To moja radość, to moja pasja, to ciągłe uczenie się, to twórczy
wysiłek, to relaksacja. Czasem to też ryzyko, porażka i frustracja a jednocześnie na te wszystkie niepowodzenia najmilsze lekarstwo.
Dużo by mówić czym jest, ale czasem brak słów, albo słowa i zwroty
które znam nie potrafią oddać sensu całego piękna tego procesu.
Najchętniej po prostu robię na drutach, choć określenie jak dla
mnie trochę toporne, i robota i druty zalatują socrealem. Nie
podoba mi się też zdrobnienie robótki ręczne bo to jakieś
umniejszanie, jakby z taką małą robótką trzeba schować się w
podziemiu. Skrytykowałam robotę, czepiam się robótki, a to
jeszcze nie koniec. Oczywiście dziergam, ale i to słowo jakieś
dziwne, kojarzy się z czymś męczącym, z dźganiem i dziubaniem, a
jeśli nawet naprawdę jest to dziubanina, to gdzie w tym słowie
miejsce na urodę i elegancję takiej dzianiny wykonanej na małych
drucikach? Lubię słowo dzianina, wyczuwam w nim elastyczność i
słyszę dyskretne aluzje do innych dziedzin dziania się. Do
rękodzieła właściwie nie mam zastrzeżeń, ale to określenie
bardziej pojemne, mieści znacznie więcej niż druty czy szydełko.
Angielskie knitting i wizualnie i brzmieniowo lepiej oddaje
robienie na drutach, niemal widać nić i słychać ciągłość pracy,
przecież trzeba dojechać do końca rzędu. Rosyjskie wiazanie też mi
się podoba, przecież co związane nie tak łatwo rozwiązać,
wprawdzie zawsze można spruć, ale to już nie to samo, dziewiarką
jestem i żadne prucie mi obce nie jest, bywa że robię to nawet
dobrowolnie, by dać drugie życie jakiejś włóczce.
Ktoś może powiedzieć kiepskiej baletnicy rąbek sukienki
przeszkadza, a marnej dziewiarce za ciasno w słowniku. I o ile do
braku biegłości szczerze się przyznaję, chęcią ogromną do
zdobywania nowych umiejętności pałam, tyle nowych rzeczy
chciałabym się nauczyć w tej dzianinowej dziedzinie! Ale będę się
upierać, że jednak w naszym tak pięknym języku jest jakaś przepaść
między robótkową terminologią a tym co się teraz dzieje. Wystarczy
spojrzeć na strony dziewiarek, na projekty zachwycające
konstrukcją, precyzją, fantazją, barwami, a skoro już mowa o
kolorach to jak nie wspomnieć o zjawiskowo pięknych ręcznie
farbowanych przędzach, tak cudnych że samo patrzenie uskrzydla.
Możliwe, że mylna jest ta moja teza jakoby język nie nadążał za
rzeczywistością, wysoce prawdopodobne że to po prostu ja nie
nadążam. Do drutów wróciłam po wielu latach , z utrwalonymi
nawykami, dawną terminologią, ale też z ogromnym zapałem i z
radością odkryłam że ta drutowa nisza nie tylko przetrwała, nie
tylko rozwija się, ale jest w bujnym rozkwicie. Zachwyca mnie nieskończoność pomysłów i rozwiązań, bogactwo dostępnych materiałów, możliwość podziwiania wspaniałych prac,
podpatrywania, inspirowania, uczenia się, podoba mi się nadawanie
nazw autorskim projektom, bo przecież każdy ma swoją historię i
niepowtarzalny charakter.
Ze względów nostalgiczno-rozrywkowych kupuję czasem stare poradniki
dziewiarskie, bywają wzruszające, ale przyznam, że łatwiej mi
nauczyć się czegoś korzystając z nagranego filmu. Tak wiele się
zmieniło. Ale choć to inne czasy to wcale nie są to inne światy,
splatają je nici tych samych potrzeb tworzenia, zabawy, piękna,
odpoczynku, zamyślenia, a wszystko to w jednej czynności. Dawniej
dziewiarki nie miały takich możliwości, począwszy od oferty włóczek,
źródeł inspiracji czy możliwości kontaktu, ale jednak miały to coś,
tę żyłkę, a najważniejsze że potrafiły ją przekazać dalej.
Mario, pięknie to ujęłaś. Mnie też czasem brakuje odpowiedniej nazwy na to nasze rękodzieło. Przyjęło się słowo "dzierganie", ale dla mnie to takie trochę niepoważne określenie, a coś tam sobie siedzi i dzierga, a to przecież jest sztuka . I wcale z tą "sztuką" nie żartuję .
OdpowiedzUsuńTak to jest coś! I mam nadzieję, że w taki sposób rozumieją to nie tylko dziewiarki.
OdpowiedzUsuń