Lato. Lubię ten czas, tę przestrzeń, ilość kolorów w naturze, nieskończoność form, wschodzące słońce, poranną kawę na balkonie, sierpniowe niebo, twarz księżyca, radość gwiazd, niesamowitą ciszę ciepłej nocy, bliskość najbliższych i myśli o tych, których twarzy już dobrze nie pamiętam, zresztą o sobie samej też zapominam w takich chwilach. I nie wiem czy to jest zapominanie czy zapomnienie. Zwykłe zapominanie zamyka coś znanego, a zapomnienie otwiera na nieznane, więc może jestem gdzieś pomiędzy... A księżyc ma taką minę jakby stamtąd widział i wiedział wszystko, jeśli nie od zawsze, to od bardzo dawna. I tak jestem tu w tej chwili, między porankiem a nocą, między zachwytem nad barwą i miękkością pogniecionych płatków rozkwitającego na kilka dni maku i zachwytem nad formą Wielkiego Wozu niezmienną od wieków, a w każdym razie od moich dziecięcych lat. Cieszą mnie wszystkie te cuda widoczne gołym okiem. Dają też dobry dystans do wielu różnych spraw, do siebie. Dobrze jest spojrzeć na sierpniowe niebo, nad miastem czy nad lasem, zmienić perspektywę, uznać, że wiele rzeczy samo się układa jak trzeba, choć czasem inaczej niż się planowało. Tak bardzo lubię lato, choć już nie da się nie zauważyć żółknących i brązowiejących gdzieniegdzie liści, zapowiedzi że ten czas jednak minie. Ale wciąż jeszcze trwa i można czerpać z tej obfitości do syta.
I w moim dziewiarskim pamiętniku
lato w pełnej krasie. Nadal letnie przędze i lekkie dzianiny. Pojawia się także
coś zupełnie nowego dla mnie. Pierwszy w życiu projekt szydełkowy wykonany na
podstawie opisu. Od dawna umiem posługiwać się szydełkiem, czasem robię jakieś
wykończenia dzianin zrobionych na drutach, czasem jakieś zabawki, zawsze na
oko, na wyczucie, bez schematu.
Pamiętam taką przygodę z
szydełkowymi schematami, gdy dobrych
parę lat temu po wieloletniej przerwie z entuzjazmem wróciłam do dziergania i postanowiłam
też zaopatrzyć się w jakieś źródła inspiracji. Kupując pod Halą Targową
czasopisma dla dzieci sięgnęłam po gazetkę z dzianinami, jak się okazało
szydełkowymi. Mocno się zdziwiłam gdy zobaczyłam dziwne hieroglificzne symbole,
zupełnie mi nieznane. Kosmos jakiś. A że moje ręce tęskniły do drutów, więc
szydełkowe pismo poszło w świat. Ostatnio jednak spędziłam z szydełkiem więcej
czasu, zrobiłam ciepłą, prostą chustę. Zachęciła mnie do tego Asia, mistrzyni
szydełkowych chust i serwet, autorka bloga Druty i motki. Jej słowa „to
najprostszy wzór wszechświata” trafiły do mnie tak skutecznie, że zaczęłam
chustę. I skończyłam, nawet się nią dogrzewałam w potrzebie, ale na blogu
pokażę ją dopiero po zrobieniu zdjęć. Chusta ta dodała mi odwagi by nauczyć się
czytać wzory szydełkowe. Doskonałą ku temu okazją był test torebek zaprojektowanych
przez Renatę Witkowską. Nie przejmowałam się specjalnie moim analfabetyzmem
szydełkowym, bowiem znając już styl Reni, zarówno w kwestii instrukcji jak i
komunikacji mogłam podjąć się nowego zadania. I w trakcie pracy te symbole, które
wcześniej wydawały mi się kosmiczne okazały się czytelne i zrozumiałe.
Zanim jednak zaczęłam robić
torebkę musiałam wybrać materiał, ku mojemu zdziwieniu w żadnym z pełnych pudeł
nie było odpowiedniej przędzy, więc trzeba było kupić włóczkę. Co jednak
zrobić, gdy trudno zdecydować się na jeden kolor? Kupić kilka takich, które
najbardziej się podobają i połączyć je w jednym projekcie. A żeby było jeszcze
ciekawiej można zrobić każde ucho w innym kolorze😊
A oto moja wersja torebki Lawenda według projektu Renaty Witkowskiej wykonana z trzech kolorów bawełnianej włóczki Drops You 8: