Kiedy kończyłam mój ostatni
sweter, przy odrobinie wyobraźni można nazwać go szaro –złotym, usłyszałam
zdanie klasyfikujące się do kategorii złote
myśli i sentencje, brzmiało ono: To
nie jest tak, że raz się żyje. Raz to
się umiera, a żyje się codziennie. Nie słyszałam tego wcześniej, więc tym
bardziej mi się spodobało.
Kiedyś wzięłam sobie do serca
takie zdanie, że trzeba uważać kogo zapraszamy do naszej wyobraźni, czym
karmimy nasze emocje i umysł. Zwykle
tego przestrzegam, ale zdarza mi się w coś wkręcić. Wtedy zadaję sobie pytanie
czy to na pewno było nieuniknione, czy przypadkiem ja sama nie dokładałam do
tego pieca. Już sama taka myśl pozwala nieco ochłonąć. Zamiast się jeszcze
mocniej nakręcać lepiej skupić się na tym, na co rzeczywiście możemy mieć
wpływ. Przede wszystkim co ważnego jest do zrobienia, ale warto też zadbać o
pozornie drugoplanowe sprawy. Jakiej słuchamy muzyki, jaką ścieżkę dźwiękową
wybieramy do filmu swojego życia, w jakie dyskusje wchodzimy i z kim się
spotykamy, choćby tylko przez lekturę.
Ostatnio ta sentencja o
zapraszaniu do swojej wyobraźni wróciła do mnie znowu. W czasie trudnym i
intensywnym nie ma mowy o szukaniu nowych wrażeń, ale właśnie wtedy ujawnia się
cała prawda o wcześniejszych olśnieniach i odkryciach. Dobrze, gdy można w nich
znaleźć pokrzepienie i radość. Nie tylko
dla siebie.
Co się zaś tyczy mojego nowego
swetra to przymierzałam się do niego długo, a zrobiłam dość szybko. Od wielu
miesięcy nie udawało mi się zrobić żadnego swetra dla siebie. Planów miałam
niemało i jakieś też włóczki, ale za który pomysł bym się nie zabrała okazywał
się porażką. Najczęściej projekt nie dogadywał się z wełną i nie pomagały moje
usilne próby mediacji. Potknęłam się też
o rażące błędy w opisie projektu z czasopisma. Własne wizje w kontakcie z wełną
i drutami stawały się kapryśne. Nie będę
opisywać wszystkich tych przygód i frustracji, właściwie już o nich
zapomniałam. Gdy pewnego razu wpadłam na pomysł połączenia trzech zupełnie
różnych nitek z posiadanych zapasów miałam przeczucie, że tym razem się uda.
Zaczęłam spokojnie, połączenie kolorów bardzo mnie cieszyło, rzędy skrócone i
trochę broszki urozmaicały pracę. Ciąg dalszy powstawał właściwie bezwiednie w
nielicznych wolnych chwilach, przypadł bowiem na czas pewnych zawirowań. Gdy
skończyłam na szybko sprawdziłam długości, ale już po blokowaniu nie miałam
czasu na przymierzanie. Jakoś tak wpasował się ten wirujący sweter do mojego
zakręcenia. Gdy przychodzi taki czas dobrze jest znaleźć chwilę na uspokojenie
umysłu dzierganiem, świetnie się wtedy sprawdza gotowy projekt, już przez kogoś sprawdzony, przetestowany,
pokazany.
Sweter ten powstał z włóczek, o
których nigdy nie sądziłam że mogą się razem spotkać. Miodowe wstawki zrobiłam
z hiszpańskiej wełny Lanas stop prima merino, szarość to połączenie ultra
cienkiej litewskiej wełenki midara haapsalu z turecką mieszanką bawełny z
akrylem kartopu 4 mevsim.
Sam projekt to Abraço portugalskiej projektantki Filipy
Carneiro. A oto moja wersja małopolska, w zasadzie jurajska.
Po paru miesiącach wydłużyłam korpus swetra i rękawy, teraz lubię go jeszcze bardziej
wspaniale się czyta i ogląda, kolory pięknie dobrane :) wyszło CUDNIE!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję:-)
OdpowiedzUsuń