czwartek, 26 sierpnia 2021

Moje dziewiarskie abecadło. J jak jeszcze jeden rządek.

Jeszcze jeden rządek -  tylko trzy słowa, a wyrażają tak wiele. Ujmują proces dziergania w samym jego środku, praca zaczęta, wiadomo co i jak będzie robione, technika opanowana na tyle, że nie trzeba zatrzymywać się mozolnie na pojedynczych oczkach i można płynnie zbliżać się do celu przez kolejne rzędy czy okrążenia. „Jeszcze jeden rządek” oznacza przede wszystkim, że nadal chce się to robić, z zaangażowaniem, z przyjemnością patrzenia na przybywający wzór, z ciekawością, jaki będzie efekt albo po prostu ze zwykłym, dobrze znanym stanem kojącej czynności robienia na drutach. Czasem może to też być chęć dotarcia do przełomowego, trudnego momentu, zmierzenia się z czymś nowym.

Oczka można porównać do liter, a rzędy do zdań. Poznawanie liter, odczytywanie pierwszych słów i samodzielne ich zapisywanie niesie wiele emocji, jest jak otwieranie nowych drzwi. Wiadomo jednak, że dużo więcej możliwości daje płynne czytanie zdań, całych tekstów, książek. Kolejne zdanie, następna strona, a w dzianinie kolejne okrążenie, wzór, projekt mogą czegoś nauczyć i gdzieś zaprowadzić, w miejsca wcześniej znane lub zupełnie nowe.

To moje dziewiarskie abecadło i pogoda, która nagle zrobiła się jakaś jesienna i rozpoczęcie roku szkolnego już za moment – wszystko to jakoś wokół szkoły dobrze się splata.

Dzianinowym tematem dzisiejszej lekcji geografii jest „jeden wzór i jedna para skarpet”. Co mogą mieć wspólnego skarpetki z geografią? Mogą się przydać na wycieczki górskie. Bardzo dobrze. Nie tylko na górskie, na inne krajoznawcze wycieczki też. To prawda. Ktoś jeszcze się zgłasza? Bo skarpetki są z wełny, z owiec albo z alpak, które mieszkają w różnych regionach świata. Doskonale! Sam surowiec może pochodzić z odległych zakątków ziemi, podobnie jak pomysły na dzianiny. Dorota Morawiak Lichota znana też jako Knitolog w Podróży  w tworzeniu swoich projektów inspiruje się właśnie podróżami po świecie. Dorota Knitolog swoimi dzianinami pięknie opowiada o świecie, a ja niezmiennie podziwiam jej wzory, ich pomysłowość połączoną z prostotą, fantazję z wygodą. Odniesienia do różnych miejsc na świecie są bardzo trafne i zarazem subtelne.

Skarpety „Chobe socks” autorstwa Doroty zachwyciły mnie od pierwszego wejrzenia pomysłem, wzorem i wiedziałam, że je zrobię. W Chobe - narodowym parku Bostwany nigdy nie byłam, ale na chwilę mogłam się tam przenieść oczami wyobraźni. Dawniej mówiło się o podróżowaniu palcem po mapie, teraz w erze obrazkowej można podróżować wzrokiem po ekranie. Wracając do skarpet - zobaczyłam kilka wersji kolorystycznych i każda z nich wyglądała świetnie. Dla siebie wybrałam połączenie koloru bordowego z wrzosowo różowym, ale nie udało mi się znaleźć wymarzonego zestawienia w ramach jednej marki włóczek. Ale co się odwlecze…

Oprócz opisu wykonania skarpetek, projekt Doroty zawierał też coś, na co polowałam od wielu miesięcy – opis wykonania jednego wzoru. Ten zachwycający ścieg wygląda jak małe drzewka, albo szyszeczki. Mnie przypominał on kłosy rzadko spotykanej trawy o urokliwej nazwie drżączka.

Wzór trochę czekał i pewnie czekałyby nadal, gdyby nie przypadek, że włóczki zakupione na całkiem inny projekt w rzeczywistości nie wyglądały tak jak na monitorze. Zaczęłam szukać zastosowania tych włóczek i dobierać inne kolory, przeglądając swoje zasoby znalazłam dawno zapomniany motek cieniowanej wełny pięknie harmonizujący z nową włóczką Novita nalle w kolorze agrest, te dwie wełenki bardzo przypominały moją pierwszą wizję skarpetek Chobe.









 


 

 




wtorek, 17 sierpnia 2021

Moje dziewiarskie abecadło - Jak?

W moim patrzeniu na rękodzieło ważne jest pierwsze wrażenie, jakaś emocja, skojarzenie, czasem wspomnienie, zachwyt, podziw. Potem zastanawiam się jak jest zrobione, z czego, podziwiam pomysł i czasem niepojęty dla mnie sposób wykonania. Nie wiem, czy tego lata trafię na jakiś kiermasz rękodzieła, ale przyjemna jest już sama myśl o takich miejscach. Mija się  krzykliwe stragany z pamiątkami masowej produkcji by odnaleźć stoiska z niezwykłymi przedmiotami, zrobionymi z kamieni, ze szkła, z wikliny, z drewna, z żywicy, z zasuszonych roślin, ze sznurków, z nici, z papieru, z głębi serca i z wyobraźni. Tęsknię za tego typu wrażeniami na żywo, za zachwytem, za zaskoczeniem.

Inaczej ma się sprawa z rękodziełem dzierganym. Oczywiście tu też najważniejsze jest pierwsze wrażenie i spojrzenie na całość, jednak bardziej wnikliwie przyglądam się technice wykonania, rozbieram ją w myślach na czynniki pierwsze. Jak jest zrobiona, dlaczego tak, no i czy ja też bym potrafiła. Rzut oka na konstrukcję, fason, wykorzystany wzór, nagłe pragnienie by też tego spróbować. Wcale nierzadkie to przypadki.

Nad niejedną głową głowiłam się próbując rozliczyć wzór z czapki, by zapomnieć o nim zanim jeszcze wysiadłam z tramwaju. W pamięci przemazują mi się też mijane szałowe szale, wspaniałe swetry, kamizele oraz poncza o ciekawych formach i kolorach. Zrobiłabym! Ach, może kiedyś, tak, na pewno.

Kiedy jednak mam do zrobienia konkretną rzecz wówczas energię ze stanu uniesienia wykorzystuję jako paliwo do działania. Zarówno przy projektach, które sama przygotowuję jak i  w przypadku, gdy korzystam z gotowych opisów najpierw skupiam się na sposobie wykonania. Ważna jest świadomość tego, co potrafię oraz umiejętność czytania wzorów i odtwarzania ich we własnej dzianinie. Można znaleźć mnóstwo instrukcji, w książkach, gazetach, w Internecie. Jak jeden filmik jakiś niejasny to można sięgnąć do innego, próbować, pruć i tak do skutku, aż osiągnie się pożądany efekt.

Poruszyłam ten temat, bowiem ostatnio stanęłam przed zupełnie nowym zadaniem. Wiedziałam co mam zrobić, ale nie miałam pojęcia „jak?” I tak oto przeszłam do kolejnej litery mojego dziewiarskiego abecadła –„ j”, jednak równie dobrze dzisiejszy wpis mógłby być kolejnym odcinkiem o inspiracjach i improwizacjach, tak jak jeden z wielu innych. W dzianinowym świecie bowiem elementy lubią się powtarzać, a wątki splatać, przeplatać, czasem zaskakiwać.

Cóż to za zadanie? Zaskakująco proste i trudne zarazem. Wnuczka poprosiła mnie o sweterek, opisała go pięknie, powiedziała jakie ma mieć kolory i dodatkowo zrobiła rysunek. Wiedziała, że musi poczekać aż skończę coś innego, ja natomiast musiałam wymyślić jak jej projekt zrealizować. Gdy odwiedziła mnie następnym razem zapytała o sweterek, doprecyzowała opis i wykonała kolejny rysunek. Nieco inny, choć idea pozostawała ta sama, za to poziom trudności niepokojąco się podnosił. To miał być sweterek z lawendami z przodu, a każdy kwiatuszek otoczony zieloną obwódką, przy rękawach i przy kołnierzu coś w rodzaju koronki lub falbanki. Teoretycznie nic trudnego, poza tym że mogło dojść do rozbieżności między wyobrażeniami Kingi, a tym jak mogły zostać przeze mnie odczytane i za pomocą drutów przerobione na dzianinę. Dawno nie miałam tak emocjonującego zadania! Czekając na zamówione lawendowo błękitne włóczki rozrysowywałam projekt i dobierałam   wzory przypominające grządki, płot, koszyki. Starałam się również aby bogactwo wymaganych motywów ująć w jedną spójną całość. Wygląda na to, że się udało, a efekt zadowolił i mnie i Kingę. Mimo gorąca już następnego dnia chciała ubrać sweterek do przedszkola.

Co do kwestii technicznych, ten raglanowy sweterek zrobiłam bezszwowo, od góry. Co prawda zaczynałam od dołu świeżo opanowanym koronkowym motywem, ale w połączeniu z całością nie wyszło tak dobrze jak oczekiwałam, toteż sprułam i zaczęłam od nowa, od góry. Wykorzystałam trzy kolory włóczki Cotton Gold Alize – 40, 166 i 616. Brzegi mankietów, kołnierzyka zrobiłam z cieniowanej włóczki w pasującym kolorze.  Lawendy wyhaftowałam jak umiałam😊


 










niedziela, 8 sierpnia 2021

Ile?

W życiu nie wszystko jest policzalne, niemniej jednak każdego dnia niejednokrotnie pada pytanie „ile?”. Ile jeszcze, ile już, ile razy, ile trzeba i ileż można.

Robiąc na drutach wciąż liczę oczka, rzędy, powtórzenia. Krążę też wokół pytań nieco większej wagi, ile włóczki, ile pomysłów, ile czasu.

Ile włóczki? To pytanie może po prostu dotyczyć ilości włóczki potrzebnej do wykonania konkretnej dzianiny. Można go też odnieść do zakupów zamierzonych albo i spontanicznych, wreszcie do własnego stanu posiadania. Więc ile mam tej włóczki? Całkiem sporo i  ciągle jednak przybywa coś nowego. Bywa, że gdy otwieram paczkę to oprócz radości z tego, co kupiłam pojawia się nutka żalu, za tym co jeszcze wpadło mi w oko, ale się powstrzymałam. Powściągliwość ma jednak swoje zalety, dzięki temu dzisiejszy wpis nie ma tytułu „Idę z torbami”.

Ile pomysłów? Wciąż bardzo wiele. było, mogłabym Gdyby tak nie dać sobie spokój z dzierganiem, z blogowaniem i pożegnać się wpisem „kropka nad i” pokazując torebkę we wzór kropeczkowy zapinaną na biały guzik wyglądający jak duża kropka. Pomysły jednak nadal mi dopisują, mam gromadkę własnych i stale pojawiają się nowe. Czasem trudno za nimi nadążyć. Tymczasem padło słowo „czas”, więc mogę przejść do trzeciego pytania:

Ile czasu? To pytanie może dotyczyć dziergania konkretnej rzeczy – i tu odpowiedź jest dość prosta, tyle ile trzeba, raczej dużo, bo jest to praca ręczna, może pójść szybciej albo wolniej, nie zawsze da się przewidzieć, w każdym razie dzianina będzie gotowa w swoim czasie.

A ile ja mam czasu? Nie mam czasu. Po raz pierwszy w życiu mogę powiedzieć to ze spokojem. Nie mam czasu, bo czas nie jest mój, tylko swój. Ta myśl przyszła do mnie w ostatnim tygodniu, gdy byłam szalenie zajęta, innymi słowy nie miałam czasu, zwłaszcza na dzierganie dłuższe niż jedna chwila, parę rządków. Ta piękna myśl o czasie przyszła do mnie z książki „Alicja w krainie czarów” Lewisa Carrolla. W dzieciństwie byłam z tatą w teatrze na przestawieniu „Alicja w krainie czarów”. Do dziś pamiętam, jak byłam zdziwiona, przejęta i trochę się bałam. Później sama przeczytałam książkę i na kilka dekad rozstałam się z Alicją. Od kilku dobrych lat zamierzałam zanurzyć się w tej lekturze, wiedząc że to nie tylko bajka, literatura dla dzieci, ale i dla dorosłych. Dziwne przygody Alicji miały być odzwierciedleniem stanów umysłu w czasie snu, meandrów wolno puszczonych myśli. Tak dotąd myślałam. Tymczasem  odkryłam, że nie jest opis jakichś marzeń sennych, czarów ale coś bardziej konkretnego. Na razie mogłam pozwolić sobie tylko na mały fragment, a on tak mną poruszył, że już nie mogę doczekać się dalszych przygód z Alicją, ciekawa jestem czy będą dla mnie równie odkrywcze jak kwestia czasu.

Czas nie może być czyjś, bo jest swój. Nie lubi zabijania, złego traktowania. Jeśli zaś jest się z nim w dobrych relacjach może zrobić dla nas wszystko. Stale doświadczam przyśpieszania czasu, jego szaleńczego pędu, który wciąż mnie dziwi i często o tym mówię. Owszem szanuję czas, nawet bardzo, ale to chyba za mało. Gdy tak powtarzam „jak ten czas leci” to może  jestem dla niego jak ta zołza co ma za złe? A może on nie lubi narzekania? Nie wiem. Na razie zadawalam się myślą, że mogę lekko powiedzieć „nie mam czasu”, bez zadyszki, bez poczucia przegranej.

Będę już kończyć ten tekst o „ile”, przyszło mi właśnie do głowy, że często ważniejsze od  „ile” jest „jak”. Ach, przypomniałam sobie jeszcze coś. O kotach. Podobno Alferd Einstein powiedział, że kot składa się z materii, antymaterii i fanaberii. Toż to opis kota z Cheshire pojawiającego się i znikającego od ogona aż po uśmiech!

A oto dzianiny, torebka i etui na telefon

Torebka jest niewielka, ale na tyle duża, że zmieści się w niej książka.  Zrobiłam ją z jednego motka eco-cotton XL YarnArt,  ryżem i wzorem kropeczkowym, do którego bardzo spasował mi biały guzik do zapięcia klapki.













Skarpety na telefon dla Sylwii zrobiłam z różnych włóczek, różnymi wzorami, bezszwowo.

Matową różową włóczkę połączyłam z ciekawym wzorem warkoczowym. 



W czerwonej wykorzystałam ścieg będący kombinacją oczek prawych i lewych, tworzących gwiazdki, kwiaty, schody, zależy jak się patrzy.







Różowe etui z połyskliwej włóczki jest dwustronne. Może być z motylkami z oczek prawych na tle oczek lewych lub odwrotnie. Te motyle są bardzo niepozorne, na tak małej powierzchni trudno o jakieś wyraziste kształty, o duże skrzydła, albo dwa motyle na jednej stronie. Jest więc po jednym motylku z każdej strony, trochę większy niżej, drugi mniejszy wyżej. Nie są zbyt nachalne,  może nawet w ogóle ich nie widać, ja jednak jestem z nich dumna, bowiem sama rozrysowałam schemat. Przy tej okazji po raz pierwszy wykorzystałam specjalny notes, taki dziewiarski gadżet, który bardzo ułatwia pracę.






I jeszcze jedno maleństwo w paseczki.