Właśnie tak zabierałam się za ten
projekt. Z dużym rozmachem. My, z bożej łaski dziewiarka i jej ukochana synowa
postanowiłyśmy zgodnie, że dla niekwestionowanego pożytku i spełnienia marzenia
wydziergać trzeba kardigan. Już sprawa wyboru odpowiedniej wełny miała
charakter spotkania na szczycie. Wydarzenie to co prawda nie miało wyznaczonego
specjalnego miejsca ani nawet czasu, rozmowy odbywały się w tak zwanym
międzyczasie, jednak dawało się odczuć powagę sytuacji, odpowiedzialność za
uzgodnienie wizji i ekscytujące oczekiwanie na decyzję. Gdy tak ważyły się losy
przyszłego projektu życie płynęło obok swoim zwyczajnym rytmem. Gwar mężczyzn, dzieci, psa i radia zszedł
na drugi plan i zdawał się dobiegać jakby z oddali. A gdy wieczorem towarzystwo
się rozeszło i wszyscy, nie wyłączając mnie posnęli w swoich łóżkach i
łóżeczkach, pomysł na wykonanie swetra sam zaczął kiełkować jak nasionko
rośliny wrzucone w dogodną glebę. Rósł tak szybko, że następnego dnia rano był
już całkiem wyraźny i domagał się wcielenia w dzianinę. Przesyłka z zamówioną
wełną dotarła szybciej niż oczekiwałam, od razu nabrałam oczka i po raz kolejny
przekonałam się, jaka to świetna wełna to malabrigo rios, jak dobrze współgra z
drutami i z dłońmi.
Gdyby tak jeszcze wykonana
ręcznie dzianina miała moc niwelowania trosk i oddalania zmartwień. Niestety
mam jednak takiej siły. Mogę tylko zrobić coś na drutach najlepiej i najładniej
jak umiem, z wełny, która jest przyjemna dla skóry i której kolor cieszy oko. Czy wspomniałam, że odcień dobrany
został do koloru oczu?
Praca nad tym projektem miała dwa
szczególnie ważne momenty. Pierwszy to sam początek, planowanie, wizja,
wszystko ekscytujące i obiecujące. Apetyt na ten projekt podkręca nowy wzór - brioszka.
Początek pracy miły, zwłaszcza dojście do tego przyjemnego etapu, gdy spod rąk
i drutów wyłania się już coś co przypomina przyszły sweter. I właśnie wtedy,
gdy już wszystko się zgadza, gdy wstępne wyliczenia okazują się właściwe, a broszka
wcale nie taka trudna i gdy można by już
beztrosko jechać dalej i jak gospodarz przechadzający się w niedzielę wśród
zboża patrzeć jak rośnie… właśnie wtedy krytycznie patrzę na ten mój pomysł i aby
dokonać zmiany decyduję się na szalony ruch.
Pierwotnie brioszka miała być na
przodach i na plecach. Pasowałaby też na rękawach, ale robiąc bezszwowy ragaln
od góry nie wiedziałam jak rozpisać wzór żeby to dobrze wyszło, zaczynałam przecież
od niewielkiej liczby oczek znacznie mniejszej niż panel wzoru. Stwierdziłam,
że nie dam rady i dziergałam rękawy prostym jersejem. Wszystko szło dobrze, ale
brak broszki na rękawach nie dawał mi spokoju. I gdy już te gładkie, smutne
rękawy miały zostać rozdzielone od tułowia wtedy zaryzykowałam i pojechałam po bandzie.
Nie chcąc pruć całości, (na to zawsze jest czas) zdecydowałam się na coś
zupełnie dla mnie nowego. Na ambitne prucie wewnętrzne. W środku pracy sprułam
tylko nitki stanowiące rękawy. To było naprawdę szalone. Ani doświadczenia z broszką
nie mam, ani z takim pruciem, a naprężenie włóczki w poszczególnych rzędach nie
chciało się ładnie i równo układać. I wtedy znowu prucie w pruciu. Wariactwo. Intensywne
emocje studziłam mantrą - zawsze mogę
spruć wszystko i zacząć od początku, ale najpierw sprawdzę czy tak się da. I
dało się.
Po takich ekscesach ciąg dalszy
pracy to już był prawdziwy relaks. Czy może być lepszy do tego kolor niż
zieleń? W tym wypadku producent wełny określił go jako „yerba”. Mało mam
doświadczeń jerbowych, a te odcienie malabrigowej zieleni wydają mi się bardzo swojskie.
Przywołują wspomnienia spacerów wśród kwitnących zbóż i traw, letnie zachwyty
koronami kwitnących lip i długie warkocze rozhuśtanych gałęzi wierzby. Tego swetra po prostu nie mogłam zrobić
inaczej, wplotłam tam wszystkie wspomniane motywy, a piękna, cieniowana zieleń
i trójwymiarowy wzór doskonale zgrały się z tą wizją.
Jestem pełna uznania i podziwu. Aktualnie robię sweter VitaminB z wstawionym fragmentem brioszki z boku, pod lewym rękawem.To moje pierwsze próby brioszkowe. Idzie marnie. Twoj weter wys,edł swietny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Życzę powodzenia z witaminową brioszką.
OdpowiedzUsuńSweterek jest piękny😍 Ile riosa Pani wykorzystsła?
OdpowiedzUsuńDziękuję:-) Zużyłam niecałe 6 motków, dokładnie 556 gramów.
OdpowiedzUsuńJestem urzeczona tym kardiganem. Brioszka to technika do której mam stosunek ambiwalentny. Mam na swoim koncie próby jej stosowania w udziergach typowo sportowych. Niekiedy mnie zachwyca, a niekiedy odstręcza. Tutaj jest po prostu idealna. Piękna włóczka, piękne wykonanie, piękny fason...
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze podejście do brioszki skończyło się po paru centymentrach dziergania. Miała być sportowa czapka i wychodziła jakaś bomba, więc odpuściłam. W wypadku tej włóczki właśnie taki wzór uznałam za najlepszy. Cieszę się, że się udało i że się podoba. Dziękuję za miłe słowa.
OdpowiedzUsuń