Jak się powiedziało a, trzeba powiedzieć b. To powiedzenie stosowane raczej w sytuacjach, gdy chciałoby się z czegoś wycofać, ale wcześniejsze zapowiedzi czy podjęte działania wymagają kontynuacji. Z moim dziewiarskim abecadłem jest nieco inaczej, mam jak dotąd niemało pomysłów, tyle że już przy drugiej literce zaczynają żyć swoim życiem. Zastanawiając się jakie hasło na literę b wybrać do kolejnego odcinka wiedziałam, że jest w czym wybierać, bogactwo możliwości, pomysłów, inspiracji, toż to podstawa pasjonującego dziergania. W tej różnorodności trzeba jednak zachować balans, nie wszystkie przykuwające uwagę projekty warto realizować, bo życia by zabrakło.
Robię na drutach rzeczy mniej lub
bardziej praktyczne i mogę się przy tym dobrze bawić. To też kluczowy
składnik każdej pasji, nie tylko dziergania. Jak wiadomo już z tytułu tematem
dzisiejszego wpisu jest bałagan. Dlaczego bałagan, a nie na przykład babcia?
Ja jako babcia i moje dla wnuków dzierganie albo po prostu babcia jako
stereotypowy wizerunek osoby dziergającej. Zostawiam jednak babcie w spokoju, kiedyś
już ten temat poruszałam (klik), a ten bałagan jakoś tak dopomina się by
poświęcić mu trochę uwagi.
Różne są oblicza i warianty
bałaganu, różnorakie do tego tematu podejścia. Nie dzielę ludzi na bałaganiarzy i pedantów, nie lubię
uproszczeń. Sama lubię ład i porządek, lecz nie jestem pedantyczna. Niemal każde
działanie związane jest obecnością materii, z dynamiką i zmianami w otoczeniu i
czy by się tego chciało czy nie prowadzi do jakiegoś bałaganu. Podoba mi się takie zdanie - albo masz
warsztat albo wystawę. Oczywiście to też nie jest takie proste, żeby dobrze się
pracowało warsztat trzeba na bieżąco porządkować, a żeby zrobić wystawę trzeba
ją najpierw przygotować, a potem usunąć lub zmienić i bez bałaganu się nie
obędzie. Nie wszystko jednak da się wytłumaczyć prawami fizyki, są też zjawiska
samoistne, nie wiadomo jak i kiedy namnażające się, kłębiące, gęstniejące byty
nieporządku. Na szczęście mój dziewiarski bałagan ma inną, nie tak mroczną
naturę, owszem bywa czasem męczący, a chwilami nieznośny, nigdy jednak
krnąbrny. Muszę przyznać, że w gruncie rzeczy go lubię. Rośnie zwykle na
początku projektu i nasila się przy wykańczaniu dzianiny. Właściwie stale jest
obecny, regularnie go ujarzmiam, lecz nie zamierzam unicestwiać. Czas spędzony
razem owocuje pomysłem na wykorzystanie jakiejś przędzy czy połączenie kolorów,
bywa, że przynosi ulgę lub uporządkowanie myśli. Niemal przy każdym przeglądzie
posiadanych włóczek mieszają się moje wcześniejsze plany z nowymi pomysłami, a
motki przy tym kłębią się i plączą. Potem w wolnej chwili je układam i znów
pojawiają się jakieś podpowiedzi, czasem zaskakujące. Gdy dzianina jest
skończona i wszystkie nitki poukrywane ze spokojem porządkuję to, co pozostało
po pracy, odkładam resztki wełny - im mniej tym lepiej, jedną banderolkę chowam
ku pamięci, a akcesoria i druty daję na swoje miejsca. Ten etap ma coś z
odkrywania posiadanych skarbów, przypominania sobie o pracach wcześniejszych i
snucia planów na kolejne. Przez chwilę mam swobodę wyboru, wolne ręce i druty.
Teraz wreszcie mogę to, nawet tamto.. Bujność pomysłów i zamiarów zaczyna
przerastać moje możliwości, jednak rzeczywistość poza dziewiarska nie pozwala
mi trwać w tym stanie zbyt długo.
Jaki związek z bałaganem ma
pokazywana dziś spódnica? Ano taki, że pomysł na nią zrodził się przy okazji
porządkowania włóczkowego bałaganu.
Od pewnego czasu zamierzam ogarnąć resztki i
zamienić je w patchworkową narzutę. Dopiero się przygotowuję, przymierzam. Co
jakiś czas zmieniam koncepcje kolorystyczne, jednak bazą pozostaje szarość,
dobrze pasująca do kilku tonacji. Jednak w tym dziewiarskim bałaganie nic nie
jest zabetonowane na stałe i tweedowa szarość opuszcza ekipę włóczek czekających
na kocyk i staje się spódnicą. Nie kupuję specjalnej włóczki, nie wiedząc czy ten
projekt się uda, a raczej czy się nada, na
moje biodra, na uda, nie wiem czy będę w tym chodzić. Okazuje się, że chodzę,
jest mi w niej ciepło i wygodnie, nie doskwiera żaden guzik ani suwak. U góry
jest ściągacz, teoretycznie na gumę, ale nie ma takiej potrzeby. To prosta spódnica
Lanesplitter według wzoru Tiny Whitmore, od dawna podziwiam ją w oryginale i w wielu
wykonaniach, z wełenek cieniowanych, dwubarwnych, ja zrobiłam z jednej szarej
włóczki z odzysku, oto moja wersja.