wtorek, 21 marca 2023

Kwiaty na pierwszy dzień wiosny - Among flowers hat.

Informacja o możliwości testowania wzoru mozaikowej czapki among flowers trafiła do mnie akurat wtedy, gdy miałam w planie wydzierganie nakrycia głowy dla wnuczki. Znając już projekty i styl pracy Renaty Witkowskiej, wiedziałam że warto, że otrzymam od projektantki precyzyjny plan i jeśli będę podążać za wskazówkami podanymi w opisie uzyskam pożądany efekt.  Wybrałam kolory, dopasowałam próbkę i zaczęłam robić dziecięcą czapkę. Coś jednak mi jednak nie grało, lecz nie wiedziałam co, nie potrafiłam wytłumaczyć swojego niezadowolenia. Teraz myślę, że po prostu inna dzianina domagała się realizacji, choć początkowo tego nie chciałam. W ubiegłym roku wydziergałam komin Among flowers cowl (klik),  więc gdy dowiedziałam się o nowym wzorze na czapkę pomyślałam, że owszem fajnie by było uzupełnić komplet, ale raczej nie mam wystarczającej ilości tej samej włóczki, a tak w ogóle to jest do zrobienia czapka dziecięca. Więc zrobiłam ją, niby wszystko grało, a ja wciąż kręciłam nosem. Wtedy postanowiłam sprawdzić czy na pewno nie ma szans na zielono czarną czapkę i okazało się, że szanse są niemałe, bo motki wyglądały konkretnie. Mozaikowa czapka wydziergała się jakby sama, a ja czerpałam przyjemność z robienia na drutach sprawdzonego wzoru. Powtórzyły nam się także okoliczności zdjęciowe, w tym samym składzie - ja i Edyta, w tym samym parku, nawet przy tym samym drzewie, które w ubiegłym roku było tłem do komina😊

Poprzedni wpis dotyczył między innymi uczenia się na własnych błędach. Pomyślałam sobie, że praca testowa byłaby idealną ilustracją tematu uczenia się, już nie na popełnianych błędach ale pod okiem dobrego nauczyciela, ale przecież te rzeczy się nie wykluczają, bo i w czasie testu popełniamy błędy. Różnica jest taka, że mamy większą motywację by je skorygować i tym efektywniejsza jest nasza nauka, zwłaszcza gdy cenimy i lubimy nauczyciela.

Dziś pierwszy dzień wiosny, myślę że to dobry moment by przedstawić mozaikowe kwiaty na czapkach Among flowers hat. Dla Kingi różowo śliwkowa z dropsowej Baby Merino i Grundl Hot Socks Pearl z kaszmirem, a dla Edyty zielono czarna, z Malabrigo rios i Performance simply wool.












  


 

 

piątek, 17 marca 2023

Moje dziewiarskie abecadło, dalej P - Plany, pomyłki, ponowne próby.

Im lepiej przygotowany plan tym łatwiej się go realizuje, nie zamierzam polemizować z tą prostą zasadą, bowiem sprawdza się ona na wielu polach. Zdarza się jednak i to wcale nie tak rzadko, że coś potoczy się inaczej, zmienią się okoliczności, możliwości, potrzeby i wiadomo już, że nie wyjdzie, tak jak wcześniej się zakładało. Co wtedy? Zostawić, zapomnieć i iść dalej, czy może ubolewać, jakaż to szkoda, że się nie udało. Zanim przedstawię trzecią opcję zatrzymam się na chwilę przy tej drugiej, przy tym żałowaniu. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest, czego naprawdę człowiekowi szkoda, czy tego niezrealizowanego idealnego planu jako takiego, czy może raczej swojego niespełnienia. Przykro mi, że „to” nie wyszło, czy raczej przykro, że „mnie” to nie wyszło. Różnica z pozoru niewielka, lecz dla ego dość istotna. Zostawmy jednak niuanse i wróćmy do tej chwili, gdy okazuje się, że jednak plan nie wyjdzie. Wtedy można go po prostu zmodyfikować, uwzględniając to, co niesie życie, coś dodać, coś ująć, zmienić kierunek, gdzieś docisnąć, gdzieś poluzować. Takie podejście pozwala zachować równowagę w swoich działaniach. Gdy zastanawiam się nad słowem „równowaga” wyobrażam sobie raczej balansowanie, stały ruch, czasem drżenie. Nie stawiam więc solidnych pomników tym planom, co nie wyszły, nie utwardzam ich żalem, a zwyczajnie zostawiam je w czasie przeszłym niedokonanym i niekiedy tam zaglądam by wydobyć jakiś element do nowych projektów, a przy okazji przypomnieć sobie lekcje i za nie podziękować.

Po tym nieco filozoficznym wstępie pozwolę sobie na przedstawienie przykładów z mojego dziewiarskiego życia. Będzie o planach niespełnionych, pozmienianych i jednej dużej pomyłce. Zapytacie po co się tym zajmować? Na pewno nie po to by się użalać, skarżyć, ani też nie po to by chwalić się słabościami albo je wyśmiewać, choć uśmiechnąć się na pewno warto. Napisałam ten post po to, by zdystansować się do pewnych rzeczy i wyciągnąć wnioski.  Kto wie, może dla kogoś z czytelników będzie budujące takie spojrzenie, uznające również niespełnione plany, potknięcia i błędy, które wcale nie hamują radości  rozwijania pasji. Nie wiem czy to przypadek, ale gdy już zdecydowałam się pokazać te słabsze momenty poczułam przypływ energii twórczej i najchętniej już chwyciłabym za druty. Ale wstrzymam się jeszcze, post dokończę, bo kto wie czy ten zapał do nowych planów nie jest ukrytą pokusą by dać sobie spokój i nie skończyć zaplanowanego tekstu😉

Ilustrowanie tematu zacznę od rzeczy największej pod względem wielkości dzianiny i rozmiaru błędu. Pisząc o mojej dziewiarskiej pasji nigdy nie ukrywałam potknięć czy błędów, ale takiej pomyłki, żeby zniszczyć cały sweter to w historii tego bloga nie było. Doprawdy nie wiem skąd przyszedł mi do głowy pomysł, żeby ułatwić sobie życie i po ręcznym upraniu, odwirować w pralce, na maksymalnie obniżonych obrotach, jakżeby inaczej. Nigdy wcześniej takich rzeczy nie robiłam. Może wirujące wzory na swetrze tak na mnie podziałały, może pogoda niesprzyjająca suszeniu, nie wiem. Z pralki wyjęłam nadal mokry, ale zupełnie odmieniony sweterek, sfilcowany, zmniejszony. Nie płaczę, choć oczywiście trochę mi szkoda i tego swetra i mojego czasu, ale trudno. Sweter ten trochę mi posłużył, czas jego minął, teraz być może nada się do ocieplenia jakiegoś ula😊Dla zdjęcia porównawczego „przed i po”  jakoś udało mi się wcisnąć w ten sweter, ale sfilcowanie to nie tylko pomniejszenie rozmiaru, dzianina staje się szorstka, zbita i twarda jak zbroja. Plusem tej przygody jest bezcenna lekcja, by tak brutalnie nie traktować rękodzieła. Zamykając temat zanurkowałam do archiwum bloga by odnaleźć post z tym swetrem i jakież było moje zdziwienie gdy przeczytałam tytuł „Wirujący sweter” (klik)! Wirujący sweter zakończył swój żywot poprzez niefortunne odwirowanie, czyż to nie zabawne? 

Drugi wątek to niespełnione plany czapkowe. Jakoś tak wyszło, że nie wyszło mi w tym sezonie z czapkami, choć miałam niejedno nakrycie głowy wydziergać dla siebie, dla męża, dla syna, dla wnuczki… Właściwie to dla męża jedną czapkę zrobiłam, z cudnego merynosa, miękkiego i lekkiego, przelewającego się w dłoniach jak woda. Wzorem patentowym, o którym powiedzieć, że jest niezbyt zwarty to nic nie powiedzieć. Czapka nawet na tęgiej głowie jakby omdlewa i zmierza do bezwładu. Pasowałoby to spruć od razu i ścieg inny wybrać albo dodatkową nitką wzmocnić, a tymczasem mąż czapkę polubił bardzo i nosi ją chętnie, nie zważając na moje dziewiarskie zawstydzenie. Gdy idziemy razem przypominam sobie to piękne powiedzenie, że miłość nie jest patrzeniem na siebie tylko w jednym kierunku. Mimo to mimowolnie kątem oka nawiązuję kontakt z tą czapką i ….z długim westchnieniem odpowiadam wiem, wiem…😊

Na zakończenie maleńkie mozaikowe dzianinki - etui na telefon z opracowanym przeze mnie wzorem. Wymyśliłam prosty wzór, ale okazało się, że w wykonaniu wcale takie proste to nie jest. Na szczęście przy takim rozmiarze dzianiny po prostu zaczęłam jeszcze raz i druga wersja wyszła lepsza, z wyraźniejszym wzorem klucza.

I to tyle na dzisiaj, pozdrawiam serdecznie do następnego razu😊












wtorek, 7 marca 2023

Moje dziewiarskie abecadło - P jak przerabianie.

W dziewiarskiej pasji słowo przerabianie odnosi się do dwóch różnych procesów. Pierwszy z nich to po prostu przerabianie kolejnych oczek w dzianinie, przerabianie jeszcze jednego rzędu, motywu. Ekscytujący lub kojący stan dziergania. Drugie znaczenie przerabiania to dokonywanie zmian, prucie, poprawianie. Przyznać trzeba, że ten drugi stan nie jest szczególnie pożądany,  zawsze przyjemniejsze wydają się nietknięte moteczki, nowe projekty, kuszące wizje dzianin idealnych. Jakoś tak łatwiej zaczynać rzecz nową niż istniejącą już poprawiać, choćby to miała być czynność nieskomplikowana. Zwykle wiadomo, jaki ma być efekt i co należy skorygować, a zatem zadanie wcale proste nie jest, wymaga skupienia, natchnienia, przekonania, że właśnie nadszedł czas. Dlaczego więc określa się go dziwnym zdrobnieniem „przeróbka”? Teraz już nie wiem, czy bardziej samo to słowo mnie uwiera czy to, co za nim się kryje. Nie unikam jednak tych czynności, bowiem bardzo lubię odzyskiwanie włóczki i dawanie jej nowej formy, albo po prostu poprawianie dzianiny, jeśli tego wymaga. Dziś udało mi się wreszcie poprawić dół jednego swetra, który był wygodny, ale trochę za krótki. Zajęło mi to w sumie parę godzin, choć decyzja o wydłużeniu zapadła ponad rok temu. Jeszcze dłużej czekało parę rzeczy do sprucia. Postanowiłam zamienić je w motki i od kilku tygodniu w wolnych chwilach sukcesywnie pruję, zwijam, piorę, nawijam, miewam nawet pomocników😊 Ale nie o tym dzisiaj, tylko o przerabianiu.

Kilka lat temu zrobiłam ciepłą tunikę. O jej powstawaniu napisałam dziewiarską bajkę o szczęśliwym melanżu brązu z błękitem (klik) Lubiłam tę dzianinę, jej kolorystykę i ciepło, które dawała w zimnym pomieszczeniu. Po okresie użytkowania przyszła faza leżakowania. Postanowiłam przerobić tunikę na spódnicę dla synowej. Z korpusu i rękawów zostało wystarczająco dużo włóczki na dodatki do kompletu. I tak oto z tuniki przed kolano powstała spódnica aż po kostkę, a do tego jeszcze nakrycie głowy i ciepłe rękawiczki. Z jednej, trochę sentymentalnej dzianiny, zrobiłam trzy nowe i również z nimi wiążą mi się dobre wrażenia, mogłabym je długo wymieniać, ale poprzestanę na jednej kwestii – dzisiejszym spacerze.  Otóż pomysł by dać nowe życie tej włóczce przyszedł mi do głowy pod koniec ubiegłej zimy, podczas odkładania ciepłych rzeczy. Spódnica powstała właściwie od razu, gdyż byłam ciekawa jak się będzie układać, efekt okazał się świetny, choć wtedy było już zbyt ciepło nawet na przymiarki. Na początku sezonu zimowego zrobiłam czapkę, potem rękawice, komplet sprawdził się w użytkowaniu, ale jakoś przez kilka miesięcy nie było dogodnej sytuacji do zrobienia zdjęć, raz prawie była, ale było zbyt zimno. Ostatnio pomyślałam, że teraz to z kolei będzie zbyt ciepło, by zakładać takie zimowe grzejące odzienie, choćby tylko do zdjęć. No cóż...

Ale choć to już marzec nadal jest zimno. I tak akurat się składa, że właśnie dzisiaj i Edyta i ja mamy trochę wolnego czasu w południe. To jak, umawiamy się w parku? Pewnie!