Nie przypominam sobie jak
brzmiało pytanie, za to doskonale pamiętam odpowiedź: „Przecież nie robię na
drutach!”. Słowa te rzucone z oburzeniem i wzgardą uraziły mnie nieco, nie
powiem, ale nie przestałam lubić bohaterki, ani oglądać serialu. Najwidoczniej twórcy
scenariusza mieli o dziewiarstwie mylne wyobrażenie. To chyba dosyć powszechne
przekonanie, że robienie na drutach to nie czynność, a bezczynność, jakiś
marazm trwania w bezmyślnym powtarzaniu prostych ruchów. Cóż, do pewnego
stopnia ja sama też tak to widzę, chcę w ten sposób zatrzymać czas, poczuć
relaks, odpocząć od gonitwy wydarzeń, zadań, myśli. Ale spokojna atmosfera
wcale nie oznacza, że nic się nie dzieje. Mimo tych samych czynności, mimo powtarzalności
pewnych wzorów i rozwiązań, żaden kolejny projekt nie jest taki sam jak poprzedni.
Jak wiele może się zmienić na przestrzeni czasu uświadomiłam sobie patrząc na zrobiony
przeze mnie męski sweter. Kiedy on powstał? Na pewno przed epoką bezszwową,
jakieś kilka a może kilkanaście swetrów temu, dwa poncza i trzy chusty wstecz,
jeden kocyk i wiele różnych czapek, wiec pewnie ze trzy lata temu. Patrzę na to
swetrzysko i widzę, że w międzyczasie nauczyłam się tego i owego, z grubsza
można te wszystkie umiejętności określić jako skracanie odległości między
projektem wyobrażonym a zrobionym. Nie
oznacza to, że w moim dzierganiu nie ma niespodzianek, porażek, nagłych
zwrotów akcji czy nawet męczarni. Jednak wiem, że dziś z takim swetrem lepiej
bym sobie poradziła, po prostu zrobiłabym go inaczej. Ale zrobiłabym taki sam
sweter, bo ma w sobie coś, co ciągle jest aktualne, moje. Podoba mi się i
materia i forma i wzór.
Kiedyś pomyślałam, a właściwie
poczułam, że niezależnie od tego czego się nauczyłam, co robię, gdzie jestem i
jak bardzo zmienia się świat, to i tak przypominam swoją babcię, a co ciekawe
to podobna jestem do obydwu moich babć, tak bardzo do siebie niepodobnych. I
myślę, że pod pewnymi względami były one bardziej podobne do mnie niż do
wszystkich swoich sąsiadek i znajomych. Tę myśl pięknie ujmuje wiersz Michała Zabłockiego
zaśpiewany przez Grzegorza Turnaua. „Każdy z nas osobno wzięty całą resztę
przypomina”. Wprawdzie jako kobieta nie jestem synem swego ojca, ani ojcem
swego syna, ale zrobiłam kiedyś dla mojego syna wełniany sweter, ciepły, bury
pulower. Czasem bywa noszony, ale jednak
większość czasu przesypia w szafie. Wyciągam go czasem, potrząsam i pytam czy
mam to spruć, a Michał nie pozwala, bo to
przecież jest fajny sweter. I ja się zgadzam i jednocześnie nie zgadzam. Owszem, ma on wiele zalet. Na przykład piękny
korzenny kolor, nieokreślony brąz przypominający ziarna ziela angielskiego,
chleb razowy albo korę drzewa. Jest bardzo miękki, ciepły i wygodny. Tak duży, że
dałoby pod niego włożyć podkoszulek, koszulę, sweter, może jakiś polar, a w
zabawie w chowanego mogłoby się w nim ukryć przynajmniej dwoje dzieci. Innymi
słowy – jest po prostu za duży. W tej sytuacji zawiozę go dla mojego taty,
powinien mu posłużyć. Chyba nikt nie zabroni dziadkowi nosić swetra po wnuku.
Piękny jest i nich dziadkowi służy ,chętnie bym taki popełniła,bo z wielką radość mi daje plecenie,drutowanie i obdarowywanie rodzinki i przyjaciół :)
OdpowiedzUsuńDziękuję:-) Tak, to drutowanie to jest radość i w trakcie planowania, plecenia i obdarowywania:-)
OdpowiedzUsuńLubię takie swetry, ładnie wygląda. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Basiu:-)
Usuń