy – cykl  „Moje dziewiarskie abc”. Nie jako poradnik „abc robótek na drutach”, istnieje już strona o takiej nazwie, którą bardzo lubię i dość często odwiedzam, nie brakuje też  innych wspaniałych poradników, kursów i instruktaży.

Mój alfabet dziewiarski nie będzie ani trochę przypominać uporządkowanego podręcznika, raczej abecadło z wierszyka Juliana Tuwima, które to „abecadło z pieca spadło, o ziemię się hukło, rozsypało się po kątach, strasznie się potłukło”. Mam nadzieję, że nie zabraknie mi czasu i konsekwencji na splatanie dzianin i refleksji literkami alfabetu. Kto wie, może nowe pomysły już czekają, by przejść przez druty, przez głowę, przez słowa, przez obiektyw aparatu by w końcu znaleźć się tu na stronie?

Zatem startuję z cyklem abecadło i pokazuję dwie dzianiny, jedną małą, drugą jeszcze mniejszą. Spódniczkę dla wnuczki, wykonaną z 140 gramowego motka włóczki Himalaya Sweet Roll i szalik dla wnuczka z motka wełny merino Lana Gatto Cucciolo.  

Pierwsza litera w moim dzianinowym alfabecie to A jak atrakcyjność. Dobrze pasuje do tych dwóch projektów, bowiem wzory które w nich wykorzystałam spodobały mi się od pierwszego spojrzenia i od jakiegoś czasu czekały, by je wykorzystać. W spódniczce są trzy takie atrakcje, ozdobny początek, ażurowy wzór stokrotek i wreszcie wzór wypukłych listków, przypominających kłoski trawy o wdzięcznej nazwie drżączka. W szaliczku zastosowałam kombinację oczek prawych i lewych,  tworzącą atrakcyjną fakturę, inną z każdej strony. Po wypraniu, gdy włóczka zmiękła wzór ułożył się jeszcze lepiej.

W tym dzianinowym abecadle do litery A mogłabym użyć „ażuru”, wybrałam jednak atrakcyjność, która jest pojęciem szerszym i więcej mówi o dzierganiu niż typ wykorzystywanych wzorów. Atrakcyjność to dla mnie podstawowy atrybut dziewiarskiej pasji. Obejmuje i wzory, techniki, włóczki, wszelkie inspiracje. U mnie póki co nie wygasa chęć robienie na drutach, i choć mam też inne zajęcia i pasje to atrakcyjność dziergania wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie.














 

czwartek, 12 marca 2020

Zmagania z czerwienią

Wyrazistość czerwieni mocno kontrastuje z moim dzisiejszym stanem jakiegoś rozproszenia, braku skupienia i niepewności. Jednocześnie intensywność tej barwy działa mobilizująco.

Uznałam, że czas by wreszcie na blogu pojawiła się spódniczka wydziergana jeszcze jesienią, a obiecana ubiegłej wiosny. To, co najbardziej kojarzy mi się z tą dzianiną to fakt, że trudno ją pokazać. Czerwień jak wiadomo jest kolorem trudnym. Poczułam to już na etapie poszukiwania włóczki w odpowiednim odcieniu. Dzięki temu, że przed zakupem skorzystałam z próbek to przeżyłam szoku porównując zdjęcie z oryginałem. Za przy fotografowaniu skończonej spódniczki widziałam zupełnie niepodobne do czerwieni barwy, jakieś przepalone róże i frustrujące fuksje. Tyle narzekania. Na szczęście pozytywów jest więcej. Wymienię tylko trzy.

Po pierwsze - spódniczka wygląda lepiej w realu niż na poniższych zdjęciach.

Po drugie – dziergało się ją bardzo przyjemnie. Choć nierzadko robiłam z gotowych projektów, to jednak zawsze więcej radości sprawiało mi to co sama wymyśliłam, nawet proste rzeczy. Edytka nie chciała żadnych warkoczy ani wyrazistych ściegów, ja z kolei wiedziałam że powinien to być jakiś elastyczny wzór. Zawsze bardzo lubiłam etap dobierania ściegu do dzianiny, przeglądania książek, plików, czasopism. Gdy już wybrałam ten ciekawy ścieg zaczęłam dzierganie, elastyczny początek sposobem włoskim, potem całość w okrążeniu, czyli oczywiście bezszwowo i zakończenie igłą.  Spódniczka po pewnym czasie okazała się trochę luźna w pasie, więc dorobiłam taki koralikowy pasek.

Po trzecie – może nawet najważniejsze spódniczka jest wygodna i często używana. Świetnie wygląda i do bluzek i golfów. Prosty fason dobrze się sprawdza, a wybrany odcień czerwieni pięknie komponuje się z kolorami, które moja synowa lubi.

Tak się złożyło, że ta spódniczka nie miała specjalnej sesji zdjęciowej, została sfotografowana „przy okazji” i to po paru miesiącach użytkowania.

Tylko ostatnie zdjęcie powstało tuż po wydzierganiu, dobrze widać zastosowany ścieg. 








środa, 5 czerwca 2019

Stary singer, sentymenty i dzień dziecka

Idąc w pośpiechu przez miasto zauważam w kawiarnianym ogródku stolik na żelaznej podstawie ze starej maszyny do szycia Singer. Ten popularny patent na piękny stolik do domu, ogrodu czy pracowni  zawsze na mnie działa, budzi emocje i przywołuje wspomnienia. Myślę, że nawet gdybym nie miała z nim żadnych skojarzeń też by mi się podobał, bo to wspaniała forma, zresztą cała maszyna była doskonale zaprojektowana, od solidnej i jednocześnie subtelnej podstawy aż po złote litery harmonijnie łączące się czernią. 
Gdy patrzę na ten kawiarniany stolik widzę nie tylko dolną część starego Singera, widzę całość maszyny i część mojego dzieciństwa. Moja babcia miała taką maszynę. 
Maszyna wyglądała jak piękne zwierzę, miała kształtny, lśniący tułów, była niezależna od wszelkich prądów i zawsze niezawodna. Szyła też na niej moja mama, gdy zawiodła ją maszyna elektryczna. 
Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą, a gdzie się szyje tam spadają różne ścinki, nitki, skrawki, czasem przykleją się do ubrań, częściej opadną na podłogę, niektóre odfruną jak motyle, by zanim wszystko się zamiecie ukryć się cicho gdzieś w pamięci i tam pozostać na długie lata. Pamiętam dobrze kształt maszyny, energiczny turkot, charakterystyczny dźwięk wydawany podczas pracy i ciszę, co pozwalała wysunąć maleńkie szufladki i spojrzeć na ich tajemnice. 
W dzieciństwie miałam jako takie pojęcie o tkaninach. Wśród materiałów często pojawiał się kreton i etamina. Co za nazwy! Mocne i konkretne. Jak antyczni bohaterowie albo filozoficzne pojęcia, opisujące świat jednym słowem. Flanela i jej miękkość na co dzień, a zwłaszcza na noc, a na ekstrawagancje żorżeta. I jeszcze jedwab z Milanówka z trudną do ujarzmienia delikatnością. Choć nie szyłam, to sporo wiedziałam, czułam tkaniny i ich właściwości. Zupełnie inaczej było z ubraniami bohaterów książek, opisywane stroje i tkaniny mogłam sobie tylko mgliście wyobrażać. Krynoliny, woale, muśliny. Dlaczego o tym wszystkim piszę na dziewiarskiej stronie? I przy okazji prezentacji dziecięcych drobiazgów zrobionych na drutach?  Z kilku powodów. 
Po pierwsze po raz pierwszy moja wnuczka poprosiła mnie, żeby zrobić jej coś na drutach. Babciu, zrób mi różową spódniczkę. Ona sama wybrała wełnę, nie ważne że było jej bardzo mało i że proponowałam coś innego, była zdecydowana na róż i już. Ja zostawiłam wszystkie inne projekty i wydziergałam spódniczkę zupełnie spontaniczną, bez wzoru, bez projektu. Gdy okazało się, że ażur z dość dużymi dziurami to nie jest najlepszy pomysł na spódniczkę postanowiłam dorobić haleczkę.
Po drugie ta wewnętrzna halka z cieniutkiej bawełny nasunęła mi skojarzenia z tiulem albo muślinem. Tak naprawdę to przypomina serwetkę lub firankę. Ale ani jedno ani drugie słowo nie oddaje miękkości i delikatności. Wybrałam więc ów muślin.
Po trzecie może najmniej logicznie i najtrudniejsze do wyrażenia ta refleksja dotycząca mijającego czasu, tego co pamiętam o mojej babci, tego co zostało z niej we mnie.  Dzisiaj patrząc na solidną konstrukcję starodawnej maszyny do szycia zastanawiam się jak nasze czasy opisywane będą w przyszłości, czy dla dzieci i wnuków będą jakimś oparciem. I tu pozwalam sobie na optymizm. Bo choć minęła epoka tak trwałych sprzętów, nie ma już maszyn służących kilku pokoleniom, to wcale nie znaczy że wszystko jest dziś nietrwałe, szybko wychodzi z mody i z pamięci. Ważniejsze od sprzętów są relacje, wspólne przeżycia i doświadczenia.

Co się zaś tyczy aktualności dziewiarskich to z moich drutów zeskoczyły dwa drobiazgi na dzień dziecka i przez pomyłkę jeszcze trzeci. Wspomniana już spódniczka z różowych resztek, do których musiałam dodać trochę kremowej nitki. Wykorzystałam popularny ścieg pawie oczko,  który co jakiś czas dość nonszalancko poszerzałam dodatkowymi oczkami dla uzyskania kształtu spódnicy. Druga rzecz to niemowlęca czapeczka. Czapeczka po upraniu bardzo się powiększyła, zrobiłam więc kolejną mniejszą, a tę zbyt wielką częściowo sprułam i z tego co zostało wykombinowałam jeszcze jedną. Wzór nazywa się ziarno jęczmienia i pochodzi z książki niewiele młodszej ode mnie. O tej książce i paru innych napiszę innym razem.   
Spódniczka ma szeroki pas zrobiony francuzem, który można wywinąć

lub rozwinąć


poniżej zdjęcie z haleczką, na którym dobrze widać też dziury ażuru uzasadniające potrzebę dodatkowej warstwy


i dwie błękitne czapeczki z cotton merino dropsa







niedziela, 7 kwietnia 2019

Drobnostki, paski i pastele

Pomiędzy większymi projektami na druty wpadają mi czasem drobiazgi, które choć tak niewielkie są ważne i potrzebne. Dziś chciałabym pokazać  kilka takich drobnostek wydzierganych zimą, którym nie poświęcałam specjalnych wpisów na blogu. Mimo sporego rozrzutu tematycznego jest coś, co te przedmioty łączy. Poza tym, że są zrobione na drutach wszystkie te drobiazgi powstały jako spełnienie konkretnego życzenia i potrzeby. W każdym przypadku wykorzystywałam posiadane resztki włóczek. Częścią wspólną prawie wszystkich projektów są też paski. Nie korzystałam z żadnych wzorów,  każdy z tych projektów powstawał w trakcie dziergania. Gdybym się dłużej zastanowiła to znalazłabym jeszcze niejedną część wspólną, ale tyle wystarczy. Zwłaszcza że dziś nie zamierzam się rozpisywać.
 Wszystkie te praktyczne ubranka zaraz po zblokowaniu, wysuszeniu i pamiątkowej fotografii trafiały do nowych właścicieli. Do mnie wracały opinie, że podobają się i dobrze służą. Teraz przeglądając pliki ze zdjęciami postanowiłam zestawić je razem i po prostu pokazać, bez dłuższego tekstu, bez presji, bez dygresji.
Oto premiera internetowa spódniczki dla wnuczki, szalika dla syna, kamizelki dla siostrzeńca i trzech skarpet na telefon dla przyjaciółki.