Pokazywanie postów oznaczonych etykietą len. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą len. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 września 2022

Moje dziewiarskie abecadło. P jak pogoda ducha.

Zgodnie z planem przystępuję do pokazania kolejnej letniej dzianiny. Przyznam jednak, że trochę dziwnie się czuję, gdy tak siadam do pisania ubrana w ciepły pulower i podwójne skarpety.

A przecież do publikowania postów nie potrzebuję pozwoleń, nie muszę przestrzegać jakichś przepisów powiązanych z pogodą. Poza tym prawda jest taka, że astronomiczna jesień przyjdzie dopiero pojutrze. Pomimo to pojawiają się pytania czy aby na pewno przy takim chłodzie mogę sobie pozwolić na pokazywanie letnich rzeczy. Otóż mogę, choćby po to, by przyjemnie powspominać letnią porę.

Jeśli chodzi o samo dzierganie jakoś nigdy nie miewam podobnych oporów, nie ograniczam się sezonowością, owszem zimą powstaje więcej ciepłych rzeczy niż latem, ale nawet w upalne dni z przyjemnością robię wełniane skarpety. Ta moja pasja po prostu jest porywająca, przyjemna i pożyteczna, a poza tym pozwala na zachowanie pogody ducha w ciągle zmieniających się okolicznościach. Nie powiedziałabym, że każdy kto popróbuje porobić na drutach poczuje psychiczny spokój, ale w moim przypadku z całą pewnością ta pasja łączy się z pogodą ducha.

O pogodzie rozmawiamy codziennie, podporządkowujemy jej pewne plany, patrzymy na prognozy, przygotowujemy odpowiednie ubrania, by nie przegrzać się ani nie przeziębić. Z przypadkowo spotkanymi ludźmi podejmujemy pogawędki o pogodzie. Przyzwyczailiśmy się ją oceniać, ładna, brzydka, okropna… Niektórzy mawiają, że nie ma złej pogody, tylko nieodpowiednie ubrania. Polemizowałabym jednak z tym podejściem, poparłby mnie każdy kto poczuł, że pogoda nie zawsze jest przyjazna, np. kto z trudem oddychał podczas upału albo silnego mrozu. Co po takich przygodach potem się podzieje to już inna para kaloszy. Na przebieg dalszych zdarzeń wpłynąć może też coś, co nie pochodzi z zewnątrz, lecz ze środka - pogoda ducha, nie jakiś chwilowy nastrój, ale podejście do życia, łączące pozytywną postawę i zarazem pogodzenie z tym, co nieuchronne. Przyznam, że nigdy wcześniej nie skojarzyłam słowa „pogodzenie” z „pogodą”, a tu proszę jaka piękna z nich para.

Co ciekawe w przeciwieństwie do zjawisk atmosferycznych pogoda ducha powszechnie pojmowana jest jako coś pozytywnego. Pragniemy jej dla siebie, życzymy jej innym.

Niewątpliwie obydwa rodzaje pogody wpływają na nasze życie, lecz o ile na upały czy mrozy nasz wpływ jest znikomy, tak stan ducha możemy pielęgnować. Pomaga w tym poznanie siebie, przyjaźnie, pasje. Gdy przytłaczają nas jakieś przykrości potrzebujemy podniesienia na duchu.

Przechodząc do letniej dzianiny – prezentuję dziś letni sweterek według własnego pomysłu, w którym ponownie wykorzystałam przyjemny falisty wzór. Podoba mi się w nim to, że jest samopodpowiadający, to znaczy nie wymagający patrzenia w schemat. Najwięcej uwagi poświęciłam rozplanowaniu wzorów, przy raglanie robionym od góry nie jest to najłatwiejszy etap pracy, za to potem robi się coraz przyjemniej. Użyłam włóczki Belle Drops, składającej się z bawełny, lnu i wiskozy, wybrałam kolor niebieski, takiej narzutki potrzebowałam do letnich sukienek w tonacjach bieli, granatu i szarości, a i do letnich spodni też się sprawdziła😊

Pozdrawiam podwójnie pogodnie, z przechadzki podczas pięknego letniego przedpołudnia i sprzed komputera tuż przed pierwszym dniem jesieni życząc pięknej pogody i naturalnie pogody ducha😊














sobota, 11 września 2021

Letnia przygoda z testowaniem bluzki Light Lady

Jest późne lato, pogoda jak złoto, słońce dogrzewa owoce dzikiej róży i napełnia je najpiękniejszymi odcieniami czerwieni. W cieniu pod sosną znajduję miły chłód i lekki wiatr, zaledwie wiaterek, tak delikatny i cichy jakby nie chciał spłoszyć spokoju,  trochę nieśmiałego i zdziwionego samym sobą i moim towarzystwem. Ile jeszcze takich chwil przeżyję tego lata? Czy w ogóle będą jeszcze takie? Nie wiem. Odpoczywając myślę o naszch trudach i ich skutkach, o mijającym lecie… Jakże to, już? Czemu tak szybko?

Wśród wszystkich innych spraw wakacyjne miesiące umilałam sobie tak jak umilam miesiące niewakacyjne, czyli robiąc na drutach. Chyba nigdy wcześniej nie miałam tak owocnego dziewiarsko lata.

Rzeczy, które robię na drutach dzielą się na dwie grupy, robię dla siebie albo dla kogoś. Nie jest to tak całkiem zerojedynkowe, zdarza się, że jakaś przeznaczona dla mnie dzianina zaraz po wykonaniu zmienia właściciela na przykład z powodu rozmiaru. Nie zmienia to jednak faktu, że już od samego początku inaczej pracuje się, gdy trzeba uwzględnić czyjeś upodobania, oczekiwania, potrzeby a inaczej myśląc tylko o sobie.

Jest jeszcze inna kategoria dziergania związana z testowaniem, gdzie robi się dla siebie, ale ta praca ma służyć innym, projektantce dla sprawdzenia wzoru przed publikacją oraz przyszłym użytkownikom.

Gdy zobaczyłam ogłoszenie o naborze do testu nowego projektu Iwony Eriksson zgłosiłam się bez wahania. Bardzo spodobała mi się bluzka, nazwana przez autorkę Ligth Lady, a wersji polskiej - Biała dama. Podjęłam decyzję o teście bez zbytniego zastanawiania się czy podołam i bez pewności,  że trafię do grona testujących . Dzięki temu przeżyłam wspaniałą dziewiarską przygodę. 

W przypadku własnych dzianin robię jak chcę, jak mi wychodzi, pozwalam sobie na nonszalancję, natomiast testując wzór podchodzę do sprawy bardzo poważnie, skrupulatnie robię próbkę, piorę, mierzę, uważnie czytam każde słowo opisu, jakbym po raz pierwszy w życiu widziała instrukcję i sprawdzam czy jest zrozumiała. Cofam się w czasie do tych chwil, kiedy na drutach owszem śmigałam, lecz o wielu niuansach nie miałam zielonego pojęcia, a opisy i schematy były jak tajne szyfry. Chyba pisałam już o tym na blogu jak przy pewnej dzianinie robionej na podstawie wzoru nie zgadzała mi się ilość oczek, liczyłam, sprawdzałam, czytałam opis, liczyłam jeszcze raz, sprawdzałam ponownie i opis znów czytałam i tak po wielokroć, aż wreszcie doszłam do tego, że „pm” i „sm” to nie oczka, tylko informacja o markerach. Co to są markery? Wtedy nie wiedziałam, nie używałam. Dziś mam naprawdę dużo markerów, różnych. Biegłe dziewiarki, jeśli to czytają mogą uśmiać się serdecznie, śmiech to zdrowie. Gdyby w tamtych czasach trafił w moje ręce opis bluzki „Ligth lady” myślę że zrobiłabym ją bezproblemowo, jest bowiem bardzo dobrze, szczegółowo i zrozumiale rozpisany, uzupełniają go linki do filmików instruktażowych.

Z korzyści jakie daje testowanie cenię sobie możliwość doskonalenia warsztatu. W zasadzie wszystkie techniki zastosowane w tej bluzce były mi znane, z wyjątkiem szwu dziewiarskiego, wykorzystanego w rękawie. Nie był to konieczny element pracy, można było wybrać wersję bez tego zszywania, ale jak kiedyś mawiano, a może i teraz też – no risk, no fun. Szew dziewiarski pokazany w formie graficznej w książkach i gazetach zawsze przykuwał moją uwagę, lubiłam na niego patrzeć, wydawał się prosty, a w praktyce miałam z nim problem. Próbowałam go w skarpetach, gdzie trzeba było zszyć zaledwie jakieś 8 oczek, namęczyłam się, nie wychodziło za ładnie, czułam się jak cienki Bolek. W ramach testu bluzki podjęłam wyzwanie. No i nauczyłam się, na kilkudziesięciu oczkach na każdym rękawie. Dało się? Dało się!

Podoba mi się specyfika testowania polega na tym, że pracuje się i razem i osobno. Każdy z uczestników pracuje samodzielnie, w swoim rozmiarze, w swoim tempie, swoją włóczką. Projektantka dostarcza wzór i nadzór, a cała grupa dzieli się uwagami odnośnie wzoru, swojej pracy.

Dla mnie to cenna przygoda, możliwość poznawania wzoru, nowych technik, podpatrywanie pracy innych dziewiarek, czasem spojrzenie z ich punktu widzenia, a także możliwość poznania wspaniałych osób. Serdecznie dziękuję za tę przygodę Iwonie Eriksson i wszystkim dziewiarkom biorącym udział w teście.

A oto moja wersja Light Lady, wykonana z włóczki Belle Drops w kolorze srebrnym: 












  

piątek, 16 lipca 2021

Hmm.... hurt?

Między falami upałów, deszczu i nawet gradu przepływają kolejne tygodnie lata. Czasem burzliwie i gwałtownie, innym razem w dziwnym spowolnieniu i w jakiejś niemocy, w obawie, żeby się nie roztopić. Życie dziewiarskie już nie jest dodatkiem do codzienności, jakimś światem równoległym, tylko stapia się ze mną na dobre. Zawsze mam coś na drutach i dużo rzeczy w planach.  W głowie wirują nowe pomysły, lecz w takie dni bardzo gorące, raczej trzeba studzić ten zapał.  Zamiast porywać się z moherem na słońce, zamiast sprawdzać jak ciepła i miękka jest alpaka lepiej mieć teraz na drutach coś typowo letniego, bawełnę z lnem i chłodzącą wiskozą i dziergać ją jakimś prostym, kojącym ściegiem bez główkowania nad konstrukcją dzianiny. W upalne dni trudno zachować chłodne myślenie, a czasem nawet samo myślenie, niezależnie od temperatury😉 Właśnie taką aktywność dziewiarską na początku lipca zorganizowała mi Julia. Zobaczyła moje bawełniane topy (ten i ten) i poprosiła o taki sam, również z dropsowej włóczki belle,  w kolorze róża migdałowa. Jak nie przepadam za powtarzalnością w tym co robię na drutach, tak tym razem pomysł mnie ucieszył i rzeczywiście okazał się idealnym lipcowym dziergadłem. Nie ukrywam, że sugerowałam jej jakieś urozmaicenia, ażury, rozcięcia, wydłużenia czy coś,  jednak Julia wiedziała czego chce, to miał być taki sam, prosty top, tylko nieco dłuższy niż moje. Sytuację miałam ułatwioną przez zbliżony rozmiar.

Tak więc powstała trzecia tego typu bluzeczka, jak dla mnie to już prawie hurt. Do paczki z bluzką postanowiłam dołączyć ubranka dla lalek, coś co ucieszyłoby również Tereskę. Zrobiłam szybko dwa landrynkowe komplety, różową spódnica z bolerkiem z połyskliwej włóczki i coś typowo letniego, spódnicę, kapelusz i torebkę z bawełny, w letnich owocowych kolorach, a torebkę nawet w owocowej, cytrusowej formie. Spódniczka może być dłuższa lub krótsza, wystarczy podwinąć w pasie. Te drobiazgi robiłam po prostu z głowy, na oko, bawełniany komplet zaczęłam od spódnicy, pobawiłam się z kształtowaniem formy rzędami skróconymi, wykorzystałam je również w kapeluszu i spódnicy. Czysta przyjemność i zabawa!

Dodatkowy pożytek z bawełnianych topów jest taki, ze mogą służyć jako tło do zdjęć dla małych form😊

 

























poniedziałek, 28 czerwca 2021

Hura!

Udało się zrobić zdjęcia letniego sweterka, który powstał już jakiś czas temu, kilka razy zaplanowany był już spacer połączony z sesją, jednak za każdym razem jakieś niesprzyjające sploty okoliczności krzyżowały nam plany. Najpierw chłody, potem deszcze, a potem jeszcze inne niespodziewane atrakcje. Cóż, nic straconego, całe lato przed nami, niejeden spacer, po parku, nad rzeką, może w lesie, albo wśród zbóż. W słomkowym kapeluszu, z koszem, albo plecioną torebką.

Taki słoneczny nastrój poczułam nie wiedzieć skąd kiedyś w środku zimy. Wymyśliłam wtedy letnią dzianinę w jasnych kolorach, słonecznych, soczystych. Sam pomysł tak bardzo mi się spodobał, że postanowiłam poeksperymentować również z formą. Przedstawiłam Edycie propozycję prezentu urodzinowego i jej reakcja jeszcze bardziej rozpaliła mój entuzjazm. Wymyśliłam bluzkę z łączonych kawałków, nic to, że zszywania dwa razy więcej, nic to że robione od dołu i że trudniej przewidzieć efekt. Włóczka za to piękna, nomen omen Belle. Wybrałam trzy kolory, narcyz, wodę różaną i ecru, ich połączenie dało efekt, który trudno mi opisać, letni, słoneczny i jakby chłodzący. A może to nie barwy tak zadziałały tylko przędza, mieszanka bawełny, wiskozy i lnu. Części przodu, tyłu i linie reglanu zszywałam na zewnątrz, aby te szwy były widoczne, takie surowe. Brzegi wykończyłam tzw. francuskim ściągaczem. Do końca obawiałam się jak na tych zszywanych częściach wyjdzie mi wykończenie dekoltu, ale udało się. No i wreszcie wczoraj udało się też zrobić zdjęcia, przy okazji zwyczajnego spaceru do parku, bez czekania na przechadzki wśród łanów zbóż albo po plaży. Skoro miałam już zdjęcia chciałam tę dzianinę pokazać już, szybko. Przyznaję, brak mi do niej dystansu, do tych słonecznych kolorów, do moich kombinacji, do twórczej zabawy, do pozytywnych emocji. To coś, czym warto się dzielić, zawsze, ale na początku wakacji szczególnie.

Czas na zdjęcia! 
















 

sobota, 5 czerwca 2021

Hop i top

Długo pozostawałam dość obojętna na sezonowe bawełniane dzierganie. Co prawda każdego roku powstawały jakieś bluzki, sukieneczki, ale nie miałam zbyt wybujałych planów na letnie dzianiny, nie miałam  włóczkowych marzeń, kaprysów, ani zbyt dużych zapasów z kategorii „lato”. I nagle zaszła zmiana, pokochałam letnie włóczki, z przyjemnością a nawet z rozmachem zrobiłam na drutach trzy dzianiny, z bawełny i z mieszanek bawełny z wiskozą i lnem, z nowych zakupów i z własnych zapasów, tak dawnych że prawie zapomnianych. Nagły mój zapał do tworzenia letnich ubrań był wprost proporcjonalny do kwietniowego i majowego chłodu, któremu towarzyszyły ciepłe skarpety i puchowe kurtki tak wiele razy ubierane z wiarą, że to już ostatni raz tej wiosny. Ziąb jednak trwał, lecz w sercu maj miał się dobrze. Z pięknych bawełnianych włóczek oczko za oczkiem powstawały nowe rzeczy. I mogłyby powstawać kolejne, w innych tonacjach, piękne zgaszone pastele rozgrzewały moją wyobraźnię.

Nie będę pisać teraz o tym  co mogłabym, albo co chciałabym zrobić, tylko pokażę, to co już jest gotowe. Jak wspomniałam zrobiłam ostatnio trzy letnie dzianiny, dwie z nich czekają na sfotografowanie, na odpowiednią sytuację i pogodę do zdjęć. Dziś pokażę prosty top. Zrobiłam go  z dropsowej  włóczki Belle, to mieszanka bawełny z wiskozą i lnem.

Zrobiłam krótką bluzeczkę przeznaczoną do letnich spódnic, ale do zdjęć ubrałam długie spodnie, wzięłam też z sobą ciepłą chustę, śmiesznie by było przeziębić się przy pokazywaniu lata. Takiej bluzki nie miałam w planach, powstała w zasadzie przypadkiem, przy okazji. Z innej dzianiny zostało mi trochę włóczki w kolorze woda różana, nie mogłam jej po prostu odłożyć, dokupiłam jeszcze trochę i szybko wydziergałam letni top. Same prawe oczka, tylko plisy ryżowe, raglan robiony od góry, bezszwowo, bez formowania podkroju szyi, fason najprostszy z możliwych, hulaj dusza, właściwie robiło się samo.

To tyle na dzisiaj, krótko, bo bluzka niedługa, a wkrótce pokażę dwie inne, słoneczne dzianiny.









 

środa, 24 czerwca 2020

Len, lato, luz i setny post bez specjalnej sesji


Liczę oczka, ważę słowa, piszę bloga. Niejeden sweter zrobiłam, niejeden post napisałam i zapewne w tym działaniu pojawiła się rutyna, jednak z każdym nowym projektem czuję jakbym zaczynała wszystko od nowa. Uczę się i bawię się, cieszę się jak dziecko na huśtawce. Tak balansuję między dyscypliną a swawolą, korzystając z dobrodziejstw obydwu stanowisk, które wcale się nie wykluczają, raczej dobrze z sobą współgrają. Opanowywanie nowych technik, staranność i precyzja wymagają więcej wysiłku i skupienia, ale w efekcie wzbogacają warsztatowo, dzięki czemu potem mam więcej możliwości i mogę pozwolić sobie na luz. Toteż czasem sobie pozwalam. Zakładam, że się uda.  A zakład jak wiadomo wiąże się z ryzykiem, stawia się pewną sumę na oczekiwany wynik, który wcale nie jest pewny. Między obawą porażki a przekonaniem, że się uda materializuje się pomysł i powoli, z każdym dniem przybliża do zaplanowanego celu. A ile przy tym emocji!  Zwłaszcza gdy nie ma gotowego wzoru i robi się z głowy, na oko i gdy wybrało się technikę, która nie jest najłatwiejsza. Dzierganie od dołu w kawałkach, które trzeba będzie pozszywać to jeszcze nie wszystko, sprawę może skomplikować wykrój linii ramienia i rozkład ażurowych wzorów na powierzchni swetra, a zwłaszcza w okolicy szwów i oczywiście samo zszywanie. Ten etap to najbardziej ekscytującą częścią pracy, bowiem do samego końca nie można być pewnym efektu.
Wiem, że są prostsze sposoby na szybkie i efektowne sweterki, wiem też, że mogłam skorzystać z gotowego wzoru, co niewątpliwie ułatwiłoby mi pracę. Czemu więc wybrałam trudniejszą drogę? Z chęci komplikowania sobie życia? W żadnym wypadku! Gdy wyobraziłam sobie jak ma wyglądać ten sweterek taki sposób wykonania uznałam za najlepszy, nie szukałam drogi na skróty tylko sposobu by zrobić jak go wymyśliłam.
Całkiem niedawno Edytka poprosiła mnie o zrobienie ażurowego sweterka do letnich sukienek, obejrzałyśmy różne projekty i ustaliłyśmy jak mniej więcej ma wyglądać. Ma mieć ażur, dużo ażuru, przykrótkie rękawy i zapięcie na jeden guzik, kolor jasny. Reszta jest dzierganiem! Wybrałam lniano akrylową włóczkę Desire w śmietankowym kolorze, wyjęłam książki i pisma ze ściegami  by znaleźć odpowiednie motywy ażurowe. To wyjątkowo przyjemna aktywność, wyobrażanie sobie elementów wzoru na gotowej dzianinie,  mnóstwo możliwości, wszystkie ciekawe, aż nagle jedna z nich przesłania wszystkie inne i bez względu na umiejętności dziewiarki domaga się wcielenia w życie. Gdy pomysł jest porywający wówczas trudne elementy pracy nie wydają się tak straszne.  Po skończeniu pracy nie tyle się o tych zmaganiach zapomina, co raczej docenia i wzdycha z ulgą, że jednak było warto.
Jako że postanowiłam zrobić z tej dzianiny prezent urodzinowy musiałam liczyć się z czasem, zdążyłam na ostatni moment, zszyłam, uprałam, wysuszyłam, ale nie zrobiłam zdjęć na płasko. Przymierzenie  sweterka też było ekscytujące, nie wiedziałam czy trafię z rozmiarem i czy się spodoba. Szczęśliwa i zdziwiona, że jednak się udało stwierdziłam, że warto zrobić parę zdjęć, tak na szybko, jako dokumentację dla mnie.
Robiąc ten sweter, myślałam sobie, że pasowałaby do niego jakaś romantyczna sceneria, ogródek, mostek, pergola ze spływającą kaskadą różyczek…  Gdy wieczorem obejrzałam zdjęcia uznałam, że są naprawdę niezłe, a ta spontaniczna sesja bardzo pasuje do charakteru tego swetra.
Taki oto sweter wymyśliłam, zrobiłam i uczyniłam go tematem setnego posta na blogu.












sobota, 8 lutego 2020

Koralowa nowela

W każdym odcinku tego serialu, jakim jest blog mottozmotka przedstawiam inną dzianinę.

Jak to bywa z serialami, każdy ma swoje typy, to co jednych wciąga i zachwyca innych może drażnić. Mnie to robienie na drutach wciągnęło na dobre. Który to już sezon?! Sama nie wiem. Wciąż jednak jest ciekawie. Dzierganiu towarzyszą wątki przygodowe, pogodowe, kolorowe, przeróżne. Sporo radosnych chwil i niemało frustracji, czasem rośnie napięcie, czasem ego. Zawsze coś się dzieje.

Scenariusze każdej z tych nowelek mają podobny schemat, najczęściej rozpisane są na trzy postaci pierwszoplanowe oraz całą resztę, czyli mniej lub bardziej splątaną sieć  wrażeń, dygresji i nastrojów. W rolach głównych dziewiarka, która robi na drutach, osoba, dla której robi na drutach, a trzecią postacią jest włóczka, z której dzianina powstaje. Może to brzmi dziwnie, że z ludźmi zestawiam coś materialnego, ale wierzcie mi, że włóczka też ma istotny wpływ na dzianinę, może być kapryśna, uparta albo wdzięczna i miła, w zależności od tego czy polubi się z projektem.

Mam też pewne opory, by siebie samą tak bezceremonialnie obsadzać się w czołówce, raczej wolałabym się schować w kącie,  ale skoro to ja dziergam, a ponadto piszę o tym i prace swoje pokazuję to siłą rzeczy wyłaniam się czasem zza jakiegoś stogu wełny. Przyznać jednak muszę, że najbardziej lubię takie odcinki jak dzisiejszy, gdzie pojawia się jeszcze inna pierwszoplanowa postać - modelka, niezależnie od tego, czy to dla niej przeznaczona jest dzianina.

Przedstawiony dzisiaj komplet z włóczki wełniano lnianej Performance WooLinen zrobiłam dla pani Elżbiety, której tak spodobał się koralowy komplet że poprosiła mnie o wykonanie czapki i chusty z tej samej wełenki. Zgodziłam się.

Inaczej dzierga się dla siebie, inaczej dla kogoś. Jeśli robiąc dla siebie zamiast kwadratu wyjdzie mi koło niewykluczone, że to zaakceptuję i może nawet ucieszę się że tak wyszło. A jeśli nie to mogę rzucić nieudaną pracę w kąt lub uszczelnić nią okna,  mogę znaleźć kogoś chętnego na to koło, zawsze zostaje też niezawodne prucie. Zaś dzierganie dla kogoś obarczone jest większym ryzykiem, większą odpowiedzialnością i tym samym znacznie trudniejsze.

W takiej sytuacji aż prosi się jakiś sprawdzony patent, coś co na pewno się uda. No, ale nie z nami takie numery. Jeśli ktoś, w tym wypadku pani Elżbieta, obdarza mnie pełnym zaufaniem i daje mi wolną rękę to wydaje mi się oczywiste, że mogę sobie pozwalać, eksperymentować, sięgać po nowe rozwiązania. Zwyczajnie mnie ponosi, czuję jak rosną mi skrzydła, tworzę i bawię się dobrze. Do czasu, aż przychodzi kryzys, niepewność, strach co to będzie, skąd mogę wiedzieć czy się uda. Bo kto to widział, żeby takie kombinacje. Ale nie mogę się powstrzymać, chcę wpleść w tę chustę piękny wzór, a że ten ścieg najpiękniej wygląda od strony nabieranych oczek, to chustę zaczynam od najszerszej krawędzi. Wariactwo, ale czuję że tak jest najlepiej i tak właśnie robię. Udaje się.  Kolejny kryzys przychodzi w związku z czapką. Dręczą mnie pytania jak wykonać brzeg bez ściągacza, który nijak mi do koncepcji nie pasuje, jak rozmieścić ażurowy motyw, a przede wszystkim jak zrobić czapkę wygodną, w której będzie ciepło, ale nie za bardzo. Znajduję rozwiązanie w podwójnej dzianinie z pojedynczej nitki. Z tego wynalazku jestem dość dumna, taki niby ściągacz z pasma podwójnego jerseju wykombinowałam parę lat temu, zanim jeszcze dowiedziałam się że są sposoby na elastyczny ściągacz. W archiwum bloga mam zdjęcia takich czapek, na przykład tutaj, albo tutaj (drugie zdjęcie) . Wiele z nich służy do dzisiaj.

Teraz, gdy komplet już skończony cieszę się, że zrobiłam po swojemu, po nowemu. Czułam jednak, że mogę sobie na to pozwolić. Jak pisałam na początku, osoba dla której robię na drutach może mieć duży wpływ na proces twórczy. 


A oto i ten komplet, włóczka WooLinen Performance, pomysł własny:

















piątek, 17 stycznia 2020

Komplet koloru koralowego

Przez ostatnie miesiące dziergałam przeważnie drobiazgi. Małe projekty mają wiele plusów. Szybki efekt, niewiele włóczki, toteż wydatek niewielki albo i żaden, gdy odpowiedni moteczek znajdzie się w domu. Nie straszne i prucie, nawet gdy okaże się konieczne w połowie dzianiny. Jeden wieczór, dwa i pół popołudnia i już gotowa czapka, mitenka, skarpeta. Zadowolenie użytkownika i sukces dziewiarki. Same plusy. Gdyby nie spoglądać na zegar czy kalendarz można by powiedzieć, że efekt natychmiastowy, ot po prostu, spadło z drutów. A jakie dobre samopoczucie! Cukier, lukier, miód. No nie. Nie jest to dla mnie pełnia dziewiarskiego szczęścia. Lubię płodozmian, raz drobiazgi, raz coś większego, a najlepiej dwa różne projekty równocześnie, wtedy mam wybór. Ostatnio marzy mi się morze oczek prawych, bezkresne, czasem nużące, gdy się dzierga wiele dni i niewiele przybywa, a na odległym horyzoncie majaczy jakiś sweter, w którym można się będzie schować w złą pogodę.

Czy ja właśnie narzekam na dzierganie drobnicy? Hm, trochę tak. Zwłaszcza, że planowane dwa duże swetry zeszły z drutów zaraz po nabraniu oczek, między moją wizją a posiadaną wełną był za duży rozdźwięk. Została frustracja, a dzierganie kolejnych drobiazgów, a zwłaszcza tak potrzebnych teraz czapek przynosiło ukojenie i zadowolenie. Zadowolenie użytkownika i sukces dziewiarki. Ale mimo to tęsknota za czymś większym nie mijała.

W tym stanie mojej dziewiarskiej psychiki dobrą terapią okazała się dzianina dla siostry. Mieć siostry i być siostrą to niezwykłe życiowe przywileje. Choć bardzo się różnimy, na głębszym poziomie jesteśmy podobne, co wciąż mnie zadziwia. O wiele rzeczy możemy się spierać, ale częściej jednak będziemy się wspierać. Podążamy innymi ścieżkami i wpływają na nas różne życiowe realia, a jednak ciągle jest w nas wiele z naszej mamy, z naszych babć. Wychodzą nam z tego różne wzory i motywy, kiedy jednak rozpoznaję je w jakiejś zwyczajnej sytuacji czy w banalnej rozmowie - wiem że to właśnie ten charakterystyczny kod. Wtedy czuję głęboką więź z sobą samą, z siostrami, a nawet z przodkami których nie poznałam. I to jest coś takiego, co raczej się czuje niż analizuje, a już na pewno trudno opisać.

Wracając do dziewiarskich rozterek. Pewnego razu, w grudniu przed południem Małgosia pokazała mi czapkę, niezbyt udaną, cisnącą w czoło, niestety przeze mnie zrobioną. Do tego był jeszcze komin, nieco już sfatygowany. Może uda się poprawić, spruć? - Nic z tego. Zrobię Ci nową czapkę. - Ale ten kolor jest idealny. - Więc znajdę podobny.

Z kilku sklepów internetowych wybrałam dostępne włóczki koloru koralowego, w różnych składach i tonacjach, od intensywnych po blade, od połyskliwych po matowe. Dawniej w takich sytuacjach wklejałam linki do stron, teraz korzystam z wirtualnych nożyczek, co pozwala umieścić obok siebie wiele różnych zdjęć. Usunęłam nazwy włóczek i ceny, żeby nic nie zakłócało odbioru samej przędzy i wysłałam siostrze maila  z taką wyklejanką. Jakież było moje zdziwienie, gdy Małgosia bez wahania wybrała włóczkę, która była także moją faworytką. Niczego nie chciałam sugerować, bo mój zachwyt mógł przecież wynikać z dziewiarskiego rozbestwienia, oto włóczka jakiej nie znam, skład którego nie próbowałam i fajnie byłoby sprawdzić ją w dzianinie. Wybór padł na Performance WooLinen – ciekawą mieszanka merino superwash i lnu. Oczywiście od razu zamówiłam więcej, bo choć Małgosia chciała tylko czapkę to uznałam, że trzeba do niej też coś na szyję, może też na dłonie.  Według własnego pomysłu zrobiłam czapkę, mitenki i chustę. czapka miała być całkiem prosta, urozmaiciłam nieco początek i czubek. W mitenkach zrobiłam geometryczny wzór wykorzystując ściągacz taki jak w czapce. Chusta też powinna mieć prosty, geometryczny motyw, jednak powtórzenie ściągacza z oczek przekręconych usztywniłoby dzianinę, co w tym wypadku nie wyszłoby dobrze. Zastosowałam  więc prosty ścieg wizualnie zbliżony do ściągacza, ale luźniejszy.

Projekt składa się z trzech drobnych rzeczy, a jednak tworzy większą całość i dzięki temu zaspokaja moją tęsknotę za jakimś dzianinowym rozmachem.

Tak oto wygląda ten komplet koloru koralowego. Intrygująca jest ta barwa, pastelowa i miła dla oka, na pewno nie mdła. Soczysta i nieco gorzka. Jest to róż przypominający kolor grapefruita, a sterczące lniane nitki, ni to włókna ni patyczki kojarzą mi się z białymi osłonkami grapefruitowego miąższu.  

Ps. Wśród dobrodziejstw wynikających z faktu posiadania sióstr są też pochodne tego stanu, w tym konkretnym wypadku jest to siostrzenica występująca w roli modelki.