piątek, 25 października 2019

Jeśli jesień to czas na wełniane drobiazgi…

„Oto, co ostatnio spadło mi z drutów” – mawiają dziewiarki pokazując swoje prace.

Jakże pasowałby mi ten zwrot właśnie teraz, jesienią, gdy chcę zaprezentować trochę dzierganych drobiazgów. Mogłabym napisać, że te małe formy spadają mi z drutów jak liście z drzew, Prawda jest jednak taka, że tylko wrzosowe mitenki z czapką powstały jesienią. Pozostałe rzeczy robiłam jeszcze latem. Odkąd  dzięki Kamili odkryłam jaka to fajna rzecz, postanowiłam tworzyć kolejne wersje w tak zwanych wolnych chwilach. Mały moteczek włóczki i krótkie kolorowe druciki mieściły się w niewielkiej kosmetyczce i mogłam zabierać je z sobą prawie wszędzie. Wyobrażałam sobie że do jesieni to powstanie ich tyle, że przydadzą się solidne grabie, żeby je potem wszystkie zebrać. Mijały tygodnie i miesiące, a tych wyobrażonych drobiazgów jakoś nie przybywało. To znaczy pojawiały się, od czasu do czasu i raczej nieśmiało niż brawurowo i hurtowo. 
Za to jesień przyszła szybko i nie marnując danego jej czasu każdego dnia kreuje nowe widowisko i pozwala nam napawać się swą zjawiskową urodą. Liście lśnią w słońcu, opadają, wirują, tańczą i szeleszczą pod nogami. Jest tegoroczna jesień tak piękna i ciepła, że nie mam do niej o nic pretensji, ani o szybciej pędzący czas, ani o krótsze dni, ani nawet o nielekką jesienną infekcję, która na parę dni zwala mnie z nóg i więzi w domu. Na szczęście mam za oknem piękny widok, który o tej porze roku zmienia się z godziny na godzinę, w konarach drzew energicznie buszują sikorki, po cichu opadają liście, a sprytne wiewiórki prezentują swoją zwinność i ogony tak puszyste jak w dziecięcych rysunkach. Zachwycająca jest też sójka i jej błękitne piórka, szkoda że nie pozwala mi się sfotografować. Patrzę wciąż na te drzewa i zapominam, że jestem w mieście i że na razie nie wychodzę z domu. Przypominam sobie jednak o moich jesiennych drobiazgach wydzierganych latem, o tym, że zdjęcia były zrobione od razu, więc teraz mogę po nie sięgnąć  jak po przetwory z domowej spiżarni. I oto trzy pary mitenek, pierwsze ze skarpetkowej malabrigo dla Kasi, którą ubiegłej zimy zachwycił motyw tulipana, obiecałam że zrobię do jesieni, zrobiłam. Drugie z różowego moteczka nieznanego pochodzenia. Trzecie – wrzosowe to już osobna historia i kolejna lekcja dziewiarskiej pokory. Pomysł powstał po skończeniu wrzosowego swetra, pamiętałam że mam trochę fantastycznej cool wool i postanowiłam zrobić z niej wspaniały komplet, nie wiedziałam jeszcze dla której z moich sióstr będzie to prezent. Wykorzystałam wzór Armley Beany and Slouch Woolly Wormhead. Z wzoru na czapkę przeniosłam również na mitenki motyw zmniejszającego się warkoczyka i już w trakcie dziergania odbierałam swoją nagrodę na ten pomysł. Mitenki wyszły całkiem fajne, niestety nieidealne zmniejszanie obwodu czapki na powierzchni oczek lewych dyskwalifikują to nakrycie głowy jako prezent. Cóż przyjdzie mi samej nosić tę czapkę z widocznymi krostkami i myśleć o tym, że ciągle jest coś, czego chcę się nauczyć.


























8 komentarzy:

  1. Cieszę się że jestem matką chrzestną tych cudeniek. Mi z wyzwania została jedna.Sztuka jedna, nie para 😉 ale planuję dorobić.
    Szczególnie mnie urzekły te pierwsze 🥰

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ukrywam, że te malabrigowe to moje ulubione! Nie przypadkiem pozostałe są daleko niżej, nie każdy ma tyle cierpliwości, żeby zjechać na dół strony;-) No i znowu się okazuje że szewc bez butów chodzi, a matka chrzestna mitenkowa ma jedną sztukę zaledwie, a drugą w planach dopiero;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Komplety bardzo udane. Ten fioletowy z czapką bardzo mi przypadł do gustu. Dobrze, że czapka nie jest idealna, bo żal byłoby ją oddawać "do ludzi" :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję. Ten fioletowy był moim ulubieńcem na etapie pomysłu i dziergania, potem niestety mnie rozczarował tymi dziurami. Ale okazało się, że mam pasujący do niego szal, więc być może komplet będzie częściej używany i polubimy się bardziej;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ładne
    Właśnie też sobie udziergałam pierwsze mitenki i jestem przeszczęśliwa. Dziergaj dalej, ja będe podziwiać 😍😍😍

    OdpowiedzUsuń
  6. Mitenki poprawiają humor, niewątpliwie! Pewnie że będę dalej dziergać, lubię to! Ale podziw wobec rzeczy przyszłych trochę mnie peszy;-) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  7. No, udało się z zapisaniem "motta..." na pasku. Mogę być na bieżąco :)
    Zdecydowanie mitenki to bardzo przydatny jesienny gadżecik - jeżdżą sobie w torebce, wyjmowane w razie potrzeby. Malabrigo wymiata - są piękne. Ale i te pozostałe mi się podobają, tak samo jak czapka - a nieidealność jest potrzebna, jest krokiem do przodu - jak każdy udzierg, w którym robimy coś pierwszy raz. Jak patrzę na swoje pierwsze ażury (na mitenkach z malabrigo zresztą), to owszem, widzę błędy, ale jednocześnie cieszy mnie, że teraz już jestem dalej na tej ścieżce, a te potknięcia nauczyły mnie świadomego ujmowania oczek.
    Fajnie tak jest mieć wiewióry za oknem :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niesamowite! Choć jestem dość zielona cyfrowo pojawiam się na pasku Twojego bloga, fajnie. Mitenki to moje niedawne odkrycie, sprawdzają się świetnie. Uczenie się na błędach w dzierganiu jest całkiem wdzięczną nauką, właśnie w takich sytuacjach o jakich piszesz, wcześniejsza dzianina niby nie jest taka zła, ale cieszy sama myśl, że dziś już umie się więcej.
    Co do zwierzyny za oknem - na balkonie, na suszarce, gdzie blokował się sweter usiadła sójka. Wieczorem zdjęłam z balkonu sweter, ale tej maty już nie schowałam, i następnego dnia rano na tej siatce usiadła sójka z tymi swoimi pięknymi skrzydłami, jakby chciała mi powiedzieć, pisałaś o mnie, no to jestem. Ludzie pomyślą że bajki plotę, ale tak było, zresztą sójkę zobaczył mąż, ja zdążyłam popatrzeć jak odlatuje.

    OdpowiedzUsuń