Pokazywanie postów oznaczonych etykietą malabrigo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą malabrigo. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 marca 2024

Mix marcowy - sploty konkretów i sentymentów

Całkiem nowa czapka, chusta z ubiegłego roku oraz szal sprzed bodajże siedmiu lat – trzy różne dzianiny, każda wykonana z innej włóczki, z innego powodu, dla innej osoby, a jednak mają one wiele wspólnego. Poza prostym faktem, że zrobione na drutach, rzeczy te są połączone subtelnym spoiwem sentymentów i sympatii. Wszystkie trzy mają charakter prezentowy. Powstały one bez korzystania z gotowych projektów, w takich sytuacjach używa się określenia „pomysł z głowy”. Oznacza to wykorzystanie dotychczasowego doświadczenia, któremu czasem może towarzyszyć eksperymentowanie. To jest tak jak poruszanie się bez mapy po okolicy, w której kiedyś się już było, albo jak gotowanie na oko bez przepisu. Oprócz własnej wiedzy i umiejętności ważne jest też to, co przychodzi z zewnątrz, co inspiruje, co rozwija. To otwieranie się na nowe oraz poznawanie i docenianie tego, co powstało dawno temu. „Pomysł z głowy” przecież nie rodzi się z próżni. Myśl ta przyszła mi to głowy gdy akurat przeglądałam w Internecie… głowy. Podczas fotografowania czapki „na płasko” przez krótką chwilę miałam ochotę kupić sobie taką głowę, rekwizyt do eksponowania nakryć głowy i peruk. Widziałam głowy białe, czarne lub beżowe, wykonane z plastiku lub styropianu, a najbardziej spodobała mi się szklana, zainteresowała mnie nie tyle jako użyteczny przedmiot, co raczej obiekt  skłaniający do refleksji. Przezroczysta, pusta głowa, fascynująca abstrakcja! W kwestii fotografowania czapek postanowiłam jednak pozostać  przy moich dotychczasowych sposobach.

Szary berecik – pierwsza dzianina w dzisiejszym zestawie – to kolejna wersja lekkiego, cienkiego nakrycia głowy dla Weroniki. Zrobiłam ją z mieszanki bawełny z kaszmirem BC Garn Summer in Kashmir, w zasadzie odtwarzając kształt tej pierwszej czapki (pokazywałam ją w tym poście) jednak tym razem zastosowałam inny wzór.  Mogłabym podać ilość oczek, podać schemat wzoru, parametry włóczki, grubość drutów i oczywiście są to kluczowe kwestie techniczne, ale bardzo ważnym składnikiem tej konkretnej dzianiny jest też wspólny czas z siostrami, rozmowy, śmiech, przeglądanie inspiracji, wzorów, odbieganie od tematów i dotykanie istotnych spraw, docenianie bycia razem. Nie trzeba o tym opowiadać, ujmować w słowa, to się po prostu czuje, to się wie. A szara czapka tylko o tym przypomina.

Kolejną dzianiną jest chusta moja ulubiona, którą od ponad roku noszę bardzo często. Jest niewielka, a można dobrze otulić szyję i kark, dobrze wygląda też lekko narzucona, a poza tym bez trudu mieści się w torebce. Jest to zasługa tej skośnej formy, lecz za wygodą i konkretem jest też coś więcej, jest zachwyt pięknymi kolorami i radość z otrzymanego prezentu. Przepiękny motek włóczki Sesia Tintoretto sprezentowała mi u ubiegłym roku Monika. Dzierganie i patrzenie na te kolory było czystą radością, a noszenie chusty tylko to utrwalało i wciąż tak się dzieje. Ta cudna włóczka, mieszanka baby alpaki, wełny merino superfine i poliamidu okazała się bardzo miła w dotyku, ani trochę nie podgryzająca Po ponad roku noszenia moja chusta jakoś nie doczekała się specjalnej sesji plenerowej, ale przecież najważniejsze jest to, że bardzo lubię tę dzianinę, jej energetyczne kolory i wszystkie dobre skojarzenia z nią związane.

Nie przypadkiem do tego odcinka wplata się także szal sprzed dobrych paru lat. Dzianina szczególnie bliska memu sercu, choć wykonana nie dla mnie, a dla Pani Agnieszki. Po raz pierwszy kupiłam luksusową włóczkę Malabrigo lace w kolorze nazwanym Archangel. Ze wzruszeniem wspominam tamtą moją pracę. Szal ten zaprezentowałam (tu) w jednym z pierwszych postów mojego bloga w 2017 roku.  Dawne dzieje, sentymenty, było, minęło, ktoś mógłby powiedzieć. Aż tu nagle, zupełnie dla mnie niespodziewanie kilka tygodni temu trafiłam na zabłąkaną wiadomość z ubiegłego lata, której wcześniej nie odczytałam. Były w niej ciepłe słowa od Pani Agnieszki i zdjęcia do kolekcji dzianinowej. Moją reakcją było poczucie zaskoczenia, dezorientacji, zdziwienie jak to się mogło stać. Gdy już trochę ochłonęłam z szoku przeanalizowałam sytuację i okazało, się że data zgadza się z czasem, gdy miałam zawirowania z telefonem i nie tylko. Cała ta przygoda była niesamowitym doświadczeniem pozwalającym z większym dystansem spojrzeć na tę zależność od dostępu do Internetu. Jednak to, co było treścią wiadomości nie przepadło w żadnych wirtualnych niebytach, bowiem szal zrobiony dawno temu nadal jest noszony i dowodem są zdjęcia zrobione na tle kwitnącego ogródka.

Serce rośnie, nic dodać, nic ująć.














  




 


  






sobota, 1 lutego 2020

Chusta dla Kasi

Od dziecka lubiłam spoglądać na chmury, odnajdywać w ich kształtach znane postaci i obserwować jak beztrosko przepływają po niebie wymykając się z konkretnych form, zmieniając się w coś zupełnie innego albo rozdzielając się na coraz mniejsze obłoczki  i rozpływając w błękicie nieba. Ale to nie był smutny koniec. Gdzieś obok z nieokreślonych kłębów bieli wyłaniało się nagle coś konkretnego, jakaś ryba, lew, czasem niedźwiedź. Wystarczyło podnieść głowę,  by zauważyć jak wiele się dzieje na tle spokojnego błękitu, ale i tak skupić się można było tylko na fragmencie tego widowiska.
 Nadal lubię patrzeć w niebo, zwłaszcza  w pogodny dzień. Zachwycam się nie tylko naturalnym spektaklem, w którym po błękicie płyną cudne stwory,  ale także samym faktem, że właśnie mogę sobie na to pozwolić, że czuję jak dobrze działa na mnie piękno przyrody i kolejny raz dochodzę do całkiem banalnego, lecz zawsze zaskakująco miłego odkrycia, że  gdy pojawia się więcej słońca to i myśli jaśniejsze i lżejsze wydaje się życie. Doceniam takie chwile.
Wystawić nos do słońca, na chwilę zamknąć oczy, ależ ja to lubię! Nachodzi mnie z pozoru dziwna myśl, że trzeba się zatrzymać się, by zauważyć zmienność i nieustanny ruch. Otwieram oczy i okazuje się, że widok na niebie już całkiem inny, skrzydlate obłoki nie czekały na moją uwagę, popłynęły dalej, zdążyłam je jeszcze rozpoznać zanim znów zmieniły formę.
Właśnie w taki słoneczny dzień sfotografowana została chusta, którą zrobiłam dla młodszej siostry.
O samej chuście nie będę się rozpisywać. Jest to moja druga wersja Botanical Garden Shawl  Kristen Finlay.
Projekt ten tak zachwycił Kasię, że obiecałam jej też taką zrobić, choćby na przyszłą zimę. Obawiałam się, że przy tej cieniutkiej włóczce dzierganie potrwa długo, więc od razu nabrałam oczka, by mieć robótkę podróżną, przejściową i awaryjną na wiele miesięcy. Okazało się, że owszem była to robótka podróżna, ale poza tym pierwszoplanowa. Zaczęłam ją i skończyłam, po drodze nie patrząc nawet na inne projekty. Gdy coś komuś obiecuję nie odkładam pracy,  tak jak to się dzieje z wieloma innymi pomysłami.
Poprzednia wersja z cieniowanej wełny z dodatkiem moheru wygląda zupełnie inaczej, można ją zobaczyć tutaj. To właśnie lubię w robieniu na drutach, że każda rzecz jest całkiem inna. Malabrigo sock w kolorze plumo nie ma wyrazistych przejść kolorów, ale nie jest też monolitem, w efekcie chusta ma w sobie dużo lekkości. Oto ona. Pod chustą mój stary sweter, skundlony ale to dowód na to, że noszę go i lubię. No i oczywiście zamierzam zrobić jakiś podobny, nawet nie jeden, parę pomysłów czeka…







  





i jeszcze zdjęcia prawej strony ażuru:






piątek, 25 października 2019

Jeśli jesień to czas na wełniane drobiazgi…

„Oto, co ostatnio spadło mi z drutów” – mawiają dziewiarki pokazując swoje prace.

Jakże pasowałby mi ten zwrot właśnie teraz, jesienią, gdy chcę zaprezentować trochę dzierganych drobiazgów. Mogłabym napisać, że te małe formy spadają mi z drutów jak liście z drzew, Prawda jest jednak taka, że tylko wrzosowe mitenki z czapką powstały jesienią. Pozostałe rzeczy robiłam jeszcze latem. Odkąd  dzięki Kamili odkryłam jaka to fajna rzecz, postanowiłam tworzyć kolejne wersje w tak zwanych wolnych chwilach. Mały moteczek włóczki i krótkie kolorowe druciki mieściły się w niewielkiej kosmetyczce i mogłam zabierać je z sobą prawie wszędzie. Wyobrażałam sobie że do jesieni to powstanie ich tyle, że przydadzą się solidne grabie, żeby je potem wszystkie zebrać. Mijały tygodnie i miesiące, a tych wyobrażonych drobiazgów jakoś nie przybywało. To znaczy pojawiały się, od czasu do czasu i raczej nieśmiało niż brawurowo i hurtowo. 
Za to jesień przyszła szybko i nie marnując danego jej czasu każdego dnia kreuje nowe widowisko i pozwala nam napawać się swą zjawiskową urodą. Liście lśnią w słońcu, opadają, wirują, tańczą i szeleszczą pod nogami. Jest tegoroczna jesień tak piękna i ciepła, że nie mam do niej o nic pretensji, ani o szybciej pędzący czas, ani o krótsze dni, ani nawet o nielekką jesienną infekcję, która na parę dni zwala mnie z nóg i więzi w domu. Na szczęście mam za oknem piękny widok, który o tej porze roku zmienia się z godziny na godzinę, w konarach drzew energicznie buszują sikorki, po cichu opadają liście, a sprytne wiewiórki prezentują swoją zwinność i ogony tak puszyste jak w dziecięcych rysunkach. Zachwycająca jest też sójka i jej błękitne piórka, szkoda że nie pozwala mi się sfotografować. Patrzę wciąż na te drzewa i zapominam, że jestem w mieście i że na razie nie wychodzę z domu. Przypominam sobie jednak o moich jesiennych drobiazgach wydzierganych latem, o tym, że zdjęcia były zrobione od razu, więc teraz mogę po nie sięgnąć  jak po przetwory z domowej spiżarni. I oto trzy pary mitenek, pierwsze ze skarpetkowej malabrigo dla Kasi, którą ubiegłej zimy zachwycił motyw tulipana, obiecałam że zrobię do jesieni, zrobiłam. Drugie z różowego moteczka nieznanego pochodzenia. Trzecie – wrzosowe to już osobna historia i kolejna lekcja dziewiarskiej pokory. Pomysł powstał po skończeniu wrzosowego swetra, pamiętałam że mam trochę fantastycznej cool wool i postanowiłam zrobić z niej wspaniały komplet, nie wiedziałam jeszcze dla której z moich sióstr będzie to prezent. Wykorzystałam wzór Armley Beany and Slouch Woolly Wormhead. Z wzoru na czapkę przeniosłam również na mitenki motyw zmniejszającego się warkoczyka i już w trakcie dziergania odbierałam swoją nagrodę na ten pomysł. Mitenki wyszły całkiem fajne, niestety nieidealne zmniejszanie obwodu czapki na powierzchni oczek lewych dyskwalifikują to nakrycie głowy jako prezent. Cóż przyjdzie mi samej nosić tę czapkę z widocznymi krostkami i myśleć o tym, że ciągle jest coś, czego chcę się nauczyć.


























sobota, 10 sierpnia 2019

Zielono i z rozmachem

Właśnie tak zabierałam się za ten projekt. Z dużym rozmachem. My, z bożej łaski dziewiarka i jej ukochana synowa postanowiłyśmy zgodnie, że dla niekwestionowanego pożytku i spełnienia marzenia wydziergać trzeba kardigan. Już sprawa wyboru odpowiedniej wełny miała charakter spotkania na szczycie. Wydarzenie to co prawda nie miało wyznaczonego specjalnego miejsca ani nawet czasu, rozmowy odbywały się w tak zwanym międzyczasie, jednak dawało się odczuć powagę sytuacji, odpowiedzialność za uzgodnienie wizji i ekscytujące oczekiwanie na decyzję. Gdy tak ważyły się losy przyszłego projektu życie płynęło obok swoim zwyczajnym  rytmem. Gwar mężczyzn, dzieci, psa i radia zszedł na drugi plan i zdawał się dobiegać jakby z oddali. A gdy wieczorem towarzystwo się rozeszło i wszyscy, nie wyłączając mnie posnęli w swoich łóżkach i łóżeczkach, pomysł na wykonanie swetra sam zaczął kiełkować jak nasionko rośliny wrzucone w dogodną glebę. Rósł tak szybko, że następnego dnia rano był już całkiem wyraźny i domagał się wcielenia w dzianinę. Przesyłka z zamówioną wełną dotarła szybciej niż oczekiwałam, od razu nabrałam oczka i po raz kolejny przekonałam się, jaka to świetna wełna to malabrigo rios, jak dobrze współgra z drutami i z dłońmi.
Gdyby tak jeszcze wykonana ręcznie dzianina miała moc niwelowania trosk i oddalania zmartwień. Niestety mam jednak takiej siły. Mogę tylko zrobić coś na drutach najlepiej i najładniej jak umiem, z wełny, która jest przyjemna dla skóry i której kolor  cieszy oko. Czy wspomniałam, że odcień dobrany został do koloru oczu?
Praca nad tym projektem miała dwa szczególnie ważne momenty. Pierwszy to sam początek, planowanie, wizja, wszystko ekscytujące i obiecujące. Apetyt na ten projekt podkręca nowy wzór - brioszka. Początek pracy miły, zwłaszcza dojście do tego przyjemnego etapu, gdy spod rąk i drutów wyłania się już coś co przypomina przyszły sweter. I właśnie wtedy, gdy już wszystko się zgadza, gdy wstępne wyliczenia okazują się właściwe, a broszka wcale nie taka trudna i  gdy można by już beztrosko jechać dalej i jak gospodarz przechadzający się w niedzielę wśród zboża patrzeć jak rośnie… właśnie wtedy krytycznie patrzę na ten mój pomysł i aby dokonać zmiany decyduję się na szalony ruch.
Pierwotnie brioszka miała być na przodach i na plecach. Pasowałaby też na rękawach, ale robiąc bezszwowy ragaln od góry nie wiedziałam jak rozpisać wzór żeby to dobrze wyszło, zaczynałam przecież od niewielkiej liczby oczek znacznie mniejszej niż panel wzoru. Stwierdziłam, że nie dam rady i dziergałam rękawy prostym jersejem. Wszystko szło dobrze, ale brak broszki na rękawach nie dawał mi spokoju. I gdy już te gładkie, smutne rękawy miały zostać rozdzielone od tułowia wtedy zaryzykowałam i pojechałam po bandzie. Nie chcąc pruć całości, (na to zawsze jest czas) zdecydowałam się na coś zupełnie dla mnie nowego. Na ambitne prucie wewnętrzne. W środku pracy sprułam tylko nitki stanowiące rękawy. To było naprawdę szalone. Ani doświadczenia z broszką nie mam, ani z takim pruciem, a naprężenie włóczki w poszczególnych rzędach nie chciało się ładnie i równo układać. I wtedy znowu prucie w pruciu. Wariactwo. Intensywne emocje studziłam mantrą -  zawsze mogę spruć wszystko i zacząć od początku, ale najpierw sprawdzę czy tak się da. I dało się.
Po takich ekscesach ciąg dalszy pracy to już był prawdziwy relaks. Czy może być lepszy do tego kolor niż zieleń? W tym wypadku producent wełny określił go jako „yerba”. Mało mam doświadczeń jerbowych, a te odcienie malabrigowej zieleni wydają mi się bardzo swojskie. Przywołują wspomnienia spacerów wśród kwitnących zbóż i traw, letnie zachwyty koronami kwitnących lip i długie warkocze rozhuśtanych gałęzi wierzby.  Tego swetra po prostu nie mogłam zrobić inaczej, wplotłam tam wszystkie wspomniane motywy, a piękna, cieniowana zieleń i trójwymiarowy wzór doskonale zgrały się  z tą wizją. 















piątek, 14 czerwca 2019

Nieco inny post

Czy chciałabym opowiadać światu o tym, co dzieje się w moim życiu i u moich najbliższych? Nie. Uważam, że takie zdawanie relacji nie jest  potrzebne ani mnie ani światu. Jestem jednak świadoma, że dzieląc się z innymi efektami mojej dziewiarskiej pracy i wplatając w to osobiste refleksje siłą rzeczy odsłaniam część swojego życia. Nie jest ono tematem bloga, a jedynie punktem odniesienia. Jako że ta moja dziewiarska twórczość i odtwórczość ma charakter użytkowy, zawsze w tle pojawiać się będą konkretne osoby, dla których dziergam i zdarzenia, które temu towarzyszą, a także moje myśli i nastroje, niekoniecznie związane z rękodziełem. Posty skonstruowane są w podobny sposób – jest skończona dzianina zilustrowana kilkoma zdjęciami i dość luźno związany z nią tekst.
Dziś będzie nieco inaczej.  
Po pierwsze nie pokażę żadnej gotowej dzianiny, a po drugie odsłonię trochę więcej prywatności. Pomysł ten pojawił się z przypływem silnej fali dziewiarskich emocji. Brzmi nawet ładnie, choć bliższe prawdy byłyby słowa kryzys  i protest.  A co do spraw prywatnych popiszę nieco o moim mężu i naszym wspólnym dziecku. 
Właśnie robię kardigan w oparciu o własną wizję, a nie gotowy projekt, który mógłby być gwarancją efektu. Przygody towarzyszące dzierganiu tego swetra opiszę następnym razem, gdy już uda mi się go skończyć. Teraz tylko przywołam ten jeden kryzysowy moment, już prawie przy końcu pracy. Zwykle tak bywa, gdy finał już blisko, ale nie ma pewności czy się uda, napięcie rośnie. Trzymając w ręku motek zielony zachwycam się jego kolorem i czuję jakbym obracała w dłoniach te moje odczucia, strach, niepewność i nadzieję, że będzie dobrze.  Każda dziewiarka to rozumie, że wykonaniu nawet prostej rzeczy  towarzyszy zwykle element ryzyka i pewna doza ekscytacji. Pojawić się mogą na każdym etapie pracy, często jeszcze w fazie planowania i zakupów.  Nowoczesne dziewiarki udowadniają światu, że to nie jest aktywność zarezerwowana dla staruszek. Ale są jeszcze inne stereotypowe wyobrażenia o dzierganiu, akcentujące relaksacyjno medytacyjne walory tego zajęcia. Cóż, ja sama skutecznie wywijam drutami w tym celu i jakby utrwalam takie przekonanie.  A to przecież nie jest cała prawda. Doświadczam znacznie szerszej gamy wrażeń,  miły trans zapewniony przez powtarzalność ruchów to tylko jeden z elementów, wcale nie najważniejszy.  I co ciekawe te trudniejsze rzeczy bywają  bardziej pociągające. Nie jest też tak, że wszystko w tym dzierganiu mnie zachwyca, generalnie jednak pozytywów jest najwięcej. Brzmi to jak dokonywanie bilansu, a przecież w przypadku pasji rachunek zysków i strat nie jest najważniejszy. Zyskiem może być ryzyko a nawet strata, bowiem w ostatecznym rachunku daje jakąś lekcję. 

Od rachunków całkiem niedaleko do statystyki. Mam swoją stronę internetową, a strona ma zakładkę ze statystykami. Cóż, skłamałabym mówiąc że tam nie zaglądam, a pokazywane liczby są mi zupełnie obojętne. Mottozmotka odwiedza znacznie więcej gości niż mogłabym oczekiwać. Niestety nie zawsze wiem, co za tymi odwiedzinami się kryje, przypadek, bot, czy prawdziwe zainteresowanie. Zakładam, że najczęściej to ostatnie. Nie wiem, kto to teraz czyta, jeśli czyta, kim jest, co przykuło jego uwagę, wywołało uśmiech lub wspomnienie, czy może skłoniło do refleksji. Ale skoro już poświęcił chwilę swojego czasu to mam nadzieję, że nie będzie tego żałować. Pozdrawiam najserdeczniej wszystkich z tamtej strony, ludzi znanych mi i nieznanych. Bardzo cieszy mnie, że to co robię zupełnie po swojemu i bez żadnej reklamy trafia do innych i po prostu się podoba. Ale to, że robię coś po swojemu nie oznacza, że całkiem sama. No właśnie, miało być o mężu. To on jest autorem prawie wszystkich zdjęć na tej stronie. Zanim zdecydowałam się na bloga on podpuszczał mnie, gdy kończyłam jakąś dzianinę pytał czy już ruszam z własną stroną. W końcu uległam i powstało mottozmotka. Cóż, wiedziałam że skoro zdjęcia będą dobre, to warto spóbować. I tak to trwa od jesieni 2017 roku. Wygląda na to, że się udało. Zawsze gdy zainteresowanie stroną wzrasta i statystyki pikują mówię do mojego męża, że to jego zasługa, jego sukces. On wtedy do mnie, że to przecież moje dzianiny. W każdym razie nad stroną pracujemy razem. Przyszło mi do głowy, że to mottozmotka to nasze wspólne dziecko. Wymaga trochę czasu, uwagi, ale daje też sporo radości. 










sobota, 27 kwietnia 2019

Czereśniowa bluza z kapturem i sznurem

Czy nie za wcześnie na czereśnie? Takie pytanie chodzi mi po głowie i nie dotyczy wcale owoców, tylko bluzy w kolorze czereśniowym, którą zrobiłam dla mojej siostrzenicy. Waham się, czy pokazywać ten sweter. Jest skończony, przymierzony, ubrany i nawet sfotografowany. Wątpliwości biorą się stąd, że z jednej strony w moim mniemaniu rzecz nie jest jeszcze gotowa, chciałabym coś poprawić, a z drugiej trudno powiedzieć kiedy sweterek znów trafi w moje ręce do korekty. Helenka nie chce z niego wyjść i  nie przeszkadzają jej rażące mankamenty, sprytnym sposobem zamienia je w mankiety. Decyduję jednak pokazać tę bluzę zanim uda mi się skrócić rękawy. Po pierwsze nie wiem, kiedy to zrobię, po drugie  trudno powiedzieć czy będzie wtedy możliwość zrobienia zdjęć. Odpowiednie warunki, pogoda, światło, wolny czas, fotograf i model wszystko w jednym czasie i miejscu. To wcale nie jest łatwe zadanie. Nasze doświadczenia związane z fotografowaniem dzianin pokazały, że czasem potrzeba stanowczości i szybkości. Jeśli nie dziś to nie wiadomo kiedy. Wtedy zachowujemy się jak szpaki rzucające się na pierwsze owoce.

Plan by wydziergać mały bordowy sweterek ucieszył mnie wizją miłej odmiany. Oto coś pomiędzy drobną galanterią a dużą formą swetrową. Dziecięce rozmiary to czysta przyjemność. Cóż to dla mnie, pomyślałam. Kiedy jednak Helenka opisała, czego oczekuje i narysowała projekt okazało się że to wcale nie jest dla mnie takie proste. Po pierwsze nigdy nie robiłam kapturów, po drugie nie miałam pojęcia jak poradzić sobie z wykończeniem łuków dołu i po trzecie obawiałam się czy kieszeń na przodzie nie zdeformuje dzianiny. Z każdym z tych wyzwań udało mi się uporać idąc na żywioł i dziergając na oko. Oto efekt mojej pracy, czereśniowa bluza z kapturem i sznurem. Zrobiona z włóczki malabrigo arroyo w kolorze cereza ulubionym przeze mnie ściegiem andaluzyjskim. 












i jeszcze zbliżenia na detale