piątek, 18 października 2019

Chusta w Toskanii

Śmigam na drutach lekko i swobodnie. Nawet jeśli trafiam na jakieś trudności to nie zniechęcam się zbyt łatwo. Jest w tym moim dzierganiu pewna zamaszystość. Zawsze można zmienić koncepcję lub odbiorcę, zwłaszcza gdy nie trafi się z rozmiarem,  czasem wystarczy trochę spruć i potem dorobić, coś obrobić szydełkiem, można spruć całkowicie, albo bez prucia odłożyć na bok i szybko znaleźć pocieszenie w innych splotach. Różne rzeczy się dzieją na tych moich drutach, sprawnie nimi wywijam. Lubię to.

Lubię też pisać i wydaje mi się że potrafię ubierać myśli w słowa. Wydaje mi się. Nazywanie tego co się dzieje w głowie, w sercu, co się głęboko czuje, albo tylko ledwie przeczuwa wcale nie jest proste. Jednak próbuję. 
Słoneczny, rześki poranek, światło w złocistych koronach drzew obiecuje wspaniały dzień. Chłonę go  w pośpiechu, bo z domu wyszłam później niż planowałam. Idę szybko, ale za chwilę zwolnię kroku, by zsynchronizować go z rytmem mniejszych nóżek. I już razem zachwycamy się rosą, która lśni brylantowo. Pojedyncze krople są tak maleńkie, a skupiają wszystko wokół jak soczewki. Można w nich zobaczyć źdźbła trawy, nasze sylwetki, niebo, światło zza drzew, żurawie i koparki. Te ostatnie przywołują do porządku i przypominają o ilości zadań, jakby krzyczały uwaga, zaraz wzniesie się pył, trzeba brać się do pracy i uważać, by coś nie zwaliło się na głowę. Zwyczajny, niezwyczajny dzień. Rano urzeka mnie widok roziskrzonej rosy, a po południu dostaję maila ze zdjęciami mojej chusty w Toskanii, na plaży, na tle lśniącej powierzchni morza. W innym miejscu, w innym obiektywie. Patrzę na chustę jak na swoje dziecko i na to morze jak na moją tęsknotę i prawie czuję się jakbym tam była, choć tego lata nie dotarłam do żadnego morza, a nad najbliższym jeziorem nie było mnie od wiosny. Ale teraz jest jesień, z wypiekami na twarzy oglądam przysłane zdjęcia. Zdążyłam już zapomnieć jak układają się te pasma błękitu i szarości. 
 Z zachwytem patrzę na morskie tło, a w jego bezmiarze ginie moje zadowolone ego. Gubiąc się w porównaniach pojedynczych kropli z oceanem dochodzę do wniosku, że czas wracać do codziennych zadań. Ale wcześniej jeszcze raz rzucam okiem na zdjęcia, na tę plażę i roziskrzoną wodę i dostrzegam jeszcze coś oczywistego. Tam przecież trochę wieje. Oj przyda się Anicie ta chusta. 














4 komentarze:

  1. Piękna. Ażur, a jednak konkret. Pragmatyczna, a jednak biżuteryjna, takie lubię najbardziej. I tekst pisany, który sobie cenię szczególnie w epoce fejsbukowo-instagramowej. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka piękna recenzja chusty! A zauważenie tekstu pisanego - bezcenne. Dziękuję :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Teksty zauważam, czytam, doceniam :) Największy problem jest z zauważeniem nowego posta na Twoim blogu - nie pokazują mi się ani aktualizacje, ani miniaturki, nie wiem dlaczego. Coś w ustawieniach czy jakiś błąd?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za jedno i drugie. To znaczy i za czytanie i za uwagę techniczną. W sumie to nie wiem czy to błąd, sprawdzę o co chodzi z tymi ustawieniami, przyglądnę się temu od strony technicznej i nie ukrywam, że będzie to wyzwanie. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń