Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tuniki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tuniki. Pokaż wszystkie posty

środa, 7 kwietnia 2021

Moje dziewiarskie abecadło E i F jak esy floresy

Zmieniają się dzianiny, wzory i kolory, a ja niezmiennie czerpię wiele dobrego z tego robienia na drutach. Wciąż znajduję w tym radość, ukojenie i cały wachlarz różnych stanów, od ekscytacji i pobudzenia po cudownie monotonny, znajomy spokój przerabiania takich samych oczek. Potem okazują się one niekoniecznie identyczne, lecz już nie drażnią mnie te nierówności, raczej przypominają, że nie jestem żadnym automatem ani  robotem

Znowu nabieram włóczkę na druty i włóczka znowu daje się nabrać. Bawię się. I tak powstają kolejne dzianiny, jakoś tak oczywiście, naturalnie, bezdyskusyjnie. Jest radość kreacji i jest konkret, praktyczny przedmiot do ubrania. W mottozmotkowe życie wplatam ostatnio dziewiarskie abecadło. Już pora na E, jeśli ktokolwiek zastanawiał się, co też będzie w kolejnym odcinku to prawdopodobnie stawiał na „emocje”. Jeśli się mylę, to tylko dlatego, że mnie samej pierwsze na myśl przychodzą emocje, całe moje dzierganie jest ich pełne i to na każdym etapie. Najczęściej są to dobre emocje. Często nich piszę.

Dziś w abecadle dwie litery razem wzięte, to nie wynika z chęci przyspieszenia, nikt mnie nie pogania przecież, te dwie litery wiążą się z charakterem dzianiny. Być może będę jeszcze wracać osobno do E i F, jeszcze nie wiem. Z nowymi pomysłami i dzianinami pojawić się mogą dopasowane do nich skojarzenia, o których na razie nic mi nie wiadomo😉

Esy floresy to życzenie mojej wnuczki. Kiedy jesienią przymierzała szary sweterek, powiedziała mi, że chciałaby żebym zrobiła jej na drutach esy floresy.  Wtedy postanowiłam przyłożyć się do żakardu. Przygotowując inne projekty, przeglądając Internet, książki i gazety próbowałam wyłowić żakardowe esy floresy, ale nic odpowiedniego nie znalazłam. Jakoś w tym samym czasie pojawiła się u mnie faza fascynacji fraktalami. Przekonałam się, jak dobrze działa na mnie wpatrywanie się w te formy, dla odprężenia szukałam tego typu obrazów, w liściach paproci i innych roślinach, w witrażach, spiralnych schodach, w płatkach śniegu. Dotarło do mnie dlaczego tak lubię zatrzymać wzrok na sukulentach. Wyjęłam też naszyjnik z amonitem, lecz ciągle było mi mało, chciałam zrobić fraktalopodobny wzór na drutach. Nie wiem, może nawet prosty jersey można zaliczyć do tej kategorii, albo sweter kołowiec? Nie chciałam jednak teoretycznego dopasowania nazwy do formy, sprawdzania czy aby spełnia kryteria, chodziło mi o to, żeby z drutami i włóczką poczuć tę strukturę. Wzór znalazłam dość szybko, miałam go już od dawna zapisanego, zamierzałam go użyć do jakiegoś projektu. Pierwsza reakcja radość, to jest to! Drugie spojrzenie, oj, to nie jest takie proste. Trzecie spojrzenie, nie dam rady. Tymczasem parę innych rzeczy działo się na drutach, fraktale mogły, a nawet musiały poczekać.

Parę tygodni później, gdy były u mnie dzieci, wpadłam na pomysł, który mnie samą trochę zdziwił. Wyjęłam jedno pudło z włóczkami, podałam wnuczkom i patrzyłam jak się bawią. Wnuczka z niesamowitym wyczuciem dopasowywała wełenki do przyszłych czapek i sweterków, analizowała grubość, miękkość i kolory włóczek. Wnuczek w pełnym skupieniu oddzielał małymi paluszkami banderolki i wydobywał wnętrze motków. Postanowiłam interweniować, dzieci nawet nie protestowały, tylko wnuczka wzięła jeden cieniowany, różowy kłębek i powiedziała, babciu pamiętaj, to będzie na esy floresy. Te esy floresy zabrzmiały w jej ustach tak oczywiście, naturalnie i bezdyskusyjnie, że wiedziałam że już nadszedł czas, by się tego wzoru nauczyć. Zakupiłam wzór Fox Paws autorstwa Xandy Peters. Wysłałam przelew i przez chwilę wydawało mi się, że właściwie to już się zaczęło dzierganie, wystarczy położyć druty, włóczkę, opis wzoru i zacznie przybywać dzianiny, sam powstanie samopowtarzający się wzór, .ale ten stan trwał krótko. Trzeba było przyłożyć się do opanowania nowego ściegu. Nie było zbyt łatwo, zwłaszcza na samym początku, gdy na nieznanym mi wzorze musiałam dokonać zmian. Opis prostej formy szala robionego dwustronnie dopasowałam do jednostronnego dziergania w okrążeniach. Efekt zadowolił zarówno mnie jak i wnuczkę, choć nie użyłam wskazanego przez nią motka. Planowałam jeszcze zdjęcia na płasko, jakieś zbliżenia, a potem przy dobrej pogodzie sesję w parku, lecz gdy tylko Kinga ubrała na siebie tuniczkę stwierdziła, że wraca w niej do domu. Długo czekała na te swoje esy floresy, nie chciałam więc tego przeciągać jeszcze bardziej. Zrobiliśmy błyskawicznie parę zdjęć esów floresów na balkonie. Cóż, błyskawice to też fraktale. 














sobota, 24 sierpnia 2019

Toptunika – wilk syty i owca cała

Wakacyjny luz. Cóż to takiego? Inny rytm, więcej słońca, więcej czasu, więcej świata. Dogrzanie, dospanie i wiele nowych, ciekawych doznań. Jednym słowem przyjemności.

Tego lata odkryłam jeszcze inne dobrodziejstwo wakacyjnej pory. To dobry czas na myślenie. Może i brzmi to trochę przekornie, bo gdzie Rzym, a gdzie Krym, i co wspólnego może mieć letnia laba z pracą szarych komórek. Myślę, że całkiem sporo. Należy tylko odróżnić wpakowywanie do głowy informacji, dopychanie i zapamiętywanie, często bez przekonania i pod presją od rzeczy zupełnie innej. Od takiego przyswojenia i oswojenia danych, żeby swobodnie z nich korzystać, przymierzać do siebie i do świata, bawić się nimi, tworzyć.  Tym właśnie jest myślenie. Przydatne w życiu codziennym, nie tylko w intelektualnych zmaganiach. To luksus, o który warto się zabiegać. Przyjemność ta, choć bywa wymagająca, nie daje się z niczym innym porównać. W wierszu "Głos w sprawie pornografii" Wisława Szymborska określiła myślenie jako największa rozpustę. 
Wyjście z rutyny uwalnia umysł. Letnie wyjazdy, nawet bardzo krótkie dają wiele okazji, by odświeżyć głowę, by spojrzeć na siebie z innej strony, otworzyć się na nowe pomysły. Chciałoby się przemyśleć te pomysły, ale zwyczajne życie też bywa absorbujące. Niestety całe lato nie jest kanikułą, ach ten czas! 
Jak kania dżdżu, jak dziewiarka wełny i weny, tak ja pragnę więcej wolnego czasu. Ale mam go tyle ile mam i staram się go szanować. Ciągle uczę się jak łączyć obowiązkowość z niezależnością, czyli nasycać wilka i ocalać owcę. Przykładem na to jest moja ostatnia dzianina. 
Biorąc udział w internetowym wyzwaniu Kamili Wojciechowskiej Wykończ zapasy, odczaruj angielski realizuję kolejne zadania. Na wakacyjne miesiące przypadł projekt letniego topu. Jakoś nie czułam potrzeby dziergania kolejnej letniej bluzki, bo wystarczają mi te, które już mam. Wymyśliłam więc, że zrobię dziecięcą sukieneczkę z bawełny, wydłużając jedynie dół. Zrobiłam całkiem spory kawałek i dopiero wtedy powiedziałam sobie szczerze, że wcale mi się to nie podoba. Z ulgą sprułam i zaczęłam od nowa. Zainteresowanych odsyłam dwa posty wcześniej, gdzie opisałam „Historię żółtej sukienki”. A letni top? Mówi się trudno. Wprawdzie intrygowała mnie konstrukcja projektu, nie zamierzałam jednak go dziergać, bo już nie robię rzeczy, których nie potrzebuję, albo do których nie mam przekonania. Aż tu nagle i niespodziewanie z pewnego pudełka wyskoczyły gigantyczne motki zgaszonego szarawego fioletu, z dawno sprutego nienoszonego komina. Z wzoru na letni top zrobię ciepłą, zimową tunikę. To lubię w dzierganiu!  Tylko jak rozwiązać odwieczny problem – za mało wełny? Za pomocą pasków. Do kosza wrzucam więc różne resztki i patrzę jak wyglądają razem. Najlepiej wypadły nadzwyczajnie miękkie szare bure i brązowe moteczki czystej alpaki, które ostatnio przywiozła mi Julia. Wyjęłam grube druty i raz dwa powstała moja ciepła toptunika. Wprawdzie nie jest ona topem na lato, ale uznaję zadanie za zrealizowane, zwłaszcza że jednym z jego celów jest uwalnianie zapasów. Oto moja toptunika, na zdjęciach widzę że dół jest za szeroki, jeśli znajdę czas mogę to spruć i zwęzić, ale kto mi zabroni dogrzewać się kamizelce ze sterczącymi bokami, a każdy z nich w innym kolorze?