Pokazywanie postów oznaczonych etykietą entrelak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą entrelak. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 września 2020

Szal między snuciem planów a wniosków wysnuwaniem

Plany nie zawsze się spełniają i dzieje się tak z wielu różnych powodów. Warto jednak planować, nawet wiedząc że te zamierzenia wyjdą inaczej niż sobie wyobrażaliśmy. Czasem gorzej, czasem lepiej, zawsze prawdziwie. 

Planując wrześniowe wakacje nie wiązałam z tym wielkich oczekiwań, raczej liczyłam się ze zmianą nastrojów na bardziej wirusowe, z ponownym zamknięciem i zakazami. Do końca nie wiedziałam, czy się uda, czy coś nie stanie na przeszkodzie. Wcześniej nie wyjeżdżałam o tej porze roku, „wrześniowy odpoczynek” przez lata mogłam kojarzyć raczej z okazją do  smakowania chwil ciszy w domu, gdy dzieci poszły do szkoły.

Zaplanowany wyjazd doszedł do skutku dzięki temu, że … był zaplanowany i mógł zostać zrealizowany.

Pakując bagaże dobrze przemyślałam, co zabrać do robienia na drutach. Wzięłam dwa projekty, nową chustę z wydrukowanym opisem i zaczęty wcześniej szal nie wymagający instrukcji. Wieczorem przed podróżą zaczęłam pierwszy motyw chusty, by potem było mi łatwiej. Wzór, który na zdjęciu wyglądał na niezbyt trudny okazał się bardziej skomplikowany, przynajmniej jak na warunki podróżne. Na takie sytuacje przewidziałam dzierganie lekkie, łatwe i przyjemne, w tym wypadku prosty entrelakowy szal. Spakowałam się jak należy, włóczki, druty, wydruk, niezbędne akcesoria. Wyobraziłam sobie nawet sesje zdjęciowe, obydwie dzianiny na tle spienionych lub spokojnych fal Bałtyckiego morza zapewne zyskałyby na urodzie. Wyobrażałam sobie, gdy że skończę i jedno i drugie zawsze mogę sobie kupić jakąś pamiątkową włóczkę na miejscu i rozpocząć nowy projekt w drodze powrotnej do domu. Gwoli ścisłości nie wyjeżdżałam na cały wrzesień, tylko na jeden tydzień. Czułam, że trochę poniosło mnie w tych planach, że to typowe błędy prognozowania, ale włóczki zabrałam, nie ważyły tak wiele. Poza tym nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć, więc dobrze mieć przy sobie jakiś rozpoczęty projekt. Podobno szczęśliwi czasu nie liczą, wiec i ja nie liczyłam, nie kalkulowałam ile potrwa wydzierganie chusty albo szala. Pod koniec pobytu było już jasne, że nie będzie sesji zdjęciowej, na której będę cała owinięta ogromnym szalem na tle morza. Powstały więc zdjęcia prac niedokończonych. A ja dalej szczęśliwie nie liczyłam czasu, cieszyłam się bardzo, że pogoda dopisała i miałam mnóstwo innych aktywności niedziewiarskich.

Jakie wnioski wyciągam z tych przygód? Proste i optymistyczne. Wygląda to tak, mam niepewne wakacyjne plany i dość rozrośnięte zamierzenia dziewiarskie, z pozoru zupełnie różne podejście, ale obie sytuacje łączy to, że nie przywiązuję się nadmiernie do wyniku. Pojadę to wspaniale, a jak nie to cóż, trudno. Skończę obydwie dzianiny na wyjeździe to super, będą miały nadmorskie zdjęcia a ja sięgnę po nowe projekty. Nie skończę – to ciąg dalszy wakacji będzie się snuł za mną jeszcze do października. Warto mieć plany, ale dobrze dopuszczać możliwe zmiany, modyfikacje i jeszcze mieć oczy otwarte na to co życie przynosi poza planem.

Od mojego powrotu znad morza minęły dwa tygodnie, końca chusty jeszcze nie widać, natomiast skończyłam entrelakowy szal.

Powstał on z dawnych zapasów, z włóczki którą kiedyś dostałam od Weroniki, najprawdopodobniej jest to Delight Dropsa. Szal ten przeznaczony jest na prezent dla wspaniałej dziewczyny, ale mogę go zaprezentować już dziś, bo choć jeszcze niewręczony to już pokazany, a pomysł wcześniej uzgodniony. Technika entrelakowa to przyjemność dziergania, jest powtarzalność, ale ciągle coś się zmienia. Można brać udział w rozmowie i spokojnie robić kolejny kwadrat, patrząc jak układają się barwy. Można się też pomylić i tego nie zauważyć od razu. W połowie szala zupełnie nieświadomie połączyłam kwadraty inaczej niż trzeba i cała dzianina się skręciła. Już miałam pruć, gdy uświadomiłam sobie, że to będzie świetnie profilowało szal na ramionach i szyi i rzeczywiście lepiej się teraz układa niż gdyby był całkiem prosty. To się nazywa szczęście, nieplanowany błąd okazał się korzystny dla całości.

A zamiast sesji na plaży są zdjęcia w moim mieście oraz wcześniejsze zdjęcia niedokończonego szala nad Turkusowym jeziorem.


















wtorek, 9 czerwca 2020

Entrelakowe niedojrzałe jagody

Jednym z ważnych elementów mojego życia jest dziewiarska pasja. Wystarczy zaglądnąć do szafy, szuflady, na półkę, czy nawet do torebki, by znaleźć materialne dowody na jej istnienie.

Ale to jeszcze nie wszystko. Oprócz materii, wszystkich tych włóczących się za mną włóczek, książek, czasopism, drutów i akcesoriów wszelakich, oprócz gotowych dzianinowych wytworów jest jeszcze coś niematerialnego, co to wszystko splata. Myślenie, wyobraźnia, ciekawość, fascynacja. Duża część moich dziewiarskich spraw istnieje  w świecie niematerialnym, w dość luźno splątanym odniesieniu do czasu. Coś kiedyś zobaczyłam i postanowiłam  zrobić w przyszłości. Coś, co niesie dobre skojarzenia z przeszłością chcę powtórzyć w innej wersji. Tego się nauczę, bo warto, tamtego spróbuję, a to zrobię na pewno. Tak oto w tej niematerialnej strefie wciąż przybywa możliwości, planów i inspiracji. Równolegle, w realnym świecie, powoli i sukcesywnie przybywa umiejętności i konkretnych bytów – nowych materiałów i gotowych dzianin.

Różnią się od siebie te światy, w pierwszym nie liczy się czas, koszty ani własne ograniczenia, tylko zachwyt i czyste inspiracje. W drugim jest inaczej – wcielanie w życie pomysłów wymaga czasu,  odpowiednich środków, a po drodze mogą pojawić się niespodziewane przygody. Mimo tych różnic jedno z drugim wiąże się z sobą i wzajemnie uzupełnia.

Co ciekawe, te wciąż przybywające inspiracje wcale nie są dla mnie uciążliwe, wręcz przeciwnie – to takie skarby, które nie zajmują miejsca, nie przytłaczają, trwają w jakimś dziwnym uśpieniu, nie domagają się uwagi, nie są natarczywe, nie spędzają snu z powiek. Wystarczy jednak, że zabiorę się za jakiś nowy projekt i od razu mam przed oczami mnóstwo możliwości, wiele zapamiętanych obrazów, wzorów, kolorów, faktur, które mogę wykorzystać. Cały wysiłek polega na odpowiednim połączeniu wszystkich elementów w spójną całość. Bardzo często punktem wyjścia i punktem dojścia jest konkret - mam taką włóczkę, chcę taką dzianinę. Bez tego zaplecza w wyobraźni samo robienie na drutach byłoby dość żmudną i smutną pracą.

Zanim przejdę z niematerialnego świata rozważań do pokazania nowej dzianiny trochę jeszcze o niej opowiem.

Jest to mój debiut w technice entrelak. Pomysł nie przyszedł nagle, od paru lat czekał wśród tych wielu niezmierzonych zamierzeń. Początkowo przypisany był do innej posiadanej włóczki. Nie chciałam jednak łączyć dwóch niewiadomych - nieznanej techniki i niepewności czy wystarczy włóczki. W międzyczasie pojawił się u mnie motek łotewskiej wełny Liloppi Luna na całkiem inny projekt, ale od razu odłożyłam go na coś innego, choć nie wiedziałam jeszcze na co. I pewnego razu zupełnie bez planu, bez wcześniejszych zamiarów i pomiarów wyjęłam ten motek, patrzę - fajne kółko, zrobię trójkątną chustę, wzorem w kwadraty. W tej prostej geometrii nie było cienia wątpliwości. Teraz już tylko musiałam znaleźć instrukcję, nauczyć się metody entrelak i dziergając zbliżać się do efektu. Wzór zawsze mi się podobał, ale jeszcze bardziej intrygowały mnie te przejścia kolorów, musiałam przekonać się czy naprawdę tak układają się kwadraty, brakowało mi wiary w ten fenomen. Nie żebym kwestionowała prawdomówność innych dziewiarek, twierdzących, że tak to wychodzi bez cięcia nitki. To, że innym wychodziło, nie oznaczało wcale, że i mnie się uda.

Poszukując instrukcji odkryłam w sieci parę nieznanych zakamarków, blogów i projektów, a tym samym nowych inspiracji. Chciałabym tam kiedyś wrócić, tymczasem jednak skupiałam się na opanowaniu metody, która okazała się całkiem przyjemna. Po połączeniu kilku pierwszych kwadratów trafiłam na cenne zdanie, że entrelak wiele wybacza, wzięłam go sobie do serca i uwierzyłam! Również w to, że kolorowe kwadraty mogą układać się tak harmonijnie. Wełna, którą wykorzystałam ma nazwę „herbatka miętowa”, jednak dla mnie są kolory liści i owoców leśnych jagód na wczesnych etapach dojrzewania.