Zdarza się wcale nierzadko, że do
najprostszych rzeczy dochodzi się drogą wyboistą, a czasem nawet okrężną. Czy
to źle? Niekoniecznie. Gdyby liczyło się tylko osiągnięcie celu i jak
najszybsze dotarcie z punktu A do punktu B, wówczas ominęłyby nas widoki
niezwiązane bezpośrednio z realizacją planu. Klucząc i błądząc można poznawać
nowe ścieżki i wiele się nauczyć. O świecie i o sobie. Może się okazać, że
właśnie po to potrzebna była ta droga. Nie zamierzam snuć wywodów o cudownym
wpływie chodzenia po omacku, o pożytkach z nabijanych guzów ani o szczęściu
znalezionym w gęstych krzakach. Wersji
„wręcz przeciwnie” też nie będę rozwijać.
Chcę opowiedzieć o moim nowym
swetrze i o tym co poprzedzało jego wydzierganie.
Potrafię robić na drutach, mam
spore zapasy włóczek, potrzebuję zwykłego, codziennego swetra. W czym więc
problem – „weź druty i se zrób”. Tak mógłby powiedzieć ktoś kto nie ma zielonego pojęcia o dramaturgii dziewiarskich procesów i to niezrozumienie jest naprawdę
przykre, zwłaszcza gdy sama tak do siebie mówię
– co to za problem, weź druty i dziergaj ten sweter, no weź! Może w
końcu zrobisz.
Jakiś czas temu ucząc się
bezszwowego raglanu od góry wydziergałam sweter dla męża. Niby nic specjalnego,
ale służy już kolejny rok, głównie do wychodzenia z psem. Gdy w 2017 roku
prezentowałam go na blogu, napisałam że może to być pierwsza dzianina, która
ulegnie dematerializacji wskutek znoszenia. Chyba jeszcze nie teraz, nadal
lubiany sweter wciąż jest materią, wprawdzie nieco wyblakł jego kolor, ale nie
będę tu rozstrzygać czy kolor jest materialny.
Wstyd przyznać, ale ja sama nie
mam swetra który nosiłabym aż tak często. Gdzie leży przyczyna, we mnie, czy w
moich swetrach? Żeby to sprawdzić trzeba by wydziergać rzecz bardzo podobną z
tej samej wełenki. I nie będę owijać w bawełnę, nie o testy i eksperymenty
chodziło tylko o to, ze zwyczajnie chciałam mieć taki sweter, zwłaszcza, że
zostało jeszcze trochę włóczki. „Trochę” jest wielkością względną, w tym
wypadku jednak było jej tak jakby trochę za mało. Chcąc z tego zrobić dla
siebie sweter miałam dwa wyjścia. Pierwsze - zmniejszyć siebie o kilka
rozmiarów, drugie –zdecydować się na
projekt dwubarwny. Zmysł praktyczny podpowiedział drugie rozwiązanie.
Wyjęty z pudła błękit pięknie
wyglądał w połączeniu z bordowym merynosem, miałam kilka pomysłów, ale żaden nie wypalił. W pierwszym z
nich bordo okazało się nieznośnie ciężkie. Na tle wątłego błękitu, bordowa
broszka wychodziła brzydka i napuchnięta. Bez żalu sprułam.
Zmieniam koncepcję na jednobarwną
z krótszym rękawem. Od dawna kusi mnie fason
Hayward, zaczynam więc. Ten model na innych wygląda świetnie, ale nie mam
pewności czy to mój fason, a jeszcze bardziej nie mam pewności czy wystarczy
wełny. Wersja topu powyżej pępka nie wchodzi w grę. Błękit znów ląduje w
pudłach. Chciałam. Nie wyszło. Swetra nie umiem sobie zrobić, zapasów nie
ubywa. Biczować się, czy szukać pocieszenia? Tylko gdzie? Chyba tylko w
sklepach z włóczką. Ale dziewiarka nie tylko swetrem swoim żyje, są inne
wyzwania i potrzeby, nie tylko moje. Na przykład zanosi się na prezentowy kardigan.
Ale jaki, i co ja właściwie umiem. Niewiele. Raglan, rękaw wszywany, kimono w
poprzek. A może by tak wreszcie nauczyć się metody continuos z wrabianym
rękawem? Wygląda dość trudno, więc trzeba na czymś prostszym przećwiczyć.
Korzystam z bezpłatnego wzoru Isabell Kraemer „On The Beach”. Wyciągam z pudła
błękit i jedyny moteczek nieokreślonego różu. Chcę zobaczyć jak to się robi i nie
wiadomo kiedy kończę sweter. Przymierzam, jest nieźle. Zanim dojdę do lustra
już wiem, że go lubię, że nie liczy się to jak wygląda, ale to że jest
przyjemny dla skóry. Cieszę się, że go
zrobiłam. Zmysł praktyczny mówił mi, że bardziej niż wszelkich innych
fantazyjnych dzianin potrzebuje takiego zwyczajnego swetra. Żeby jakoś
urozmaicić sweter i nie zgubić w paskach tego pięknego różu zrobiłam różne
rękawy.
Dzisiejszy poranek był chłodny, ubrałam
więc właśnie ten sweter. Wiem że będę go nosić często.
Piękny sweterek, muszę przyznać któryś już raz, że Twoje rozterki dziewiarskie są też moimi. Może wszystkie dziergające tak mają? Też wyciągam zapasy włóczkowe i też rozpoczynam i rzucam pracę w kąt, aż trafiam na coś co mi się podoba. Tak zdarzyło mi się kilka razy i noszę wtedy sweter lub bluzkę, aż do sprucia, albo zdarcia. Rękawy już robiłam metodą continuos, ale jeszcze nie opanowałam wykończenia Icordem i będę musiała to zrobić jak najszybciej. Jeszcze raz to napiszę, sweterek Twój jest piękny, świetnie się układa na figurze i całe szczęście, że nie zdecydowałaś się na pierwsze wyjście czyli "zmniejszyć siebie o kilka rozmiarów". Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za przemiłe słowa a przede wszystkim zrozumienie tej dramaturgii. By zrozumieć rozterki dziewiarki trzeba doświadczyć tych poszukiwań, tych rzutów w kąt, frustracji i satysfakcji. Pozdrawiam najserdeczniej.
OdpowiedzUsuńSweterek poprostu boski😍😍😍Pięknie Pani w n wygląda. Prosze go mosic jak najczęściej
OdpowiedzUsuńPani Hanno, dziękuję serdecznie:-)
OdpowiedzUsuń