środa, 19 maja 2021

G jak gusty i guziki

Czasami mój mąż zaczepia mnie pytaniem, czy nie znudziło mi się to robienie na drutach. Odpowiedzią na to pytanie jest najczęściej śmiech nas obojga, bo przecież wiadomo, że nie. Jest we mnie wciąż ta gotowość by zrobić coś na drutach i gorliwość by zrobić to tak dobrze, jak tylko umiem. Mam też skłonność do gromadzenia włóczek, przygarniam osierocone motki, pruję stare dzianiny, kupuję nowe włóczki, gdyż nie zawsze jestem głucha na głos promocji. W efekcie te zapasy nie maleją, choć stale przerabiam je na nowe dzianiny. Gdyby nie fakt, że nie każda włóczka jest w moim guście, to może byłyby to już całe góry. Nie posiadam jakichś gigantycznych ilości, a tym co mam, gospodaruję całkiem przyzwoicie. Co jakiś czas robię przegląd moich skarbów i planuję zrobić z nimi gruntowne porządki, by nie gniotły się, nie miały za gęsto, nie grymasiły, nie gryzły kolorami, ani nie gniewały się na mnie, że o nich zapominam, a wybieram inne. Lecz ja wcale ich nie zaniedbuję, po prostu gagatki nie chcą współpracować z danym projektem, co  nierzadko zdarza się włóczkom, bo za grube, za cienkie, nie taka gama kolorystyczna, albo po prostu za mało. Mam też włóczki gwiazdy, które w formie motków czują się jak skończone piękności, co strach na druty wrzucić, no cudne są, ale w gruncie rzeczy gnuśnieją, szkoda gadać! Generalnie nie jest źle, po prostu wszystkie te włóczki muszą grzecznie czekać na swój czas, na mój pomysł i na odpowiednią dzianinę.

Jakiś czas temu odkupiłam piękną turkusową włóczkę, która przez kilka lat leżakowała w szafie u mojej krawcowej. Potem poleżakowała i u mnie, a gdy wreszcie dojrzałam już do wydziergania z niej czegoś dla siebie, okazało się, że faktura tej włóczki zupełnie mi nie odpowiada. Bąble boucle jak baloniki nadawały się raczej na dziecięcą dzianinę, toteż odłożyłam robotę i grzecznie poczekałam aż urośnie dziecko, które miałam na myśli i gdy już urosło wydziergałam temu dziecku płaszczyk. Jak wiadomo dzieci rosną bardzo szybko, toteż płaszczyk zrobiłam przyszłościowy, czyli taki, który będzie można ubrać również za rok.

Jedną z większych przyjemności w tworzeniu dzianiny jest dla mnie dobieranie guzików. Ma też w sobie element niepewności, czy uda się znaleźć idealne guziki czy tylko dobrać pasujące jako tako. W przypadku tego płaszczyka nie podejrzewałam żadnych guzikowych przygód, miałam w domu mnóstwo granatowych, turkusowych i niebieskich guziorów, guzików i guziczków. W każdym razie tak mi się wydawało. Tymczasem jak na płaszczyk dziecięcy to albo były za duże, albo było ich za mało. Najbardziej podobały mi się małe, ciemne kuleczki, niestety w niewystarczającej ilości, o gdyby był jeszcze jeden! Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie. Poprosiłam siostrę o sprawdzenie domowych zasobów guzikowych, wcześniej wysłałam jej kilka zdjęć swetra w różnym oświetleniu. Po kilku dniach dostałam przesyłkę, a w niej guziki starannie popakowane do woreczków strunowych, zaś jedna porcja to były wymieszane pojedyncze egzemplarze. Wzruszyłam się tą pieczołowitością, ale niestety nawet przez opakowanie widziałam że one wszystkie niezbyt pasują.  Otworzyłam woreczek z mieszanką różności i okazało się, że jest tam jeden guziczek taki, jakich ja miałam kilka, ale jednak za mało na płaszczyk, to była ta jedna brakująca idealna kropelka!

Z czego odpruty był ten guzik, nie wiadomo, czy z mojego ubrania, czy z ubrania siostry, albo mamy, a może któregoś z naszych dzieci, część guzików była tu, tamten jeden tam, a teraz wszystkie razem zapinają płaszczyk mojej wnuczki.

Zanim przejdę do zdjęć to jeszcze trochę grzeczności z głębi serca - siostrze dziękuję za te guziki, synowej za zrobienie zdjęć, a wnuczce za pozowanie do nich, rozumiem jakie to przykre tak stanąć prosto, wtedy gdy właśnie chciałoby się gonić kota.






















środa, 12 maja 2021

Moje dziewiarskie abecało. F jak figle i fanaberie

Z nauki pisania zapamiętałam sobie, że litera f nie była trudna do opanowania, ale przez swą zamaszystość wymagała skupienia, by nie rozpędzić się zanadto ani nie pochylić. Mała kreseczka dodawana na końcu miała jakby przytrzymać linię w miejscu i pohamować jej zapędy do rozrastania się niczym fasolowa łodyga.

W moim dziewiarskim abecadle F przewinęło się już przez fraktalowe esy floresy, pokazując że w dzierganiu splata się fantazja z fachowością. To jednak nie były wszystkie skojarzenia dzianinowe na F, więc postanowiłam przygotować osobny odcinek poświęcony F. Pisząc tekst przekonałam się, że pod tą literą ukrywa się niejeden fenomen pasji dziergania. Okazało się jednak, że w ferworze spraw różnych, niekoniecznie fajnych nie zapisałam tamtego dokumentu. A był już prawie gotowy, pisany na fali, miał trochę fabuły, szczyptę filozofii, ani funta fałszu. No i figa z makiem, trudno. Zabrakło jednej czynności, tak małej jak kreseczka na środku litery f. W wirtualną nicość przepadła moja opowieść o dzierganiu, o jego fazach, fascynacjach, fiksacjach, czasami frustracjach, figlach, fantastycznych pomysłach, fantazyjnych splotach,  a przede wszystkim o tym, że to po prostu wielka frajda, czyli flow. Na szczęście o tym zjawisku pisałam już wcześniej, w poście pt. „Kolorowy przepływ”.

Czy tamten utracony tekst do abecadła  można nazwać fikcją? Raczej nie, on przecież się wydarzył. I jednocześnie nie wydarzył. Takie figle.

Wróćmy jednak do fundamentalnych spraw związanych z robieniem na drutach😊 W tworzeniu dzianin niezwykle ważne są forma i fason. To obszary, które wciąż odkrywam i  z każdą nowa rzeczą wrzuconą na druty czegoś się uczę, i to zarówno w trakcie pracy jak i potem w użytkowaniu. Przekonuję się jak dzianina pracuje, jak układa się na sylwetce i po prostu jak się ją nosi.

I wreszcie coś szalenie istotnego dla prezentowania i utrwalania dzianin. Cóż to takiego? Fokus pokus – fotografia! Temat mocno związany z prowadzeniem bloga, z umiejętnościami fotografa, ale też z czasem z tłem, z sytuacją, z pogodą.

Tekstu nie zamierzałam łączyć z jakąś konkretną dzianiną, uznałam, że na dobrą sprawę każda rzecz będzie pasowała. Miałam też pokusę wybrać kilka prezentowanych już na blogu dzianin w różnych odcieniach fioletu, ale uznałam że byłoby to nie fair wobec wielu innych, równie fajnych kolorów. Zakiełkował mi jednak w głowie pomysł na zestawienie zdjęć różnych dzianin, całych prac, albo tylko ich fragmentów – i właśnie forma „fusion” dopasowała mi się dobrze do tego wpisu. Trzy różne rzeczy, różne wielkości, każda rzecz dla innej osoby, na inną porę roku. Te trzy dzianiny to płaszczyk z fantazyjnej bąbelkowej wełny wykończony plisą ściegu francuskiego, skarpety z włóczki Fabel i letnia bluzka, wykończona francuskim ściągaczem.

Najpierw powstał dziecięcy płaszczyk dla mojej wnuczki, pierwsze zdjęcia, jeszcze bez guziczków zrobione zostały zimą przy okazji fotografowania spódnicy. Przez dłuższy czas nie było odpowiedniej sytuacji do zdjęć z małą modelką, żeby nie zamrozić, ani nie ugotować dziecka. Jak tylko uda się zrobić sesję pokażę płaszczyk w osobnym wpisie.

W międzyczasie wydziergałam skarpetki dla mojej mamy. Mama  robi ciepłe, wełniane skarpety i obdarowuje nimi całą rodzinę. Sama nigdy nie dostała ręcznie robionych skarpetek, więc postanowiłam to zmienić, a żeby miała coś innego niż zwykle zrobiłam cienkie skarpetki z ażurowym motywem, ze wzmocnioną piętą. Postanowiłam zrobić skarpetki na cieńszych drutach, bo dziergam bardzo luźno. Kupiłam więc cieniuteńkie jak igiełki carbonowe knit pro w rozmiarze 1,75. Skorzystałam z wzoru Cloud 9 Socks ze strony Biscotte Yarns.

 

Trzecia dzianina podobnie jak pierwsza też czeka na osobną sesję zdjęciową, osobny wpis, a przede wszystkim na przymierzenie. Ten projekt to efekt mojej fantazji i eksperymentowania z fasonem.

A oto i fotografie moich prac, skarpetki pokazane są w całości, dwie pozostałe dzianiny tylko fragmentarycznie, to celowy zabieg, taka fanaberia😉