Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BAby Alpaca Silk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BAby Alpaca Silk. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 grudnia 2021

Komu komin?

Kiedy latem wybierałam się w myślach w niedaleką dziewiarską przyszłość, wszelkim ciepłym wełenkom, alpakom i kaszmirom rezerwowałam miejsca na czapki. Miękkie i puszyste motki wyglądały na zadowolone z takiego przeznaczenia, a ja wyobrażałam sobie jakie zastosuję wzory, z czym będę łączyć kolory. Kiedy przyszła jesień, zrobiłam sobie dwie czapki, jedną trochę wariacką, drugą elegancką (obydwie można zobaczyć w tym poście) po czym druty zapomniały o czapkach.  Tematem wiodącym stały się kominy, będące najpraktyczniejszym rozwiązaniem do ocieplenia szyi. Niemal prosto z drutów szły do użytkowania, tylko najpierw prałam je i suszyłam, nie było czasu i sytuacji na  specjalne zdjęcia. Wyjątkiem w tej kolekcji był komin dla Kubusia, który sfotografowany został na Karolu przed wysłaniem przesyłki. Kubuś to kuzyn Karola i mój uroczy klient, któremu zrobiłam kiedyś ten kocyk. Komin dla Karola nie miał sesji naczłowieczej, tylko szybkie zdjęcia na płasko.

Kolejny Komin zrobiłam dla siebie, potrzebowałam czegoś pasującego do dwóch ciepłych sukienek, co pozwoliłoby mi częściej z nich korzystać bez obawy, że szyja zmarznie, bez szukania szarej apaszki czy szalika. Zaspokoiłam też przy okazji ciekawość nowego wzoru ażurowego, który spodobał mi się już dawno temu. A sam komin jak się okazało pasuje nie tylko do sukienek.

Komu jeszcze komin? Wojtkowi, on wprawdzie ma mozaikowy komin z ubiegłego roku (pokazywałam go tutaj), ale na niego jeszcze za ciepło, a na gołą szyję za zimno, toteż postanowiłam zrobić coś nieco lżejszego, również w kwestii koloru. Miłym zaskoczeniem było połączenie ciemnej, cieniowanej bawełnianej włóczki z jasnym beżem. Ta ciemniejsza nitka to egipska bawełna w kolorze birch bark, czyli kora brzozy. Zastosowałam mój ulubiony strukturalny ścieg na rosyjskich stronach zwany „polskim ściągaczem” i otrzymałam bardzo naturalny efekt, rzeczywiście przypominający korę brzozy.

I na koniec komplet dla Oskara, komin i czapka.  Kluczowe w tym komplecie było znalezienie koloru pasującego do kurtki. Udało się, ale jak okazało się już po opłaceniu zamówienia, w sklepie nie było tyle włóczki, nie było też zainteresowania problemem klienta😉 musiałam więc zmienić koncepcję, postanowiłam dołożyć jakieś paski, ale pasującą parametrami czarną włóczkę dokupiłam już w dużo milszym sklepie.

Utkwiłam w tych kominach, mogłabym zakończyć dziewiarską przygodę, zostać zdunem i literą „z” zamknąć dziewiarski alfabet😊 Na razie jednak nie mam takich planów, póki co zakończyłam tych kilka dzianinowych kominków i kronikarsko je pokazuję.

I tak kolejno: Komin dla Kubusia zrobiłam z włóczki Lanas stop prima merino superwash col 924.  Wykorzystałam nową linię raglanu, a do zdjęć zabawę Karola i wspaniałe październikowe kolory😊

Komin dla Karola zrobiłam tak samo, z dwóch dropsowych włóczek w kolorze granatowym – Baby Merino oraz BabyAlpaka Silk. Te dwie nitki bardzo dobrze się z sobą zgrały, myślę że warto wracać do tego połączenia również w innych kolorach.

Komin koronkowy  zrobiłam z jasnoszarej BabyAlpaka Silk, od góry, bez jakiegoś schematu, dolną część poszerzałam dodając co jakiś czas lewe oczka między panelami ażurowymi. Wprawdzie nie było okazji do jakiejś sesji plenerowej, ale zamieszczone zdjęcia mają dla mnie kronikarski walor, w tle remontowana ściana łazienki i nomen omen komin, tyle że wentylacyjny.

Krótki komin dla Wojciecha zrobiłam z dwóch włóczek, połączyłam beżową merino baby dropsa i egipską bawełnę Earth Golden Fleece Carders w kolorze 115. Wyszło po jednym 50 gramowym motku, bez resztek😊

Komplet dla Oskara wydziergałam z merynosowych włóczek Sublime extra fine merino wool dk kolor 0379 oraz Performance Simply wool 100% merino superwash kolor 01. Zarówno czapkę jaki i komin zrobiłam prostym wzorem ściągaczowym, w poszerzaniu dolnej części komina zastosowałam ten sam patent jak w kominie koronkowym

Zapraszam do obejrzenia zdjęć:

























 

wtorek, 16 listopada 2021

Krótko, kronikarsko

Dziś bardzo krótki, kronikarski wpis, a w nim dwa różne dziewiarskie motywy, które łączy to, że obydwa są prezentami, jeden ode mnie, drugi dla mnie.

Pierwsza rzecz to ażurowa chusta z kilku kolorów szlachetnej, miłej włóczki babyAlpaca Silk, dodałam jeszcze dwie inne włóczki pasujące do całości. Kolory dobierałam do urody i stylu ubierania przyszłej właścicielki. Na brzegu chusty zrobiłam ażurową bodiurę dzierganą w poprzek. Chustę tę  zrobiłam aby wyrazić wdzięczność za wszystkie dobre rzeczy, które otrzymałam od Anny.

Druga rzecz to niespodziewany prezent przywieziony z wakacji – miska na włóczkę ze specjalnymi otworami. Ten dziewiarski gadżet kupił mąż mojej siostry. Nie tylko kupił, ale sam go wypatrzył, w dodatku wiedząc do czego to służy! Ja nigdy wcześniej nie miałam takiego naczynia. Z przyjemnością wrzuciłam do niego świeżo nawinięty motek malabrigo i przy dzierganiu eleganckich skarpet Lanckorona sock mogłam przekonać się o jego funkcjonalnych walorach, bo o walorach estetycznych przekonałam się od pierwszego wejrzenia. Miska świetnie stabilizuje skłonny do ucieczek motek i utrzymuje nitkę w dyscyplinie, a urocze, rozbrykane koty nie plączą żadnej włóczki, tylko umilają pracę.


















 

 

sobota, 23 października 2021

Moje dziewiarskie abecadło. K jak kolory i inne kwestie.

W kronikach blogowych mottozmotka pojawiają się kolejne dzianiny spadające z drutów, z różnych powodów nie zawsze dzieje się to zgodnie z kolejnością powstawania. Rzecz zrobiona jako prezent najpierw musi dotrzeć do nowego właściciela, a w przypadku testu poczekać na datę premiery danego projektu. Poza tym każda dzianina przed publikacją jest fotografowana, a to wymaga czasu, światła, pogody i w ogóle sprzyjających warunków. Choć to wszystko jest dość absorbujące nie narzekam.  Podoba mi się cały ten proces, dynamiczny, nie zawsze przewidywalny. Czasem próbuję go ujarzmiać, innym razem daję się ponieść i puszczam wodze wyobraźni. Pisanie jest czymś, co pozwala połączyć jedno z drugim, dyscyplinę i fantazję. Wracam więc z moim abecadłem, przyszła kolej na „k”. Od tej litery często zaczynam poszukiwania w Internecie, gdy chcę pooglądać na anglojęzycznych stronach rękodzieło zrobione na drutach, wpisuję knit albo knitting i otwiera się przede mną kolorowy kalejdoskop dzianinowych możliwości. 

Kardigany, kamizelki, kominy, kubraczki, kokony, katany, kiecki, kopertówki, koce, kapcie, kapelusze – to wszystko i dużo więcej można zrobić na drutach. Z różnych materiałów i na różne sposoby. Zawsze coś przykuwa uwagę na tyle mocno, że ręce już się palą do dziergania, tylko z czego? Jeśli we własnym dzianinowym królestwie z kuframi pełnymi włóczek nie ma akurat tej potrzebnej albo bardzo upragnionej wchodzi się w kolejny krąg – kuszenie, kalkulacja, kasa, kupowanie, a na końcu kurier, choć ostatnio częściej paczkomat.

O ile oglądanie dzianinowego rękodzieła porównuję do kalejdoskopu - fascynującej zabawki ze zmieniającymi się obrazkami to już wybór projektu i rozpoczęcie pracy nad własną dzianiną przypomina mi karuzelę, nie jest już tylko biernym oglądaniem, ale czymś porywającym, dynamicznym, co daje wiele radości, ale trzeba mocno się trzymać i ufać swoim dłoniom. W dzierganiu końcowy efekt nie zawsze jest przewidywalny, czasem zamiast kapitalnej kreacji wychodzi jakaś karykatura, koszmar, klapa. Ale to jeszcze nie katastrofa, zawsze można spruć i poprawić. 

Kalejdoskop i karuzela kojarzą się z lekkością, zabawą, jednak dziewiarski los to także wiele godzin spędzonych w kopalni. Co ciekawe, w tych kopalniach pełnych pomysłów, inspiracji i wiedzy czas mija szybko i bardzo miło, choć chciałoby się wchodzić w kolejne zakamarki to jednak trzeba wracać na powierzchnię. Żeby to zajęcie miało sens konieczne są konkrety, począwszy od włóczki po skończoną dzianinę.

Dzianinowa pasja łączy się u mnie ze skłonnością do kolekcjonowania, lubię te moje zbiory wzorów,  akcesoriów, drutów, włóczek.

Chętnie kończę zaczęte projekty, choć nie zawsze od razu i  nigdy za wszelką cenę, gdy nie widzę sensu wolę zrezygnować. Czasem muszę jakąś rzecz odłożyć na dłużej. Koc z kolorowych  kawałków łączonych od razu, zbyt duży i ciężki na letnie dzierganie dopiero po wielu miesiącach wraca do łask. Postawię w kącie kosz i będę kontynuować dzierganie, kombinując w jakich kolorach dobierać kolejne kwadraty. Kiedy koniec? Nie potrafię przewidzieć, bo mój dziewiarski kalendarz jest dość gęsto zapełniony, czasem coś pilnego wpada przed kolejkę, a ten koc to taki projekt długodystansowy, robiony w międzyczasie, równolegle z innymi dzianinami. Żeby wszystko jakoś ogarnąć robię notatki, bardziej szkice i plany niż szczegóły techniczne . Korzystam z kajetu, wygranego w ubiegłym roku w konkursie organizowanym przez krakowski sklep z włóczkami. To przypomina mi, że mam jeszcze niezrealizowany kupon wygrany niedawno na innym dziewiarskim wydarzeniu a także o tym, że dzięki tej pasji nawiązuje się nowe kontakty koleżeńskie.  

Niemało tych kategorii na literę „k”. Która z nich  jest dla mnie kluczowa? W zasadzie każda, ale szczególnie kocham kolory i to z wzajemnością, tak myślę, a bardziej czuję. Sam wybór koloru włóczki jest przyjemnością, a już kwestia zestawiania różnych barw to naprawdę emocjonująca przygoda. Mam wrażenie, że kolory dobierają się same, doprawy nie wiem co się takiego dzieje pomiędzy moim wzrokiem a paletą motków, zestawiam je razem, patrzę i po prostu czuję, że dobrze im razem, że to jest właśnie to. 

Od pewnego czasu moje zapasy traktuję nieco inaczej niż wcześniej, motki włóczek traktuję jak farby. Nie są to jakieś materiały, które muszę przetworzyć, zużyć czy zutylizować, tylko rozmaite możliwości. Oczywiście przewiduję wstępnie jakieś przeznaczenie dla włóczki, kłębek wełny jest potencjalną czapką, ale nie przywiązuję się specjalnie do tych planów. 

Czasem impulsem do wydziergania czegoś jest sam kolor lub pomysł na jakieś zestawienie. Tak właśnie było ze sweterkiem dla Karola. Z wielkim zapałem zabrałam się za ten męski sweter w małym rozmiarze, w beżach, szarościach i błękitach. Co do kolorów byłam pewna, że pasują i do siebie i do mojego wnuka. Zastanawiałam się tylko nad fasonem, w końcu wybrałam polo, z rękawem wrabianym metodą continuos, do końca nie wiedziałam czy się uda, bowiem robiłam na oko. Robiłam bezszwowo, od góry, oczka dołu i rękawów zamykałam igłą, na końcu dorobiłam plisę i przyszyłam guziczki. I taki oto wyszedł  sweterek dla Karola.

















sobota, 27 marca 2021

Dwie długości, jedna grubość.

Różne rzeczy wymagają niekiedy zmiany długości. Czasem niewielka różnica znacząco wpływa na całokształt, warto wtedy trochę skrócić bądź wydłużyć. Bywa, że modyfikacje wynikają z konieczności, z braku wystarczającej ilości materiału, albo  przeciwnie, gdy jest go aż nadto i można poszaleć i to nie tylko w dodatkach. Mam na myśli oczywiście zmiany długości dzianiny, a przy okazji też zmianę długości tekstu. O ile tworzenie swetrów mogę zwięźle opisać, tak dywagacje o braku czasu na dłuższe refleksje sprawiłyby, że tekst nie byłby już krótki. Ileż to razy zaczynałam pisanie maila od słowa „tak telegraficznie” a potem okazywało się, że wysyłałam całkiem długi list.

Zatem pokażę, co ostatnio zrobiłam na drutach. Zacznę od bordowego swetra. To miała być sukienka zrobiona ze wszystkich bordowych włóczek jakie miałam, a było ich sporo. Robiąc bezszwowo od góry zaczęłam od wełenek najmilszych w kontakcie ze skórą. Połączyłam dwie nitki, jedną puchatą, drugą lśniąco gładką. Kolorem trochę różniły się od całej reszty, nie było to typowe bordo, bardziej wino, albo owoc granatu. Tak się złożyło, że tych motków było najwięcej i wyszedł z nich cały sweter, postanowiłam niczego już nie dodawać. Ciepłą sukienkę lub  tunikę zrobię na kolejną zimę.

Sweter z okrągłym karczkiem zrobiłam w oparciu projekt Belfast ze strony Dropsa.  Zmodyfikowałam podkrój szyi za pomocą rzędów skróconych, bo nie lubię odsłoniętego karku w ciepłych swetrach.

Drugi sweter ma znacznie dłuższą historię, pokazywałam go tutaj w komplecie z czapką i szalikiem. Włóczka przypominająca owoce dzikiej róży na oszronionych krzakach nadal bardzo mi się podoba, ale… sweter używany jest bardzo rzadko, czapka trochę częściej, a szalik wcale. W swetrze problemem jest długość, a raczej krótkość, przykrótkość. W tej sytuacji sprułam szalik, dorobiłam na dole pas dyskretnym, ażurowym wzorem, sprułam też kołnierz i zrobiłam tym samym wzorem i przy okazji zmieniłam guziki na bardziej wyraziste.

Z rozpędu zabrałam się też za czapkę, dorobiłam jej trochę, nie, nie długości tylko grubości. Pasowała mi do bardzo ciepłych rzeczy, a sama nie była jednak zbyt grzejąca, a naciągnięta na czoło nawet trochę gryzła. Sprułam więc ściągacz i dodałam podszewkę. Wewnętrzną warstwę zrobiłam z  przemiłej włóczki BabyAlpaca Silk. I to jedyna włóczka, którą mogę wymienić z  nazwy, pozostałe są materiałami z odzysku. 

Ps. Czy piszę dalej mój alfabet? Dość długo trwa to D, trudno się dziwić, bo to D to przecież druty i dzierganie. Ale spokojnie, już jestem przy E, E jak edukacja, uczę się nowego wzoru, jak tylko go opanuję i coś konkretnego zrobię pojawi się nowy odcinek abecadła.


















 









 

poniedziałek, 8 marca 2021

Moje dziewiarskie abecadło. D jak dzierganie. Dziś dwie delikatne dzianiny.

Domyślić się nietrudno, że skoro D, to dzierganie. Dobrodziejstwa dziergania. Dużo dobrodziejstw dziergania. Gdy sięgam po druty dzieją się dobre rzeczy, dosłownie i w przenośni. Powstają przedmioty i budują te specyficzne nastroje, z radości tworzenia i transowego działania, z połączenia relaksu i pobudzenia. Oczywiście nie zawsze i nie wszystko jest takie piękne, bywa że coś, co miało być dobrą dzianiną okazuje się dziwolągiem, daremną dłubaniną, a kojącą czynność dziergania z niewiadomych, dziwnych przyczyn zadaje dziewiarskiej duszy rany prute i szarpane. Dojmujący ból, dosięganie dna, depresja? Nieee, no skądże. Dramaturgia dramaturgią,  ale dalej dziergamy, dajcie druty! Owszem wpada się czasem w dołki, a niekiedy w doły, ale jednak w tej pasji dominują dobre doświadczenia. Porażki dają jakieś lekcje, a jeśli nawet nie, to zawsze można sięgnąć po jakieś pocieszenie, miły moteczek, szybki projekt, nową inspirację.. Dobrze działa też tak zwane bezrefleksyjne dzierganie, stan, który daje umysłowi chwilę wytchnienia, wygasza te wszystkie świecące w głowie diody, a wzburzone myśli wprowadza w spokojny, płynny rytm, zgodny z melodią ściegu i cichym stukotem drutów.

Dobrodziejstwom dziergania poświęcony jest w zasadzie każdy post na tym blogu. Piszę o tym, jakim ta pasja jest dla mnie darem, ale i o wielu dziewiarskich dylematach. Dylematy dotyczyć mogą niemal każdego etapu tworzenia, decyzji co i jak robić, doboru włóczki, koloru, dopasowania rozmiaru, niekiedy też deliberowania czy tę dzianinę dokańczać czy może lepiej darować sobie, przeznaczyć do sprucia a włóczce dać drugie życie.

Dość dużo mam dzianinowych skojarzeń, bo i dziergam dużo, bez wstydu i winy przyznaję, że jestem doświadczoną dziewiarką, a zarazem amatorką, w obydwu znaczeniach tego słowa, bardzo lubię robić na drutach i ciągle mam wiele do opanowania. Są też rejony, które wydają mi się niemożliwe do osiągnięcia. Różne rzeczy dziergam, zarówno drobiazgi jak i duże projekty, dzianiny dla dorosłych i dla dzieci, dziergam na dziko, z głowy, tworząc projekt w trakcie pracy, ale doceniam też możliwość korzystania z gotowych wzorów, przy których dokładnie podążam za opisem, mam plany dalekosiężne i doraźne, z doskoku. Doprawdy dużo tego.

Dotarło właśnie do mnie na czym polega dziwność mojego dziergania. Z jednej strony cenię sobie dzikość, żywioł i własne patrzenie, a z drugiej chętnie uczę się od wielu innych, doskonalę warsztat, opanowuję detale. Jedno z drugim się nie kłóci. Są też w moim podejściu do spraw drutowych dwie z pozoru sprzeczne postawy. To dowolność i dyscyplina. Robię to, do czego mam przekonanie, nie lubię ślepego naśladownictwa, nie lubię presji, a jednocześnie dbam o dyscyplinę, jeśli coś obiecuję, czy to komuś czy sobie samej to dotrzymuję słowa. Ten luz i reżim w moich działaniach to trochę jak jakiś filmowy duet różnych osobowości, którym właśnie dzięki tym różnicom udaje się doprowadzić sprawę do końca, a przy okazji jest ciekawie, gdyż dynamika między nimi nie pozwala się nudzić.

Na nudę nigdy nie narzekałam, to w moim osobistym słowniku bardzo abstrakcyjne pojęcie. Raczej muszę sobie dawkować dzianinowe idee. Czasem  przyłapuję się na tym, że traktuję siebie jak drukarkę 3 D. Coś zobaczę, coś wymyślę i już mam plan żeby zamienić pomysł na dzianinę, bo przecież potrafię, wiem jak. A to nie wystarczy. Może gdyby jeszcze dłużył się czas, ale wiadomo że on raczej przyśpiesza, trzeba zatem uczyć się dbać o siebie i o ten czas, który mamy.

Doświadczam wielu dobrodziejstw w dziedzinie dziergania. Dobrostan dziewiarki to nie tylko wszelkie zasoby i możliwości, ale też dzielenie się swoją pasją z innymi. Wprawdzie nigdy nie brałam udziału w robótkowych spotkaniach dziewiarek, nie dotarłam na żadne zloty, kursy ani targi, mimo to dzięki Internetowi poznałam kilka niezwykłych osób, poszerzyłam krąg serdecznych znajomych.

Do tych dziewiarskich dywagacji na D, dodałabym jeszcze dystans, ten który już mam za sobą, jak długość wydzierganej wełny, ale i dystans do siebie, do swojego ego, który przydaje się w prowadzeniu bloga.

Dobrze, dalej już nie będę drążyć, czas na dzisiejsze dzianiny. To ażurowa chusta dla Izy i dziwny sweterek dla mnie. Obydwie rzeczy doskonale nadają się do literki D, chusta, jak można się domyślić z powodu ażurowych dziurek. Chustę zrobiłam z kilku motków mojej ulubionej już dropsowej mieszanki  alpaki i jedwabiu morwowego Baby AlpacaSilk.

Sweterek zaś powstał z jednego motka cudnej wełny Schoppel Lace Ball w kolorze Villa Rosa, którą upatrzyłam sobie już bardzo dawno temu, gdyż urzekły mnie jej kolory. Kupiłam ją niedawno, jako dokładkę😉 Bywam powściągliwa w zakupach, ale pozwalam sobie czasem na dokładki, zamawiam coś na konkretny projekt, najczęściej dla kogoś, ale przy okazji coś jeszcze dokładam. W trakcie dziergania tego swetra spotkała mnie pewna przygoda, z której wyciągnęłam wniosek, że ludzie są dobrzy, ale o tym i o samym swetrze opowiem następnym razem. Na dzisiaj dość już pisania. Teraz zdjęcia.




















wtorek, 24 listopada 2020

Bez schematów

Między dzianiny planowane, długo oczekujące na swój czas wpadają nierzadko pomysły nagłe, spontaniczne i na dany moment po prostu konieczne.

Tak też zdarzyło się ostatnio. Gdy pewnego razu po wizycie dzieci zaczęło się ubieranie do wyjścia uświadomiłam sobie, że powinnam im zrobić otulacze na szyję, czyli coś, co wkładałoby się szybko, nie wymagało owijania, podwijania, okręcania. Natychmiast przeskanowałam w pamięci zasoby włóczkowe, kierując się  kryterium miękkości, delikatności, ciepła i oczywiście koloru, tak aby w tonacji zgrywały się z kurteczkami. Dzieci jeszcze było słychać za drzwiami, a ja już dałam nura do wełenek. Spodziewałam się długiego włóczkowego buszowania, jakichś dylematów i wahań decyzji, lecz ku mojemu zdziwieniu szybko wybrałam po jednym motku. Jeszcze raz omiotłam wzrokiem całą resztę różów, szarości i błękitów, ale to tylko potwierdziło słuszność wcześniejszego wyboru. Dla wnuczki zgaszony róż z błękitem z włóczki w samo powstające wzory  YarnArt crazy color 126, a dla wnuczka stalowa szarość mojej ulubionej mieszanki alpaki z jedwabiem Drops BabyAlpaca Silk.

W szarym golfiku wykorzystałam wzór patentowy, który pamiętam jeszcze z dzieciństwa, przed „opatentowaniem” nazywany był perełką. Ten ścieg zawsze mi się podobał, zwłaszcza na męskich dzianinach.

Takie otulacze robiłam już wcześniej, można je zobaczyć tutaj i tutaj. Poprzednie miały wydłużone przody, tym razem po części golfowej zrobiłam prosty raglan.

Z różowego motka postanowiłam zrobić jeszcze czapkę - kapturek, chyba jeszcze nigdy nie dziergałam takiej formy, od brzegu w tył, z wiązanymi troczkami i niewielkim pomponikiem na końcu. Czapka jest bardzo miękka i ciepła, bo dorobiłam do niej drugą wewnętrzną warstwę z tej przemiłej włóczki Drops BabyAlpaca Silk w pasującym do całości niebieskim kolorze.

Zarówno otulacze jak i czapkę robiłam na oko, bez schematów. A skoro o tym mowa, to aby nie popadać zbytnio w rutynę, tym razem wpis ma najpierw dziewiarskie konkrety, a dopiero na koniec moje refleksje niedziewiarskie.

Gdy przy tym ubieraniu dzieci olśniło mnie, że muszę im wydziergać kominki, poczułam instynkt babci, odruch serdeczny, spontaniczny. Może odziedziczony po przodkiniach, może nabyty wraz z wnukami. Ciekawy to temat i nieoczywisty. Gdy stałam się babcią pojawiły się nowe odruchy, niczego mi nie ubyło, a na pewno przybyło miłości.

Zastanawia mnie też stereotyp babci, chyba wciąż jeszcze żywy, w chuścinie, okularach, może jeszcze na bujanym fotelu. No więc teoretycznie to ja do niego pasuję, mam wnuki, okulary, kocham chusty i szale, poza tym robię na drutach. Jednak w takim schematycznym portrecie nie czuję się sobą, odnajduję pewne rysy wspólne z tym stereotypem, ale niewiele to mówi o mnie. Nie żebym się odżegnywała od bycia babcią i od skojarzeń z dojrzałym wiekiem. Ba, są nawet pewne babcine atrybuty, których mi brakuje. Nie mam fotela do dziergania, ale to nic, mebel zawsze można kupić.

W moim wyobrażeniu babci było przede wszystkim dużo wolnego czasu. Teraz przez ciągły pośpiech połacie wolnego czasu są dawno już wymiecione z naszej codzienności, którą wciąż na nowo wypełniają kolejne pomysły, zadania i obowiązki.  A doba ma ciągle tyle samo godzin co przed wiekami.

Tak naprawdę nie mam pojęcia jaka jest teraz typowa babcia. Pewnie każda inna, bo każdy człowiek jest osobny, wyjątkowy. Myślę też, że niewiele wiemy jakie były tamte dawne babcie, prababcie, praprababcie. W czym znajdywały głęboką radość, z czym się zmagały, o czym milczały, jak bardzo kochały, jak przeżywały mijający czas? Wiemy tylko, że niektóre robiły na drutach, może nawet te same wzory, a jednak każda inaczej.