Wiedziałam, że dzierganie skarpet może wciągnąć na całego. Widziałam wspaniałe prace dziewiarek, które wpadły w to po uszy. Podziwiałam i ciągle podziwiam. Co jakiś czas dodawałam do kolekcji wzorów projekt, który przykuł moją uwagę. Nawet nie na listę rzeczy do zrobienia, tylko w trybie bardzo słabo przypuszczającym, że kto wie, że może kiedyś, a jeśli nawet nie, to i tak przyjemnie było popatrzeć.
W temacie skarpetkowym mam niewielką praktykę. Przekonałam się, że sama potrafię robić przyzwoite skarpety i to mi wystarczało. Nie słabła moja sympatia do tych małych parzystych form, zwłaszcza w wykonaniu kogoś innego. Sama jednak nie rozwijałam tego wątku, po pierwsze nie potrzebowałam kolejnej pary, a po drugie na przeszkodzie stawał często mój zbyt luźny styl dziergania. Gdy czasem próbowałam wcielać w życie któryś z tych zapisanych projektów, najczęściej ażurowych, to okazywało się, że nabrana ilość oczek dawałaby skarpetkę, w której zmieściłyby się ze dwie nogi, a oversizowe skarpety to jednak zbyt duża awangarda. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że zmiana drutów na mniejsze o kilka nawet rozmiarów rozwiązuje ten problem, jeszcze tego nie sprawdzałam.
Jesienią trochę nieoczekiwanie wstąpiłam do skarpetkowego świata, skarpetkowych cudów, specjalnych włóczek, wzorów, kolorów i technik. Już latem wiedziałam, że mam do zrobienia dwie pary skarpet - jedną na prezent, a drugą dla siebie. Zaproszenie do grupy „Dzień Dziergania Skarpet” ochoczo przyjęłam, uznałam, że zmobilizuje mnie to do zrobienia prostych skarpetek, zanim ziąb zacznie kąsać moje stopy. I udało mi się skończyć ciepłe skarpety – dokładnie 30 listopada. Sądziłam, że właściwie na tym na razie koniec, stopy zabezpieczone, zadanie wykonane, zostaje tylko podziwiać cudze prace, od prostych form po misterne ażury. Pomyliłam się w tych przewidywaniach. Do obserwacji i zachwytów doszło pragnienie, by w temacie skarpetek spróbować czegoś nowego. I tak oto w ciągu ostatnich tygodni zrobiłam trzy nieplanowane pary skarpet. Nie wpadłam jeszcze po uszy, zatrzymałam się na piętach. Bo to pięty właśnie są w dzierganiu skarpet kluczowe.
W pierwszej parze zastosowałam piętę wzmocnioną, w drugiej wypróbowałam nowe dla mnie piętowe rozwiązanie fleegle hell, w trzeciej ten sam patent na piętę, ale robiony od palców. Skarpety dla syna powstały z cienkiej wełny Opal pullover and sockenwoole nightlife, znanym mi sposobem, prostym dżersejem, ale ze wzmocnioną pięta. Cienka wełenka, cienkie druciki, skarpeta męska, trochę to zajęło czasu. Dla odmiany postanowiłam spróbować czegoś grubszego, czego nie znałam wcześniej, a co kusiło mięsistością i niebanalnymi kolorami w jasnych tonacjach, w subtelne ciapki - włóczka skarpetkowa Novita 7 Brothers Napapiiri (Krąg Polarny) w kolorze Foka. Skarpety z Foki zaczęłam od góry, do włóczki dobrałam wzór gwiazdkowy, raczej jego wariację, dżersej z akcentem gwiazdkowym. Gwoździem programu miała być pięta o nieznanej mi dotąd konstrukcji fleegle heel. Dwa dni i skarpety gotowe.
Gdzieś przeczytałam, że
pięta tą techniką może być dziergana zarówno od palców jak i od góry, jak
to możliwe? Moja wyobraźnia potrzebowała materialnego potwierdzenia,
wyciągnęłam więc niepełny, lekko splątany, pstrokaty motek i zaczęłam kolejną
parę od palców. Z powodu niepewności na ile wystarczy wełny robiłam
równocześnie dwie skarpety. Pięta rzeczywiście wyszła dobrze, a
największą rozrywką było obserwowanie powstających wzorów.
Zaspokoiłam ciekawość , ale to jeszcze nie koniec
mojej skarpetkowej przygody, na pewno chciałabym jeszcze zrobić dwie pary. Do
pierwszej mam już projekt, ale nie znalazłam odpowiednich kolorów, do drugiej
mam włóczkę i pomysł, ale nie wiem jeszcze jak to się robi. Poza tym mam sporo
włóczek z których mogę zacząć dziergać od ręki, z głowy.