Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chusty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chusty. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 marca 2025

Chusta z Madobo

Powstawanie dzianiny obejmuje znacznie więcej niż to, co się dzieje między nabraniem włóczki na druty a zamknięciem ostatniego oczka. Również to, co miało miejsce wcześniej i co wydarzy się potem także jest ważnym elementem tworzenia. Wejście w nowy projekt uruchamia szereg  procesów myślowych i decyzyjnych, a choć celem jest wykonanie jakiejś jednej, konkretnej rzeczy to najpierw trzeba dokonać wyboru spośród wielu różnych możliwości, zrobić przegląd pomysłów, poszukać włóczki, zdecydować się na kolory, wzory, formę. Gdy już dzianina zostanie skończona i to ostatnie oczko zamknięte to wcale jeszcze nie koniec, czeka nas przecież wykończenie, chowanie nitek, pranie, blokowanie oraz fotografowanie. To ostatnie nie jest elementem koniecznym, dzianina poradzi sobie bez tego, ale przecież warto mieć pamiątkę swojej pracy, zarówno dla siebie jak i po to, by móc ją pokazać innym. W takim ujęciu chusta dla Edyty powstawała ponad rok, w swoim tempie, bez pośpiechu, bez chwili zniecierpliwienia,  miałyśmy na to czas. Co ciekawe zdjęcia tej chusty również były rozłożone w czasie. Pierwsze podejście było po wyschnięciu zblokowanej dzianiny, na płasko, ze zbliżeniami. Jakoś w styczniu, planując plenerowe zdjęcia innych dzianin zabrałam też tę chustę, zawiesiłam ją na barierce świątecznych dekoracji świetlnych na krakowskim Rynku. Nie prezentowałam jej na sobie, gdyż czekałam na dogodną sytuację do sesji zdjęciowej na właścicielce.  I jakoś tak bez planowania okoliczności ułożyły się same. Parę dni temu, gdy akurat Edyta miała na sobie tę dzianinę zrobiłam kilka zdjęć na Małym Rynku w Krakowie.

Mając już zdjęcia mogę pokazać chustę na blogu. Po przejrzeniu zdjęć zaczynam pisać tekst, ale muszę wstać od komputera, bo jest trochę chłodno, narzucam coś na ramiona i ubieram wełniane skarpety. W mieszkaniu jest chłodnawo, za oknem pada, wyraźnie czuć zmianę pogody, jeszcze a wczoraj i przez kilka wcześniejszych dni było ciepło, bardzo wiosenne. Czuję, że to dobry moment dla chusty, która towarzyszyła mi przez zmieniające się pogody i pory roku.

Pamiętam bardzo dobrze pierwszą rozmowę z Edytą na temat chusty, natychmiastową moją decyzję, że oczywiście dla niej chętnie zrobię, ale nie pamiętam kiedy to dokładnie było, zresztą czy to ma jakieś znaczenie? Znam za to dokładnie datę wyboru i zakupu włóczki, bowiem kupiłam ją na targach włóczkowych w kwietniu ubiegłego roku. Poszukiwałam włóczki wielobarwnej, która byłaby zgodna z paletą barw Edyty, dobraną w ramach analizy kolorystycznej. Przyznam, że było to dla mnie przyjemne i ciekawe doświadczenie, oczywiście pamiętałam, a nawet czułam kolory, których szukałam, jednak posiłkowałam się wzornikiem ze zdjęcia. Najbardziej harmonijnie zagrała ręcznie farbowana wełna merynosowa Madobo Yarn w kolorze „brązy, fuksja”,  Wtedy też kupiłam włóczkę na szal dla Kasi, który pokazywałam w tym poście. Szal zrobiłam wcześniej, wiedziałam więc jakiego efektu mogę się spodziewać, jak ułożą się kolory. Zwykle patrzyłam dzianiny pod kątem dzianinowym, zwracałam uwagę na materię, na detale,  jakość zdjęć, kompozycję, tło.

Oczywiście na pierwszy plan wysuwały się zawsze kolory, ale tym razem pojawił się jeszcze jeden kąt patrzenia na nie, mianowicie dopasowanie koloru do typu urody. Przyznam, że ta subtelna, zgaszona chusta pięknie podkreśla urodę Edyty, koloryt cery, włosów i widać to na zdjęciach. Jest jeszcze jedna,  szalenie ważna  sprawa dotycząca kolorów, mianowicie wierność zdjęcia z oryginałem. Po zrobieniu zdjęcia dzianiny już w podglądzie widać na ile odbiega on od prawdy, można podejść bliżej albo dalej źródła światła. Osobnym tematem jest wybór kolorów przy zakupach internetowych i możliwe późniejsze zaskoczenia, na szczęście od dawna nie miałam tego typu niespodzianek. Wracając do chusty - na tych zdjęciach robionych w różnych warunkach widać pewne różnice, ale generalnie kolorystyka jest dobrze oddana. 

Chustę tę zrobiłam według wzoru „Migla” Inese Sang. Projekt ten tak bardzo mi się spodobał, że gdy go zobaczyłam od razu wydrukowałam wzór, co raczej mi się nie zdarza. Wiedziałam, że kiedyś zrobię taką chustę, nie wiedziałam z czego, dla kogo, a kartki z wydrukiem czekały cierpliwie przez kilka lat. Gdy z Edytą przeglądałyśmy wzory, nie narzucałam się z tą Miglą, zresztą od tamtego czasu mój entuzjazm ostygł nieco. Ale z wielu możliwych opcji wybór Edyty padł właśnie na tę chustę, więc widocznie tak miało być. Edytka zadowolona jest z chusty, pasuje jej wszystko, kolory, wzory, miękkość, lekkość, ciepło, ażur a nawet małe chwościki, pierwszy raz takie robiłam😊

I tak oto chusta z etapu powstawania przeszła w fazę używania, czyli prawdziwego życia dzianiny. 




















czwartek, 26 września 2024

Uzupełnienie

Ucząc się obsługi nowego programu do przechowywania i obróbki zdjęć przeglądam moje zasoby, doceniam nowoczesne możliwości i wszystkie zatrzymane dzięki nim chwile. Z   tej ogromnej obfitości zdjęć wyłaniają się różne obszary życia, wracają wspomnienia, obrazy ożywają, pulsują kolorami, nastrojami, zmieniają się miejsca, pory roku, dzieci rosną, serce rośnie.

Jako, że ta strona poświęcona jest mojej dziewiarskiej pasji to na tym wątku zatrzymam się na chwilę. Choć to chyba nie jest odpowiednie słowo, bo wątek można pociągnąć, prześledzić, rozwinąć, lecz ja w to nie wchodzę, nie tym razem. Podczas przeglądania zdjęć z posplatanej dziewiarskiej materii wyławiam rzeczy niekonkretne, lecz prawdziwe, jak refleksy światła na wodzie. Nie mam dystansu do zdjęć związanych z dzianinami i to nie chodzi mi o te sesje na bloga tylko nawet bardziej o zdjęcia robocze w trakcie pracy, jakieś motki, próbki, niby to były zdjęcia na chwilę, a potem do wyrzucenia, a ja patrzę na nie z wielkim zaciekawieniem i wyrzucić nie pozwalam, sobie oczywiście😉

W poprzednim poście pisałam o „użytkowaniu”, o tym jakie to miłe uczucie, gdy widzę zrobione przeze mnie dzianiny w akcji. Cieszą mnie zarówno te rzeczy, które zrobiłam dla siebie i często je noszę, jak i te które poszły w świat. Wspomniany wyżej brak dystansu przejawia się także w tym, że moje prace nie są mi obojętne. Traktuję je tak,  jakby to były dzieci, które choć opuściły już dom, to nadal mają w nim swoje miejsce i swoją przestrzeń. I nie faworyzuję któregoś z nich, ani żadnego nie nie umniejszam, są jakie są. A że architektura Internetu nie ma typowych materialnych ograniczeń to nawet niewielka dzianina może mieć osobny pokój. I choćby potem ślad po niej zaginął, choćbym sama ją spruła i zamieniła w coś innego to na blogu pozostanie ten jej pokój jako post na blogu.

Zatem dziś urządzam pokój dla dwóch dzianinowych dodatków zrobionych tego lata dla Ani.

Powstały one z nadmiaru włóczki zakupionej na większą rzecz i choć nie były wcześniej planowane, okazały się świetnym uzupełnieniem kompletu. Pierwsze zrobiłam ponczo a z pozostałej włóczki wyszła jeszcze niewielka chusta i czapka. Ponczo działo się z rozmachem (pisałam o nim w tym poście) a że miałam sporo  włóczki to obyło się bez obaw, czy aby na pewno wystarczy. W przypadku dodatków musiałam liczyć się z ograniczoną ilością przędzy, za to wybrałam proste i sprawdzone wzory.

 Apaszka miała być całkiem gładka, lecz w trakcie pracy zdecydowałam się urozmaicić jersejową powierzchnię rzędami oczek lewych, efekt jest ciekawszy, ale wciąż bardzo prosty i przy zestawieniu z warkoczowymi wzorami poncza nie wprowadza zamieszania. Z tego samego powodu również na czapkę wybrałam prosty wzór, w oparciu o świetny patent Joli Mazurek na czapkę beanie robioną w poprzek. Zmodyfikowałam jednak o brzegową plisę szydełkową, którą pozwala lepiej trzymać formę i daje dwie opcje noszenia, dłuższą z opadającym tyłem, albo wywiniętą, krótszą,  za to lepiej ocieplającą.

Zastanawiałam się, czy krakowskie zdjęcia czapki po prostu dołączyć do wpisu z bałtycką sesją poncza, ale uznałam, że lepiej będzie zamieścić te rzeczy osobno, raz że zgodnie z kolejnością powstawania, a dwa bardziej spójnie stylistycznie. Ani czapka ani chusta nie załapały się na sesję zdjęciową nad morzem, bo robiłam je dopiero po powrocie. Miałam wrażenie, że powstawały błyskawicznie, zwłaszcza, że poprzednio na drutach miałam zamaszyste ponczo na paru długich żyłkach. Nie tylko ekspresowo się robiły, ale i momentalnie suszyły. Gdy w upalny wakacyjny dzień dopinałam kolejny róg świeżo upranej chusty do słupka, ten pierwszy był już prawie suchy.

 I tak oto pod koniec września, w środku zupełnie innych działań znajdując chwilę na uzupełnienie bloga przywołuję całkiem sporo wakacyjnych wspomnień, nie tylko dzianinowych.
















sobota, 17 grudnia 2022

Od skarpetek na drutach do szydełkowej chusty

Z rozmachem i lekkością śmigam na drutach, mam też pewną swobodę w ubieraniu myśli w słowa, choć nie zawsze jedno jest najlepszym odwzorowaniem drugiego. Na przykład dzisiaj, gdy chcę pokazać moją pracę i napisać o tym, jak powstawała trochę się waham, nie wiem czy dam radę, bowiem do tej dzianiny mam bardzo emocjonalne podejście, wiele pozytywnych skojarzeń i miłych zaskoczeń. Gdy wpadłam na pomysł by do najnowszych zdjęć w zimowej scenerii dodać też wcześniejsze, z jesieni, z lata,  przeżyłam coś głęboko poruszającego. Aby odnaleźć tych kilka fotografii musiałam przebiec wzrokiem przez wiele innych na przestrzeni kilku miesięcy.

Od tygodnia jest u nas biało, śnieg sprawia, że świat wydaje się czarno biały, jak na dawnych ilustracjach, jest pięknie, bajkowo, a w domu przytulnie. Narzucam na ramiona najcieplejszą moją chustę i szukając jej zdjęć przenoszę się w środek lata, karnawał kolorów i światła, które nawet w głębi lasu zdają się bardziej hojne niż grudniowe lampy i światełka. Zapalam jeszcze świece i wracam do teraźniejszości, do pisania.

Przedstawiam Wam bohaterkę dzisiejszego wpisu kolorową chustę granny. Przede wszystkim wyróżnia ją to, że jest zrobiona szydełkiem. Mojej dziewiarskiej naturze zdecydowanie bliższe są druty, ale zawsze mam pod ręką szydełko, które jest jak niezawodny przyjaciel, pomoże chwycić zagubione oczko, zrobić stabilne wykończenie, jakąś plisę czy inny detal, albo nawet całą zabawkę. Szydełkować nauczyłam się w dzieciństwie, ale dopiero niedawno zdecydowałam się na dzianiny szydełkowe. Podziwiając prace innych dziewiarek nabierałam coraz większej ochoty by samej spróbować. Inspiracją i impulsem do zrobienia chusty granny stały się dla mnie słowa Asi, autorki bloga „Druty i motki”, że to „najprostszy wzór wszechświata”. Znalazłam na you tube instrukcję jak zacząć i po trzech minutach już zabrałam się za dzierganie. Niedługo potem nauczyłam się odczytywania schematów szydełkowych podczas testu torebki Lawenda zaprojektowanej przez Renatę Witkowską.

Początek mojej chusty wiąże się mocno z przygodą skarpetkową. Podobają mi się skarpetki z resztek włóczek, ale lubię gdy obydwie skarpety są jednakowe. W moich zapasach, włóczki skarpetkowe zajmują coraz więcej miejsca, nie tylko motki nowe, ale i różne końcówki wełenek, w przeróżnych kolorach, które lubię z sobą łączyć, przymierzać, wyobrażać sobie jak razem zagrają. Pewnego razu zaczęłam dziergać skarpetę łącząc kolory w ciekawy i niebanalny sposób, w miarę przybywania skarpety rosło moje zadowolenie i radość z patrzenia na zestawienia barw, aż tu nagle uświadomiłam sobie, że mimo wcześniejszych oszacowań kluczowego koloru raczej nie wystarczy na drugą skarpetkę. No to koniec, pomyślałam i sprułam to co się tak pięknie zapowiadało, jednak nastroju nie poprawiało mi ani myślenie ani prucie, ani myślenie o pruciu, ani bezmyślne prucie, zresztą już dawno sprułam…  Wtedy przypomniałam sobie o moich planach szydełkowych i skłębione emocje przekierowałam na nową aktywność. Zebrałam razem różne pasujące do siebie kłębki, kłębuszki, resztki, reszteczki i kawalątki i tak zaczęła się moja przygoda z chustą granny, która trwała parę miesięcy. Chusta od samego początku była wdzięcznym projektem, niewymagającym wielkiej uwagi, koncentracji na schematach, ani nie ponaglającym. Odkryłam też, że szydełko łatwiej jest odłożyć i to w dowolnym momencie, wystarczy wbić go w motek czy dzianinę, bez imperatywu „skończyć rząd”😊 Gdy dziergałam coś innego chusta cierpliwie czekała. Czasami robiłam przerwy, bo nie byłam pewna co do następnego koloru, każde połączenie musiałam po prostu poczuć, zresztą tak jak w przypadku tworzenia innych dzianin, tylko tutaj miałam mniejsze ilości i większy wybór.

Dzianina szydełkowa ma bardziej zwartą strukturę, w porównaniu do robionej na drutach jest twardsza, jest też grubsza i cieplejsza. Latem myślałam sobie, że owszem kolory pięknie pasują do błękitnych i fioletowych kwiatów, ale największy pożytek będzie z tej chusty zimą. Okazało się jednak, że ciepło tej dzianiny przydało się w samym środku upałów, kiedy to wiele godzin przyszło mi spędzać w klimatyzowanej sali. Rozłożona w czasie, niespieszna praca nad tą chustą teraz daje mi ciepło i przypomina wiele letnich zachwytów, nocnym niebem, kolorami kwiatów, codziennym życiem. Gdy dziś spojrzałam na zdjęcia z lata uświadomiłam sobie, że całe to bogactwo przyrody niedługo się obudzi, wyjdzie spod białej śnieżnej pierzyny, będzie więcej światła, słońca. Ach, wciąż pamiętam jak zaczynałam tę chustę, wczesną wiosną, chwytałam pierwsze promienie słońca…






















piątek, 8 kwietnia 2022

Mozaikowa chusta, antystresowe dzierganie

Myślę, że każdy kto lubi robić na drutach uzna za oczywistą oczywistość antystresowe działanie tego zajęcia. Dzierganie może być relaksujące, wyciszające umysł i uspokajające ciało. Zanurzanie się w rytm dobrze znanych, powtarzalnych sekwencji, dotyk przyjemnej przędzy niewątpliwie ma łagodzący wpływ na nerwy. Antystresowo działają też stany pobudzenia i ekscytacji związane z nowymi pomysłami, włóczkami, inspiracjami. Zajęcia sprawiające radość i wyostrzające ciekawość w pewien sposób też dodają sił, o czym przekonałam się już wiele razy.

Te dwa nurty, jeden kojący, drugi ożywczy najczęściej splatają się w naprzemiennych falach. Dzierganie tak jak każda pasja realizowana twórczo i z zaangażowaniem mogłoby być lekiem przepisywanym na receptę, o szerokim spektrum działania, nie tylko antystresowym.

Mogłabym długo nawijać o dobrodziejstwach płynących z uprawiania rękodzieła, których wciąż doświadczam. Moja pasja nie przestaje mnie zaskakiwać. Gdy w ostatnim czasie zaczęłam robić mozaikową chustę  okazało się, że jest to rzecz idealnie wpasowująca się w ten trudny czas, w sytuację i w moje potrzeby. Nie miałam głowy do nowych pomysłów ani ochoty na monotonne przekładanie oczek, które w innych okolicznościach byłoby cudowną relaksacją. Potrzebowałam czegoś nowego, ale jednak w znanym obszarze, czegoś nie za trudnego i nie za łatwego. I właśnie takie było dla mnie dzierganie chusty  Ribbons and Bows. Technikę mozaikową opanowałam przy okazji tego komina, więc wiedziałam, że dam radę, ale podczas pracy musiałam podążać za wzorem, bardziej niż zwykle doceniłam chwile skupienia uwagi nad schematami, cieszył mnie widok kartek.  fizyczny znak przypominający o tym, że skupić  uwagę na dzierganiu. Gdy zewsząd docierały do mnie słowa typu  pęka mi serce, rozpadam się na kawałki, nie mogę się pozbierać myślałam o mojej włóczkowej mozaice i o innych mozaikach, ceramicznych, kamiennych, tworzonych z różnych ułamków, poskładanych we wspaniałe obrazy czy piękne posadzki dające grunt pod nogami i pretekst do wysyłania myśli po uchwycenie wzoru. Przypomniałam sobie pogodną, pastelową mozaikę Julii, zrobioną w Grecji, przedstawiającą gołębia, ciekawe że dopiero teraz skojarzyłam ten obraz z symbolem pokoju.

Wzór na chustę kupiłam w ubiegłym roku, a włóczkę dobrych parę miesięcy temu, wiec mogłam ją wydziergać wcześniej, ale najwyraźniej dzianina ta czekała na właściwy czas.

Autorką projektu chusty Ribbons and Bows jest mistrzyni Renata Witkowska. Włóczka to dwa kolory dropsowej alpaki - ametyst i burgund. 

Dodam jeszcze słówko o włóczce, bowiem to jest mój pierwszy sezon alpakowy, jesienią kupiłam trochę motków, część z nich już zamieniłam w dzianiny i już mogę powiedzieć że jest to wełenka bardzo ciepła i przyjemna w dotyku, skarpetki i rękawiczki z alpaką są przemiłe, podobnie chusta, która dobrze trzyma ciepło, a dziś chroniła mnie przed wiatrem😊















  

wtorek, 22 czerwca 2021

Harce z chustą Silvergrass

Życie dziewiarskie jest pełne przygód, ekscytujące bywa samo tworzenie dzianiny z tego co się ma i tak jak się potrafi, ale jeszcze więcej emocji dostarcza sięganie po to, co nieznane, nowe. Przede mną wciąż tyle nieodkrytych dziewiarskich lądów, które jednak są osiągalne. Umiejętność wykonania oczek prawych i lewych to niezawodna łódka, która może wszędzie zaprowadzić. Czasem trzeba przebyć oceany oczek prawych, czasem utknie się na mieliźnie, ale ciągle coś się dzieje.

Kilka tygodni temu, nie zważając na to, że mam na drutach kilka rozpoczętych projektów postanowiłam wziąć udział w teście nowego wzoru na chustę. To był nagły impuls. Może po prostu potrzebowałam odmiany, czegoś innego, nowego, może coś ujmującego było w samym ogłoszeniu projektantki Kasi Dychton, w każdym razie wiedziałam na pewno, że to coś dla mnie. Wcześniej tylko raz brałam udział w teście dziewiarskim, testując dwustronną czapkę Kamili Wojciechowskiej (klik) i bardzo miło wspominam tamto doświadczenie. Wzór czapki napisany był po polsku, wszystkie techniki dobrze znałam, a więc tę niewielką dzianinkę robiło się lekko łatwo i przyjemnie. Tym razem jednak miałam przed sobą większe wyzwanie, przede wszystkim rozmiarowe, a więc i czasowe, trochę językowe i trochę brioszkowe. Wzór patentowy wykorzystałam w jednobarwnym kardiganie (klik), ale nigdy wcześniej nie dziergałam dwukolorowej brioszki! Niewielkie elementy tego ściegu w chuście wyglądały na niezbyt skomplikowane, toteż rozpoczęłam pracę bez wielkiej tremy.

Możliwość testowania była dla mnie jak zaproszenie na wycieczkę, a przesłany plik z wzorem czymś w rodzaju mapy. Wizja tej wyprawy budziła pewną ekscytację, tym większą że trzeba było ową mapę cały czas sprawdzać. Już po pierwszym rzucie oka na opis, okazało się, że z pewnymi skrótami dotychczas się nie zetknęłam, a raczej z niektórymi kombinacjami symboli. Zanim jednak zaczęłam szukać wyjaśnienia sama spróbowałam dziergać i okazało się, że właśnie tak miało być. Znów przekonałam się jak bardzo prosty, logiczny i przejrzysty jest ten dziewiarski angielski.

Podążając za opisem skrupulatnie liczyłam oczka i powtarzające się motywy, chusty przybywało, a ja opanowywałam dwukolorową brioszkę. Najprzyjemniejszy był etap, gdy poczułam że mogę to robić intuicyjnie, i to właśnie wtedy,  gdy poczułam się prawie pewnie, rozpędziłam się z jednym motywem, innymi słowy popełniłam błąd. Przekonałam się wtedy, że prucie brioszki boli. Był to jednak maleńki fragment pracy, całą chustę robiło się przyjemnie i zamaszyście, z każdym rzędem przybywało chusty, zmieniały się odcienie, a co jakiś czas wykwitały nowe gałązki.

Harce to nie tylko beztroskie zabawy, ale też osiąganie nowych umiejętności. Nie wiem czy teraz byłabym w stanie pójść w góry jak dawniej z pełnym plecakiem, w pionierkach i naturalnie grubych skarpetach. Dziś zajmują mnie inne sprawy, więc inne sprawności zdobywam. Znajduję też czas by w mojej pasji uczyć się nowych rzeczy, tak jak w przypadku chusty Silvergras.

Mimo moich obaw nie pojawiły się żadne problemy w trakcie dziergania tej chusty, zrobiłam ją w terminie, do którego się zobowiązałam. Punkty krytyczne miały miejsce przed i po. Pierwsze pytanie przed tym projektem dotyczyło wyboru włóczki. Nie było ono łatwe, bowiem przy zmienianiu koloru w każdym rzędzie trudno przewidzieć efekt. Zmysł praktyczny kazał mi wykorzystać coś z posiadanych zapasów, akurat miałam kilka motków drops baby merino w kolorze koralowym, dobrałam do tego spokrewnioną włóczkę drops deligh. Bardzo chciałam, by drugi kolor był wersji cieniowanej. Obydwie nitki były tej samej grubości, a kolory choć tak różne dobrze razem zagrały.

Drugim krytycznym momentem okazało się fotografowanie chusty, tak by pokazać ją w terminie najbliższym publikacji wzoru. Tymczasem nastały upały, w mieście z każdą godziną coraz bardziej nagrzewały się betonowe patelnie, pustoszały place i ulice, na niebie błękit się rozpinał, bo też było mu gorąco. W takiej skwarnej pogodzie dzianina schnie cudnie, trudniej jednak owijać się w nią do zdjęć. Ale może gdzieś dalej od miasta a bliżej wieczora? I udało się! Oto zdjęcia chusty Silvergrass.

 





























 

sobota, 24 kwietnia 2021

Epizod entrelakowy

Moja tegoroczna wiosna dziwna, chłodna, opóźniona. Najpierw uziemienie kwarantanną, potem zwykłym zimnem. Słowo kwarantanna brzmi jak fontanna, jest melodyjne, zamaszyste, ma w sobie coś karnawałowego, falbaniastego, tanecznego. Jakże niedopasowane  te skojarzenia do kwarantannowych reguł! Na szczęście w kwestii skojarzeń nie obowiązuje żaden reżim. Wyobraźnia nie zna granic, fantazja pozwala wyjść poza ograniczenia i schematy. I wspaniale, tylko że jakoś przyziemne kwestie wyraźnie wpływają na polot i samopoczucie. Przypomina o tym pogoda, nadal chłodna i jakaś taka przykra w odbiorze. Trzeba pamiętać, by dobrze się ubrać i jeśli tylko to możliwe rozsądnie reagować bodźce płynące ze świata. Nie zawsze jednak samemu można sobie nastrój nastroić jak instrument, życie to też zestrajanie się z innymi ludźmi, z przyrodą.

Całkiem niedawno, tej wiosny ogarnął mnie smętny stan. Nie zalewałam się łzami, ale ubolewałam nad brakiem choćby kawałeczka przestrzeni zalanej słońcem. Nie były to jakieś dramatyczne, wielkie lamenty, bo wystarczyło, że zza chmur wyłonił się promyk słońca, nastrój natychmiast mi się poprawiał. Gdy czasem udawało mi się wyjść na spacer, zauważałam, że jednak przyroda zaczęła robić swoje, nadal jednak było zimno, smutnawo. A czym przegonić wszystkie smutki? Wiadomo, jakimś nowym projektem na drutach. Przy tej pogodzie najlepiej byłoby wejść pod koc. Toteż zaczęłam dziergać duży, ciepły, kolorowy patchwork, tym razem postanowiłam robić go od razu w całości. Duża rzecz, zdecydowanie za duża na robótkę podręczną. Potrzebowałam mieć na drutach coś niewielkiego, mobilnego. Doświadczenie nauczyło mnie, że w tej roli najlepiej sprawdzały się chusty. Kupiłam kiedyś taki motek ręcznie farbowanej wełny Luna, w porównaniu do zdjęcia w sklepie internetowym, rzeczywiste kolory różniły się nie o kilka, lecz o kilkanaście tonów. Wybrałam blade, pastelowe pasma zieleni i błękitów, otrzymałam bure ciemności. Co prawda mogłam go zwrócić, ale szkoda było mi czasu i pieniędzy na przesyłkę. Potem, ilekroć przy zaglądaniu do moich włóczkowych zasobów wzrok mój padał na ten motek, tylekroć w głowie wyświetlało mi się zdanie „to nie tak miało wyglądać”. Tym razem znana mi reakcja pasowała nie tylko do tego motka Luny, ale także do okoliczności przyrody. Postanowiłam więc właśnie z tej wełny zrobić chustę, zdecydowałam się na entrelak  z wzorem ażurowym. Uznałam, że może on dodać lekkości ciemnym barwom. Skorzystałam z wzoru na chustę w technice koszykowej z czasopisma „Wzory na druty 2/2020”  Proponowana tam chusta miała obrobiony brzeg, ja zrezygnowałam z tego wykończenia, zawsze bardziej podobały mi się surowe brzegi entrelakowch kwadratów.

Wyobrażałam sobie, że ta chusta pojawi się w abecadle jakoś zimą lub kolejnej wiosny, w każdym razie dużo później, na przykład przy R jak romby, albo S jak smętne kolory lub samochodowe dzierganie. Tymczasem chusta powstała szybciej niż się spodziewałam, może dlatego, że wzór wciągający, a może z powodu myślenia magicznego. Pewnego burego kwietniowego dnia, podczas śnieżycy, naszła mnie nagła myśl, absolutnie nielogiczna, że jak skończę chustę z tego motka to pogoda się odmieni i wiosna zajaśnieje. Zastanawiałam się jak to jest z tym myśleniem magicznym, czy jeśli jest się go świadomym, to czy nadal jest ono magicznym myśleniem? Przypomniał mi się też słynny paradoks kłamcy - czy jeśli kłamca mówi, że kłamie to jest kłamcą? Nie skupiałam się jednak na rozstrzyganiu filozoficznych dylematów, tylko na skończeniu chusty. Po prostu szłam przez kolejne kwadraty entrelaka, stopy wprawdzie nie krwawiły, jedynie palce moich dłoni zabarwiały się na ciemno. Po każdym odłożeniu robótki, nawet po kilku minutach, pracy musiałam umyć ręce. To dało mi nadzieję, że po praniu, wełna rozjaśnieje, więc jeszcze szybciej chciałam skończyć chustę, nie mogłam się doczekać końcowego efektu, a jeszcze bardziej poprawy pogody😉.  Zważywszy na wszystkie inne okoliczności chusta powstała ekspresowo. I  tak oto wpadł mi do abecadła entrelakowy epizod. Kolory chusty po praniu wyraźnie się rozjaśniły, a pogoda … ciut, ciut.














poniedziałek, 8 marca 2021

Moje dziewiarskie abecadło. D jak dzierganie. Dziś dwie delikatne dzianiny.

Domyślić się nietrudno, że skoro D, to dzierganie. Dobrodziejstwa dziergania. Dużo dobrodziejstw dziergania. Gdy sięgam po druty dzieją się dobre rzeczy, dosłownie i w przenośni. Powstają przedmioty i budują te specyficzne nastroje, z radości tworzenia i transowego działania, z połączenia relaksu i pobudzenia. Oczywiście nie zawsze i nie wszystko jest takie piękne, bywa że coś, co miało być dobrą dzianiną okazuje się dziwolągiem, daremną dłubaniną, a kojącą czynność dziergania z niewiadomych, dziwnych przyczyn zadaje dziewiarskiej duszy rany prute i szarpane. Dojmujący ból, dosięganie dna, depresja? Nieee, no skądże. Dramaturgia dramaturgią,  ale dalej dziergamy, dajcie druty! Owszem wpada się czasem w dołki, a niekiedy w doły, ale jednak w tej pasji dominują dobre doświadczenia. Porażki dają jakieś lekcje, a jeśli nawet nie, to zawsze można sięgnąć po jakieś pocieszenie, miły moteczek, szybki projekt, nową inspirację.. Dobrze działa też tak zwane bezrefleksyjne dzierganie, stan, który daje umysłowi chwilę wytchnienia, wygasza te wszystkie świecące w głowie diody, a wzburzone myśli wprowadza w spokojny, płynny rytm, zgodny z melodią ściegu i cichym stukotem drutów.

Dobrodziejstwom dziergania poświęcony jest w zasadzie każdy post na tym blogu. Piszę o tym, jakim ta pasja jest dla mnie darem, ale i o wielu dziewiarskich dylematach. Dylematy dotyczyć mogą niemal każdego etapu tworzenia, decyzji co i jak robić, doboru włóczki, koloru, dopasowania rozmiaru, niekiedy też deliberowania czy tę dzianinę dokańczać czy może lepiej darować sobie, przeznaczyć do sprucia a włóczce dać drugie życie.

Dość dużo mam dzianinowych skojarzeń, bo i dziergam dużo, bez wstydu i winy przyznaję, że jestem doświadczoną dziewiarką, a zarazem amatorką, w obydwu znaczeniach tego słowa, bardzo lubię robić na drutach i ciągle mam wiele do opanowania. Są też rejony, które wydają mi się niemożliwe do osiągnięcia. Różne rzeczy dziergam, zarówno drobiazgi jak i duże projekty, dzianiny dla dorosłych i dla dzieci, dziergam na dziko, z głowy, tworząc projekt w trakcie pracy, ale doceniam też możliwość korzystania z gotowych wzorów, przy których dokładnie podążam za opisem, mam plany dalekosiężne i doraźne, z doskoku. Doprawdy dużo tego.

Dotarło właśnie do mnie na czym polega dziwność mojego dziergania. Z jednej strony cenię sobie dzikość, żywioł i własne patrzenie, a z drugiej chętnie uczę się od wielu innych, doskonalę warsztat, opanowuję detale. Jedno z drugim się nie kłóci. Są też w moim podejściu do spraw drutowych dwie z pozoru sprzeczne postawy. To dowolność i dyscyplina. Robię to, do czego mam przekonanie, nie lubię ślepego naśladownictwa, nie lubię presji, a jednocześnie dbam o dyscyplinę, jeśli coś obiecuję, czy to komuś czy sobie samej to dotrzymuję słowa. Ten luz i reżim w moich działaniach to trochę jak jakiś filmowy duet różnych osobowości, którym właśnie dzięki tym różnicom udaje się doprowadzić sprawę do końca, a przy okazji jest ciekawie, gdyż dynamika między nimi nie pozwala się nudzić.

Na nudę nigdy nie narzekałam, to w moim osobistym słowniku bardzo abstrakcyjne pojęcie. Raczej muszę sobie dawkować dzianinowe idee. Czasem  przyłapuję się na tym, że traktuję siebie jak drukarkę 3 D. Coś zobaczę, coś wymyślę i już mam plan żeby zamienić pomysł na dzianinę, bo przecież potrafię, wiem jak. A to nie wystarczy. Może gdyby jeszcze dłużył się czas, ale wiadomo że on raczej przyśpiesza, trzeba zatem uczyć się dbać o siebie i o ten czas, który mamy.

Doświadczam wielu dobrodziejstw w dziedzinie dziergania. Dobrostan dziewiarki to nie tylko wszelkie zasoby i możliwości, ale też dzielenie się swoją pasją z innymi. Wprawdzie nigdy nie brałam udziału w robótkowych spotkaniach dziewiarek, nie dotarłam na żadne zloty, kursy ani targi, mimo to dzięki Internetowi poznałam kilka niezwykłych osób, poszerzyłam krąg serdecznych znajomych.

Do tych dziewiarskich dywagacji na D, dodałabym jeszcze dystans, ten który już mam za sobą, jak długość wydzierganej wełny, ale i dystans do siebie, do swojego ego, który przydaje się w prowadzeniu bloga.

Dobrze, dalej już nie będę drążyć, czas na dzisiejsze dzianiny. To ażurowa chusta dla Izy i dziwny sweterek dla mnie. Obydwie rzeczy doskonale nadają się do literki D, chusta, jak można się domyślić z powodu ażurowych dziurek. Chustę zrobiłam z kilku motków mojej ulubionej już dropsowej mieszanki  alpaki i jedwabiu morwowego Baby AlpacaSilk.

Sweterek zaś powstał z jednego motka cudnej wełny Schoppel Lace Ball w kolorze Villa Rosa, którą upatrzyłam sobie już bardzo dawno temu, gdyż urzekły mnie jej kolory. Kupiłam ją niedawno, jako dokładkę😉 Bywam powściągliwa w zakupach, ale pozwalam sobie czasem na dokładki, zamawiam coś na konkretny projekt, najczęściej dla kogoś, ale przy okazji coś jeszcze dokładam. W trakcie dziergania tego swetra spotkała mnie pewna przygoda, z której wyciągnęłam wniosek, że ludzie są dobrzy, ale o tym i o samym swetrze opowiem następnym razem. Na dzisiaj dość już pisania. Teraz zdjęcia.