poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Historia żółtej sukienki

Nie wiem, czy była to szkolna lektura, ale z jakiegoś powodu książka ta szczególnie zapadła mi w pamięć. Może dlatego, że już w tytule było ciekawie, z wyrazistym kolorem, z niecodziennym słowem i bohaterem nietypowym, bo ani to królewna, ani sierotka, ani żaden smok, tylko … żółta ciżemka. 
„Historia żółtej ciżemki” Antoniny Domańskiej była też sfilmowana, w roli Wawrzka debiutował 11 letni Marek Kondrat.
Treść przeczytanych dawniej książek rozpływa się w pamięci, oddala, najpierw znikają szczegóły, potem tracą zarys wątki, a nawet cała fabuła. Zostają jednak pewne ślady, jakieś emocje i wspomnienia, które lubią wracać. Historię żółtej ciżemki przypomniałam sobie w związku z kolorem dzierganej sukieneczki. Tak się złożyło, że właśnie dzisiaj znalazłam się w miejscu akcji tej książki, pod ołtarzem Wita Stwosza w Kościele Mariackim. Stalowe rusztowania zakłócały nieco podziwianie wnętrza. Uznałam, że pozwolę sobie na wykorzystanie tego tytułu, moich wspomnień, a nawet skojarzeń konstrukcji rusztowania z moimi drutami. Przecież w trakcie pracy nad dzianiną plątanina drutów, żyłek i wełny nie tylko nie wygląda zbyt dobrze,  ale czasem budzi obawy, że coś może spaść, na przykład oczko. 
Nie jestem Witem Stwoszem, Markiem Kondratem ani Wawrzkiem. Jestem sobą, mam swoje życie, swój czas, swoje sprawy. Jest wśród nich dziewiarska pasja, druty, motki, oczka, projekty. Ciągle coś się dzieje. Weźmy tę żółtą sukienkę, niby drobiazg, a ma swoją historię. Niby nic specjalnego, ale w dla mnie ciekawe. 
Dostałam kiedyś od Aldony różne włóczki, min. żółtą bawełnę. Nie wiadomo, kto ją kupił, ani w jakim celu. Urzekł mnie miły dla oka, pastelowy kolor.  Postanowiłam, że coś z tego zrobię, ale nie wiedziałam co, ani dla kogo. 
Pewnego razu, gdy zaglądałam do pudła z włóczkami była ze mną moja wnuczka. Jej uwagę przykuł różowy motek i zapragnęła, bym zrobiła jej spódniczkę. Motek był tylko jeden, więc negocjowałam inne warianty. Może zrobię spódniczkę żółtą? Niebieską? Nie. Różową. Ale tej żółtej włóczki jest więcej i mogę zrobić nawet sukienkę? Ma być spódniczka. Różowa. Zrobiłam więc. Ale zanim ją skończyłam,  okazało się że propozycja żółtej sukienki została potraktowana poważnie i nie mam już wyjścia, z obietnicy trzeba się wywiązać. Okazja nasunęła się sama, w wyzwaniu w którym biorę udział przyszedł czas na letnią bluzkę - top. Jako że nie czuję zapotrzebowania na taki element garderoby, postanowiłam na podstawie proponowanego wzoru zrobić letnią sukieneczkę. Zrobiłam całkiem spory kawałek i sprułam. Model w szpic to według mnie nie jest dobry fason dla dziecka. I po raz kolejny przekonałam się, że nie warto robić niczego na siłę, czasem udaje się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, ale nie tym razem. Zwolniłam się z wyznaniowego zadania i zabrałam się za sukieneczkę od początku. Skorzystałam z projektu, który zachwycił mnie od pierwszego wejrzenia, gdy tylko zobaczyłam go w angielskim magazynie dziewiarskim. A z tym wiąże się jeszcze inna historia. Pewnego razu przyjaciółka postanowiła zrobić mi niespodziankę, nic nie mówiąc i nie pisząc, wysłała do mnie paczkę, a w niej dziewiarskie atrakcje, książki i czasopisma. Gdy czas mijał i mijał, a ja wciąż nie dawałam znaku zaskoczenia niespodzianką, padło pytanie – gdzie to jest? Wysłane chyba ze dwa  miesiące wcześniej. I zamiast radosnej niespodzianki był smutek, żal, och i ach. Gdzie to jest, może jeszcze dojdzie. Parę tygodni łudziłam się jeszcze, wierzyłam w opóźnienie. Aż pewnego razu przy odbiorze innej przesyłki znalazła się sfatygowana paczka. A wtedy radość była podwójna. To właśnie z tej przesyłki pochodzi wzór, który skradł mi serce. Prosta letnia sukieneczka. Oto ona.

Wszystko to prawda, co wyżej napisałam, ale prawdziwa historia żółtej sukieneczki dopiero się zaczyna, w parku, na placu zabaw, na hulajnodze...




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz