piątek, 14 czerwca 2019

Nieco inny post

Czy chciałabym opowiadać światu o tym, co dzieje się w moim życiu i u moich najbliższych? Nie. Uważam, że takie zdawanie relacji nie jest  potrzebne ani mnie ani światu. Jestem jednak świadoma, że dzieląc się z innymi efektami mojej dziewiarskiej pracy i wplatając w to osobiste refleksje siłą rzeczy odsłaniam część swojego życia. Nie jest ono tematem bloga, a jedynie punktem odniesienia. Jako że ta moja dziewiarska twórczość i odtwórczość ma charakter użytkowy, zawsze w tle pojawiać się będą konkretne osoby, dla których dziergam i zdarzenia, które temu towarzyszą, a także moje myśli i nastroje, niekoniecznie związane z rękodziełem. Posty skonstruowane są w podobny sposób – jest skończona dzianina zilustrowana kilkoma zdjęciami i dość luźno związany z nią tekst.
Dziś będzie nieco inaczej.  
Po pierwsze nie pokażę żadnej gotowej dzianiny, a po drugie odsłonię trochę więcej prywatności. Pomysł ten pojawił się z przypływem silnej fali dziewiarskich emocji. Brzmi nawet ładnie, choć bliższe prawdy byłyby słowa kryzys  i protest.  A co do spraw prywatnych popiszę nieco o moim mężu i naszym wspólnym dziecku. 
Właśnie robię kardigan w oparciu o własną wizję, a nie gotowy projekt, który mógłby być gwarancją efektu. Przygody towarzyszące dzierganiu tego swetra opiszę następnym razem, gdy już uda mi się go skończyć. Teraz tylko przywołam ten jeden kryzysowy moment, już prawie przy końcu pracy. Zwykle tak bywa, gdy finał już blisko, ale nie ma pewności czy się uda, napięcie rośnie. Trzymając w ręku motek zielony zachwycam się jego kolorem i czuję jakbym obracała w dłoniach te moje odczucia, strach, niepewność i nadzieję, że będzie dobrze.  Każda dziewiarka to rozumie, że wykonaniu nawet prostej rzeczy  towarzyszy zwykle element ryzyka i pewna doza ekscytacji. Pojawić się mogą na każdym etapie pracy, często jeszcze w fazie planowania i zakupów.  Nowoczesne dziewiarki udowadniają światu, że to nie jest aktywność zarezerwowana dla staruszek. Ale są jeszcze inne stereotypowe wyobrażenia o dzierganiu, akcentujące relaksacyjno medytacyjne walory tego zajęcia. Cóż, ja sama skutecznie wywijam drutami w tym celu i jakby utrwalam takie przekonanie.  A to przecież nie jest cała prawda. Doświadczam znacznie szerszej gamy wrażeń,  miły trans zapewniony przez powtarzalność ruchów to tylko jeden z elementów, wcale nie najważniejszy.  I co ciekawe te trudniejsze rzeczy bywają  bardziej pociągające. Nie jest też tak, że wszystko w tym dzierganiu mnie zachwyca, generalnie jednak pozytywów jest najwięcej. Brzmi to jak dokonywanie bilansu, a przecież w przypadku pasji rachunek zysków i strat nie jest najważniejszy. Zyskiem może być ryzyko a nawet strata, bowiem w ostatecznym rachunku daje jakąś lekcję. 

Od rachunków całkiem niedaleko do statystyki. Mam swoją stronę internetową, a strona ma zakładkę ze statystykami. Cóż, skłamałabym mówiąc że tam nie zaglądam, a pokazywane liczby są mi zupełnie obojętne. Mottozmotka odwiedza znacznie więcej gości niż mogłabym oczekiwać. Niestety nie zawsze wiem, co za tymi odwiedzinami się kryje, przypadek, bot, czy prawdziwe zainteresowanie. Zakładam, że najczęściej to ostatnie. Nie wiem, kto to teraz czyta, jeśli czyta, kim jest, co przykuło jego uwagę, wywołało uśmiech lub wspomnienie, czy może skłoniło do refleksji. Ale skoro już poświęcił chwilę swojego czasu to mam nadzieję, że nie będzie tego żałować. Pozdrawiam najserdeczniej wszystkich z tamtej strony, ludzi znanych mi i nieznanych. Bardzo cieszy mnie, że to co robię zupełnie po swojemu i bez żadnej reklamy trafia do innych i po prostu się podoba. Ale to, że robię coś po swojemu nie oznacza, że całkiem sama. No właśnie, miało być o mężu. To on jest autorem prawie wszystkich zdjęć na tej stronie. Zanim zdecydowałam się na bloga on podpuszczał mnie, gdy kończyłam jakąś dzianinę pytał czy już ruszam z własną stroną. W końcu uległam i powstało mottozmotka. Cóż, wiedziałam że skoro zdjęcia będą dobre, to warto spóbować. I tak to trwa od jesieni 2017 roku. Wygląda na to, że się udało. Zawsze gdy zainteresowanie stroną wzrasta i statystyki pikują mówię do mojego męża, że to jego zasługa, jego sukces. On wtedy do mnie, że to przecież moje dzianiny. W każdym razie nad stroną pracujemy razem. Przyszło mi do głowy, że to mottozmotka to nasze wspólne dziecko. Wymaga trochę czasu, uwagi, ale daje też sporo radości. 










4 komentarze:

  1. foty przecudnej urody a i czyta się z przyjemnością, pozdrawiam M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powtórzę się, ale dla mnie Twój blog był (i jest) wielkim odkryciem, bo to nie tylko katalog prac, ale zawsze ciekawe refleksje napisane piekną polszczyzną. Czytam każdy wpis z ogromną przyjemnością, choć nie zawsze komentuję (a czuję, że powinnam podrzucić choć kilka słów). Twoje wpisy porównałabym do nitki, która rozwija się z kłębka, powoli pokazując swą urodę i zamieniając się w... coś. Zaczynasz od jakiegoś słówka, uwagi rzuconej mimochodem, a potem wysnuwasz z tego całą opowieść... Fotografie rzeczywiście wspaniałe. Razem tworzycie wyjątkowe miejsce w sieci.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za te piękne i miłe słowa, to bardzo budujące. Mam świadomość, że to, co mnie będzie wydawało się interesujące nie musi wcale zaciekawić kogoś innego, więc gdy spotykam się z takim odbiorem cieszę się niezmiernie. Nie chodzi tylko o pochwały, miód i lukier, to oczywiście bardzo miłe, ale to też coś więcej, zatrzymanie się nad jakimś słowem, myślą, właściwie można nazwać to spotkaniem, odkryciem... Pozdrawiam najserdeczniej

    OdpowiedzUsuń