Pokazywanie postów oznaczonych etykietą męskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą męskie. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 marca 2024

Miksowania marcowego ciąg dalszy😊

Pasja tworzenia dzianin to coś, co wciąga, porywa i unosi, rozwija fantazję a zarazem utwierdza w konkrecie, skłania by zgłębiać tajniki materii, rozpracowywać techniki, poznawać je i oswajać. To jakby dwa różne obszary, materialny i niematerialny, które wcale nie kłócą się z sobą, tylko pięknie splatają i przenikają.

Ostatnio siostra przypomniała mi o chuście, którą zrobiłam dla niej pięć lat temu. Pokazywałam ją w tym poście. Kasia nazwała ją chustą idealną - co do wielkości, grubości, ciepłoty, kolorystyki i kształtu, powiedziała też, że zawsze zabiera ją na wjazdy, bowiem sprawdza się zarówno w sytuacjach codziennych jaki i bardziej eleganckich, świetna do narzucenia na sukienkę gdy robi się trochę chłodno.

Chusta ta zachwyciła inną Kasię na tyle, że zrodził się pomysł nowej dzianiny. To właśnie taki moment pobudzający wyobraźnię. Gdy zaczynam zastanawiać nad nowym projektem, czuję, że porywa mnie samo myślenie o dobieraniu kolorów. Jakbym patrzyła na szklane naczynie z wodą, do którego wlewają się barwniki. Z ekscytacją i ciekawością obserwuję te widowiskowe obrazy i jednocześnie porównuję jak pasują do wizji, której szukam.

Dziś do garnca z marcowym miksowniem oprócz wspominania chusty sprzed kilku lat i fantazji o kolorach przyszłych projektów wrzucam też konkrety dzianinowe, dwie pary skarpet i ubiegłoroczny sweter zrobiony dla mojego męża. Sweter ten wciąż nie doczekał się zdjęć „naczłowieczych”. To piękne określenie zaczerpnęłam od Bokasi i dziwię się, że nie przyjęło się na dobre w dziewiarskim świecie i nie zastąpiło zwrotu „na ludziu”. Tu pozwolę sobie jeszcze na jedną dygresję językową. Coraz częściej słyszę, że coś się „zadziewa”. Wygląda na to, że to słowo się już przyjęło, ale jeśli tak, nie znaczy to jeszcze że jest obowiązkowe😉 Osobiście wolę jak coś się „wydarza”, w samym środku tego słowa jest dar, a dar możemy przyjąć, albo komuś ofiarować. Samo słowo wydarzenie kojarzy się z czymś istotnym, na pewno wartym naszej uwagi. A zadziewanie? Dla mnie słowo „zadziewa” nasuwa obraz zaciągającego się oczka w rajstopach, zaciągniętej nitki w delikatnej tkaninie czy dzianinie, czyli czegoś niepożądanego.

Wróćmy jednak do dzianin. Pewnego razu poznawszy nową metodę dziergania pięty, postanowiłam podzielić się z innymi moim wzorem, w którym oprócz tej nowej pięty wplotłam swoje ulubione motywy zaczerpnięte z natury,  stąd nazwa wzoru „Mech i motyle”. Okazało się, że łatwiej było mi zrobić skarpety niż opis ich wykonania, lecz cieszę się, że tego spróbowałam. 

Opis znajduje się pod tym linkiem

 Moim wzorem zainteresowała się Renata Witkowska - mistrzyni dziewiarskich opisów i zrobiła swoją wersję tych skarpet, którą pokazała na swoim blogu Dziergawki w tym poście. To dla mnie zupełnie nowe, wzruszające doświadczenie zobaczyć swój pomysł w wykonaniu innej osoby.

Dzięki bezcennym uwagom Reni naniosłam poprawki do istniejącego opisu, uświadomiłam sobie także, że sporym ograniczeniem wzoru jest tylko jedna opcja na grubszą włóczkę. Postanowiłam dodać opis na większą liczbę oczek, a żeby to zrobić wydziergałam kolejne skarpety. Jako że nie lubię zbyt dużej powtarzalności postanowiłam wprowadzić akcenty kolorystyczne.

Zrobiłam im zdjęcia na płasko i na nodze, ale nie mojej, to znaczy mojej, bo ją posiadam, czasem używam, lecz nie do chodzenia😉 W poprzednim poście pisałam o głowie, a dziś podobnej roli noga, nóżka w zasadzie, niezmiernie szczupła, wygięta stópka plastikowa, do prawdziwej mało podobna, ale pomocna jest gdy chce się pokazać piętę. 

Druga para skarpet to skarpetki dla mojego męża. Wykonałam je z posiadanych włóczek, dużą przyjemność sprawiło mi dobieranie kolorów i oczywiście dzierganie. Po raz drugi zrobiłam piętę typu bumerang, tym razem skorzystałam z opisu Bokasi. Jej pieczołowicie wykonane skarpetki kuszą misternymi detalami, mam zamiar wpleść w jakieś swoje skarpetki kliniki  z lewych oczek, ale to kiedyś.

Raglanowy sweter nazwałam ekspresowym bo zrobiłam go w szybkim tempie na grubych drutach, bez korzystania z żadnego wzoru, wykorzystując ulubione ściegi w prostym układzie.

A oto zdjęcia dzianin:






















piątek, 21 lutego 2020

Czapki fajne, zwyczajne

Tuż przed wyjściem z domu otwieram szufladę i wyciągam z niej czapkę, rękawiczki, szal albo chustę, czasem szybko zmieniam zdanie, gdy zdaje mi się że wybrana rzecz za cienka, za ciepła albo za ciemna. Wkładam z powrotem i wybieram inną, w pośpiechu, bo czas umyka, a tu nagle okazuje się, że nie domyka się szuflada. Wezbrały skłębione fale dzianin, lecz nie mogę ich tak bezwzględnie ścisnąć i wepchnąć. Nie wypada. Zwłaszcza, że nie jestem sama. Jakimś cudem do przedpokoju dotarło słońce, tańczący promień oparł się na skraju szafy. Nie chcę go spłoszyć. Gdy tak oświetla moje dzianiny uświadamiam sobie, że już niedługo trzeba będzie zrobić z nimi porządek. Jak zawsze na zmianę pór roku mały remanent, duże pranie. Ale jeszcze nie teraz. Inne rzeczy absorbują, wymagają czasu i uwagi.
 Ten słoneczny epizod przypomniał mi jednak o kilku czapkach wydzierganych na przestrzeni ostatnich zimowych miesięcy. Czapki te fajne i zwyczajne jak dotąd nie znalazły się na blogu, więc prezentuję je właśnie teraz, póki jeszcze zima i sezon czapkowy.
Pierwsza czapka to Beanie według instrukcji filmowej Joli Mazurek. To sprawdzony patent, przede wszystkim prosty i niezawodny.  Czapka z szarej wełny dostała do ozdoby dwa metalowe guziki. Miała być czapką męską, okazało się jednak że jest czapką damską, potrzebną Julii i pasującą jej do płaszcza.


Pasuje do niej również bordowy golf – otulacz na szyję.



Od dwóch lat soczysty zielony motek czekał aż zrobię z niego czapkę, która miała być noszona do przejściowej granatowej kurtki. Jakże miłe okazało się zaskoczenie, że czapka ta pasuje do kurtki zimowej i do mojej najstarszej chusty. Zastosowany wzór inaczej sobie wyobrażałam, więc czapkę zamierzam spruć, ale jeszcze nie w tym sezonie.






Następna czapka to ponownie Beanie. Tym razem już męska. Wygodna, używana, lubiana.  


I na koniec męska czapka w szaro czarne paski. Spontaniczna, dziergana na oko i tak jak wszystkie poprzednie z domowych zapasów włóczkowych.









piątek, 8 listopada 2019

Męski sweter - fakt dokonany


Sama nie wiem jak zacząć, od początku, od końca, a może w ogóle się nie rozpisywać, tylko w dwóch słowach ująć fakt dokonany – męski sweter.

Prosta sprawa, rzec by można „nic dodać, nić ująć”. Tyle, że dodawanie i ujmowanie jest istotą wielu procesów. Na przykład tworzenie dzianiny można sprowadzić do wyliczania oczek w taki sposób, by w efekcie uzyskać pożądany kształt. I choć to prawda, brzmi jakoś dziwnie i może nasuwać pytanie, co w tym dzierganiu takiego fascynującego.

Tak to bywa ze zbyt zwięzłymi streszczeniami, że niekiedy mogą od prawdy  trochę oddalać.

Czasem, gdy po skończeniu książki ponownie czytam opis na okładce to dziwię się, jakbym czytała o czymś zupełnie innym. Poświęcam jeszcze chwilę temu skrótowi, stwierdzam że owszem, wszystko to prawda, ale raczej nie oddaje moich wrażeń z lektury. I dziwię się jeszcze bardziej, lecz nie oburzam się. Odkrywam wtedy, że bardzo ciekawe rzeczy dzieją się gdzieś pomiędzy, na granicy oczywistego planu, czasem wcześniej, czasem po fakcie.

Jeszcze zostając przy czytelniczych porównaniach – nie tylko sama lektura jest szczególnym doświadczeniem, ale i to co dzieje się wcześniej i później. Dokonując wyboru książki często opieramy się na tym co już wiemy, na swoich przekonaniach i wyobrażeniach, ale też na nowych informacjach i sugestiach napływających z zewnątrz. Jeszcze ciekawsze wydaje mi się to, co dzieje się po przeczytaniu książki. Możliwość podzielenia się z kimś wrażeniami jest dla mnie czymś bezcennym, bez względu na to, czy jest to wspólny zachwyt czy też spór. Wartość lektury czy filmu podkreśla osobisty werdykt – „kiedyś do tego wrócę”. I to też jest ciekawe - to drugie życie książek. Niektóre oddaję do biblioteki, inne stoją na półkach, do ponownego czytania, do pożyczania bliskim, do stopienia się z tłem. Są też ciekawe egzemplarze, książki których póki co czytać nie zamierzam, ale ani mi się śni ich pozbywać. Gdy czasem na takiej zawieszę wzrok, wówczas budzi się jakiś sentyment, albo coś się przypomina, to co kiedyś było, lub do czego zmierzam, albo jakaś myśl, która dawno temu zapadła mi w pamięć i którą lubię odświeżać. Patrzę na grzbiet „Myślenia i mowy” Wygotskiego w żółknącej serii klasyków psychologii i wraca do mnie to świetne zdanie, że myśl jest jak chmura, z której pada deszcz słów.

Ileż z tego krótkiego zdania można wyciągnąć wniosków i to całkiem praktycznych! Na przykład dlaczego nie zawsze się rozumiemy, dlaczego nie zawsze udaje się nam precyzyjnie wyrazić.  Powiązane i zależne żywioły tworzą jedną rzeczywistość, jednak poszczególne jej elementy odbieramy zupełnie inaczej. Inaczej patrzy się na obłoki, a inaczej moknie w deszczu. Łatwiej zachwycać się widokiem chmur niż padającego deszczu. Po ulewie zostają przemoczone buty, kurtki ciężkie od wody, mokre drogi i kałuże. Na szczęście w kałużach też czasem odbija się niebo.

Ciekawe to wszystko, w każdym razie dla mnie, rozumiem jednak że moje słowa mogą być odbierane jak  „lanie wody”. Potoczny zwrot, a jak się okazuje ma naukowe konotacje.

Słucham?... Jestem, jestem…. Piszę tekst na bloga. O czym piszę? O swetrze, który skończyłam ostatnio. Właściwie to już kończę, jeszcze parę słów o nim i o tym, jak nie powstał całkiem inny męski sweter.

Od ponad roku miałam w planach wydzierganie jasnego swetra jakimś strukturalnym ściegiem, lecz jak dotąd nie trafiłam na odpowiednią wełnę, czasem spodobał mi się jakiś tweed, ale zawsze czegoś mu brakowało, a to za cienki, a to za gruby, albo nie te kolory. Myślę, że bez trudu znalazłabym właściwą włóczkę, gdybym tylko była pewna co do projektu. Chciałam tym razem zrobić rękaw metodą continuos, ale znów żaden projekt nie wpadł mi w oko. Mogłam wprawdzie skorzystać z wzoru na damski sweter, ale nie bardzo wiedziałam jak to modyfikować na potrzeby męskiego ramienia. Mijały tygodnie, miesiące, zawsze coś robiłam na drutach, a przed każdym nowym projektem oglądałam moje włóczkowe zasoby. Pewnego razu uświadomiłam sobie, że te przeglądy zabierają mi trochę czasu. Wniosek nasunął się sam, za dużo tego mam. Czas uszczuplić zapasy, ale jakoś tak konkretnie, jeden mały kłębuszek zamieniony w mitenki nie czyni wiosny, choć niewątpliwie umili jesień i zimę. Sięgam więc po zgrzewkę włóczki Alize lanagold clasic, w której kiedyś  spodobało mi się połączenie brązu z granatem. Podejmuję męską decyzję i nabieram oczka na sweter. Robię na oko, z głowy, tak jak potrafię, od góry, raglan podkreślam pasmem ściegu francuskiego i taki sam motyw wstawiam na bokach. Poza tym włoski koniec i początek, plus rulonik przy dekolcie. Powstaje prosty, zwyczajny sweter.













  


niedziela, 7 kwietnia 2019

Drobnostki, paski i pastele

Pomiędzy większymi projektami na druty wpadają mi czasem drobiazgi, które choć tak niewielkie są ważne i potrzebne. Dziś chciałabym pokazać  kilka takich drobnostek wydzierganych zimą, którym nie poświęcałam specjalnych wpisów na blogu. Mimo sporego rozrzutu tematycznego jest coś, co te przedmioty łączy. Poza tym, że są zrobione na drutach wszystkie te drobiazgi powstały jako spełnienie konkretnego życzenia i potrzeby. W każdym przypadku wykorzystywałam posiadane resztki włóczek. Częścią wspólną prawie wszystkich projektów są też paski. Nie korzystałam z żadnych wzorów,  każdy z tych projektów powstawał w trakcie dziergania. Gdybym się dłużej zastanowiła to znalazłabym jeszcze niejedną część wspólną, ale tyle wystarczy. Zwłaszcza że dziś nie zamierzam się rozpisywać.
 Wszystkie te praktyczne ubranka zaraz po zblokowaniu, wysuszeniu i pamiątkowej fotografii trafiały do nowych właścicieli. Do mnie wracały opinie, że podobają się i dobrze służą. Teraz przeglądając pliki ze zdjęciami postanowiłam zestawić je razem i po prostu pokazać, bez dłuższego tekstu, bez presji, bez dygresji.
Oto premiera internetowa spódniczki dla wnuczki, szalika dla syna, kamizelki dla siostrzeńca i trzech skarpet na telefon dla przyjaciółki. 













wtorek, 29 stycznia 2019

Męski sweter – czysta czerń


Potrafię robić na drutach, a regularny trening sprawia że w tej dziedzinie mogę pozwolić sobie na coraz więcej. Nowo zdobyte umiejętności cieszą, ale też pokazują jak bardzo dużo mam jeszcze do opanowania w myśl leśnej zasady „im dalej w las tym więcej drzew”.  Nie popadam w samozachwyt ani w fałszywą skromność. Potrafię robić na drutach, mam tę zdolność i umiejętność. Z darem perswazji już u mnie gorzej. Gdy okazało się, że sweter, który podjęłam się zrobić ma być czarny próbowałam zachwalać grafity, granaty, sól pieprz i melanże, ale moje sugestie były daremne. Jednak czarny. Trudno, zresztą nikt nie obiecywał że będzie łatwo. Chyba nigdy nie robiłam z czystej czerni dużych form, a mówi się, ze to kolor wyjątkowo trudny, niewdzięczny i źle  widoczny podczas pracy. Czarno to widzę, pomyślałam, ale nie nurzałam się w tych wizjach na tyle głęboko, by wpaść w czarną rozpacz. Decyduję się na prosty model, bezszwowy raglan robiony od góry. Do dzieła! Czarny sweter i czarna kawa, przekonajmy się jaki to diabeł tkwi w szczegółach czerni. I cóż, pierwszy chochlik związany z przyjemną wełenką merino soft lana gatto ukrył się w banderolce, na której stoi jak wół rozmiar drutów numer pięć. Obejrzałam moteczki i zanim zrobiłam próbkę wiedziałam, że nawet czwórka do za dużo. Ja użyłam drutów nr. 3,5, do ściągaczy 3 a do włoskich wykończeń 2,5. W dziewiarstwie wiadomo, że rozmiar ma znaczenie. Być może to jakaś inna numeracja, albo jakaś czarna owca, już nie ważne.

Co do opinii, że z czarnej włóczki dzierga się trudniej, wszystko to prawda. Słabo widać dzierganą materię, kształt oczek, nie można wleźć z robótką w byle kąt, zwłaszcza o tej porze roku. Dla odmiany wszelkie paproszki w rozmiarach gdzie indziej niewidzialnych znajdują na czarnym tle doskonałą przestrzeń do autoprezentacji, biszkoptowa sierść i drobne pyłki kurzu uwidaczniają swoje kształty i przykuwają uwagę patrzącego.

To prosty fason swetra, właściwie poza rozmiarem, przewidywalny, więc dla urozmaicenia pracy decyduję się na wprowadzenie czegoś nowego. Tu wplotłam trzy techniczne rozwiązania, których wcześniej nie stosowałam. Po pierwsze zrobiłam pogłębienie raglanu z podkrojem pachy, coś co dotychczas uważałam za zbyt trudne, teraz mogę napisać czarno na białym, że nie taki diabeł straszny.

Druga rzecz to dwa rękawy robione równocześnie magic loopem, świetny wynalazek gwarantujący idealnie równe zwężanie linii rękawa. Nie wiem, czy zakochałam się w tej metodzie, wydaje mi się, że nieco inny, korzystniejszy efekt jest przy dzierganiu na pięciu drutach, będę to jeszcze testować. Technika na pewno wygodniejsza, poza tym ta żyłka skręcona w znak nieskończoności działa kojąco, przynajmniej na mnie. Jakiś czas temu to był modny znak, być może nadal jest, ja go lubię bez względu na trendy. A tak na marginesie, jeden poeta napisał że ten znak nieskończoności to zero skręcone z zazdrości.

No i trzecie rozwiązanie, śmiałe i obiecujące. Robiłam ten sweter od samego ściągacza sposobem włoskim, dotychczas najpierw powstawał sweter, a potem dekolt już dopasowywałam. Tym razem założyłam że się uda od razu. Wyszło nieźle. Do czasu, a konkretnie do prania, podczas którego obwód szyi nazbyt się poszerzył. Przyszło mi więc chirurgiczną metodą oddzielić część ściągacza, nabrać żywe oczka i ponownie zrobić wykończenie szyi. Udało się bez powikłań. Sweter gotowy do noszenia! Nie był to diabelnie trudny projekt, ale dostarczył trochę przygód. Nie wspomniałam jeszcze o napięciu związanym z ryzykiem braku wełny, ale to przecież standard. Wełna miła w dotyku po zamoczeniu jeszcze bardziej zmiękła, a gotowy mokry sweter wydłużył się na kształt sukienki, mógłby nawet służyć za sutannę. Na szczęście po zblokowaniu i wysuszeniu wrócił do właściwych kształtów. 

Nie zamierzam oczerniać czerni, ale muszę wspomnieć o tym, że jedną z jej wad jest trudność sfotografowania, a jeśli na to nałoży się chwilowy  brak możliwości plenerowych to efekt będzie dość skromny. Poniżej czarny męski sweter dla Łukasza, w roli modela ponownie Wojtek, niewątpliwie należy mu się czarny las z CzarodziejaJ










Powyższe zdjęcia swetra zrobione zostały przed korektą, a poniżej poprawione wykończenie ściągacza wokół szyi.


środa, 9 stycznia 2019

Męski sweter - po swojemu

To naprawdę wciąga. Mam na myśli dziewiarstwo, zbieractwo i łowiectwo, to ostatnie w formie bezkrwawych łowów po rozległej dżungli sklepów internetowych i nie tylko.

Pułapki, sieci i pokusy czyhają nie tylko na dziewiarki. Przekonałam się o tym przy powstawaniu szarego swetra dla mojego męża. 
Pewnej niedzieli, choć możliwe, że akurat wtedy była sobota, po wspólnym posiłku w gronie szerszym niż na co dzień, już po kawie, herbacie i po herbatnikach nie przerywając rozmowy wyjęłam sobie do prucia szarą wełnę. Nie  miałam wobec niej konkretnych planów, wiedziałam tylko że taka przędza nie może się zmarnować. To nie było zwyczajne prucie, aby odzyskać ładny wygląd wełny trzeba ją nawinąć, uprać i po wysuszeniu zwinąć. Przygotowałam prowizoryczne stelaże, w tej roli najlepiej wypadają pudełka po butach oraz duże wieka plastikowych pojemników i bez pośpiechu przystąpiłam do dzieła. Natychmiast znalazły się ręce chętne do pomocy. To musiało być przyjemne zajęcie, bo niemal wszyscy się zaangażowali i w niedługim czasie praca była skończona.

Podczas nawijania wełny i rozmowy o sprawach zupełnie nie dziewiarskich mojemu mężowi wyrwało się, że ta wełna byłaby świetna na sweter dla niego. Nie musiał powtarzać dwa razy, decyzja zapadła. Wiem co mu się podoba, co lubi, w czym dobrze się czuje i  oczami wyobraźni  już widzę ten sweter. Teraz tylko trzeba go zrobić,  druty to nie zaczarowany ołówek, między wizją a efektem jeszcze musi się znaleźć miejsce na pracę i naturalnie czas. Sweter robię według własnego pomysłu, z głowy. Ale nie wszystko da się tak na oko, potrzebny jest jakiś wzór, a w każdym razie schemat z pomiarami, gdzie się coś zaczyna, gdzie kończy, tak mniej więcej. Nawet gdy robi się po swojemu potrzebny jest jakiś wzorzec, na którym można się oprzeć. Padło na dwie stare Sandry. W tych to pismach wybrałam dwa pulowery, które najbardziej odpowiadały mojej wizji, w jednym były wszyte pagony, w drugim spodobała mi się dość nietypowa linia raglanu.

Zbitka słów „dwie stare Sandry” w zestawieniu z projektem męskiego swetra wydaje mi się dość śmieszna, przypominająca dwie stare panny. Daleko mi do obśmiewania faktu niezamęścia, a już tym bardziej czyjejś niewybranej samotności, ale wyśmiałam moje zbiory starych gazet, postanowiłam zrewidować je, odkurzyć i pożenić albo nawet zdigitalizować. Ale oprócz praktycznych funkcji dwie stare Sandry przypomniały mi urocze postaci literackie, ekscentryczne i niezwykłe kobiety połączone wspólnym losem, Panny Pąckie z Widnokręgu Wiesława Myśliwskiego i Ciocie Herbatki z prozy Joanny Bator. Z przyjemnością ponownie spotkałabym się z nimi w lekturze przy filiżance kakao lub herbaty, ale to jeszcze nie teraz. Mój czas wolny wypełniają obecnie stare Sandry, ich krewne i pociotki. Zabawa przednia, bo czegóż tam nie ma, ale nie ukrywam że trochę wysiłku mnie to kosztuje, wiadomo, zbieractwo, łowiectwo, dziewiarstwo! Może nawet napiszę o tym osobny tekst.

Dziś prezentuję męski sweter, który sama zaprojektowałam i wykonałam, po swojemu, prawie że na oko, a były też momenty że powyżej uszu miałam tych swoich kombinacji łączenia dwóch różnych modeli w oparciu o ulubiony sweter męża o całkiem innym fasonie. Sposób dziergania też zakręcony, żeby nie powiedzieć pokrętny. W skrócie: korpus i rękawy od dołu, w okrążeniu, potem każda część osobno, na koniec wszywanie rękawów i dorabianie plisy. Tym razem nauczyłam się jak wykonać dziurkę na guzik, która się nie rozwleka. Lubię takie odkrycia. Zapomniałabym dodać, że odpowiedniego poziomu adrenaliny w trakcie dziergania dostarczała wątpliwość czy wystarczy wełny, plan B zakładał więc wprowadzenie innego koloru na górze, ale wełny wystarczyło, a nawet trochę zostało.
Poniżej efekt mojej pracy, oczywiście gdybym mogła cofnąć czas może to i owo zrobiłabym lepiej, tak mi się przynajmniej wydaje. Właściciel swetra nie ma do niego zastrzeżeń, bardzo go lubi i ubiera często, od ponad miesiąca. A oto sweter dla męża, bez męża, który znajduje się po drugiej stronie obiektywu.  

















sobota, 29 grudnia 2018

Same nagłówki

   Tak się składa, że czas prezentowy zbiega się z realnymi potrzebami czapkowymi, przez co w grudniu ręce dziewiarki są zajęte jeszcze bardziej niż zwykle, a i głowa uważnie pracuje, trzeba bowiem skupienia, by trafić w rozmiar, potrzeby i upodobania. W przypadku dziergania nakryć dla głów męskich przypisanych do konkretnych mężczyzn i noszonych przez nich kurtek  należy poskromić fantazje kolorystyczne i poprzestać na granatach i grafitach. Genialnym patentem na czapkę nie tylko męską jest projekt Beany, którego można się nauczyć z filmu instruktażowego zamieszczonego w Internecie. Wystarczy obejrzeć go raz, by każdą kolejną czapkę robić już na oko. Jest to znakomity wzór, przyjemnie się go robi, bez obaw co do rozmiaru, który reguluje się na końcu, a w efekcie powstaje czapka szalenie wygodna i praktyczna. I choć nie lubię powtarzać tego samego modelu, bez wahania zrobiłam dwie ciepłe melanżowe czapy, w jednej dominuje szarość w drugiej granat. To jeszcze nie wszystko, przydałoby się także coś cieńszego, więc z grafitowego merino zrobiłam lżejszą czapkę  prostym strukturalnym wzorem, zaś z granatowego kaszmiru lana gatto wydziergałam opaskę. Ależ to jest miła, ciepła i miękka wełna, ani trochę nie podgryza.. Spodobał mi się kiedyś taki nieregularny warkocz, nie wiedziałam jak to się robi, znalazłam w sieci schemat, nie ukrywam - było to wyzwanie, ale cóż jak się dziewiarka uprze to nie tylko japoński schemat rozkmini ale nawet przetłumaczy z polskiego na nasze, jak było w przypadku wzoru ażurowej plisy w mojej chuście z malabrigo w kolorze niebo i ziemia. Wtedy też zrozumiałam dlaczego polskie projektantki rozpisują swoje wzory po angielsku i jak bardzo pomocny w odczytaniu jest graficzny schemat, którego brak w wielu krajowych publikacjach dziewiarskich, zwłaszcza starszych.

Zdążyłam na czas z męskimi nakryciami głów, w kolorach szlachetnych, ciemnych i niebrudzących. Efekt był zadowalający, ale chciałam jeszcze zrobić coś jaskrawego, na swoją głowę. Fakt że mam już wiele czapek jedynie uprzyjemnia dzierganie, nie muszę się spieszyć ani martwić czy zdążę i jak to wyjdzie.  Rok temu kupiłam projekt Baloon over Bagan autorstwa Doroty czyli słynnego knitologa w podróży i miałam zamiar przeznaczyć na niego fantastyczny motek w kolorze jasnej, soczystej zieleni. Niesamowitym zbiegiem okoliczności właśnie wtedy, gdy miałam się za niego zabierać projekt pojawił się w sieci w nowych odsłonach. Myślę sobie, zaraz zrobię mój zielony balonik i z dumą powiem „mam i ja”. Moje przygody z balonami odleciały w dawną przeszłość i osiadły między stronicami zapomnianej już powieści Julisza Verne, ale jednak pamiętam, że wcale nie jest tak łatwo wystartować z balonem. W moim przypadku też tak było, należało najpierw dotrzeć do pliku z projektem. Po nie tak dawnej awarii komputera i ratunkowym przenoszeniu danych na pamięć zewnętrzną nie było nawet pewności, że akurat ten folder przetrwał. Jednak znalazłam go, a co przy okazji przejrzałam to ho, ho. Tyle skarbów zapomnianych i chyba tyle samo śmieci, o których myślałam, że to coś cennego.

Jest projekt, czas narzucić wełnę na druty, nabieram oczka, robię próbkę i mój zielony balon musi odlecieć hen, hen, wełna zdecydowanie za gruba, kombinacja rozmiarem drutów niewiele zmieni. O nie! Nie zostawię tego tak, tego zmęczenia buszowaniem w komputerze i tego rozczarowania co do zaplanowanej zieleni. O nie, nie będzie frustracji, będzie czapka, tylko inna, zaraz się okaże jaka. Otwieram więc jedno z pudeł z zapasami i co widzę? Choć w środku jest pełno ja widzę tylko jeden kolor, ciepły, ciekawy, niebanalny i odlotowy, w sam raz na balonowy wzór. Są to dwa moteczki wełny sublime extra fine merino w kolorze malinowym. Jest to malina już chwycona przymrozkami, a mimo to rozkosznie słodka, tym słodsza że niespodziewana. Dobrze jest mieć coś takiego w zapasach, dobrze też mieć fajny projekt, który poprowadzi do celu. Sięgam więc po instrukcję, zosiosamosizm zostawiam między pudłami i  grzecznie linijka po linijce jadę z wzorem, a jest on tak elegancko rozpisany, że do schematu zaglądam dopiero przy 37 rzędzie.  Czapka wyszła świetna.

A oto wszystkie nagłówki wydziergane  przeze mnie w grudniu: