sobota, 27 marca 2021

Dwie długości, jedna grubość.

Różne rzeczy wymagają niekiedy zmiany długości. Czasem niewielka różnica znacząco wpływa na całokształt, warto wtedy trochę skrócić bądź wydłużyć. Bywa, że modyfikacje wynikają z konieczności, z braku wystarczającej ilości materiału, albo  przeciwnie, gdy jest go aż nadto i można poszaleć i to nie tylko w dodatkach. Mam na myśli oczywiście zmiany długości dzianiny, a przy okazji też zmianę długości tekstu. O ile tworzenie swetrów mogę zwięźle opisać, tak dywagacje o braku czasu na dłuższe refleksje sprawiłyby, że tekst nie byłby już krótki. Ileż to razy zaczynałam pisanie maila od słowa „tak telegraficznie” a potem okazywało się, że wysyłałam całkiem długi list.

Zatem pokażę, co ostatnio zrobiłam na drutach. Zacznę od bordowego swetra. To miała być sukienka zrobiona ze wszystkich bordowych włóczek jakie miałam, a było ich sporo. Robiąc bezszwowo od góry zaczęłam od wełenek najmilszych w kontakcie ze skórą. Połączyłam dwie nitki, jedną puchatą, drugą lśniąco gładką. Kolorem trochę różniły się od całej reszty, nie było to typowe bordo, bardziej wino, albo owoc granatu. Tak się złożyło, że tych motków było najwięcej i wyszedł z nich cały sweter, postanowiłam niczego już nie dodawać. Ciepłą sukienkę lub  tunikę zrobię na kolejną zimę.

Sweter z okrągłym karczkiem zrobiłam w oparciu projekt Belfast ze strony Dropsa.  Zmodyfikowałam podkrój szyi za pomocą rzędów skróconych, bo nie lubię odsłoniętego karku w ciepłych swetrach.

Drugi sweter ma znacznie dłuższą historię, pokazywałam go tutaj w komplecie z czapką i szalikiem. Włóczka przypominająca owoce dzikiej róży na oszronionych krzakach nadal bardzo mi się podoba, ale… sweter używany jest bardzo rzadko, czapka trochę częściej, a szalik wcale. W swetrze problemem jest długość, a raczej krótkość, przykrótkość. W tej sytuacji sprułam szalik, dorobiłam na dole pas dyskretnym, ażurowym wzorem, sprułam też kołnierz i zrobiłam tym samym wzorem i przy okazji zmieniłam guziki na bardziej wyraziste.

Z rozpędu zabrałam się też za czapkę, dorobiłam jej trochę, nie, nie długości tylko grubości. Pasowała mi do bardzo ciepłych rzeczy, a sama nie była jednak zbyt grzejąca, a naciągnięta na czoło nawet trochę gryzła. Sprułam więc ściągacz i dodałam podszewkę. Wewnętrzną warstwę zrobiłam z  przemiłej włóczki BabyAlpaca Silk. I to jedyna włóczka, którą mogę wymienić z  nazwy, pozostałe są materiałami z odzysku. 

Ps. Czy piszę dalej mój alfabet? Dość długo trwa to D, trudno się dziwić, bo to D to przecież druty i dzierganie. Ale spokojnie, już jestem przy E, E jak edukacja, uczę się nowego wzoru, jak tylko go opanuję i coś konkretnego zrobię pojawi się nowy odcinek abecadła.


















 









 

poniedziałek, 15 marca 2021

Dramat?

Dalej D. Tak wyszło, a właściwie nie wyszło, a konkretnie to nie doszło. Nie dotarła przesyłka,  to znaczy dotarła, ale okazało się, że jej zawartość była zupełnie inna, ale może po kolei.

Zrobiona przeze mnie chusta została nadana paczkomatem, z punktu A do punktu B, z Krakowa do Warszawy, po drodze zaś stało się coś dziwnego, podmieniono paczki. Domyślacie się, co się czuje w takiej sytuacji, gdy zamiast miękkiej dzianiny z alpaki i jedwabiu wyciąga się z paczki zimną puszkę lakieru. Wzburzenie, gniew, wściekłość, smutek, żal straty czasu, żeby to odkręcić, a potem znowu czekać. Tymczasem mija kolejny, piąty dzień od zgłoszenia reklamacji, trwa dochodzenie, niby wszystkie dane są znane, ale chusty jakoś nadal nie ma.

Przygoda z zagubioną i odnalezioną w lesie robótka, którą opisałam w poprzednim poście była dość mocna, kosztowała mnie sporo emocji i fizycznego wysiłku, a gdyby nie skończyła się szczęśliwie to byłyby też materialne straty. Jednak tamten dreszczowiec dotyczył głównie mnie samej. Jeśli zaś chodzi o chustę, to ilość bohaterów dramatu znacząco się zwiększyła. Ktoś chustę zamówił, ktoś inny zrobił, a ktoś inny jeszcze bardzo na nią czekał, by w czasie niełatwym otulić się nią i ucieszyć. Ja sama nie wiedziałam o tej przygodzie aż do dzisiaj.

Trochę dziwiło mnie, że nie dostałam żadnej informacji zwrotnej, że doszło. Nie podejrzewałam, że coś się mogło wydarzyć, raczej tłumaczyłam to brakiem czasu, sama miałam tydzień bardzo intensywny i dziwny. Tydzień bez drutów. Dacie wiarę? Tyle się rozpisuję, jak to muszę mieć kilka robótek równocześnie, żeby w dowolnej wolnej chwili sięgnąć po druty, ale bywają sytuacje, że te robótki pokończę, albo decyduję, by jednak nie kończyć i zdarza się coś takiego!

Wczoraj odczarowałam już sytuację, swetrem bordowym robionym od góry, ale odłożyłam go natychmiast i bez wahania gdy tylko dowiedziałam się o tej chuście. Wyjęłam tam com ta miała z babyAlpaka silk, w nieco innej tonacji, ale nadal harmonijnie zestawione i zaczynam nową chustę dla Izy. Mam nadzieję, że detektywi z inPostu znajdą i oddadzą zagubioną przesyłkę natychmiast po opublikowaniu mojego postu, ale do nadziei dobrze jest dołożyć jakieś działanie, czasem wsiada się na rower, czasem na druty…

Edycja - kilkanaście godzin później dostaję wiadomość, że przesyłka odnaleziona, jest w jakiejś firmie (nie wiadomo w jakiej, ani dlaczego) jutro kurier ma dostarczyć chustę. Uff. 



 



wtorek, 9 marca 2021

Moje dziewiarskie abecadło. Dalej D, dzianinowy dopisek do poprzedniego duetu.

Dziś dość krótko, bardziej dziewiarsko, mniej dygresyjnie. Pokazany poprzednio duet dzianin łączyło wiele wspólnych cech, podobna delikatność włóczek, te same dłonie dziewiarki i wspólne miejsce i czas fotografowania. Postanowiłam jednak rozdzielić te dzianiny. Chusta już pojechała do nowej właścicielki, a sweterek ze swoją nie długą , nie krótką dziewiarską historią wjeżdża na bloga.

Wełnę, z której powstał, znałam i kochałam, zrobiłam z niej dwie chusty, ognisto tęczową (klik) i kosmicznie granatową (klik). Delikatna, miękka, cienka jak pajęczynka, a zarazem ciepła, bo to przecież wełna. Dla takich włóczek warto umieć robić na drutach. I te kolory! Kiedy zobaczyłam motek villa rosa, wiedziałam, że to coś dla mnie, ale nie kupiłam od razu.  Długo drażniłam się sama z sobą, jak kot z motkiem włóczki, kupię, nie kupię, może dziś, może kiedyś. W końcu kupiłam, jeden moteczek przy okazji innego zakupu. Włóczka nie wskoczyła na druty natychmiast, byłam zajęta innymi rzeczami, a poza tym nie miałam pomysłu na chustę. Gdy przyszedł wreszcie jej czas, uznałam, że nie chcę chusty, tylko taki pajęczynowy owijacz w formie poncza. Taka forma wydawała mi się bardziej praktyczna niż chusta. Luźny otwór na głowę i poszerzanie po bokach środkowego motywu tworzące skosy. Dziergało się dość powoli, z celebracją cienizny i przyjemnością patrzenia na kolory. Rosła dzianina i moje z niej zadowolenie, co jakiś czas przymierzałam i uśmiechałam się do lustra. Gdy już przybyło całkiem sporo to  zrozumiałam, że ta subtelna niteczka nie nadawała się na taką narzutkę, jaką sobie wyobraziłam. Dzianina sobie, moje ciało sobie, ja poruszałam się do przodu, a pajęczyna to zostawała w tyle, to poszerzała się, to wydłużała, nie mogąc zdecydować się jaką formę przyjąć. Płakać mi się chciało, po prostu, pruć mi się nie chciało, ale nie było wyjścia. Nie wróciłam do koncepcji chusty, zdecydowałam się na  sweterek, po wcześniejszych przymiarkach przekonałam się jak przyjemna jest ta wełenka na szyi i na ramionach. Sprułam więc sporych rozmiarów meduzę i zaczęłam dziergać sweterek. Zostałam przy skośnej formie, wzorując się na tunice o podobnym kształcie (klik), co prawda tunika nie miała rękawów i była zrobiona z grubej wełny, ale chodziło mi o bazową konstrukcję.

Jeden moteczek, żyłkowe druty, to idealna robótka, którą można mieć zawsze z sobą, bo nie zabiera zbyt wiele miejsca. Torebka z robótką bez trudu mieści się w innej torebce. Waży też niewiele, nawet jeśli przez przypadek wypadnie z torby przy wyciąganiu czegoś innego, to można nie zauważyć. Ale gdy wróci się z dalekiego spaceru i jednak się zauważy to płakać się chce, bardzo. Nie tylko za tym motkiem, za ulubionymi drutami, za licznikiem rzędów, za torebką i za tym czasem poświęconym na dzierganie najpierw poncza meduzy, potem już swetra, za rozdzielaniem rękawów… Nie siadłam jednak i nie płakałam. Wiedziałam mniej więcej gdzie może leżeć ta moja zguba, gdzie na chwilę się zatrzymaliśmy i wtedy otworzyłam torebkę, daleko to było. O ile długa, piesza wycieczka była całkiem fajna, tak powtórzenie tej trasy prawie o zmroku już niekoniecznie. Pożyczyłam rower i wróciłam do lasu, męczące to było potwornie, zwłaszcza że rower za mały. Nie wiedziałam czy uda mi się znaleźć, zwłaszcza że robiło się już ciemno, no ale musiałam. Jechałam więc wzdłuż lasu i wydawało mi się, że to czego szukam dynda na gałęzi jedynego pochylonego nad drogą drzewa, no tak to wyglądało z oddali, pomyślałam, no cóż majaki jakieś ze zmęczenia, z determinacji. Okazało się jednak, że to była moja zguba. Ktoś ją zawiesił tak, żeby była z daleka widoczna, dodam że było to niemały kawałek od miejsca bardziej w głębi lasu, gdzie torebka mi wypadła. Radość z odnalezionej rzeczy i myśl o tym,  że trafiam na dobrych ludzi przeważyły nad innymi nastrojami i stanami.

A tak oto wygląda ten mój przygodowy sweterek. Szalenie cienki, a jednak ciepły, mam już pomysł na podobną cieniznę. 











 

poniedziałek, 8 marca 2021

Moje dziewiarskie abecadło. D jak dzierganie. Dziś dwie delikatne dzianiny.

Domyślić się nietrudno, że skoro D, to dzierganie. Dobrodziejstwa dziergania. Dużo dobrodziejstw dziergania. Gdy sięgam po druty dzieją się dobre rzeczy, dosłownie i w przenośni. Powstają przedmioty i budują te specyficzne nastroje, z radości tworzenia i transowego działania, z połączenia relaksu i pobudzenia. Oczywiście nie zawsze i nie wszystko jest takie piękne, bywa że coś, co miało być dobrą dzianiną okazuje się dziwolągiem, daremną dłubaniną, a kojącą czynność dziergania z niewiadomych, dziwnych przyczyn zadaje dziewiarskiej duszy rany prute i szarpane. Dojmujący ból, dosięganie dna, depresja? Nieee, no skądże. Dramaturgia dramaturgią,  ale dalej dziergamy, dajcie druty! Owszem wpada się czasem w dołki, a niekiedy w doły, ale jednak w tej pasji dominują dobre doświadczenia. Porażki dają jakieś lekcje, a jeśli nawet nie, to zawsze można sięgnąć po jakieś pocieszenie, miły moteczek, szybki projekt, nową inspirację.. Dobrze działa też tak zwane bezrefleksyjne dzierganie, stan, który daje umysłowi chwilę wytchnienia, wygasza te wszystkie świecące w głowie diody, a wzburzone myśli wprowadza w spokojny, płynny rytm, zgodny z melodią ściegu i cichym stukotem drutów.

Dobrodziejstwom dziergania poświęcony jest w zasadzie każdy post na tym blogu. Piszę o tym, jakim ta pasja jest dla mnie darem, ale i o wielu dziewiarskich dylematach. Dylematy dotyczyć mogą niemal każdego etapu tworzenia, decyzji co i jak robić, doboru włóczki, koloru, dopasowania rozmiaru, niekiedy też deliberowania czy tę dzianinę dokańczać czy może lepiej darować sobie, przeznaczyć do sprucia a włóczce dać drugie życie.

Dość dużo mam dzianinowych skojarzeń, bo i dziergam dużo, bez wstydu i winy przyznaję, że jestem doświadczoną dziewiarką, a zarazem amatorką, w obydwu znaczeniach tego słowa, bardzo lubię robić na drutach i ciągle mam wiele do opanowania. Są też rejony, które wydają mi się niemożliwe do osiągnięcia. Różne rzeczy dziergam, zarówno drobiazgi jak i duże projekty, dzianiny dla dorosłych i dla dzieci, dziergam na dziko, z głowy, tworząc projekt w trakcie pracy, ale doceniam też możliwość korzystania z gotowych wzorów, przy których dokładnie podążam za opisem, mam plany dalekosiężne i doraźne, z doskoku. Doprawdy dużo tego.

Dotarło właśnie do mnie na czym polega dziwność mojego dziergania. Z jednej strony cenię sobie dzikość, żywioł i własne patrzenie, a z drugiej chętnie uczę się od wielu innych, doskonalę warsztat, opanowuję detale. Jedno z drugim się nie kłóci. Są też w moim podejściu do spraw drutowych dwie z pozoru sprzeczne postawy. To dowolność i dyscyplina. Robię to, do czego mam przekonanie, nie lubię ślepego naśladownictwa, nie lubię presji, a jednocześnie dbam o dyscyplinę, jeśli coś obiecuję, czy to komuś czy sobie samej to dotrzymuję słowa. Ten luz i reżim w moich działaniach to trochę jak jakiś filmowy duet różnych osobowości, którym właśnie dzięki tym różnicom udaje się doprowadzić sprawę do końca, a przy okazji jest ciekawie, gdyż dynamika między nimi nie pozwala się nudzić.

Na nudę nigdy nie narzekałam, to w moim osobistym słowniku bardzo abstrakcyjne pojęcie. Raczej muszę sobie dawkować dzianinowe idee. Czasem  przyłapuję się na tym, że traktuję siebie jak drukarkę 3 D. Coś zobaczę, coś wymyślę i już mam plan żeby zamienić pomysł na dzianinę, bo przecież potrafię, wiem jak. A to nie wystarczy. Może gdyby jeszcze dłużył się czas, ale wiadomo że on raczej przyśpiesza, trzeba zatem uczyć się dbać o siebie i o ten czas, który mamy.

Doświadczam wielu dobrodziejstw w dziedzinie dziergania. Dobrostan dziewiarki to nie tylko wszelkie zasoby i możliwości, ale też dzielenie się swoją pasją z innymi. Wprawdzie nigdy nie brałam udziału w robótkowych spotkaniach dziewiarek, nie dotarłam na żadne zloty, kursy ani targi, mimo to dzięki Internetowi poznałam kilka niezwykłych osób, poszerzyłam krąg serdecznych znajomych.

Do tych dziewiarskich dywagacji na D, dodałabym jeszcze dystans, ten który już mam za sobą, jak długość wydzierganej wełny, ale i dystans do siebie, do swojego ego, który przydaje się w prowadzeniu bloga.

Dobrze, dalej już nie będę drążyć, czas na dzisiejsze dzianiny. To ażurowa chusta dla Izy i dziwny sweterek dla mnie. Obydwie rzeczy doskonale nadają się do literki D, chusta, jak można się domyślić z powodu ażurowych dziurek. Chustę zrobiłam z kilku motków mojej ulubionej już dropsowej mieszanki  alpaki i jedwabiu morwowego Baby AlpacaSilk.

Sweterek zaś powstał z jednego motka cudnej wełny Schoppel Lace Ball w kolorze Villa Rosa, którą upatrzyłam sobie już bardzo dawno temu, gdyż urzekły mnie jej kolory. Kupiłam ją niedawno, jako dokładkę😉 Bywam powściągliwa w zakupach, ale pozwalam sobie czasem na dokładki, zamawiam coś na konkretny projekt, najczęściej dla kogoś, ale przy okazji coś jeszcze dokładam. W trakcie dziergania tego swetra spotkała mnie pewna przygoda, z której wyciągnęłam wniosek, że ludzie są dobrzy, ale o tym i o samym swetrze opowiem następnym razem. Na dzisiaj dość już pisania. Teraz zdjęcia.