sobota, 25 listopada 2017

Mały beret i duży temat

Udało mi się skończyć szary beret, którego początkowy etap pokazałam w poprzednim wpisie. Zdjęcia i słowa poszły w świat, a w mojej głowie brzmiało jeszcze pytanie o miarę umiaru i dopisywał się ciąg dalszy. Jeden z wątków nieznośnie domagał się zwrócenia na siebie uwagi. Temat zamknięty, mówię do niego, trzeba myśleć o czymś nowym, a ten ani trochę nie zrażony spławieniem podchodzi mnie z innej strony, skończyłaś czapkę i pasuje ją pokazać, a o czym niby zamierzasz napisać przy okazji jak nie o mnie, jestem przecież idealnym tematem. Jeśli nie wspomniałam wcześniej chodzi o minimalizm, to ten wątek tak natarczywie namawiał mnie, by go zaprezentować. Ja do niego, wybacz, ale jeden berecik to za mało na tak duży temat jak minimalizm. Ten drąży dalej – a jeden moteczek? A małe druciki? Coś ci się chyba pomyliło, minimalizm to nie miniaturyzacja.  Ten dialog przypomina sceny z życia domowego, gdy dziecko żąda uwagi zajętego rodzica i zdawać by się mogło, że ostatnie słowo należy do rodzica, a tu proszę, na czyim stanęło? Przecież ja już o tym minimalizmie piszę. Niech więc będzie.
W gruncie rzeczy minimalizm to wspaniała idea, w której znalazł wytchnienie świat przytłoczony przesytem. Idee mają to do siebie, że są piękne, do tego jeszcze idealne, chętnie przyświecają, choć bywa też, że sięgają bruku. Nie zamierzam wypowiedzieć na temat minimalizmu złego słowa, żadną miarą. Nie będę też tego nurtu entuzjastycznie zachwalać jako najnowszego odkrycia ludzkości. Zwyczajnie nie potrafię podzielić świata na dwie części, z wyznawcami minimalizmu po jednej stronie, a po drugiej z tą resztą, która z braku świadomości bądź ulegając słabości do nadmiaru rzeczy idei minimalizmu nie wdraża. Jakoś trudno się opowiedzieć za określoną opcją.  Nie znalazłabym sobie stałego miejsca na żadnym froncie, nie interesuje mnie też nijaka i bezpieczna strefa pomiędzy i zajęcie takiego stanowiska, żeby nie narazić się jednym, ani nie podpaść tym drugim. Jednego dnia ochoczo  pozbywam się niepotrzebnych rzeczy, innego z radością wprowadzam nowe. Wynoszę, wnoszę. Życie to ruch. Przypływ, odpływ.
Jeśli chodzi o porządek, to nie ulega wątpliwości, że minimalistyczna kuchnia z jedynym sprzętem w postaci wyciskarki do cytrusów, równie głośno niegdyś wychwalanej co potem wyśmiewanej, jest to przestrzeń uporządkowana w sposób tak dalece doskonały, że nie wypadałoby jej zhańbić trywialnymi czynnościami związanymi z gotowaniem, ze wszystkimi tymi garami, chochlami, chlapaniem, kipieniem. Spierałabym się też co do tego, kto lepiej sobie radzi z utrzymaniem porządku, czy mieszkaniec minimalistycznego wnętrza czy może jednak ktoś otoczony mnogością przedmiotów, bo albo dobrze czuje się wśród zgromadzonych przez siebie rzeczy, albo ma do ogarnięcia gromadkę dzieci lub trzech panów w łódce nie licząc psa, a salą gimnastyczną, hallem i oddzielną jadalnią jakimś zbiegiem okoliczności akurat nie dysponuje. 
Okazało się że wcale nie jestem osamotniona w takim podejściu. W książce Juliana Barnesa  pt. „Pedant w kuchni” narrator podaje hipotetyczną ankietę dla amatorów gotowania z pytaniem „Ile masz książek kucharskich?” a. za mało; b. w sam raz; c. za dużo  i  odpowiada, że dla niego prawdziwe są jednocześnie dwie odpowiedzi, za mało i za dużo. Taka odpowiedź wydaje mi się trafna nie tylko w odniesieniu do poradników kulinarnych, ale i do wielu innych obszarów. Ja mam tak z włóczkami, jednocześnie za dużo i za mało. Trudno przy zakupie precyzyjnie przewidzieć ile zużyje się na daną dzianinę, pozostaje albo ryzyko że zabraknie, albo reszta włóczki. Raz tak się wahałam ile mam kupić, pani powiedziała żebym kupiła z zapasem, a jeśli pozostaną jakieś całe motki mogę wrócić z paragonem i je zwrócić. Ona tak traktuje swoje klientki. Spotykałam się też w Internecie z akcjami „oddam w dobre ręce”, albo przekaż coś w dobre ręce, np. do domu pogodnej jesieni. Z resztek można też tworzyć ciekawe mniejsze formy, można je łączyć w zaskakujących zestawach i jednocześnie podejmować bardzo ważne decyzje dotyczące nowej włóczki na następny ekscytujący projekt.
Miłośnik książek choćby miał ich nie wiem jak wiele to i tak będzie sięgać po kolejne. Czy jest sens wyznaczać limity? Że niby ograniczeniem jest miejsce i pieniądze? W przypadku książek obydwa można obejść idąc do biblioteki, oddając część księgozbioru robi się miejsce na półkach, a wypożyczając książki nie obciąża się budżetu.

Tylko idąc do biblioteki nie zapomnij ubrać czapki, jest zimno.




Beret ten jest dwustronny. Na prawej stronie wyrazisty przypomina koronę, więc gdyby okazała się ona w jakiś sposób uciążliwa i zbyt uroczysta można wywinąć na drugą stronę, gdzie wzór jest łagodniejszy.




i jeszcze zbliżenie na wykończenie, które nie ściska ani nie gryzie.



2 komentarze:

  1. Książka pod ręką jest jak włóczka w szufladzie - zawsze można sięgnąć... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba Achmatowa powiedziała, że ten kto czyta książkę jest również jej współautorem.

    OdpowiedzUsuń