Otwieram kufry i wysypują się z
nich swetry, czapki, szale i dygresje. Jako pierwsza dygresja o dygresjach, no
nie umiem bez nich, nie mogę, nie potrafię i nie chcę. Chwytam za jakąś myśl
ciekawa gdzie może mnie zaprowadzić, czy zwiedzie na manowce, czy pozwoli
odkryć nowe lądy, czy cienka nić obietnicy pęknie gdy tylko się ją uchwyci, czy
solidny z pozoru wątek zerwie się znienacka. To dygresja wstępna, niby o
niczym, niby oczywista. Czy aby na pewno ona taka nijaka, ni taka, ni siaka?
Może tę wątpliwość rozwieje kolejna dygresja o uważności, ale zanim ją
przedstawię muszę rozprawić się z natarczywym pytaniem czy w ogóle potrzebne te
dygresje, aluzje i preteksty z motka motto że niby? Owszem, tak to przedstawiam, bo tak to się
dzieje u mnie gdy robię na drutach, więc
gdy kufry ze swetrami otwieram to również myśli ujawniam, niektóre. Pochwała uważności rozkrzewiła się w
Internecie, w książkach, w pismach i niekiedy nawet w realnym życiu. Nic nowego
nie dodam, tylko zwrócę uwagę na pułapki nieuważności np. przy czytaniu.
Pośpieszny rzut oka na nagłówek może pozostawić czytelnika z informacją „koniec
z dzierganiem”. Ależ żadnego końca dziergania nie będzie, robienie na drutach
to nie czynność, to stan umysłu. Załóżmy jednak, że kończę z dzierganiem i daję
sobie siana. No wreszcie, ktoś może pomyśleć. Tylko inna dziewiarka nie zdziwi
się ani trochę, gdy wydziergam coś z siana, jak nie na drutach to widłami. To
chyba naturalne.
Uważne czytanie pozwala wyczytać
więcej i wyjść poza dosłowność. Otwieram kufry, tak napisałam, nie skłamałam,
bo nie tylko meble miałam na myśli. Choć szafy mam całkiem zwyczajne, to
podlegają one czasem niezwykłym zjawiskom, dlatego pozwoliłam sobie nazwać je
kuframi, razem z materią zatrzymują wspomnienia, marzenia, rozczarowania,
czasem przytłaczający balast rzeczy niepotrzebnych i jeszcze większy ciężar
tych zbyt potrzebnych. Ale to nie tylko sens sentymentalny osiada tam
samoistnie jak kurz. Obserwuję też czasem niepojęte zjawiska fizyczne. Na
przykład przy sprzątaniu, choć to normalna sprawa, a mnie zawsze zaskakuje. Z
czasem w szafie robi się ciasno,
brzydko, ciemno i gęsto jak w zatłoczonym autobusie. Trzeba posprzątać, więc
sprzątam i potem z dumą i oddechem ulgi odkrywam, że zrobiło się tyle miejsca!
O przepraszam, samo się nie zrobiło, ja to zrobiłam, długo się zbierałam,
musiałam znaleźć czas. Ale jak to, to ja zrobiłam miejsce, ja powiększyłam
przestrzeń? Przecież ona tam była cały czas. Jak to była, jak jej nie było i to
w sposób widoczny i mało estetyczny.
Wspominając o niezwykłych zjawiskach warto
przytoczyć tak powszechnie znane ginięcie przedmiotów. Podobno udowodnione zostało, że każda pralka
musi co jakiś czas pożreć jedną skarpetkę, jak smok niewinną dziewicę. Ogłoszono
już casting na Szewczyka Skarpetkę, wielu śmiałków się zgłosiło, wśród
nich tęgie mózgi z Doliny Krzemowej i
ciągle nic, aż młodzieńcom zaczynają siwieć brody, a pralki wciąż pożerają
skarpety, to wyzwanie niebywale trudne, wszak smok był jeden, poza tym to było
dawno i nieprawda, a pralka w każdym domu. Wychodzę z tej dygresji, nie ta
bajka, nie szafa a pralka, a ja przecież kufry otwieram, znaczy szafy. Mam parę
dzianin, które można by wystawić na
światło dzienne, tylko niestety w Krakowie, nie tylko na Brackiej pada deszcz i
światła nie ma do zdjęć ani pogody do spaceru. Zatem inne kufry, znaczy pliki
otwieram. Kiedyś miałam zrobić szal jako prezent, coś wyjątkowego i szlachetnego, jak osoba dla której był przeznaczony. Po raz pierwszy w życiu kupiłam
cienką luksusową włóczkę z jedwabiem, Malabrigo w kolorze o wymownej nazwie
archangel i w nabożnym zachwycie nad delikatnością włóczki i wspaniałymi
kolorami nabrałam oczka na prosty
ażurowy szal. Dobre jest takie dzierganie pozbawione ryzyka i większych obaw co
do efektu, spokojne, ale nie nudne, bo to jednak ażur i wymaga trochę
uważności, zwłaszcza że dwustronny. Kojąca jest ta świadomość, że prosty prostokąt
można zakończyć w dowolnym miejscu. Nie byłam zbyt zachwycona brzegami, więc
dodałam jeszcze szydełkowy brzeg. To było prawie dwa lata temu, gdy nie
myślałam jeszcze o dokumentowaniu swoich prac, nie mówiąc o publikacji, ale
wiedziałam że bez względu na wszystko ten szal musi być sfotografowany.
Przeszukując pliki przejrzałam też inne zdjęcia z tamtego czasu, ile wspomnień,
ile myśli.
Ale to już na inną okazję.
Mario, pięknie piszesz. Aż dziwne, że dopiero teraz założyłaś tego bloga. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję za budujące, dobre słowo:-) Ogromnie mi miło, dobrze nie widać że się rumienię;-)
OdpowiedzUsuń