Pokazywanie postów oznaczonych etykietą refleksje mottozmotka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą refleksje mottozmotka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 sierpnia 2025

Letnie za-pasy w bluzkach z papyrusa

Sierpień to miesiąc, pod każdym względem wyrażający pełnię lata. Trwa czas wakacji, urlopów, żniw, remontów, wyjazdów, przyjazdów, realizowania planów albo konieczności ich zmiany, przygód wytęsknionych i tych nieplanowanych, czas przyśpieszenia i czas zatrzymania. To wszystko dzieje się latem, choć u każdego inaczej, w innym rytmie i tempie splata się to w jedną wspólną tkaninę, złożoną z różnorodnych nitek. Dla mnie wyjątkowość sierpnia polega właśnie na tym zintensyfikowaniu wszelkich letnich doświadczeń, które samemu się przeżywa i obserwuje je wokół, ale   jest jeszcze coś więcej, jakby duża rama, szerokie, ale subtelne marginesy łączące letni obraz zarówno z wiosną jak i z jesienią. Jeszcze można pozwolić sobie na coś nowego, coś zrobić, gdzieś wyjechać, spotkać się z kimś dawno nie widzianym, albo wreszcie pobyć trochę z sobą. Można też finalizować sprawy, zbierać owoce - dosłownie i w przenośni – i zająć się prze-tworami. Taki obraz sierpnia widać nawet na placu targowym, gdzie wciąż można kupić sadzonki  młodych roślin, które jeszcze zdążą urosnąć, więc to jakby wiosna, nadzieja i nowy akcent życia, tuż obok warzywa i dojrzałe, soczyste owoce w wielkiej obfitości, są już też pierwsze wrzosy, są dynie… i chłodniejsze poranki.

Ma w sobie sierpień radość pełni lata, wiosenną nadzieję i dojrzałość jesieni. Można ogarnąć myślą cały obraz albo wybrać jedno pasmo i na nim się skupić, co kto lubi.

Zachodzą na siebie pory roku i podobnie dzieje się w moim dzianinowym świecie.

Dwie bluzki na lato zrobiłam  jeszcze wiosną, planowana, i to od dawna, była jedna,  ale wskutek eksperymentów wyszły dwie.  Miałam w swoich zapasach włóczkę Papyrus Fibra Natura szarą i trochę białej. Ciekawe, bo słowo „zapasy” dawniej kojarzyłam z półkami pełnymi słoików, będących zapasami na zimę, teraz zapasy oznaczają posiadane włóczki, nie tylko na zimę😉 Tego roku na włóczkowych targach Krakoski Yarnmark Wełny dokupiłam kilka moteczków, które zachwyciły mnie kolorami, dwa wrzosowe odcienie, róż i błękit. Dobrze wyglądały razem, wrażenie wizualne było równie przyjemne jak włóczka w dotyku. Papyrus jest bardzo miłą dla ciała mieszanką bawełny i jedwabiu.

Nie wiedziałam dokładnie jaką bluzkę zrobię, pewna byłam tylko co do linii ramienia zachodzącej do tyłu, od dawna marzyłam, by nauczyć się tego fasonu, zanim jeszcze dowiedziałam się, że nazywa się go ramieniem „europejskim” albo „japońskim”. Znalazłam wzór z taką techniką na stronie Garnstudio i po przeliczeniu ilości oczek do wymaganej próbki z ochotą zaczęłam letnią bluzkę od gładkiej, szarej góry, a potem miałam dodać pasma kolorów. Układało się świetnie, byłam bardzo zadowolona, tyle że gdy dodałam pierwsze pasmo kolory jakoś nagle przestały współpracować, no trudno, miałam nadzieję, że po dodaniu kolejnego koloru lub dwóch będzie lepiej. Nie było, po prostu mi się nie podobało, zabrakło tego poczucia, że kolory harmonijnie zagrały. Do sprucia  nie było wiele. Ale co dalej?  Zdecydowałam się na zastosowanie ażurowego wzoru, który zaciekawił mnie już dawno, ale jak dotąd nie użyłam go w żadnej dzianinie. Powstała jednobarwna szara bluzka, z gładką górną częścią, która będzie dobrze się sprawdzać również jesienią i zimą pod cieplejsze kardigany.  

Natomiast na letnią bluzkę w kolorowe paseczki, na którą wciąż miałam ochotę i wystarczającą ilość włóczki wykorzystałam dobrze mi znany i sprawdzony wzór Isabell Kraemer „On The Beach”. Tym razem paseczki zaczęłam robić od samej góry, a dodawanie kolejnych kolorów było ogromną przyjemnością, to samo mogę powiedzieć o noszeniu tej bluzki.

I na plaży, na początku tego lata obydwie bluzki zostały sfotografowane. Przygotowując zdjęcia do publikacji oczywiście patrzyłam jak prezentuje się dzianina, czy widoczna jest całość, detale, a przy okazji wpatrywałam się w to bałtyckie tło, piasek, fale, horyzont i mam wrażenie, że nawet patrzenie na te zdjęcia przynosi odpoczynek.




























 

sobota, 2 sierpnia 2025

Posplatane chabry

Ta niewielka dzianinowa torebka może pomieścić kilka niezbędnych przedmiotów: klucze, telefon, portfel, a nawet zeszyt lub książkę. Rozmiar określają konkretne parametry, tyle a tyle centymetrów na długość, szerokość, wysokość.

Rękodzieło ma także w sobie wiele elementów związanych z procesem tworzenia, które są niejednoznaczne i niewymierne. Gdy więc od takiej strony zaglądnie się do tej małej torebki to jej pojemność może okazać się zaskakująco duża. Ach, ile tego tam! Ile tematów, wrażeń, pomysłów, emocji, treści posplatanych i osobnych. Wystarczyłoby dotknąć jednej nitki i rozwinąć wątek…  Teraz jednak zamykam tę torebkę na moment,  a wszystkie dziewiarskie opowieści przychodzące mi do głowy na razie odkładam, jak książki, na półkę, na potem. A potem, po chwili namysłu znów sięgam do torebki i  wydobywam z niej dwa tematy do mottozmotkowego tekstu. Pierwszy o kolorach, a drugi o powstawaniu chabrowych wzorów. 

O moim zamiłowaniu do kolorów piszę w niejednym poście na tym blogu. Za każdym razem jest to ciekawa przygoda, bez względu na to, czy chodzi o etap poszukiwania włóczki, dobierania kolorów do charakteru dzianiny… i osoby, decydowania o odcieniu czy też odkrywania całkiem nowych połączeń z dobrze mi znanych, a nawet opatrzonych materiałów. Niesamowity jest ten moment, impuls, gdy pojawia się pewność, że „to jest to”, po prostu to czuję.

Na takiej samej zasadzie działa to też w drugą stronę, gdy „nie czuję” koloru to nie rozpoczynam pracy, no chyba że ktoś by mnie poprosił, ktoś komu bardzo by zależało, ale jakoś nie przypominam sobie takich sytuacji😉

Pracę na wzorem chabrów rozpoczęłam jeszcze w ubiegłym roku, pod wpływem inspiracji haftami kaszubskimi w ramach poszukiwań projektu Posplatane „Polskie wzory w dziewiarstwie. Ujęcie współczesne”. Opracowałam dwa wzory, zrobiłam nawet próbkę z jednym z nich, ale jakoś żadnego nie przeniosłam na dzianinę, między innymi dlatego, że w swoich włóczkowych zapasach nie znalazłam chabrowej wełenki nadającej się na planowane mitenki albo rękawiczki. Między ciemnymi jak noc granatami a bladymi błękitami brakowało bławatkowej niebieskości. Postanowiłam coś kupić, kiedyś, przy okazji. I tak chabrowy temat odłożyłam na wiele miesięcy. Aż tu nagle przyszło kolejne lato, na łąkach i w ogrodach zakwitły chabry, maki… Wcześniej jeszcze maki z mojego wzoru pojawiły się na torebce (klik), a w ślad za nimi przyszła wizja chabrów na innej torebce, a jako że miała to być rzecz dla osoby, która bardzo lubi te kwiaty i ich kolor, to poczułam motywację i powiew wiatru w skrzydła. Wzięłam się za opracowywanie wzoru całkiem od nowa, potem dobrałam trzy kolory bawełnianej włóczki i wykonałam torebkę według własnego pomysłu.

Co do kolorów, ten główny, będący tłem – jak go określić, miętowy, szałwiowy? A może wiatrowy, on jest taki lekki. Sprawdzam dokładnie – no nie jest to kolor wiatrowy, ani niebowy czy też niebowiutki, a już na pewno nie besowiuteńki. Jakże porywająco piękne są te dawny nazwy kolorów, ja sama poznałam je niedawno w związku z poszukiwaniami polskich wzorów regionalnych. Przeglądanie palety barw i nazw zamieszczonych na stronie Regionalna Grupa Barw (link) – projektu poświęconego badaniu kultury ludowej uświadamia jak bogate jest to dziedzictwo, jak mocno związane z przyrodą. Nazwy kolorów tak ważne przy farbowaniu, tkaniu, wyszywaniu odnoszą się do natury, do pogody, do konkretnych roślin i zwierząt. Są to określenia ciekawe, bardzo obrazowe, niektóre trochę dziwne, techniczne, ale w zdecydowanej większości są one poetyckie, pełne wrażliwości na otaczający świat i takiej czułości do natury. To jest dopiero czucie koloru! Dla mnie to także refleksja o uważnym patrzeniu na to, co wokół i zachęta by szukać wzorów piękna.

 

A oto torebka w chabrowe wzory. Z torebką makową łączy ją nie tylko kwiatowa inspiracja ale także ta sama tkanina, wykorzystana na podszewkę. 



















Edycja 20.08.2025
Poniżej zdjęcia torebki w użyciu, wszak to dzianina użytkowa. 












środa, 9 lipca 2025

Niezapisane, napisane...

Według prognoz i alertów miało być bardzo deszczowo i burzowo wczoraj, a u mnie zapowiadał się wyjątkowo spokojny dzień, z nadzieją na ciszę i bynajmniej nie ciszę przed burzą. Warunki wręcz idealne, by popisać w skupieniu, przejrzeć zdjęcia i przygotować wpis na bloga. Tym bardziej miałam na to ochotę, że przyszedł mi do głowy pomysł pokazania dwóch dzianin niekoniecznie letnich, a fakt, że mnie samą zaskoczył wzięłam za dobrą monetę. Dodatkową motywacją do „poblogowania” był niezwykle rzadki u mnie stan, że akurat nie miałam niczego na drutach. Usiadłam więc przed komputerem, by jeszcze rano na szybko zanotować kilka kluczowych myśli. Pisało mi się dobrze, szybko, stukając w klawiaturę obserwowałam jak na biel ekranu wypływała fala moich rozmyślań. Miałam potem do tego wrócić na spokojnie, raz jeszcze przeczytać, zastanowić się, poprawić. Jednak do domu wróciłam później niż planowałam, gotowanie obiadu też jakoś więcej czasu mi zabrało, a poza tym pojawiło się parę innych okoliczności, ot, życie. Pewnie bym nawet o tym nie wspomniała, gdyby nie fakt, że  tekst choć został napisany, to nie został zapisany. Zwyczajne niedopatrzenie, elementarny błąd. No cóż, to się zdarza. Trochę szkoda, ale nie wylewam nad tym morza łez, być może tak miało być,  by te wczorajsze „mądrości” rozpłynęły się w wirtualnym niebycie.  Tymczasem w moich notesach te wszystkie słowa i zdania zapisane kiedyś na szybko, jakieś cytaty i własne zapytania wciąż tam są. Czasem piszę odręcznie, czasem na klawiaturze. To tylko inne sposoby zapisywania słów,  bo one same, raz pomyślane, powiedziane czy zapisane mają pewną moc, wpływ na rzeczywistość, nawet te rzucane na wiatr, nawet te z niezapisanych plików, bo i one mogą być jakąś lekcją, albo pretekstem do zmiany planów,  przekierowania na inne tory.

Dzianiny, wybrane wczoraj jak gdyby nigdy nic czekają gotowe do prezentacji. Można by pomyśleć, że to taka przewaga materii, pewność, konkret i nic więcej. Akurat! Praca z tą materią dostarcza wielu różnych wrażeń i to na każdym etapie. Życie dziewiarki bywa burzliwe, zmienne i czasem nieprzewidywalne.  I ja tę zmienność lubię. Coś mi to przypomina…  Takie właśnie jest dla mnie morze Bałtyckie, piękne, dynamiczne, żywe, zmienne. Cieszę się, że udało się zrobić parę zdjęć dzianin na plaży. Ale zanim je pokażę jeszcze opowiem o ich powstawaniu.

Wiosną pracowałam nad ażurowymi, misternymi dzianinami, byłam z nich zadowolona, a moją satysfakcję wzmacniało zadowolenie osób, które zamówiły u mnie te rzeczy. Gdy skończyłam te projekty zaczęłam robić coś dla siebie, spontanicznie i bez wcześniejszych wyliczeń, mogłabym powiedzieć, że dla czystej przyjemności robienia na drutach, ale nie byłoby to prawdą. Po pierwsze miałam cel – długi sweter, prawie płaszcz, o którym marzyłam od dawna. Doskonale pamiętam wszystkie te długie kardigany w czasopismach dziewiarskich, do których wzdychałam z zachwytem, by zaraz potem usłyszeć w głowie ostrą krytykę – za dużo wełny, za dużo roboty… no i tak odkładałam mój pomysł aż do tego momentu, gdy olśniło mnie, że idealnie nadaje się na niego wełna, którą uzyskałam ze sprutego swetrzyska kupionego za bezcen. I tu dochodzimy do „po drugie” – ze względu na ograniczoną ilość materiału i brak możliwości dokupienia motka nie mogło to być całkiem beztroskie dzianie. „Czy wystarczy włóczki?”  Oto znany od pradziejów dziewiarski dylemat.  Wiedziałam, że wystarczy na sweter, lecz nie mogłam precyzyjnie określić na jaką długość, toteż robiąc raglan od góry tuż po rozdzieleniu korpusu zrobiłam rękawy, a cała resztę aż do zużycia tej pięknej, grubej, granatowej wełny.

Druga rzecz, którą dziś pokażę też zrobiłam dla siebie, też spontanicznie, też z grubej wełny i też z własnych zapasów włóczkowych. Gdy przyszedł maj i przypominał zimny październik zapragnęłam wesołych kolorowych skarpetek. Wyjęłam resztki wełny skarpetkowej  „Novita 7 brothers” , na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie pasujących, ale tak je połączyłam, że utworzyły spójną całość. Z siedmiu kolorów z „siedmiu braci” powstały skarpetki, które bardzo lubię, lecz nad morze ich nie zabrałam😊













i jeszcze skarpety 





 

 

 

 

czwartek, 29 maja 2025

Moje dziewiarskie abecadło W jak witalność

Witam, witam i we wstępie wyjaśniam tytuł wpisu „W jak witalność”. Wyodrębnione samo słowo witalność wywołuje więcej skojarzeń z formą fizyczną, choć wiadomo, że wiąże się także z psychiką i w ogóle z szerzej rozumianą dobrą energią życiową.

Właściwie chodzi mi o czynności witalne, czyli codzienne działania, które sprawiają nam radość, dodają energii, wzmacniają poczucie sensu życia, sprawczości, kontaktu ze sobą i z innymi ludźmi, wspierają wewnętrzną równowagę i wzmacniają układ odpornościowy. Czy to jakieś wytwory mojej wyobraźni? Wcale a wcale. Wszystko to można wyczytać w książkach i w internetach, wyszukać wyniki badań, naprawdę warto. Termin „czynności witalne” wywodzi się z terapii Simontonowskiej, a ja poznałam go podczas warsztatów prowadzonych przez dr. Mariusza Wirgę, bliskiego współpracownika dr. Carla Simontona, a potem kontynuatora jego dzieła.

Z wielką wdzięcznością wspominam te warsztaty, wówczas wiele nowych wątków wplotłam do swojej wiedzy, do-wiedziałam się wtedy rzeczy ważnych dla procesu zdrowienia i większość z nich na stałe wprowadziłam do swojego życia. Wyjątkowe wrażenie wywarły na mnie te czynności witalne, zwłaszcza, że wcale nie muszą to być wielkie wyczyny, tylko zwyczajne rzeczy, które lubimy i robimy od serca, wg. Wirgi to „wewnętrzne witaminowe zastrzyki dla duszy i ciała”.  To mogą być różne zajęcia, na przykład  rysowanie, gotowanie, taniec, rozmawianie, uczenie, spacery, pielęgnacja roślin. Każdy wie i czuje co na niego tak działa.

Do dzisiejszego wpisu wybrałam ten wątek bowiem dzianina, którą wystawiam dziś na wirtualną wystawę na moim blogu bardzo wpisuje się te tematy. Po pierwsze jak każdy inny wytwór zrobiony przeze mnie na drutach jest wynikiem mojej dzianinowej pasji, która jest dla mnie właśnie taką czynnością. Kolejnym, jeszcze większym obszarem, z którego wypływają witalne wartości jest dla mnie kontakt z naturą,  źródło dobrego samopoczucia, inspiracji, dobrych myśli, dystansu, radości, wytchnienia i nieustannych zachwytów. Tak się składa, że w wiosenne ponczo dla Ani wykonane jest wzorem ażurowym w botaniczne motywy, a jako miejsce spotkania na przekazanie tej dzianiny, mimo wątpliwych warunków pogodowych, wybrałyśmy ogród botaniczny. Niespodziewanie wyszło wtedy słońce, więc oprócz wciągającej rozmowy miałyśmy wiele wspaniałych wrażeń botanicznych właśnie. Warto się tam wybrać, my na pewno tam wrócimy😊

Ponczo w zielonym leśnym kolorze zrobiłam z 7 motków  świetnej mieszanki  merynosa z wełną wielbłądzią Cam Wool Rosarios4 zakupionej w sklepie woolloop. Jeśli chodzi o formę to wzorowałam się na podobnej dzianinie, sprawdzającej się od dobrych paru lat na wszelakie wyjścia, w wersji zarówno wygodnej jak i wyjściowej, było to moje majowe ponczo (klik)  a teraz jest nowe majowe ponczo.

Wykorzystałam wzór na szal Hilaria autorstwa Anny Lipińskiej, w którym już wcześniej zachwyciły mnie te wijące się liście i kwiaty, wzór tym bardziej imponujący, że dwustronny, więc zamówiłam wzór. Zapłata  przeznaczona była na cele charytatywne. Wzruszyłam się i pomyślałam jak wiele jest wokół pięknych ludzi wnoszących do świata dobro.















I jeszcze zbliżenia samej dzianiny










poniedziałek, 12 maja 2025

Chusta w/z serca

Jakiś czas temu Elżbieta zapytała mnie, czy mogłaby zamówić u mnie chustę. Chciała zrobić dla siebie prezent, który w obecnym etapie jej życia symbolizowałby zadbanie o siebie i otulenie się miłością.

Po ustaleniu zarysu projektu, dobraniu wzoru i włóczki przystąpiłam do pracy nad chustą z motywami serc. Skończoną dzianinę sfotografowałam i wysłałam. Miodem na moje serce były słowa Eli i jej zdjęcie z chustą dopiero co wyjętą z paczki. I z mojej strony mógłby to być dziewiarski happy end tego projektu, ale jako że prowadzę bloga, to efekty swojej pracy pokazuję nie tylko nowej właścicielce, ale też publikuję je w Internecie, dzielę się też refleksjami związanymi z tworzeniem dzianin i nie tylko. Nie ukrywam, że w przypadku tej chusty towarzyszyły mi pewne obawy, żeby nie powiedzieć drżenie serca w związku z ubieraniem w słowa sercowego tematu. Zastanawiałam się jak napisać tekst, żeby nie wchodzić za daleko, ale i nie spłycić czyichś głębokich przeżyć, subtelnych wrażeń i doświadczeń. A dziś, gdy usiadłam do pisania wątpliwości odpłynęły, po prostu postanowiłam o tej przygodzie napisać zwyczajnie, od serca, nie przejmując się specjalnie, że to może zabrzmieć  banalnie,  że wkładałam serce w splatanie ażurowych serc. Bo tak było.  Zapowiadało się pięknie już od pierwszej naszej rozmowy i wspólnego wybierania tonacji kolorystycznej. Ja zadawałam pytania i odnotowywałam konkretne punkty, żeby trafić w upodobania i potrzeby Eli. Na początku żadna z nas nie miała konkretnej wizji, rozmawiałyśmy o kolorach, jak się je odbiera, jak czuje, z otwartością przechodziłyśmy przez różne warianty, z wielu możliwości wyławiając to co bliższe sercu. Nowych, ciekawych opcji jakby wciąż przybywało, a każda wydawała się interesująca aż nagle pojawiła się decyzja, „mamy to”, nie trzeba szukać dalej. Ostatecznie wyboru dokonała Ela, a ja bardzo się ucieszyłam z tej decyzji, bo jakoś czułam, że to najlepsza włóczka ze wszystkich wcześniej omawianych, jednak nie chciałam narzucać swojego zdania. Zachwycały mnie kolory wyłaniające się z kokonka. Była to cieniowana włóczka, co do której nie byłam w stanie przewidzieć jak ułożą się pasma barw. Zaczęłam od oranżu, energetycznego i słonecznego, który potem przeszedł w piękne różowe odcienie przypominające radosne kolory owoców trzmieliny, którą kiedyś nazywaliśmy biskupimi czapkami, potem ten nasycony róż przybrał inny odcień, przywołujący wspomnienie cudnych płatków jeżówki by wreszcie przejść w stonowaną czerwień.

Chustę tę zrobiłam z kokonka Liloppi Swing 50% merino wool, 50% Acrylic, w kolorze Unikat 198 łączącym trzy matowe niteczki z jedną połyskliwą, co dało świetny efekt bardzo subtelnego blasku w  gotowej dzianinie.

Skorzystałam z wzoru Garn studio Heart Me, (jak to wytłumaczyć - serce mnie?) zmieniłam jednak ilość powtórzeń dodając dodatkowy panel serc oraz wykończenie, zamiast prosto odciętej linii zastosowałam wykończenie pikotkami. 

Wszystkim czytającym życzę dużo Miłości -  do siebie, do innych, do życia i po prostu do tego co się robi…

A oto  chusta w/z serca: 






        






Powyższe zdjęcia to moja dokumentacja chusty, a poniżej zamieszczam zdjęcia zrobione przez Elżbietę, serce skradł mi obraz nieba prześwitujący przez wzór. 

 




A  najcenniejszą fotografię zostawiłam na koniec, 

To zrobione i wysłane na szybko zdjęcie bardzo mnie wzrusza, jest tak, wymowne, pełne ciepła i miłości. 



  

 

środa, 30 kwietnia 2025

Sesja z rozmachem

Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego wpisu „Ażurowe zaangażowanie” miałam ten post uzupełnić  i dodać zdjęcia kaszmirowego sweterka na właścicielce. Gdy jednak zobaczyłam fotografie, przysłane mi przez Kasię uznałam, że nie będzie to żadne uzupełnienie ani dodatek, bowiem tak wspaniała sesja zdjęciowa powinna mieć całkiem osoby post.

Poprzednio pokazałam sweterek na manekinie, zwróciłam uwagę na detale, przedstawiłam kwestie warsztatowe i podzieliłam się wrażeniami z pracy twórczej.

Gdy kilka dni po wysłaniu przesyłki otrzymałam wiadomość, że rozmiarowo jest idealnie i w ogóle sweterek bardzo się spodobał odetchnęłam z ulgą, tak – przyjemny oddech ulgi to trafne określenie na moją reakcję. Po kilku dniach wraz ze świątecznymi pozdrowieniami dostałam zdjęcie z rodzinnego spotkania, podczas którego Kasia miała na sobie nowy sweterek. Dla mnie było ono  potwierdzeniem, że rozmiarowo jest ok i dzianina układa się właśnie tak, jak chciałyśmy. Wtedy poczułam radość i dziewiarską dumę. Gdyby ktoś zwrócił mi uwagę, że uwierzyłam dopiero gdy zobaczyłam😉 mogłabym odpowiedzieć, że wiarę w swoje umiejętności warto czasem sprawdzać, a pasja dzianinowa nieustannie daje ku temu okazje.  

To jedno zdjęcie przyniosło łagodną falę radości i satysfakcji, zaś fala wrażeń, które przypłynęły wraz z nadmorską sesją z Hiszpanii zalała mnie mocą pozytywnych myśli i emocji.

Podsumowując przygodę związaną z tym projektem ujęłam ją w dwóch słowach – rozmach i dyscyplina.

Dyscyplina przydatna jest nie tylko podczas pracy na drutach ale także przy pisaniu, zatem kończę opowiadanie o swoich wzruszeniach i oddaje miejsce właścicielce dzianiny. Popatrzcie na te zdjęcia. Ależ to jest rozmach!