sobota, 27 stycznia 2018

Korzennie

Nie przypominam sobie jak brzmiało pytanie, za to doskonale pamiętam odpowiedź: „Przecież nie robię na drutach!”. Słowa te rzucone z oburzeniem i wzgardą uraziły mnie nieco, nie powiem, ale nie przestałam lubić bohaterki, ani oglądać serialu. Najwidoczniej twórcy scenariusza mieli o dziewiarstwie mylne wyobrażenie. To chyba dosyć powszechne przekonanie, że robienie na drutach to nie czynność, a bezczynność, jakiś marazm trwania w bezmyślnym powtarzaniu prostych ruchów. Cóż, do pewnego stopnia ja sama też tak to widzę, chcę w ten sposób zatrzymać czas, poczuć relaks, odpocząć od gonitwy wydarzeń, zadań, myśli. Ale spokojna atmosfera wcale nie oznacza, że nic się nie dzieje. Mimo tych samych czynności, mimo powtarzalności pewnych wzorów i rozwiązań, żaden kolejny projekt nie jest taki sam jak poprzedni. Jak wiele może się zmienić na przestrzeni czasu uświadomiłam sobie patrząc na zrobiony przeze mnie męski sweter. Kiedy on powstał? Na pewno przed epoką bezszwową, jakieś kilka a może kilkanaście swetrów temu, dwa poncza i trzy chusty wstecz, jeden kocyk i wiele różnych czapek, wiec pewnie ze trzy lata temu. Patrzę na to swetrzysko i widzę, że w międzyczasie nauczyłam się tego i owego, z grubsza można te wszystkie umiejętności określić jako skracanie odległości między projektem wyobrażonym a  zrobionym. Nie oznacza to, że w moim dzierganiu nie ma niespodzianek, porażek, nagłych zwrotów akcji czy nawet męczarni. Jednak wiem, że dziś z takim swetrem lepiej bym sobie poradziła, po prostu zrobiłabym go inaczej. Ale zrobiłabym taki sam sweter, bo ma w sobie coś, co ciągle jest aktualne, moje. Podoba mi się i materia i  forma i wzór.

Kiedyś pomyślałam, a właściwie poczułam, że niezależnie od tego czego się nauczyłam, co robię, gdzie jestem i jak bardzo zmienia się świat, to i tak przypominam swoją babcię, a co ciekawe to podobna jestem do obydwu moich babć, tak bardzo do siebie niepodobnych. I myślę, że pod pewnymi względami były one bardziej podobne do mnie niż do wszystkich swoich sąsiadek i znajomych. Tę myśl pięknie ujmuje wiersz Michała Zabłockiego zaśpiewany przez Grzegorza Turnaua. „Każdy z nas osobno wzięty całą resztę przypomina”. Wprawdzie jako kobieta nie jestem synem swego ojca, ani ojcem swego syna, ale  zrobiłam kiedyś  dla mojego syna wełniany sweter, ciepły, bury pulower. Czasem bywa noszony,  ale jednak większość czasu przesypia w szafie. Wyciągam go czasem, potrząsam i pytam czy mam to spruć, a Michał nie pozwala, bo to  przecież jest fajny sweter. I ja się zgadzam i jednocześnie nie zgadzam.  Owszem, ma on wiele zalet. Na przykład piękny korzenny kolor, nieokreślony brąz przypominający ziarna ziela angielskiego, chleb razowy albo korę drzewa. Jest bardzo miękki, ciepły i wygodny. Tak duży, że dałoby pod niego włożyć podkoszulek, koszulę, sweter, może jakiś polar, a w zabawie w chowanego mogłoby się w nim ukryć przynajmniej dwoje dzieci. Innymi słowy – jest po prostu za duży. W tej sytuacji zawiozę go dla mojego taty, powinien mu posłużyć. Chyba nikt nie zabroni dziadkowi nosić swetra po wnuku.










4 komentarze:

  1. Piękny jest i nich dziadkowi służy ,chętnie bym taki popełniła,bo z wielką radość mi daje plecenie,drutowanie i obdarowywanie rodzinki i przyjaciół :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję:-) Tak, to drutowanie to jest radość i w trakcie planowania, plecenia i obdarowywania:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię takie swetry, ładnie wygląda. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń