czwartek, 27 lutego 2020

Sweterek romantyczny

Gdy patrzę na to, co robię na drutach uświadamiam sobie, jak ewoluują moje zainteresowania, upodobania, preferencje co do kształtów, form, kolorów.

Kiedyś chciałam zachłysnąć się kolorem i wybierałam ostre, intensywne barwy. Ostatnio bardziej pociągają mnie subtelniejsze tony. Naturalnie czasem potrzebuję wyrazistych, energetycznych barw, ale coraz częściej  sięgam po jasną i niedookreśloną stronę palety.

Jeśli chodzi o wzory, teraz chętniej wybieram wzory miękkie i łagodne. Dawniej podobały mi się w dzianinach kontrastowe zygzaki, dzioby, ostre zęby. Nie bez znaczenia było też to, że dość łatwo się osiągało wyrazisty efekt. Nie mam już serca do takich form. Bliższe są mi wzory botaniczne, nie zraża mnie wcale to, że często takiego rodzaju ażury wymagają więcej skupienia, gdyż dzierga się je z obu stron dzianiny.

Botaniczny motyw wykorzystałam w ostatnio zrobionym sweterku, plisa z listków jest właściwie jedyną ozdobą tego projektu. Po raz pierwszy wykorzystałam też nowy sposób na dodawanie oczek w raglanie.

Zastanawiam się, jak to jest, że nawet gdy powtarzam jakiś projekt to i tak miewam niemałe rozterki związane z wyborem przędzy i nie jestem pewna efektu. Najprawdopodobniej dlatego, że nigdy nie odtwarzam identycznych rzeczy. Wystarczy zmienić choćby kolor i już wychodzi coś innego. Zanim rozpocznę pracę nad jakąś dzianiną mam o niej pewne wyobrażenie. Dotychczasowe doświadczenia z różnymi włóczkami i wzorami pozwalają przewidywać, co może z wyjść z wybranych kombinacji, a jednak zawsze zaskakuje mnie efekt. Możliwe, że przez tę niepewność moja pasja jest wciąż atrakcyjna i emocjonująca. Nawet projekty proste i sprawdzone nie nudzą, gdy wykonuję je z innego materiału.

Łatwo tak pisać o niepewności, gdy już po fakcie, wcześniej jednak było trochę strachu, choć zapowiadało się lekko, łatwo i przyjemnie. Już jakiś czas temu obiecałam Eli, że robię dla jej córki sweterek z listkami. Nie byłby to mój pierwszy Cove Cardigan wg. Projektu Heidi May, wydziergałam już dwa maleńkie (tu i tu) oraz jeden nieco większy (tu). Najważniejsza modyfikacja projektu to podkrój szyi za pomocą rzędów skróconych, mała rzecz, a jednak istotna.

Emocje pojawiły się już na samym początku, gdy piękną włóczkę Debbie Bliss Rialto 4 ply nabrałam na druty. Miękka i cieniutka nitka tworzyła niezwykle miłą, lejącą dzianinę, ale obawiałam się to czy utrzyma formę swetra. Ten sweterek miał być prezentem niespodzianką, toteż robiłam go bez żadnej przymiarki, a moja niepewność trwała do dzisiaj. Właśnie dostałam wiadomość, że leży doskonale, co za radość. A oto romantyczny sweterek sfotografowany wcześniej na dwóch dziewczynach o trochę innych sylwetkach. 
















piątek, 21 lutego 2020

Czapki fajne, zwyczajne

Tuż przed wyjściem z domu otwieram szufladę i wyciągam z niej czapkę, rękawiczki, szal albo chustę, czasem szybko zmieniam zdanie, gdy zdaje mi się że wybrana rzecz za cienka, za ciepła albo za ciemna. Wkładam z powrotem i wybieram inną, w pośpiechu, bo czas umyka, a tu nagle okazuje się, że nie domyka się szuflada. Wezbrały skłębione fale dzianin, lecz nie mogę ich tak bezwzględnie ścisnąć i wepchnąć. Nie wypada. Zwłaszcza, że nie jestem sama. Jakimś cudem do przedpokoju dotarło słońce, tańczący promień oparł się na skraju szafy. Nie chcę go spłoszyć. Gdy tak oświetla moje dzianiny uświadamiam sobie, że już niedługo trzeba będzie zrobić z nimi porządek. Jak zawsze na zmianę pór roku mały remanent, duże pranie. Ale jeszcze nie teraz. Inne rzeczy absorbują, wymagają czasu i uwagi.
 Ten słoneczny epizod przypomniał mi jednak o kilku czapkach wydzierganych na przestrzeni ostatnich zimowych miesięcy. Czapki te fajne i zwyczajne jak dotąd nie znalazły się na blogu, więc prezentuję je właśnie teraz, póki jeszcze zima i sezon czapkowy.
Pierwsza czapka to Beanie według instrukcji filmowej Joli Mazurek. To sprawdzony patent, przede wszystkim prosty i niezawodny.  Czapka z szarej wełny dostała do ozdoby dwa metalowe guziki. Miała być czapką męską, okazało się jednak że jest czapką damską, potrzebną Julii i pasującą jej do płaszcza.


Pasuje do niej również bordowy golf – otulacz na szyję.



Od dwóch lat soczysty zielony motek czekał aż zrobię z niego czapkę, która miała być noszona do przejściowej granatowej kurtki. Jakże miłe okazało się zaskoczenie, że czapka ta pasuje do kurtki zimowej i do mojej najstarszej chusty. Zastosowany wzór inaczej sobie wyobrażałam, więc czapkę zamierzam spruć, ale jeszcze nie w tym sezonie.






Następna czapka to ponownie Beanie. Tym razem już męska. Wygodna, używana, lubiana.  


I na koniec męska czapka w szaro czarne paski. Spontaniczna, dziergana na oko i tak jak wszystkie poprzednie z domowych zapasów włóczkowych.









sobota, 8 lutego 2020

Koralowa nowela

W każdym odcinku tego serialu, jakim jest blog mottozmotka przedstawiam inną dzianinę.

Jak to bywa z serialami, każdy ma swoje typy, to co jednych wciąga i zachwyca innych może drażnić. Mnie to robienie na drutach wciągnęło na dobre. Który to już sezon?! Sama nie wiem. Wciąż jednak jest ciekawie. Dzierganiu towarzyszą wątki przygodowe, pogodowe, kolorowe, przeróżne. Sporo radosnych chwil i niemało frustracji, czasem rośnie napięcie, czasem ego. Zawsze coś się dzieje.

Scenariusze każdej z tych nowelek mają podobny schemat, najczęściej rozpisane są na trzy postaci pierwszoplanowe oraz całą resztę, czyli mniej lub bardziej splątaną sieć  wrażeń, dygresji i nastrojów. W rolach głównych dziewiarka, która robi na drutach, osoba, dla której robi na drutach, a trzecią postacią jest włóczka, z której dzianina powstaje. Może to brzmi dziwnie, że z ludźmi zestawiam coś materialnego, ale wierzcie mi, że włóczka też ma istotny wpływ na dzianinę, może być kapryśna, uparta albo wdzięczna i miła, w zależności od tego czy polubi się z projektem.

Mam też pewne opory, by siebie samą tak bezceremonialnie obsadzać się w czołówce, raczej wolałabym się schować w kącie,  ale skoro to ja dziergam, a ponadto piszę o tym i prace swoje pokazuję to siłą rzeczy wyłaniam się czasem zza jakiegoś stogu wełny. Przyznać jednak muszę, że najbardziej lubię takie odcinki jak dzisiejszy, gdzie pojawia się jeszcze inna pierwszoplanowa postać - modelka, niezależnie od tego, czy to dla niej przeznaczona jest dzianina.

Przedstawiony dzisiaj komplet z włóczki wełniano lnianej Performance WooLinen zrobiłam dla pani Elżbiety, której tak spodobał się koralowy komplet że poprosiła mnie o wykonanie czapki i chusty z tej samej wełenki. Zgodziłam się.

Inaczej dzierga się dla siebie, inaczej dla kogoś. Jeśli robiąc dla siebie zamiast kwadratu wyjdzie mi koło niewykluczone, że to zaakceptuję i może nawet ucieszę się że tak wyszło. A jeśli nie to mogę rzucić nieudaną pracę w kąt lub uszczelnić nią okna,  mogę znaleźć kogoś chętnego na to koło, zawsze zostaje też niezawodne prucie. Zaś dzierganie dla kogoś obarczone jest większym ryzykiem, większą odpowiedzialnością i tym samym znacznie trudniejsze.

W takiej sytuacji aż prosi się jakiś sprawdzony patent, coś co na pewno się uda. No, ale nie z nami takie numery. Jeśli ktoś, w tym wypadku pani Elżbieta, obdarza mnie pełnym zaufaniem i daje mi wolną rękę to wydaje mi się oczywiste, że mogę sobie pozwalać, eksperymentować, sięgać po nowe rozwiązania. Zwyczajnie mnie ponosi, czuję jak rosną mi skrzydła, tworzę i bawię się dobrze. Do czasu, aż przychodzi kryzys, niepewność, strach co to będzie, skąd mogę wiedzieć czy się uda. Bo kto to widział, żeby takie kombinacje. Ale nie mogę się powstrzymać, chcę wpleść w tę chustę piękny wzór, a że ten ścieg najpiękniej wygląda od strony nabieranych oczek, to chustę zaczynam od najszerszej krawędzi. Wariactwo, ale czuję że tak jest najlepiej i tak właśnie robię. Udaje się.  Kolejny kryzys przychodzi w związku z czapką. Dręczą mnie pytania jak wykonać brzeg bez ściągacza, który nijak mi do koncepcji nie pasuje, jak rozmieścić ażurowy motyw, a przede wszystkim jak zrobić czapkę wygodną, w której będzie ciepło, ale nie za bardzo. Znajduję rozwiązanie w podwójnej dzianinie z pojedynczej nitki. Z tego wynalazku jestem dość dumna, taki niby ściągacz z pasma podwójnego jerseju wykombinowałam parę lat temu, zanim jeszcze dowiedziałam się że są sposoby na elastyczny ściągacz. W archiwum bloga mam zdjęcia takich czapek, na przykład tutaj, albo tutaj (drugie zdjęcie) . Wiele z nich służy do dzisiaj.

Teraz, gdy komplet już skończony cieszę się, że zrobiłam po swojemu, po nowemu. Czułam jednak, że mogę sobie na to pozwolić. Jak pisałam na początku, osoba dla której robię na drutach może mieć duży wpływ na proces twórczy. 


A oto i ten komplet, włóczka WooLinen Performance, pomysł własny:

















sobota, 1 lutego 2020

Chusta dla Kasi

Od dziecka lubiłam spoglądać na chmury, odnajdywać w ich kształtach znane postaci i obserwować jak beztrosko przepływają po niebie wymykając się z konkretnych form, zmieniając się w coś zupełnie innego albo rozdzielając się na coraz mniejsze obłoczki  i rozpływając w błękicie nieba. Ale to nie był smutny koniec. Gdzieś obok z nieokreślonych kłębów bieli wyłaniało się nagle coś konkretnego, jakaś ryba, lew, czasem niedźwiedź. Wystarczyło podnieść głowę,  by zauważyć jak wiele się dzieje na tle spokojnego błękitu, ale i tak skupić się można było tylko na fragmencie tego widowiska.
 Nadal lubię patrzeć w niebo, zwłaszcza  w pogodny dzień. Zachwycam się nie tylko naturalnym spektaklem, w którym po błękicie płyną cudne stwory,  ale także samym faktem, że właśnie mogę sobie na to pozwolić, że czuję jak dobrze działa na mnie piękno przyrody i kolejny raz dochodzę do całkiem banalnego, lecz zawsze zaskakująco miłego odkrycia, że  gdy pojawia się więcej słońca to i myśli jaśniejsze i lżejsze wydaje się życie. Doceniam takie chwile.
Wystawić nos do słońca, na chwilę zamknąć oczy, ależ ja to lubię! Nachodzi mnie z pozoru dziwna myśl, że trzeba się zatrzymać się, by zauważyć zmienność i nieustanny ruch. Otwieram oczy i okazuje się, że widok na niebie już całkiem inny, skrzydlate obłoki nie czekały na moją uwagę, popłynęły dalej, zdążyłam je jeszcze rozpoznać zanim znów zmieniły formę.
Właśnie w taki słoneczny dzień sfotografowana została chusta, którą zrobiłam dla młodszej siostry.
O samej chuście nie będę się rozpisywać. Jest to moja druga wersja Botanical Garden Shawl  Kristen Finlay.
Projekt ten tak zachwycił Kasię, że obiecałam jej też taką zrobić, choćby na przyszłą zimę. Obawiałam się, że przy tej cieniutkiej włóczce dzierganie potrwa długo, więc od razu nabrałam oczka, by mieć robótkę podróżną, przejściową i awaryjną na wiele miesięcy. Okazało się, że owszem była to robótka podróżna, ale poza tym pierwszoplanowa. Zaczęłam ją i skończyłam, po drodze nie patrząc nawet na inne projekty. Gdy coś komuś obiecuję nie odkładam pracy,  tak jak to się dzieje z wieloma innymi pomysłami.
Poprzednia wersja z cieniowanej wełny z dodatkiem moheru wygląda zupełnie inaczej, można ją zobaczyć tutaj. To właśnie lubię w robieniu na drutach, że każda rzecz jest całkiem inna. Malabrigo sock w kolorze plumo nie ma wyrazistych przejść kolorów, ale nie jest też monolitem, w efekcie chusta ma w sobie dużo lekkości. Oto ona. Pod chustą mój stary sweter, skundlony ale to dowód na to, że noszę go i lubię. No i oczywiście zamierzam zrobić jakiś podobny, nawet nie jeden, parę pomysłów czeka…







  





i jeszcze zdjęcia prawej strony ażuru: