sobota, 24 kwietnia 2021

Epizod entrelakowy

Moja tegoroczna wiosna dziwna, chłodna, opóźniona. Najpierw uziemienie kwarantanną, potem zwykłym zimnem. Słowo kwarantanna brzmi jak fontanna, jest melodyjne, zamaszyste, ma w sobie coś karnawałowego, falbaniastego, tanecznego. Jakże niedopasowane  te skojarzenia do kwarantannowych reguł! Na szczęście w kwestii skojarzeń nie obowiązuje żaden reżim. Wyobraźnia nie zna granic, fantazja pozwala wyjść poza ograniczenia i schematy. I wspaniale, tylko że jakoś przyziemne kwestie wyraźnie wpływają na polot i samopoczucie. Przypomina o tym pogoda, nadal chłodna i jakaś taka przykra w odbiorze. Trzeba pamiętać, by dobrze się ubrać i jeśli tylko to możliwe rozsądnie reagować bodźce płynące ze świata. Nie zawsze jednak samemu można sobie nastrój nastroić jak instrument, życie to też zestrajanie się z innymi ludźmi, z przyrodą.

Całkiem niedawno, tej wiosny ogarnął mnie smętny stan. Nie zalewałam się łzami, ale ubolewałam nad brakiem choćby kawałeczka przestrzeni zalanej słońcem. Nie były to jakieś dramatyczne, wielkie lamenty, bo wystarczyło, że zza chmur wyłonił się promyk słońca, nastrój natychmiast mi się poprawiał. Gdy czasem udawało mi się wyjść na spacer, zauważałam, że jednak przyroda zaczęła robić swoje, nadal jednak było zimno, smutnawo. A czym przegonić wszystkie smutki? Wiadomo, jakimś nowym projektem na drutach. Przy tej pogodzie najlepiej byłoby wejść pod koc. Toteż zaczęłam dziergać duży, ciepły, kolorowy patchwork, tym razem postanowiłam robić go od razu w całości. Duża rzecz, zdecydowanie za duża na robótkę podręczną. Potrzebowałam mieć na drutach coś niewielkiego, mobilnego. Doświadczenie nauczyło mnie, że w tej roli najlepiej sprawdzały się chusty. Kupiłam kiedyś taki motek ręcznie farbowanej wełny Luna, w porównaniu do zdjęcia w sklepie internetowym, rzeczywiste kolory różniły się nie o kilka, lecz o kilkanaście tonów. Wybrałam blade, pastelowe pasma zieleni i błękitów, otrzymałam bure ciemności. Co prawda mogłam go zwrócić, ale szkoda było mi czasu i pieniędzy na przesyłkę. Potem, ilekroć przy zaglądaniu do moich włóczkowych zasobów wzrok mój padał na ten motek, tylekroć w głowie wyświetlało mi się zdanie „to nie tak miało wyglądać”. Tym razem znana mi reakcja pasowała nie tylko do tego motka Luny, ale także do okoliczności przyrody. Postanowiłam więc właśnie z tej wełny zrobić chustę, zdecydowałam się na entrelak  z wzorem ażurowym. Uznałam, że może on dodać lekkości ciemnym barwom. Skorzystałam z wzoru na chustę w technice koszykowej z czasopisma „Wzory na druty 2/2020”  Proponowana tam chusta miała obrobiony brzeg, ja zrezygnowałam z tego wykończenia, zawsze bardziej podobały mi się surowe brzegi entrelakowch kwadratów.

Wyobrażałam sobie, że ta chusta pojawi się w abecadle jakoś zimą lub kolejnej wiosny, w każdym razie dużo później, na przykład przy R jak romby, albo S jak smętne kolory lub samochodowe dzierganie. Tymczasem chusta powstała szybciej niż się spodziewałam, może dlatego, że wzór wciągający, a może z powodu myślenia magicznego. Pewnego burego kwietniowego dnia, podczas śnieżycy, naszła mnie nagła myśl, absolutnie nielogiczna, że jak skończę chustę z tego motka to pogoda się odmieni i wiosna zajaśnieje. Zastanawiałam się jak to jest z tym myśleniem magicznym, czy jeśli jest się go świadomym, to czy nadal jest ono magicznym myśleniem? Przypomniał mi się też słynny paradoks kłamcy - czy jeśli kłamca mówi, że kłamie to jest kłamcą? Nie skupiałam się jednak na rozstrzyganiu filozoficznych dylematów, tylko na skończeniu chusty. Po prostu szłam przez kolejne kwadraty entrelaka, stopy wprawdzie nie krwawiły, jedynie palce moich dłoni zabarwiały się na ciemno. Po każdym odłożeniu robótki, nawet po kilku minutach, pracy musiałam umyć ręce. To dało mi nadzieję, że po praniu, wełna rozjaśnieje, więc jeszcze szybciej chciałam skończyć chustę, nie mogłam się doczekać końcowego efektu, a jeszcze bardziej poprawy pogody😉.  Zważywszy na wszystkie inne okoliczności chusta powstała ekspresowo. I  tak oto wpadł mi do abecadła entrelakowy epizod. Kolory chusty po praniu wyraźnie się rozjaśniły, a pogoda … ciut, ciut.














środa, 7 kwietnia 2021

Moje dziewiarskie abecadło E i F jak esy floresy

Zmieniają się dzianiny, wzory i kolory, a ja niezmiennie czerpię wiele dobrego z tego robienia na drutach. Wciąż znajduję w tym radość, ukojenie i cały wachlarz różnych stanów, od ekscytacji i pobudzenia po cudownie monotonny, znajomy spokój przerabiania takich samych oczek. Potem okazują się one niekoniecznie identyczne, lecz już nie drażnią mnie te nierówności, raczej przypominają, że nie jestem żadnym automatem ani  robotem

Znowu nabieram włóczkę na druty i włóczka znowu daje się nabrać. Bawię się. I tak powstają kolejne dzianiny, jakoś tak oczywiście, naturalnie, bezdyskusyjnie. Jest radość kreacji i jest konkret, praktyczny przedmiot do ubrania. W mottozmotkowe życie wplatam ostatnio dziewiarskie abecadło. Już pora na E, jeśli ktokolwiek zastanawiał się, co też będzie w kolejnym odcinku to prawdopodobnie stawiał na „emocje”. Jeśli się mylę, to tylko dlatego, że mnie samej pierwsze na myśl przychodzą emocje, całe moje dzierganie jest ich pełne i to na każdym etapie. Najczęściej są to dobre emocje. Często nich piszę.

Dziś w abecadle dwie litery razem wzięte, to nie wynika z chęci przyspieszenia, nikt mnie nie pogania przecież, te dwie litery wiążą się z charakterem dzianiny. Być może będę jeszcze wracać osobno do E i F, jeszcze nie wiem. Z nowymi pomysłami i dzianinami pojawić się mogą dopasowane do nich skojarzenia, o których na razie nic mi nie wiadomo😉

Esy floresy to życzenie mojej wnuczki. Kiedy jesienią przymierzała szary sweterek, powiedziała mi, że chciałaby żebym zrobiła jej na drutach esy floresy.  Wtedy postanowiłam przyłożyć się do żakardu. Przygotowując inne projekty, przeglądając Internet, książki i gazety próbowałam wyłowić żakardowe esy floresy, ale nic odpowiedniego nie znalazłam. Jakoś w tym samym czasie pojawiła się u mnie faza fascynacji fraktalami. Przekonałam się, jak dobrze działa na mnie wpatrywanie się w te formy, dla odprężenia szukałam tego typu obrazów, w liściach paproci i innych roślinach, w witrażach, spiralnych schodach, w płatkach śniegu. Dotarło do mnie dlaczego tak lubię zatrzymać wzrok na sukulentach. Wyjęłam też naszyjnik z amonitem, lecz ciągle było mi mało, chciałam zrobić fraktalopodobny wzór na drutach. Nie wiem, może nawet prosty jersey można zaliczyć do tej kategorii, albo sweter kołowiec? Nie chciałam jednak teoretycznego dopasowania nazwy do formy, sprawdzania czy aby spełnia kryteria, chodziło mi o to, żeby z drutami i włóczką poczuć tę strukturę. Wzór znalazłam dość szybko, miałam go już od dawna zapisanego, zamierzałam go użyć do jakiegoś projektu. Pierwsza reakcja radość, to jest to! Drugie spojrzenie, oj, to nie jest takie proste. Trzecie spojrzenie, nie dam rady. Tymczasem parę innych rzeczy działo się na drutach, fraktale mogły, a nawet musiały poczekać.

Parę tygodni później, gdy były u mnie dzieci, wpadłam na pomysł, który mnie samą trochę zdziwił. Wyjęłam jedno pudło z włóczkami, podałam wnuczkom i patrzyłam jak się bawią. Wnuczka z niesamowitym wyczuciem dopasowywała wełenki do przyszłych czapek i sweterków, analizowała grubość, miękkość i kolory włóczek. Wnuczek w pełnym skupieniu oddzielał małymi paluszkami banderolki i wydobywał wnętrze motków. Postanowiłam interweniować, dzieci nawet nie protestowały, tylko wnuczka wzięła jeden cieniowany, różowy kłębek i powiedziała, babciu pamiętaj, to będzie na esy floresy. Te esy floresy zabrzmiały w jej ustach tak oczywiście, naturalnie i bezdyskusyjnie, że wiedziałam że już nadszedł czas, by się tego wzoru nauczyć. Zakupiłam wzór Fox Paws autorstwa Xandy Peters. Wysłałam przelew i przez chwilę wydawało mi się, że właściwie to już się zaczęło dzierganie, wystarczy położyć druty, włóczkę, opis wzoru i zacznie przybywać dzianiny, sam powstanie samopowtarzający się wzór, .ale ten stan trwał krótko. Trzeba było przyłożyć się do opanowania nowego ściegu. Nie było zbyt łatwo, zwłaszcza na samym początku, gdy na nieznanym mi wzorze musiałam dokonać zmian. Opis prostej formy szala robionego dwustronnie dopasowałam do jednostronnego dziergania w okrążeniach. Efekt zadowolił zarówno mnie jak i wnuczkę, choć nie użyłam wskazanego przez nią motka. Planowałam jeszcze zdjęcia na płasko, jakieś zbliżenia, a potem przy dobrej pogodzie sesję w parku, lecz gdy tylko Kinga ubrała na siebie tuniczkę stwierdziła, że wraca w niej do domu. Długo czekała na te swoje esy floresy, nie chciałam więc tego przeciągać jeszcze bardziej. Zrobiliśmy błyskawicznie parę zdjęć esów floresów na balkonie. Cóż, błyskawice to też fraktale.