Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jedwab. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jedwab. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 sierpnia 2025

Letnie za-pasy w bluzkach z papyrusa

Sierpień to miesiąc, pod każdym względem wyrażający pełnię lata. Trwa czas wakacji, urlopów, żniw, remontów, wyjazdów, przyjazdów, realizowania planów albo konieczności ich zmiany, przygód wytęsknionych i tych nieplanowanych, czas przyśpieszenia i czas zatrzymania. To wszystko dzieje się latem, choć u każdego inaczej, w innym rytmie i tempie splata się to w jedną wspólną tkaninę, złożoną z różnorodnych nitek. Dla mnie wyjątkowość sierpnia polega właśnie na tym zintensyfikowaniu wszelkich letnich doświadczeń, które samemu się przeżywa i obserwuje je wokół, ale   jest jeszcze coś więcej, jakby duża rama, szerokie, ale subtelne marginesy łączące letni obraz zarówno z wiosną jak i z jesienią. Jeszcze można pozwolić sobie na coś nowego, coś zrobić, gdzieś wyjechać, spotkać się z kimś dawno nie widzianym, albo wreszcie pobyć trochę z sobą. Można też finalizować sprawy, zbierać owoce - dosłownie i w przenośni – i zająć się prze-tworami. Taki obraz sierpnia widać nawet na placu targowym, gdzie wciąż można kupić sadzonki  młodych roślin, które jeszcze zdążą urosnąć, więc to jakby wiosna, nadzieja i nowy akcent życia, tuż obok warzywa i dojrzałe, soczyste owoce w wielkiej obfitości, są już też pierwsze wrzosy, są dynie… i chłodniejsze poranki.

Ma w sobie sierpień radość pełni lata, wiosenną nadzieję i dojrzałość jesieni. Można ogarnąć myślą cały obraz albo wybrać jedno pasmo i na nim się skupić, co kto lubi.

Zachodzą na siebie pory roku i podobnie dzieje się w moim dzianinowym świecie.

Dwie bluzki na lato zrobiłam  jeszcze wiosną, planowana, i to od dawna, była jedna,  ale wskutek eksperymentów wyszły dwie.  Miałam w swoich zapasach włóczkę Papyrus Fibra Natura szarą i trochę białej. Ciekawe, bo słowo „zapasy” dawniej kojarzyłam z półkami pełnymi słoików, będących zapasami na zimę, teraz zapasy oznaczają posiadane włóczki, nie tylko na zimę😉 Tego roku na włóczkowych targach Krakoski Yarnmark Wełny dokupiłam kilka moteczków, które zachwyciły mnie kolorami, dwa wrzosowe odcienie, róż i błękit. Dobrze wyglądały razem, wrażenie wizualne było równie przyjemne jak włóczka w dotyku. Papyrus jest bardzo miłą dla ciała mieszanką bawełny i jedwabiu.

Nie wiedziałam dokładnie jaką bluzkę zrobię, pewna byłam tylko co do linii ramienia zachodzącej do tyłu, od dawna marzyłam, by nauczyć się tego fasonu, zanim jeszcze dowiedziałam się, że nazywa się go ramieniem „europejskim” albo „japońskim”. Znalazłam wzór z taką techniką na stronie Garnstudio i po przeliczeniu ilości oczek do wymaganej próbki z ochotą zaczęłam letnią bluzkę od gładkiej, szarej góry, a potem miałam dodać pasma kolorów. Układało się świetnie, byłam bardzo zadowolona, tyle że gdy dodałam pierwsze pasmo kolory jakoś nagle przestały współpracować, no trudno, miałam nadzieję, że po dodaniu kolejnego koloru lub dwóch będzie lepiej. Nie było, po prostu mi się nie podobało, zabrakło tego poczucia, że kolory harmonijnie zagrały. Do sprucia  nie było wiele. Ale co dalej?  Zdecydowałam się na zastosowanie ażurowego wzoru, który zaciekawił mnie już dawno, ale jak dotąd nie użyłam go w żadnej dzianinie. Powstała jednobarwna szara bluzka, z gładką górną częścią, która będzie dobrze się sprawdzać również jesienią i zimą pod cieplejsze kardigany.  

Natomiast na letnią bluzkę w kolorowe paseczki, na którą wciąż miałam ochotę i wystarczającą ilość włóczki wykorzystałam dobrze mi znany i sprawdzony wzór Isabell Kraemer „On The Beach”. Tym razem paseczki zaczęłam robić od samej góry, a dodawanie kolejnych kolorów było ogromną przyjemnością, to samo mogę powiedzieć o noszeniu tej bluzki.

I na plaży, na początku tego lata obydwie bluzki zostały sfotografowane. Przygotowując zdjęcia do publikacji oczywiście patrzyłam jak prezentuje się dzianina, czy widoczna jest całość, detale, a przy okazji wpatrywałam się w to bałtyckie tło, piasek, fale, horyzont i mam wrażenie, że nawet patrzenie na te zdjęcia przynosi odpoczynek.




























 

piątek, 15 listopada 2024

Moje dziewiarskie abecadło. W jak… wyznanie?

Ze znaku zapytania w tytule wpisu wywnioskować można jakieś wątpliwości. Po pierwsze wahałam się czy wątpliwości wpisują się w ten cykl, czy aby abecadło nie powinno obejmować jedynie wątków jednoznacznych i oczywistych, wypisanych wprost wskazówek, wte albo we wte😉. Wiadomo jednak, że wątpliwości są wszędzie wokół, więc wystąpią także w moim dziewiarskim abecadle.

Po drugie, choć lepiej po wtóre, to moje wyznanie, że coś nie wyszło nie będzie wyrzucaniem sobie winy. Mówiąc wprost – popełniłam błąd, ale jednak nie żałuję. Wiem, że mogłam wyeliminować ów błąd, czy raczej niedopatrzenie, ale wskutek trochę wariackiego podejścia nie wychwyciłam wskazówek, nie wstrzymałam się wcześniej. Wyrywna byłam, w gorącej wełnie kąpana, czy jakoś tak. Wprawdzie to nie była wielka wtopa, wycofałam się w porę, a sprute motki, które mogły wyglądać jak włóczkowy wyrzut włożyłam wysoko, żeby ich nie widzieć. Wciąż jednak wydawało mi się, że coś wisi nade mną, więc żeby niezadowolenie  nie uwiło sobie gniazda wewnątrz wiedziałam, że warto by włóczkę jakoś wykorzystać i w miarę szybko wykonać inny wyrób.

Wrócę jednak do początku 

„Wchodzę w to!” niemal wykrzyknęłam widząc wyjątkowy wzór na bluzkę, miał on ciekawe wykończenia i prostą formę, wyobrażałam sobie jego wielką wygodę, wiedziałam z czego wykonam moją wersję w wymarzonym kolorze. Wystarczyło więc wykupić wzór, wybraną włóczkę włożyć do koszyka i wreszcie wykonać owo wdzianko. Wcześniej wiadomo - wiele godzin wywijać drutami, wiodąc rozmowy, wsłuchując się w wykłady, wozić tę wybraną robótkę w woreczku wiązanym tasiemkami wszędzie gdzie się da, bo wtedy właśnie trwały wakacje. Wizja ta właściwie wypełniła się w każdym wątku, z jednym, acz wielkim i ważnym wyjątkiem. Byłam już po rozdzieleniu rękawów od korpusu i nagle zauważyłam, że dołączona niedawno nitka ma inny odcień, kolor odcina się nieładnie. Wiedziałam, że włóczki są z różnych partii farbowania (jak trudno o apolityczność!). Wiedziałam, że to może się wydarzyć, więc gdy się jednak wydarzyło nie wpadłam w szok, nie wylałam wiadra łez. Ale trochę wstydu poczułam. Gdy kupowałam włóczkę w sklepie woollop Monika, cudowna osoba, z właściwą sobie starannością  wskazała mi na różnice, nawet zrobiła zdjęcie dla porównania, jedno wieczorową porą, drugie w świetle dnia, sugerowała nawet wstrzymanie się do kolejnej dostawy. Włóczką tą był jedwab madragoa Rosarios4, miałam w domu parę motków i innych kolorach, wykombinowałam więc że jeśli różnica w kolorach włóczki na bluzkę będzie zbyt widoczna zrobię wymyślony znacznie wcześniej letni top w paseczki, wszystkie odcienie madragoa pięknie do siebie pasują. Gdy otworzyłam zamówioną przesyłkę, różnice w motkach były tak znikome, że bez wahania narzuciłam włóczkę na druty. A dalej było tak jak napisałam wyżej. Gdy już wiadomo było, że ta różnica będzie fatalnie wyglądać, sprułam co zrobiłam, odłożyłam wysoko, ale wkrótce wystawiłam te włóczki tak, by je mieć w polu widzenia. Wtedy nagle wpadł mi pomysł by zrobić mały sweterek dla Karola a różnice w odcieniach ukryć w półcieniach czyli w strukturalnym wzorze, Wykonałam go według własnego pomysłu, raglanem, od góry, wplatając pasy wzoru ryżowego, dół, rękawy i dekolt wykańczając włoskim zamykaniem oczek. 

A jeśli chodzi planowaną wcześniej bluzkę – mam już wzór, wymiary, pomiary, wykonałam próbkę a nawet wielką próbę, tylko włóczki jeszcze nie mam. Teraz wydaje mi się że wolałabym brąz😉

Tak to się wije ta moja włóczkowa wędrówka, bywają na niej wyboje, na niektóre wystawiam się sama. Na ryzykowne wybryki pozwalam sobie wtedy, gdy robię coś dla siebie lub dla moich bliskich. W wypadku gdy wiąże mnie jakieś zobowiązanie pracuję według innych wzorców. Podczas testu dziewiarskiego wiernie wykonuję wzór, w wyznaczonym czasie, wyliczam wcześniej oczka, włóczkę, wymagany czas. Wykonując coś na zamówienie staram się wychodzić na wprost wizji danej osoby. Jak wychodzi to już one mogą oceniać, ja natomiast wiem że wszystkie wcześniejsze błędy i eksperymenty wpływają na wzmocnienie i warsztatu i wiedzy.

A oto jedwabny dziecięcy sweterek wywieszony na wieszaku, wciąż czekam na jakieś wspólne wyjście, na okazję do zdjęć na Karolu, wierzę że one wydobędą więcej walorów tej dzianiny. I to nie musi być na jakimś wybiegu, może też być w wirze zabawy😊











czwartek, 26 października 2023

Moje dziewiarskie abecadło. S jak sekrety swetrowe

Szukając stosownych słów, które w sensowny i spójny sposób streściłyby sprawę swetrów stykam się ze stosem szczegółów, sposobów, z setkami schematów i splotów. Spostrzegam szerokie spektrum spraw splecionych z sobą swobodnie i jednocześnie solidnie. Stawiam pytanie o sedno swetrowe i otwiera się sezam, a w nim skrzynie skarbów pełne, sklepy, szafy i szuflady ze szkicami, skrawkami, szpejami, sznurkami, splątanymi swobodnie i skręconymi spiralnie, skrywającymi sekretne sposoby i super schematy, skomplikowane sformułowania i specjalistyczne skróty, są tam skarbce z włóczkami o różnych strukturach, od szorstkich jak sznury po sensualnie subtelne.  

Siedzę sobie i spisuję skojarzenia swetrowe na S i stają przede mną nie tylko słowa i symbole związane z moją pasją, ale coś więcej, serdeczne spotkania, spełnianie marzeń, sprostanie oczekiwaniom, skłonność do sentymentów, snucie planów …

Sama sporo swetrów i sweterków stworzyłam, stale się szkolę i szukam nowych sposobów, choć chętnie wracam do tych sprawdzonych, czasem działam (i dzieję) całkiem spontanicznie, innym razem ze szczegółowego opisu, skwapliwie podążając za instrukcją, step by step, patrząc w schemat. Czasem się spinam, pracuję szybko, bo się spieszę, lecz skrupulatnie pilnuję by sweter nie stracił na staranności. Są też chwile spowolnienia, dzierganie w trybie slow, sprzyjające rozluźnieniu i wprowadzające w spokojny stan. Smakuje mi ta mieszanka stresu i relaksu. Sukcesywne zdobywane sprawności sprzyja swobodnemu łączeniu tych zdawałoby się skrajnych stanów.

Proces tworzenia swetra składa się z wielu etapów, od selekcji pomysłów, stylów, przez wybór kolorów, analizę składu przez samo dzierganie, stukanie drutami, sprawdzanie formy aż do skończenia ostatniego oczka, zblokowania i suszenia. Suma wielu składowych może spowodować sukces swetrowy, czyli satysfakcję zarówno przy tworzeniu jak i noszeniu, choć zdarza się, że nawet mimo solidnej strategii w przygotowaniach i staranności pracy efekt wymaga skorygowania, a w skrajnych sytuacjach sprucia. Ale i na to można spojrzeć ze spokojem.

Najważniejszy ze wszystkich sekret wykonanego ręcznie swetra sprowadza się do tego, że robiony jest z pasji i z serca.

Tak właśnie powstała dzianina na specjalne zamówienie wspaniałej osoby,  sweterek Rockweed  wg projektu Susany Winter. Podobnie jak w tym sweterku wykorzystałam ręcznie farbowaną włóczkę Meme Yarns Billy & Jilly.  To luksusową mieszanka babyalpaki, kaszmiru i jedwabiu  w odcieniu pięknego, subtelnego różu, przypominającym kwarc różowy. 

W moim w sercu i w osobistym dziewiarskim skarbcu zachowam wszystkie etapy tworzenia tego sweterka, każdą rozmowę, spotkanie, począwszy od szukania koloru aż spojrzenie na ten projekt już w użyciu i ten błysk oczu świadczący o satysfakcji😊  




















poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Gdy lato się dopełnia

Jest taki okres pod koniec lata, pora piękna i łagodna, kiedy to lato trwa sobie jeszcze w najlepsze, a w tym jego trwaniu już coraz wyraźniej widać przemijanie. Przez zmiany kolorów, nastrojów i temperatur jakby przez ścianę przechodzi jesień i ze spokojną stanowczością bierze dorobek lata.

Nie ma wyraźnej granicy między jedną porą a drugą, między wakacyjnym szaleństwem a jesiennym ugruntowaniem. W tym czasie jak w wielkim koszu mieszczą się i moszczą rozmaite wrażenia. Są w nim świeże doświadczenia już zmieniające się we wspomnienia, nowe plany i postanowienia, praca, odpoczynek, ciekawość, zmęczenie, sprawy domowe i wyjazdowe. Niosę ten obficie wypełniony kosz, a może to on mnie niesie, a ja tylko daję się ponieść jego zawartości. Na razie jej nie sortuję, nie rozdzielam, nie szufladkuję. Jeszcze cieszę się tym wszystkim, tym niezwykłym trwaniem, w którym jest i przemijanie i zapowiedź czegoś nowego. Przybyło mi doświadczeń, siwych włosów, spotkań z ludźmi, z przyrodą, z samą sobą, przybyło książek przeczytanych i nowych do przeczytania, dzianin skończonych i tych zaplanowanych.

A z dziewiarskiego koszyka wyciągam dziś dwie jasne letnie bluzki. Pierwsza to Summer Sky, projekt Comfort Zone Knits. Druga dzianina to moja testowa wersja Sarandy zaprojektowanej przez Dorotę Knitolog Morawiak.

Błękitną bluzkę zrobiłam z włóczki Madragoa Rosarios 4, jest to 100% jedwab. Szaro biała Saranda powstała z mieszanki bawełny i jedwabiu Fibra Natura Papyrus (77% bawełna 23% jedwab). Zatem obydwie bluzki łączy jedwabna nić, oto one:




























poniedziałek, 8 marca 2021

Moje dziewiarskie abecadło. D jak dzierganie. Dziś dwie delikatne dzianiny.

Domyślić się nietrudno, że skoro D, to dzierganie. Dobrodziejstwa dziergania. Dużo dobrodziejstw dziergania. Gdy sięgam po druty dzieją się dobre rzeczy, dosłownie i w przenośni. Powstają przedmioty i budują te specyficzne nastroje, z radości tworzenia i transowego działania, z połączenia relaksu i pobudzenia. Oczywiście nie zawsze i nie wszystko jest takie piękne, bywa że coś, co miało być dobrą dzianiną okazuje się dziwolągiem, daremną dłubaniną, a kojącą czynność dziergania z niewiadomych, dziwnych przyczyn zadaje dziewiarskiej duszy rany prute i szarpane. Dojmujący ból, dosięganie dna, depresja? Nieee, no skądże. Dramaturgia dramaturgią,  ale dalej dziergamy, dajcie druty! Owszem wpada się czasem w dołki, a niekiedy w doły, ale jednak w tej pasji dominują dobre doświadczenia. Porażki dają jakieś lekcje, a jeśli nawet nie, to zawsze można sięgnąć po jakieś pocieszenie, miły moteczek, szybki projekt, nową inspirację.. Dobrze działa też tak zwane bezrefleksyjne dzierganie, stan, który daje umysłowi chwilę wytchnienia, wygasza te wszystkie świecące w głowie diody, a wzburzone myśli wprowadza w spokojny, płynny rytm, zgodny z melodią ściegu i cichym stukotem drutów.

Dobrodziejstwom dziergania poświęcony jest w zasadzie każdy post na tym blogu. Piszę o tym, jakim ta pasja jest dla mnie darem, ale i o wielu dziewiarskich dylematach. Dylematy dotyczyć mogą niemal każdego etapu tworzenia, decyzji co i jak robić, doboru włóczki, koloru, dopasowania rozmiaru, niekiedy też deliberowania czy tę dzianinę dokańczać czy może lepiej darować sobie, przeznaczyć do sprucia a włóczce dać drugie życie.

Dość dużo mam dzianinowych skojarzeń, bo i dziergam dużo, bez wstydu i winy przyznaję, że jestem doświadczoną dziewiarką, a zarazem amatorką, w obydwu znaczeniach tego słowa, bardzo lubię robić na drutach i ciągle mam wiele do opanowania. Są też rejony, które wydają mi się niemożliwe do osiągnięcia. Różne rzeczy dziergam, zarówno drobiazgi jak i duże projekty, dzianiny dla dorosłych i dla dzieci, dziergam na dziko, z głowy, tworząc projekt w trakcie pracy, ale doceniam też możliwość korzystania z gotowych wzorów, przy których dokładnie podążam za opisem, mam plany dalekosiężne i doraźne, z doskoku. Doprawdy dużo tego.

Dotarło właśnie do mnie na czym polega dziwność mojego dziergania. Z jednej strony cenię sobie dzikość, żywioł i własne patrzenie, a z drugiej chętnie uczę się od wielu innych, doskonalę warsztat, opanowuję detale. Jedno z drugim się nie kłóci. Są też w moim podejściu do spraw drutowych dwie z pozoru sprzeczne postawy. To dowolność i dyscyplina. Robię to, do czego mam przekonanie, nie lubię ślepego naśladownictwa, nie lubię presji, a jednocześnie dbam o dyscyplinę, jeśli coś obiecuję, czy to komuś czy sobie samej to dotrzymuję słowa. Ten luz i reżim w moich działaniach to trochę jak jakiś filmowy duet różnych osobowości, którym właśnie dzięki tym różnicom udaje się doprowadzić sprawę do końca, a przy okazji jest ciekawie, gdyż dynamika między nimi nie pozwala się nudzić.

Na nudę nigdy nie narzekałam, to w moim osobistym słowniku bardzo abstrakcyjne pojęcie. Raczej muszę sobie dawkować dzianinowe idee. Czasem  przyłapuję się na tym, że traktuję siebie jak drukarkę 3 D. Coś zobaczę, coś wymyślę i już mam plan żeby zamienić pomysł na dzianinę, bo przecież potrafię, wiem jak. A to nie wystarczy. Może gdyby jeszcze dłużył się czas, ale wiadomo że on raczej przyśpiesza, trzeba zatem uczyć się dbać o siebie i o ten czas, który mamy.

Doświadczam wielu dobrodziejstw w dziedzinie dziergania. Dobrostan dziewiarki to nie tylko wszelkie zasoby i możliwości, ale też dzielenie się swoją pasją z innymi. Wprawdzie nigdy nie brałam udziału w robótkowych spotkaniach dziewiarek, nie dotarłam na żadne zloty, kursy ani targi, mimo to dzięki Internetowi poznałam kilka niezwykłych osób, poszerzyłam krąg serdecznych znajomych.

Do tych dziewiarskich dywagacji na D, dodałabym jeszcze dystans, ten który już mam za sobą, jak długość wydzierganej wełny, ale i dystans do siebie, do swojego ego, który przydaje się w prowadzeniu bloga.

Dobrze, dalej już nie będę drążyć, czas na dzisiejsze dzianiny. To ażurowa chusta dla Izy i dziwny sweterek dla mnie. Obydwie rzeczy doskonale nadają się do literki D, chusta, jak można się domyślić z powodu ażurowych dziurek. Chustę zrobiłam z kilku motków mojej ulubionej już dropsowej mieszanki  alpaki i jedwabiu morwowego Baby AlpacaSilk.

Sweterek zaś powstał z jednego motka cudnej wełny Schoppel Lace Ball w kolorze Villa Rosa, którą upatrzyłam sobie już bardzo dawno temu, gdyż urzekły mnie jej kolory. Kupiłam ją niedawno, jako dokładkę😉 Bywam powściągliwa w zakupach, ale pozwalam sobie czasem na dokładki, zamawiam coś na konkretny projekt, najczęściej dla kogoś, ale przy okazji coś jeszcze dokładam. W trakcie dziergania tego swetra spotkała mnie pewna przygoda, z której wyciągnęłam wniosek, że ludzie są dobrzy, ale o tym i o samym swetrze opowiem następnym razem. Na dzisiaj dość już pisania. Teraz zdjęcia.




















wtorek, 24 listopada 2020

Bez schematów

Między dzianiny planowane, długo oczekujące na swój czas wpadają nierzadko pomysły nagłe, spontaniczne i na dany moment po prostu konieczne.

Tak też zdarzyło się ostatnio. Gdy pewnego razu po wizycie dzieci zaczęło się ubieranie do wyjścia uświadomiłam sobie, że powinnam im zrobić otulacze na szyję, czyli coś, co wkładałoby się szybko, nie wymagało owijania, podwijania, okręcania. Natychmiast przeskanowałam w pamięci zasoby włóczkowe, kierując się  kryterium miękkości, delikatności, ciepła i oczywiście koloru, tak aby w tonacji zgrywały się z kurteczkami. Dzieci jeszcze było słychać za drzwiami, a ja już dałam nura do wełenek. Spodziewałam się długiego włóczkowego buszowania, jakichś dylematów i wahań decyzji, lecz ku mojemu zdziwieniu szybko wybrałam po jednym motku. Jeszcze raz omiotłam wzrokiem całą resztę różów, szarości i błękitów, ale to tylko potwierdziło słuszność wcześniejszego wyboru. Dla wnuczki zgaszony róż z błękitem z włóczki w samo powstające wzory  YarnArt crazy color 126, a dla wnuczka stalowa szarość mojej ulubionej mieszanki alpaki z jedwabiem Drops BabyAlpaca Silk.

W szarym golfiku wykorzystałam wzór patentowy, który pamiętam jeszcze z dzieciństwa, przed „opatentowaniem” nazywany był perełką. Ten ścieg zawsze mi się podobał, zwłaszcza na męskich dzianinach.

Takie otulacze robiłam już wcześniej, można je zobaczyć tutaj i tutaj. Poprzednie miały wydłużone przody, tym razem po części golfowej zrobiłam prosty raglan.

Z różowego motka postanowiłam zrobić jeszcze czapkę - kapturek, chyba jeszcze nigdy nie dziergałam takiej formy, od brzegu w tył, z wiązanymi troczkami i niewielkim pomponikiem na końcu. Czapka jest bardzo miękka i ciepła, bo dorobiłam do niej drugą wewnętrzną warstwę z tej przemiłej włóczki Drops BabyAlpaca Silk w pasującym do całości niebieskim kolorze.

Zarówno otulacze jak i czapkę robiłam na oko, bez schematów. A skoro o tym mowa, to aby nie popadać zbytnio w rutynę, tym razem wpis ma najpierw dziewiarskie konkrety, a dopiero na koniec moje refleksje niedziewiarskie.

Gdy przy tym ubieraniu dzieci olśniło mnie, że muszę im wydziergać kominki, poczułam instynkt babci, odruch serdeczny, spontaniczny. Może odziedziczony po przodkiniach, może nabyty wraz z wnukami. Ciekawy to temat i nieoczywisty. Gdy stałam się babcią pojawiły się nowe odruchy, niczego mi nie ubyło, a na pewno przybyło miłości.

Zastanawia mnie też stereotyp babci, chyba wciąż jeszcze żywy, w chuścinie, okularach, może jeszcze na bujanym fotelu. No więc teoretycznie to ja do niego pasuję, mam wnuki, okulary, kocham chusty i szale, poza tym robię na drutach. Jednak w takim schematycznym portrecie nie czuję się sobą, odnajduję pewne rysy wspólne z tym stereotypem, ale niewiele to mówi o mnie. Nie żebym się odżegnywała od bycia babcią i od skojarzeń z dojrzałym wiekiem. Ba, są nawet pewne babcine atrybuty, których mi brakuje. Nie mam fotela do dziergania, ale to nic, mebel zawsze można kupić.

W moim wyobrażeniu babci było przede wszystkim dużo wolnego czasu. Teraz przez ciągły pośpiech połacie wolnego czasu są dawno już wymiecione z naszej codzienności, którą wciąż na nowo wypełniają kolejne pomysły, zadania i obowiązki.  A doba ma ciągle tyle samo godzin co przed wiekami.

Tak naprawdę nie mam pojęcia jaka jest teraz typowa babcia. Pewnie każda inna, bo każdy człowiek jest osobny, wyjątkowy. Myślę też, że niewiele wiemy jakie były tamte dawne babcie, prababcie, praprababcie. W czym znajdywały głęboką radość, z czym się zmagały, o czym milczały, jak bardzo kochały, jak przeżywały mijający czas? Wiemy tylko, że niektóre robiły na drutach, może nawet te same wzory, a jednak każda inaczej.


 















 




 

piątek, 1 maja 2020

Moje majowe ponczo

Lubię myśleć, że świat się zmienia, ale niekoniecznie zmierza ku totalnej katastrofie. Lubię zauważać zmiany a upływ czasu traktuję jak pewnego rodzaju przywilej, pozwalający na szersze spojrzenie, dający porównanie: tak było kiedyś, dziś jest całkiem inaczej, a jutro… jutro będzie futro, mówiło się, gdy byłam mała, a dziś to futro jest tak pięknie niepoprawne! Powiedzonko jednak wciąż jest aktualne, bo mówi o tym, że tak naprawdę nie wiadomo co będzie jutro i lepiej skupić się na „tu i teraz”. Najzabawniejsze w tej prościutkiej rymowance jest to, że ona wcale futra na jutro nie obiecuje, tylko kwestionuje niepewne obietnice, gruszki na wierzbie czy inne takie. Nie wiemy co będzie jutro, ani świetlana przyszłość nie jest pewna, ani coraz bardziej rozprzestrzeniające się katastroficzne wizje klęski i zagłady. Wszyscy umrzemy, to na pewno, ale może jeszcze nie teraz. Jeszcze żyjemy, w zielone gramy i robimy co możemy, jak umiemy. Ciekawe jak kiedyś z przyszłości spojrzymy na to,  co teraz odczuwamy, jak działamy. Zapewne wtedy łatwiej będzie ocenić sytuację, chociaż kto wie? Wprawdzie nie doczekałam futra, za to niejedno moje jutro zmieniło się w jakieś dzisiaj, potem we wczoraj, przedwczoraj, kiedyś tam i wpadło do studni, której głębokość wciąż się zmienia. Bywa, że coś co dawno przepadło w pamięci nagle  powraca we śnie, a potem na jawie przywołuje dawne miejsca i emocje. Tyle rzeczy się zmieniło, jakby to było zupełnie inne życie, a jednak te odległe czasy mogą chwilami wydawać się bardziej realne niż świat z dzisiejszą datą w kalendarzu.

Gdy chodziłam do szkoły najlepszą oceną była piątka, a najgorszą dwója. Potem to się zmieniło, gdy moje dzieci poszły do szkoły były oceniane w skali od 1 do 6 i tak jest do dzisiaj. W niektórych przypadkach doszła też ocena opisowa. Zdawać by się mogło, że w dłuższej perspektywie wpłynie to także na myślenie o świecie, na bardziej szczegółowe ocenianie rzeczywistości, na dostrzeganie niuansów i półcieni. Tymczasem gdy otwieram okno komputera mam wrażenie, że świat przedstawiany jest w zbyt dużym uproszczeniu, albo - albo, czarne - białe, my - oni. Oceny też tylko dwie, najlepsza dla siebie, najgorsza dla przeciwnika. Tu już nie ma miejsca na nieoczywistość, niepewność, ani tym bardziej zdziwienie. Emocje podgrzane dość mocno i jakieś takie napięcie, które włącza mi lampkę czerwoną, uwaga, wyłącz to, wyjdź, wyluzuj, (www:-)).  Pomyśl o tym, na co naprawdę masz wpływ. Pomyśl o tym, że nawet to, co robisz zgodnie z planem wychodzi przecież zwykle inaczej, co wcale nie znaczy że gorzej albo lepiej. I czy nie jest to fascynujące? Dla mnie bardzo, ale to nie znaczy, że będzie ciekawe dla każdego.

Przejdźmy teraz do części dziewiarskiej. Od dawna miałam w planie ponczo, prosta rzecz, nie wymagająca dodatkowych umiejętności, wystarczy mieć wystarczającą ilość włóczki i pomysł, co by tu najbardziej ucieszyło oko i ogrzało plecy. Ach,  mieć takie ponczo na jesień, na sweter, na kurtkę nawet. Zamaszystym krokiem przejść się w stronę jakiegoś lasu. Wzór oczywiście warkoczowy, wełna jakaś miła i przede wszystkim ciepła. Niejedną już jesień przechodziłam otulona planem na takie ponczo. Aż wreszcie tej wiosny przyszło mi do głowy, by zrobić ponczo wiosenne, a może i letnie. Miałam kilka motków Baby Alpaca Silk Dropsa przeznaczonych na jakiś sweterek do sukienek, jednak zamiast swetra postanowiłam zrobić coś bardziej nonszalanckiego, czyli ponczo, oczywiście z warkoczowym wzorem, jakżeby inaczej. Tyle że te warkocze takie jakby ażurowe, wzór urzekł mnie dość dawno, kilka lat temu gdy założyłam konto na Pintereście zapisałam go na tablicy wzory  i od tamtego czasu ani trochę nie przestał mi się podobać.

A oto moje majowe ponczo, tu narzucone na podkoszulek i spodnie.  Myślę, że do sukienek też się nada.