Pokazywanie postów oznaczonych etykietą merino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą merino. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 29 maja 2025

Moje dziewiarskie abecadło W jak witalność

Witam, witam i we wstępie wyjaśniam tytuł wpisu „W jak witalność”. Wyodrębnione samo słowo witalność wywołuje więcej skojarzeń z formą fizyczną, choć wiadomo, że wiąże się także z psychiką i w ogóle z szerzej rozumianą dobrą energią życiową.

Właściwie chodzi mi o czynności witalne, czyli codzienne działania, które sprawiają nam radość, dodają energii, wzmacniają poczucie sensu życia, sprawczości, kontaktu ze sobą i z innymi ludźmi, wspierają wewnętrzną równowagę i wzmacniają układ odpornościowy. Czy to jakieś wytwory mojej wyobraźni? Wcale a wcale. Wszystko to można wyczytać w książkach i w internetach, wyszukać wyniki badań, naprawdę warto. Termin „czynności witalne” wywodzi się z terapii Simontonowskiej, a ja poznałam go podczas warsztatów prowadzonych przez dr. Mariusza Wirgę, bliskiego współpracownika dr. Carla Simontona, a potem kontynuatora jego dzieła.

Z wielką wdzięcznością wspominam te warsztaty, wówczas wiele nowych wątków wplotłam do swojej wiedzy, do-wiedziałam się wtedy rzeczy ważnych dla procesu zdrowienia i większość z nich na stałe wprowadziłam do swojego życia. Wyjątkowe wrażenie wywarły na mnie te czynności witalne, zwłaszcza, że wcale nie muszą to być wielkie wyczyny, tylko zwyczajne rzeczy, które lubimy i robimy od serca, wg. Wirgi to „wewnętrzne witaminowe zastrzyki dla duszy i ciała”.  To mogą być różne zajęcia, na przykład  rysowanie, gotowanie, taniec, rozmawianie, uczenie, spacery, pielęgnacja roślin. Każdy wie i czuje co na niego tak działa.

Do dzisiejszego wpisu wybrałam ten wątek bowiem dzianina, którą wystawiam dziś na wirtualną wystawę na moim blogu bardzo wpisuje się te tematy. Po pierwsze jak każdy inny wytwór zrobiony przeze mnie na drutach jest wynikiem mojej dzianinowej pasji, która jest dla mnie właśnie taką czynnością. Kolejnym, jeszcze większym obszarem, z którego wypływają witalne wartości jest dla mnie kontakt z naturą,  źródło dobrego samopoczucia, inspiracji, dobrych myśli, dystansu, radości, wytchnienia i nieustannych zachwytów. Tak się składa, że w wiosenne ponczo dla Ani wykonane jest wzorem ażurowym w botaniczne motywy, a jako miejsce spotkania na przekazanie tej dzianiny, mimo wątpliwych warunków pogodowych, wybrałyśmy ogród botaniczny. Niespodziewanie wyszło wtedy słońce, więc oprócz wciągającej rozmowy miałyśmy wiele wspaniałych wrażeń botanicznych właśnie. Warto się tam wybrać, my na pewno tam wrócimy😊

Ponczo w zielonym leśnym kolorze zrobiłam z 7 motków  świetnej mieszanki  merynosa z wełną wielbłądzią Cam Wool Rosarios4 zakupionej w sklepie woolloop. Jeśli chodzi o formę to wzorowałam się na podobnej dzianinie, sprawdzającej się od dobrych paru lat na wszelakie wyjścia, w wersji zarówno wygodnej jak i wyjściowej, było to moje majowe ponczo (klik)  a teraz jest nowe majowe ponczo.

Wykorzystałam wzór na szal Hilaria autorstwa Anny Lipińskiej, w którym już wcześniej zachwyciły mnie te wijące się liście i kwiaty, wzór tym bardziej imponujący, że dwustronny, więc zamówiłam wzór. Zapłata  przeznaczona była na cele charytatywne. Wzruszyłam się i pomyślałam jak wiele jest wokół pięknych ludzi wnoszących do świata dobro.















I jeszcze zbliżenia samej dzianiny










piątek, 14 marca 2025

Chusta z Madobo

Powstawanie dzianiny obejmuje znacznie więcej niż to, co się dzieje między nabraniem włóczki na druty a zamknięciem ostatniego oczka. Również to, co miało miejsce wcześniej i co wydarzy się potem także jest ważnym elementem tworzenia. Wejście w nowy projekt uruchamia szereg  procesów myślowych i decyzyjnych, a choć celem jest wykonanie jakiejś jednej, konkretnej rzeczy to najpierw trzeba dokonać wyboru spośród wielu różnych możliwości, zrobić przegląd pomysłów, poszukać włóczki, zdecydować się na kolory, wzory, formę. Gdy już dzianina zostanie skończona i to ostatnie oczko zamknięte to wcale jeszcze nie koniec, czeka nas przecież wykończenie, chowanie nitek, pranie, blokowanie oraz fotografowanie. To ostatnie nie jest elementem koniecznym, dzianina poradzi sobie bez tego, ale przecież warto mieć pamiątkę swojej pracy, zarówno dla siebie jak i po to, by móc ją pokazać innym. W takim ujęciu chusta dla Edyty powstawała ponad rok, w swoim tempie, bez pośpiechu, bez chwili zniecierpliwienia,  miałyśmy na to czas. Co ciekawe zdjęcia tej chusty również były rozłożone w czasie. Pierwsze podejście było po wyschnięciu zblokowanej dzianiny, na płasko, ze zbliżeniami. Jakoś w styczniu, planując plenerowe zdjęcia innych dzianin zabrałam też tę chustę, zawiesiłam ją na barierce świątecznych dekoracji świetlnych na krakowskim Rynku. Nie prezentowałam jej na sobie, gdyż czekałam na dogodną sytuację do sesji zdjęciowej na właścicielce.  I jakoś tak bez planowania okoliczności ułożyły się same. Parę dni temu, gdy akurat Edyta miała na sobie tę dzianinę zrobiłam kilka zdjęć na Małym Rynku w Krakowie.

Mając już zdjęcia mogę pokazać chustę na blogu. Po przejrzeniu zdjęć zaczynam pisać tekst, ale muszę wstać od komputera, bo jest trochę chłodno, narzucam coś na ramiona i ubieram wełniane skarpety. W mieszkaniu jest chłodnawo, za oknem pada, wyraźnie czuć zmianę pogody, jeszcze a wczoraj i przez kilka wcześniejszych dni było ciepło, bardzo wiosenne. Czuję, że to dobry moment dla chusty, która towarzyszyła mi przez zmieniające się pogody i pory roku.

Pamiętam bardzo dobrze pierwszą rozmowę z Edytą na temat chusty, natychmiastową moją decyzję, że oczywiście dla niej chętnie zrobię, ale nie pamiętam kiedy to dokładnie było, zresztą czy to ma jakieś znaczenie? Znam za to dokładnie datę wyboru i zakupu włóczki, bowiem kupiłam ją na targach włóczkowych w kwietniu ubiegłego roku. Poszukiwałam włóczki wielobarwnej, która byłaby zgodna z paletą barw Edyty, dobraną w ramach analizy kolorystycznej. Przyznam, że było to dla mnie przyjemne i ciekawe doświadczenie, oczywiście pamiętałam, a nawet czułam kolory, których szukałam, jednak posiłkowałam się wzornikiem ze zdjęcia. Najbardziej harmonijnie zagrała ręcznie farbowana wełna merynosowa Madobo Yarn w kolorze „brązy, fuksja”,  Wtedy też kupiłam włóczkę na szal dla Kasi, który pokazywałam w tym poście. Szal zrobiłam wcześniej, wiedziałam więc jakiego efektu mogę się spodziewać, jak ułożą się kolory. Zwykle patrzyłam dzianiny pod kątem dzianinowym, zwracałam uwagę na materię, na detale,  jakość zdjęć, kompozycję, tło.

Oczywiście na pierwszy plan wysuwały się zawsze kolory, ale tym razem pojawił się jeszcze jeden kąt patrzenia na nie, mianowicie dopasowanie koloru do typu urody. Przyznam, że ta subtelna, zgaszona chusta pięknie podkreśla urodę Edyty, koloryt cery, włosów i widać to na zdjęciach. Jest jeszcze jedna,  szalenie ważna  sprawa dotycząca kolorów, mianowicie wierność zdjęcia z oryginałem. Po zrobieniu zdjęcia dzianiny już w podglądzie widać na ile odbiega on od prawdy, można podejść bliżej albo dalej źródła światła. Osobnym tematem jest wybór kolorów przy zakupach internetowych i możliwe późniejsze zaskoczenia, na szczęście od dawna nie miałam tego typu niespodzianek. Wracając do chusty - na tych zdjęciach robionych w różnych warunkach widać pewne różnice, ale generalnie kolorystyka jest dobrze oddana. 

Chustę tę zrobiłam według wzoru „Migla” Inese Sang. Projekt ten tak bardzo mi się spodobał, że gdy go zobaczyłam od razu wydrukowałam wzór, co raczej mi się nie zdarza. Wiedziałam, że kiedyś zrobię taką chustę, nie wiedziałam z czego, dla kogo, a kartki z wydrukiem czekały cierpliwie przez kilka lat. Gdy z Edytą przeglądałyśmy wzory, nie narzucałam się z tą Miglą, zresztą od tamtego czasu mój entuzjazm ostygł nieco. Ale z wielu możliwych opcji wybór Edyty padł właśnie na tę chustę, więc widocznie tak miało być. Edytka zadowolona jest z chusty, pasuje jej wszystko, kolory, wzory, miękkość, lekkość, ciepło, ażur a nawet małe chwościki, pierwszy raz takie robiłam😊

I tak oto chusta z etapu powstawania przeszła w fazę używania, czyli prawdziwego życia dzianiny. 




















poniedziałek, 17 czerwca 2024

W ogrodowym czasie

Jedno zamówienie, dwie dzianiny, a wrażeń całe mnóstwo. Pisałam o nich w poprzednim poście, a dziś zgodnie z zapowiedzią sesja zdjęciowa już na właścicielce.

Gdy oglądam te fotografie i patrzę na swoje prace z dystansu to zamiast owego dystansu rośnie wzruszenie, przychodzą mi do głowy myśli o przenikających się obszarach, które bezpośrednio nie są z sobą powiązane, a jednak na siebie wpływają. I tak coś mnie ciągnie w stronę filozoficznych sentencji i jednocześnie rzeczowo, a nawet surowo analizuję dziewiarskie kwestie, przez ażury prześwietlam detale, kolory, techniki, wyciągam wnioski i uciszam rodzące się nowe pomysły.

Moment zamieszczenie posta na blogu stanowi podsumowanie projektu, zakończenie, choć z punktu widzenia użytkowania dzianiny to właściwie jej początek. Splatając w jednym poście ten dziewiarski koniec i początek wybieram zdjęcia, słowa i myśli, które pozostawię tutaj na blogu. Nie będę opisywać poszczególnych etapów tworzenia bluzeczki Margerita, choć przyznam, że pojawiła się taka pokusa na początku pracy, w majowy weekend, Margerita wśród kwitnących margaretek. Cały proces twórczy to jednak coś więcej niż jedna sielska scenka i liczy się każde oczko, każda chwila.

„Naucz się widzieć, a zdasz sobie sprawę, że wszystko łączy się ze wszystkim innym” jak radził Leonardo da Vinci . Więc patrzę i widzę na zdjęciach podpowiedź, jak te moje refleksje ująć krótko, treściwie i prawdziwie. I co widzę? Ogród.  Jedno słowo, a doskonale pasuje i do pracy z tymi dwiema konkretnymi dzianinami i w ogóle mojego robienia na drutach jak też do każdej innej pasji. Ogród to uniwersalna metafora odnosząca się do życia. Będę jeszcze wracać do tego tematu, dostrzegam tu ogromne pole do rozważań i życiowych lekcji.  Aż dziwię się, że w moich dotychczasowych refleksjach nie pojawiły się takie porównania.

Ogród to przestrzeń, gdzie siły natury łączą się z działaniem człowieka, gdzie ważne jest światło, gdzie potrzebny jest cień. Ogród to miejsce wymagające wysiłku, cierpliwości, uczące pokory, ale też źródło inspiracji, odpoczynku i zachwytu nad cudownością natury. A przede wszystkim ogród to przypomnienie, jak bardzo wszystko łączy się ze wszystkim i że jesteśmy częścią natury.

A oto ogrodowa sesja Kasi: 

Omawiane dwie dzianiny to taliowana bluzeczka Margerita według projektu Iwony Eriksson z promieniście układającym się ażurowym wzorem na karczku wykonana z mieszanki bawełny i kaszmiru Summer in kashmir oraz ażurowy szal z merynosowej ręcznie farbowanej wełny Madobo Yarn.













 i wspomniany obrazek z początkowego etapu pracy: 



piątek, 7 czerwca 2024

Szal z Madobo

Z każdą wykonywaną dzianiną łączy się wiele wrażeń, emocji i doświadczeń, które razem posplatane tworzą niepowtarzalną opowieść. Motywy proste i przyjemnie przewidywalne urozmaicają chwile niepewności. Sposób w jaki początkowe wybory wpłyną na końcowy efekt nie zawsze widoczny jest od razu. Mogą pojawiać się rozbieżności między rzeczywistym kolorem włóczki, a tym jak prezentował się na ekranie podczas dokonywania zakupu. Pewne niespodzianki mogą wystąpić nawet z przędzą, którą widziało się na żywo. Patrząc na układ kolorów ręcznie farbowanej wełny jeszcze nie wiadomo jak ułożą się te barwy w dzianinie. Podczas przewijania z precelka na motek już lepiej można sobie to wyobrazić, jednak nadal pozostaje zagadką jak ta kolorystyka będzie współgrać z wybranym wzorem.

Tak też było z włóczkami wybranymi na dwie dzianiny dla Kasi, letnią bluzkę i szal. Na bluzeczkę zamówiłam świetną gatunkowo bawełnę z kaszmirem, której kolor nieco odbiegał od wyobrażonego. Przez producenta nazwany został fuksją, lecz w rzeczywistości fuksja ta okazała się bardziej ciemną maliną, barwą ciekawą i piękną. O tej malinowej dzianinie napiszę następnym razem, w dzisiejszym poście przedstawię szal z wzorem ażurowym. Poszukiwanie włóczki w preferowanych przez Kasię odcieniach połączyłam z moimi pierwszymi targami włóczkowymi „Krakoski Yarnmark Wełny”. Były to więc emocje zwielokrotnione. Z tego co kupiłam wybór padł na ręcznie farbowaną wełnę merynosową od Madobo Yarn w kolorze „Chabry i maki”, której miałam dwa 400 gramowe motki. Ustaliłyśmy wcześniej, że będzie to szal ozdobiony wzorem ażurowym, takim jak zastosowany w chuście Ernesta wg projektu Anny Lipińskiej (klik).  Przygotowałam próbkę wzoru, by ażur nie był ani za luźny ani za ciasny idealne okazały się druty nr. 3,75, akurat mam takie z żyłką czerwoną jak maki, więc dobieram do nich markery chabrowe i fiołkowe 😉 Zabawa na całego, czysta przyjemność! Obliczam ilość oczek i motywów na pożądaną szerokość, rozpoczynam pracę, lecz po kilku powtórzeniach wzoru widzę, że wzór ażurowy może być słabo widoczny. Dotychczasowa ekscytacja nowym projektem i wspaniałą przędzą zamienia się w dylemat co dalej, zmienić włóczkę, wzór? Robię zdjęcie, żeby skonsultować to z Kasią, dla której ten szal powstaje. Jestem gotowa na zmianę koncepcji i poszukiwanie czegoś innego, ale gdy Kasia mówi, że jest dobrze wracam do miejsca, gdzie skończyłam i  dzieję dalej. Mimo wcześniejszych obaw okazuje się, że wzór dobrze widać, podkreślają go też ażurowe pasy łączące boczne części szala.

Gdy skończony szal rozkładam szal wysuszenia na plan dalszy odchodzą kwestie techniczne, pomiary, ilość oczek, rozmiar drutów. Mając przed sobą gotową rzecz już o tamtych sprawach nie myślę, raczej oceniam jego estetykę i funkcjonalność, a oprócz tego nasuwają mi się związane z tym projektem  wrażenia niematerialne.  

Praca nad tworzeniem dzianiny ma coś z tańca splatającego pewność tego, co dobrze znane z otwartością na nowe, ciekawością i radością. I tak jak taniec, który jest ruchem, to jednak nie sprowadza się do fizyczności, ważna jest ekspresja oraz chęć by za nią podążać, z jednego ruchu przechodzić do kolejnego i podobnie jest z rękodziełem.

Poniżej zamieszczam zdjęcia szala z Krakowem w tle zrobione w przeddzień wysłania przesyłki do Brukseli. I już dziś zapraszam do kolejnego wpisu na blogu, w którym pojawią się obydwie dzianiny sfotografowane na właścicielce.






























czwartek, 20 kwietnia 2023

Moje dziewiarskie abecadło. R jak radość.

P jak przyjemność, R jak radość. Zdawać by się mogło, że to przecież to samo, a jednak te dwa pojęcia nie są jednoznaczne. Budzą podobne skojarzenia i odnoszą się do miłych chwil i jasnych momentów w życiu i często występują równocześnie, lecz jest między nimi istotna różnica. Przyjemność zawsze bywa przyjemna i nawet łatwo ją wzbudzić, powiedzmy za pomocą pewnych płynów. Przepraszam, ponownie ponosi mnie pokusa pisania pojęć na „p”, powinnam się powściągnąć i przypomnieć sobie, że przecież przeniosłam się już do kolejnej litery alfabetu😊. Tak pojemne „P”, któremu poświęciłam wiele postów okazało się również potrzebne przy pisaniu o następnym punkcie mojego abecadła. A zatem jaka to różnica między przyjemnością a radością? Otóż sama przyjemność może skończyć się nieciekawie, przynieść pewne straty,  poczucie wstydu. Nie dotyczy to jednak radości, ta zostawia coś dobrego i dla nas samych i dla innych. „Pogoń za przyjemnością” pociąga za sobą pewne konsekwencje, już w samym tym powiedzeniu wyczuwa się niepewność, napięcie a nawet smutek. Pozytywniej kojarzy się radość. Jest jeszcze taka różnica, że radości nie da się wzbudzić ot tak. Trzeba podjąć działanie, zaangażować się w coś, o czym wiemy, że dostarcza radości. To wersja zdecydowanie bardziej wymagająca. Dobra wiadomość jest taka, że w pakiecie z radością zawsze dostajemy też przyjemność. W drugą stronę niekoniecznie. Warto więc wybierać to, co może dać radość i to nie tylko mnie samej, choć może to wymagać pewnego wysiłku.

Przykładem z mojego podwórka może być podejmowanie się dziergania dla kogoś, z wielu względów znacznie trudniejsze niż dla siebie. Tym bardziej na odległość, przez telefon, przez monitor, gdy dobieranie koloru obarczone jest rozdźwiękiem między wyobrażeniem, obrazem na ekranie i realną barwą konkretnej włóczki. Jednak dla mnie samo szukanie i dobieranie koloru jest niezwykle ekscytujące, dodatkowo podkręca to niepewność co do tego, jak mój wybór zostanie odebrany.  Dobrą ilustracją tego procesu jest praca nad kompletem zrobionym dla Ireny. Irence spodobały się moje prace i zapragnęła jakiejś dzianiny dla siebie. Powiedziała, że chciałaby czapkę oraz komin w jasnym, wrzosowym kolorze, w kwestii formy i wzoru zdała się na mnie. Miałam więc dużo swobody, którą tak lubię, a choć towarzyszyła mi niepewność efektu i oceny mojej pracy to zwrot „radosna twórczość” jak najbardziej pasuje do tego projektu.

Dość długo trwało samo poszukiwanie włóczki, ostatecznie zdecydowałam się na połączenie dwóch cieńszych nitek merino, pierwsza to Knitting for Olive Merino w kolorze fiolet karczocha, druga Drops Baby Merino mix - fioletowa orichdea. Melanż tych kolorów dał wspaniały, naturalny efekt, przypominał mi pachnący majowy bez. W kwestii wzoru zależało mi na czymś co układałoby się płynnie wokół szyi i jednocześnie dobrze pasowało do czapki, przede wszystkim wizualnie i oczywiście pod względem rozliczenia ilości oczek. Od samego początku miałam ochotę na ten konkretny ścieg, toteż poszukiwania nie trwały długo, raczej próbkowanie i rozliczenia oczek do pożądanych wymiarów i czapki i komina. Co ciekawe jest to pierwszy komin jaki wydziergałam, sama wolę chusty i bardziej zwarte otulacze na szyję, więc nie dziwi mnie, że po taką formę nie sięgałam, ale robiłam wiele rzeczy dla innych i jakoś nigdy nie był to komin. Dotychczas sądziłam, że nie jest to zbyt wygodne, jednak podczas fotografowania tej dzianiny przekonałam się, że jest inaczej. Poza tym odkryłam, że można taki komin nosić na wiele sposobów, można narzucić luźno na ramiona, na głowę, można nawet owinąć się jak swetrem. Po skończeniu czapki, po zszyciu komina widziałam już efekt i byłam zadowolona, ale ta satysfakcja była niepełna, musiałam jeszcze trochę poczekać aż paczka dotrze do nowej właścicielki. Zarówno pierwsza reakcja jak i późniejsze doniesienia, że sama dzianina się spodobała, że pasuje do wielu rzeczy, że jest praktyczna, wygodna i nadal służy to były dla mnie prawdziwe powody do radości.

 Nie ukrywam jednak, że byłabym bardziej radosna gdyby wreszcie przyszła ciepła wiosna😉

A oto ten komplet: 






















piątek, 17 marca 2023

Moje dziewiarskie abecadło, dalej P - Plany, pomyłki, ponowne próby.

Im lepiej przygotowany plan tym łatwiej się go realizuje, nie zamierzam polemizować z tą prostą zasadą, bowiem sprawdza się ona na wielu polach. Zdarza się jednak i to wcale nie tak rzadko, że coś potoczy się inaczej, zmienią się okoliczności, możliwości, potrzeby i wiadomo już, że nie wyjdzie, tak jak wcześniej się zakładało. Co wtedy? Zostawić, zapomnieć i iść dalej, czy może ubolewać, jakaż to szkoda, że się nie udało. Zanim przedstawię trzecią opcję zatrzymam się na chwilę przy tej drugiej, przy tym żałowaniu. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest, czego naprawdę człowiekowi szkoda, czy tego niezrealizowanego idealnego planu jako takiego, czy może raczej swojego niespełnienia. Przykro mi, że „to” nie wyszło, czy raczej przykro, że „mnie” to nie wyszło. Różnica z pozoru niewielka, lecz dla ego dość istotna. Zostawmy jednak niuanse i wróćmy do tej chwili, gdy okazuje się, że jednak plan nie wyjdzie. Wtedy można go po prostu zmodyfikować, uwzględniając to, co niesie życie, coś dodać, coś ująć, zmienić kierunek, gdzieś docisnąć, gdzieś poluzować. Takie podejście pozwala zachować równowagę w swoich działaniach. Gdy zastanawiam się nad słowem „równowaga” wyobrażam sobie raczej balansowanie, stały ruch, czasem drżenie. Nie stawiam więc solidnych pomników tym planom, co nie wyszły, nie utwardzam ich żalem, a zwyczajnie zostawiam je w czasie przeszłym niedokonanym i niekiedy tam zaglądam by wydobyć jakiś element do nowych projektów, a przy okazji przypomnieć sobie lekcje i za nie podziękować.

Po tym nieco filozoficznym wstępie pozwolę sobie na przedstawienie przykładów z mojego dziewiarskiego życia. Będzie o planach niespełnionych, pozmienianych i jednej dużej pomyłce. Zapytacie po co się tym zajmować? Na pewno nie po to by się użalać, skarżyć, ani też nie po to by chwalić się słabościami albo je wyśmiewać, choć uśmiechnąć się na pewno warto. Napisałam ten post po to, by zdystansować się do pewnych rzeczy i wyciągnąć wnioski.  Kto wie, może dla kogoś z czytelników będzie budujące takie spojrzenie, uznające również niespełnione plany, potknięcia i błędy, które wcale nie hamują radości  rozwijania pasji. Nie wiem czy to przypadek, ale gdy już zdecydowałam się pokazać te słabsze momenty poczułam przypływ energii twórczej i najchętniej już chwyciłabym za druty. Ale wstrzymam się jeszcze, post dokończę, bo kto wie czy ten zapał do nowych planów nie jest ukrytą pokusą by dać sobie spokój i nie skończyć zaplanowanego tekstu😉

Ilustrowanie tematu zacznę od rzeczy największej pod względem wielkości dzianiny i rozmiaru błędu. Pisząc o mojej dziewiarskiej pasji nigdy nie ukrywałam potknięć czy błędów, ale takiej pomyłki, żeby zniszczyć cały sweter to w historii tego bloga nie było. Doprawdy nie wiem skąd przyszedł mi do głowy pomysł, żeby ułatwić sobie życie i po ręcznym upraniu, odwirować w pralce, na maksymalnie obniżonych obrotach, jakżeby inaczej. Nigdy wcześniej takich rzeczy nie robiłam. Może wirujące wzory na swetrze tak na mnie podziałały, może pogoda niesprzyjająca suszeniu, nie wiem. Z pralki wyjęłam nadal mokry, ale zupełnie odmieniony sweterek, sfilcowany, zmniejszony. Nie płaczę, choć oczywiście trochę mi szkoda i tego swetra i mojego czasu, ale trudno. Sweter ten trochę mi posłużył, czas jego minął, teraz być może nada się do ocieplenia jakiegoś ula😊Dla zdjęcia porównawczego „przed i po”  jakoś udało mi się wcisnąć w ten sweter, ale sfilcowanie to nie tylko pomniejszenie rozmiaru, dzianina staje się szorstka, zbita i twarda jak zbroja. Plusem tej przygody jest bezcenna lekcja, by tak brutalnie nie traktować rękodzieła. Zamykając temat zanurkowałam do archiwum bloga by odnaleźć post z tym swetrem i jakież było moje zdziwienie gdy przeczytałam tytuł „Wirujący sweter” (klik)! Wirujący sweter zakończył swój żywot poprzez niefortunne odwirowanie, czyż to nie zabawne? 

Drugi wątek to niespełnione plany czapkowe. Jakoś tak wyszło, że nie wyszło mi w tym sezonie z czapkami, choć miałam niejedno nakrycie głowy wydziergać dla siebie, dla męża, dla syna, dla wnuczki… Właściwie to dla męża jedną czapkę zrobiłam, z cudnego merynosa, miękkiego i lekkiego, przelewającego się w dłoniach jak woda. Wzorem patentowym, o którym powiedzieć, że jest niezbyt zwarty to nic nie powiedzieć. Czapka nawet na tęgiej głowie jakby omdlewa i zmierza do bezwładu. Pasowałoby to spruć od razu i ścieg inny wybrać albo dodatkową nitką wzmocnić, a tymczasem mąż czapkę polubił bardzo i nosi ją chętnie, nie zważając na moje dziewiarskie zawstydzenie. Gdy idziemy razem przypominam sobie to piękne powiedzenie, że miłość nie jest patrzeniem na siebie tylko w jednym kierunku. Mimo to mimowolnie kątem oka nawiązuję kontakt z tą czapką i ….z długim westchnieniem odpowiadam wiem, wiem…😊

Na zakończenie maleńkie mozaikowe dzianinki - etui na telefon z opracowanym przeze mnie wzorem. Wymyśliłam prosty wzór, ale okazało się, że w wykonaniu wcale takie proste to nie jest. Na szczęście przy takim rozmiarze dzianiny po prostu zaczęłam jeszcze raz i druga wersja wyszła lepsza, z wyraźniejszym wzorem klucza.

I to tyle na dzisiaj, pozdrawiam serdecznie do następnego razu😊












sobota, 18 lutego 2023

Biegłość, niepewność, uśmiech😊

Potrzeba, pomysł, pretekst, prośba – wystarczy choćby jeden z wymienionych punktów by uruchomić proces dziergania, niezmiennie fascynujący i ciekawy. Z każdym projektem zaczynam coś nowego, nieznanego, zastanawiam się jak mi wyjdzie, bo nawet przy odtwarzaniu szczegółowo opisanych wzorów i tak różnie wyjść może, nie da się wystukać drutami „kopiuj – wklej”. Ta ciekawość jest tym bardziej motywująca, że choć w trakcie pracy widzę co robię i mogę dokonywać pomiarów, przymiarek i pewnych modyfikacji to jednak nigdy nie mam całkowitej pewności jaki będzie efekt. Oprócz specyfiki pracy ludzkich rąk związanej nie tylko z umiejętnościami, ale też  z nastrojem i poziomem pobudzenia ważną rolę odgrywa też materia, używane narzędzia i przędza, która też pracuje na swój sposób. Stale uczę się tego wszystkiego, wyciągam wnioski, nabieram wprawy i biegłości, lecz gdy pojawia się nowy pomysł to widzę w nim okazję by spróbować czegoś całkiem nowego. I znów ciekawość czy się uda. A jeszcze większa ciekawość jest wtedy, gdy dziergam dla kogoś. Tworzenie nowej dzianiny i poznawanie czyichś oczekiwań w tej materii jest dla mnie ekscytującą przygodą.

W porównaniu do dziergania rzeczy dla siebie, znacznie większa jest zarówno ciekawość jak i niepewność efektu, co tu dużo mówić – niemały stres, a jednak nie wzbraniam się przed nim. Ostatnio zrobiłam rękawiczki i czapkę dla Martyny. To miała być dzianina ciepła, wielokolorowa. Znając te oczekiwania uznałam, że na pewno znajdą się włóczki w moich zapasach, trzeba było tylko dokonać wyboru. Ach, co to było za spotkanie! Przyjemnie jest dzielić z kimś to doświadczenie buszowania we włóczkach i zestawiania różnych barw, wstępnego projektowania, rysowania. Teoretycznie już wtedy wiedziałam co i jak będę robić, ale dopiero jak zaczęłam dziergać wpadłam na pomysł łączenia kolorów z wykorzystaniem techniki mozaikowej. Takie rozwiązanie nie jest dziewiarskim odkryciem Ameryki, ale ja cieszę się z niego ogromnie, zamierzam stosować go w różnych innych dzianinach.

Kolejnym istotnym detalem jest plisa z podwójnego dziergania, której nauczyłam się kilka lat temu z czystej ciekawości, „a jakby tak”… i okazało się to dobrym rozwiązaniem czapkowym, ciepłym i przyjemnym. W prawej rękawiczce zrobiłam otworki, by bez zdejmowania jej dało się skorzystać z telefonu.

Wykorzystałam cztery różne włóczki, żółta to big merino dropsa, miętowa podwójna nitka baby merino Novity, turkus to baby merino dropsa, również podwójna nitka, a turkus ciemniejszy w plisie czapki to mieszanka merino z kaszmirem. Kluczowym kryterium wyboru włóczek były kolory, dlatego jedna nitka była pojedyncza, pozostałe podwójne dla wyrównania grubości. 

W tej dzianinie splotły się potrzeby Martyny, której pasją jest bieganie i moja dziewiarska biegłość, ciekawość. Wcześniej pisałam o tym, że dzierganie dla innych to stres. A widzicie ten uśmiech?