poniedziałek, 30 grudnia 2024

Getry w kaszubskie wzory

Kaszubskie hafty – któż ich nie zna. Są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych polskich motywów regionalnych występujących w tkaninach i ceramice. Często widuję te piękne wzory kwiatowe w radosnych barwach, a to na kubeczku, a to na spódniczce mojej siostrzenicy, na okładkach notesów a nawet na zakrętkach słoików. Nie przypominam sobie jednak tych wzorów w ręcznie wykonywanych dzianinach. Kiedy więc w ramach projektu „Polskie wzory regionalne w dziewiarstwie ujęcie współczesne” (link) przyszedł czas na wplatanie motywów kaszubskich we wzory na druty bardzo się z tego ucieszyłam.  

W szkole podstawowej wyszywałam jeden z motywów kaszubskich na zajęciach praktyczno-technicznych (ciekawa jestem czy zagląda tu ktoś kto nie zna skrótu „ZPT”).

Może to właśnie tamto szkolne zadanie i własnoręczne wyhaftowanie kaszubskich kwiatów spowodowało, że ich obraz wciąż jest mi bliski i czuję do niego sentyment, choć z regionem Kaszub nie mam powiązań. Zastanawiając się, czy inni też tak odbierają te motywy pytałam o to różne osoby z mojego otoczenia i okazało się, że także dla nich są one rozpoznawalne, lubiane i dobrze kojarzone.

Co innego jednak przeniesienie wzoru haftu na haft, nawet przez dziecko na zajęciach ZPT, a co innego opracowanie wzoru na uwzględniającego charakter dzianiny robionej na drutach. Kasia Logikaoczka zrobiła to po mistrzowsku, opracowany przez nią wzór inspirowany kaszubskim haftem, piękny wizualnie i przyjemny w pracy stał się inspiracją do wykonania wielu par skarpet, mitenek i rękawiczek podczas listopadowego KALa - wspólnego robienia wzorów regionalnych.

Ja zrobiłam wówczas ocieplacze na nogi dla Kingi. Dobieranie kolorów j włóczki dostarczyło mi wiele radości, a sam żakard okazał się bardzo wdzięczny w pracy. Nie obyło się jednak bez niepewności i obaw, których dostarczyła mi praca na odległość, bez możliwości mierzenia w trakcie pracy. Miałam wprawdzie pomierzone obwody, od kostki aż po samą górę (Kinga zapragnęła aby te getry były naprawdę długie), teoretycznie wyszło zgodnie z pomiarami, ale naprawdę nie wiedziałam jak to będzie, czy to w ogóle utrzyma się na nodze. Choć zadowolenie estetyczne to nie wszystko, ale jednak uprzyjemnia niepewny proces. Gdy skończoną pierwszą nogawkę naciągnęłam na rękę pomyślałam, że mógłby to być rękaw swetra i w ten sposób pojawił się plan B, jeśli ocieplacze okażą się nieudane mogę dorobić gładki tułów i będzie ciekawy sweter. Przy pierwszym przymierzeniu okazało się, ze wyszło dobrze, dzięki gumce wciągniętej u góry getry nie opadają. Jeszcze większą satysfakcję poczułam gdy zobaczyłam getry w użyciu, po zajęciach na lodowisku, ani nie opadały, ani się nie skręcały. Właśnie wtedy zrobiłam zdjęcia, skupiłam się oczywiście na dzianinie, ale gdy teraz na nie patrzę widzę szare płótno z moim wyszywaniem z podstawówki, widzę też uśmiech Kingi, jesienne liście zimą i wiele, wiele innych motywów.

A do bogatych wzorów kaszubskich będę jeszcze wracać, same chabry aż proszą się by znaleźć się w dzianinie. 




















poniedziałek, 16 grudnia 2024

Moje dziewiarskie abecadło. W jak wygoda.

Wyraz „wygoda” nie wymaga wielkich wyjaśnień, wnikania w głąb ani wewnętrznych wynurzeń, wszak wszyscy wiemy  czym jest wygoda, wiemy też czym nie jest. Nie wymaga to wyszukiwania w Wikipedii, wiadomo o co chodzi, to się wyczuwa, to się wie.

Warto też wspomnieć, że każdy ma własne wzorce wygody, które wcale nie muszą być wspólne dla wszystkich, bo różnimy się od siebie. Wspomnę tu piosenkę Wojciecha Młynarskiego o wybudowaniu wyboistej drogi, o wertepach i wykrotach. Słowa refrenu „Przyjdzie walec i wyrówna, przyjdzie walec i wyró!” według mnie wspaniale wyrażają wszelkie trendy ujednolicające, ciężkie jak walec. Wiem, że ten wyborny wiersz wykracza daleko poza wątek wygody, warto jednak  takie utwory wspominać i to wielokrotnie.

Wygoda to wyjątkowo ciekawa właściwość rzeczy i sytuacji, wyrażająca się tak, że na początku czuje się takie dobre wrażenie, które potem jakby wyparowuje, właściwie wcale się o tej wygodzie nie myśli, a ona trwa i wzmacnia warunki do spraw ważniejszych niż ona sama. Weźmy dla przykładu buty, włożywszy wygodne buty na jakąś wędrówkę po prostu idziemy i możemy więcej widzieć niż czubek własnego buta w przeciwieństwie do obuwia niewygodnego, niepozwalającego zapomnieć o jego wątpliwych walorach. Mogłabym wyliczać wiele przykładów, lecz wolę nie wydłużać tego wstępu.

Wchodzę więc w węższy obszar, związany z moją pasją. Tutaj wygoda występuje w wielu wymiarach, od wyposażenia, wnętrza, w którym wpada się w włóczkowy wir, warsztatu, warunków, wykonywania, wykorzystanych włókien, wzorów i wreszcie wkładania wygodnych wydzierganych własnoręcznie wytworów, albo wręczania ich lub wysyłania nowym właścicielom. Przede wszystkim jednak posiadanie pasji będącej czynnością witalną, samo w sobie jest swojego rodzaju wygodą, bowiem robienie tego, co się lubi, co uznaje się za wartościowe wprowadza w stan radości, więc warto to wplatać w swoje życie.

Pasja jest  wyjątkowym wymieszaniem wyluzowania i napięcia, relaksu i wspinania się na wyższe stopnie wtajemniczenia. Nie widzi się , aby wymagało to wielkich wyrzeczeń, bo nawet wątki bardziej wymagające wprowadzają w wysokie wibracje. Wyzwaniem wydaje się raczej wygospodarowanie więcej wolnego czasu dla pasji.

Wygodne mogą być druty i wszelkie akcesoria, zakupy, albo schemat wzoru wygodny w odbiorze, jednak najważniejszy aspekt dzianinowej wygody dotyczy tego jak się daną rzecz nosi, jak się ją czuje lub raczej nie czuje. Wpierw nim wykona się wyrób włóczkowy warto wiedzieć w czym jest wygodnie, co się lubi, jakie wybrać włókno, jaki wzór, wielkość, wymiar no i jeszcze w grę wchodzi wzgląd na wygląd, czy to mają być wersje codzienne, wiszące wory, waciaki i walonki czy trzeba wystroić się na ważne wyjścia w wytworne wyszywane wdzianka z wachlarzem, albo i też wielkie wory, luźne szaty … wybaczcie weszłam we wrażenia wizualne, a ma być o wygodzie, ale to przecież się nie wyklucza. Sama lubię wypośrodkowane wersje i wykonuje swoje dzianiny tak, aby były wygodne. Do ilustracji tego wpisu wybrałam jednak jedną rzecz, niedawno wykonaną spódnicę.

Wymyśliłam, że będę robić ją od góry, tak by w trakcie pracy wygodnie ją przymierzać i na bieżąco dopasowywać rozmiar. Spódnica składa się z czterech części, u góry jest kawałek ściągacza, potem panel podwójnego ryżu, w wzoru pozwalającego ukryć dodawane oczka w poszerzaniu na biodra, w najdłuższej części spódnicy ściągacz 3:1 i na końcu rozszerzenie do kształtu tulipana. Nie chciałam całkiem prostej formy ze względu na … wygodę oczywiście,  wąska tuba mogłaby ograniczać moje kroki.  Nie ogranicza, wiem bo już wkładałam ją wiele razy.

Spódnicę tę wykonałam z 4 motków Novity Woolly Wood, wspaniałej mieszanki modalu z wełną merino. Spódnicę robiłam bez wcześniejszych wyliczeń, bez wykonania próbki. Wrzuciłam włóczkę na druty i wio! Do końca nie wiedziałam jak wyjdzie, mogłam sobie wyobrażać jak będę wyglądać przymierzając w trakcie pracy, ale było to trochę na wiarę. Z jednej strony ta niepewność była pewnym wyzwaniem, ale tak wybrałam. Robiło mi się przyjemnie i bardzo wygodnie, z góry na dół, poza ściągaczem na jednej żyłce. Wiedziałam też, że w razie czego mogę wykorzystać tę wygodną właściwość pracy z dzianiną, czyli prucie dające możliwość korekty i wtórnego wykorzystania włókna. Na szczęście nie musiałam bo wyszło dobrze. A oto ta spódnica. Na jednym ze zdjęć widać, że miałam na sobie cztery własnoręcznie zrobione rzeczy, spódnicę, sweter, chustę i mitenki. Każda z nich wygodna, ulubiona, wszystkie robione według własnego pomysłu. Właściwie to wtedy miałam jeszcze na głowie czapkę według wzoru Reni Witkowskiej, więc w sumie pięć dzianin, a gdyby było mroźniej szóste byłyby skarpety.

Ps. Wszystkim wpadającym tutaj wysyłam wyrazy wdzięczności, a w związku z tym, że wkrótce Wigilia i do tego czasu nie wskoczy więcej wpisów, więc życzę Wam Wesołych Świąt! 











Wytęż wzrok i po prawej stronie wypatrzysz linię dodawania oczek:-) 


 

 

piątek, 29 listopada 2024

Pelargonie

Pelargonie. Popularne kwiaty doniczkowe i rabatowe. Ich zwyczajność jest nadzwyczajna, zakorzeniona tak głęboko, że niemal niezauważalna. Znamy je od zawsze, niektórzy je kochają, inni ich nie lubią, a jeszcze inni nawet nie zauważają istnienia tych roślin, choć spotkać je można niemal wszędzie, na parapetach w wiejskich chatach i w nowoczesnych domach, zdobią balkony, tarasy i kawiarniane ogródki w małych miasteczkach i w metropoliach. 

Pelargonie nazywane bywają „krakowiakami” albo „muszkatkami”, być może od specyficznego, kamforowego zapachu liści, który sama bardzo go lubię, choć wiem, że nie na każdego on tak działa.

Gdy zaczęłam zastanawiać się nad polskimi motywami nasunęły mi się właśnie pelargonie. Nie wiem, czy można je przypisać do jakiegoś konkretnego regionu, na pewno w Małopolsce od dawien dawna są popularne, przypuszczam że dotyczy to całej Polski. Choć pochodzą z innej strefy klimatycznej to zadomowiły się u nas na dobre i mocno wrosły w polskie realia. W skansenach i kartach książek o naszych tradycjach zobaczyć można doniczki z pelargoniami w oknach drewnianych chat, jako oczywisty, nieodłączny element dawnego domu, radosny i swojski.

Nie znalazłam informacji na temat symboliki kwiatów pelargonii w naszej kulturze, ale nawet jeśli nie jest to jakoś formalnie usankcjonowane to jednak kwiaty te można uznać za ważny, symboliczny motyw, zakorzeniony w naszej świadomości.

Dla mnie osobiście jest to ważny symbol, kojarzy mi się mocno z domem i z kobietami z mojej rodziny. Przypominam sobie moją babcię usuwającą suche listeczki. Pamiętam jak poznawałam rodzinę mojego męża i jego żyjące jeszcze wtedy babcie to każda z nich miała w oknach pelargonie. Wciąż rosną pelargonie u mojej mamy i u mamy mojego męża. Od lat rosną też u mnie i co ciekawe wcale nie z potrzeby kontynuowania tradycji, a z praktycznego wyboru, bowiem po eksperymentach z różnymi kwiatami balkonowymi to pelargonie okazały się najbardziej wdzięczne i odporne na nie zawsze sprzyjające warunki na balkonie w betonowym bloku .Widokiem kwitnących pelargonii możemy się cieszyć od wiosny aż do pierwszych przymrozków. W inny sposób spojrzałam na te kwiaty trzynaście lat temu, gdy po poważnej operacji po powrocie do domu jeszcze bardzo słaba wyszłam na balkon i zaczęłam usuwać uszkodzone listki pelargonii, w tej czynności zobaczyłam moją babcię wykonującą takie same gesty, zobaczyłam ją w sobie i było to niezwykłe wzruszające doświadczenie, jakby poza czasem a jednak mocno osadzone w konkrecie.

Kilka miesięcy temu jeszcze inaczej spojrzałam na pelargonie. W ramach projektu „Polskie wzory regionalne w dzianinie. Ujęcie współczesne” (link)  postanowiłam przenieść te kwiaty na wzór na druty. Uprawa pelargonii idzie mi dobrze, na drutach śmigam bez trudu, ale przenieść te kształty na wzór określony kształtem oczek dzianiny to już zupełnie inna bajka. Długo zastanawiałam się, czy to w ogóle jest możliwe. Przez wiele tygodni podlewając moje pelargonie i usuwając suche listeczki jak moja babcia, wpatrywałam się w kształt  liści, łodyg, kwiatów i ze zdumieniem odkrywałam, że te piękne formy są znacznie bardziej skomplikowane niż wydawało mi się dotychczas. Miałam przed sobą niełatwe zadanie by te kształty ująć w jak najbardziej uproszczonej formie, ale tak aby były czytelne i rozpoznawalne. Najpierw rysowałam, potem przenosiłam na kratki. Zastanawiałam się nad techniką mozaikową, wyobrażałam sobie kwiat w doniczce zamknięty prostokątami okna, ale że nie jestem na tyle biegła ani w mozaice, ani w projektowaniu w ogóle, toteż na razie odłożyłam ten pomysł, może wróci kiedyś do mnie, a może przyjdzie do kogoś innego.

Skupiłam się na tym, aby ta moja dzianinowa pelargonia przypominała pelargonię. Chciałam też ująć w tym jednym wzorze zarówno te dawne jak i współczesne wyobrażenia o pelargonii. I te  te zasłaniające niemal całe maleńkie okna w starych chatach jak i te zdobiące współczesne budownictwo. Połączenie tych światów zawarłam… w doniczce. Narysowałam wzór w taki sposób, by można w nim dostrzec albo nowoczesny blok z oknami albo emaliowany garnuszek w kropki, albo po prostu całkiem neutralną doniczkę. Te doniczki są w dwóch, a nawet trzech wersjach. Pierwsza, taka z wysoką doniczką i nawiązaniem do wieżowca za bardzo wydłużała proporcje całego wzoru, więc skorygowałam ją tak aby osiągnąć kwadratowy wzór. Trzecia wersja to doniczka balkonowa, w której zmieściło się więcej kwiatów. Opisałam skrótowo to, co trwało dość długo. Próbka pierwszego wzoru z wyższą doniczką wyglądała zadowalająco pelargoniowo, zrobiłam próbkę w dwóch wersjach, kolorową i jednobarwną z kombinacji oczek prawych i lewych, potem wyjęłam jakiś zalegający motek wrzosowej włóczki i zaczęłam robić poduszkę, z przybywaniem dzianiny rosła też frustracja, na początku myślałam, że to nie ten kolor, jednak przyczyną niezadowolenia były proporcje wzoru i sposób rozdzielania motywów. Zmieniłam wzór, włóczkę, a przy okazji „dorobiłam się” szerszej balkonowej donicy i tym razem jestem zadowolona z efektu. Oprócz czerwonej poduszki zrobiłam też srebrnoszarą letnią torbę z rafii, jeszcze nie wiem co o niej myślę, chyba wolałabym większą.

W tym nowym doświadczeniu, jakim było opracowywanie wzoru pelargonii nauczyłam się nowych rzeczy, między innymi przełamywania swoich oporów, choćby takich jak pokazywanie innym swoich niewprawnych rysunków i próbnych schematów. Przyznam, że to wymagało to ode mnie trochę odwagi, ale wiedziałam, że w zespole Posplatane otrzymam konstruktywne uwagi i inspirujące sugestie. Basia zasugerowała mi skompresowanie motywu, a Dorotka podsunęła pomysł na szeroką balkonową doniczkę i z obydwu podpowiedzi skorzystałam wykonując dużą poduchę z czerwonej bawełnianej włóczki. Może kiedyś powstanie do niej koc, wszak wzór jest dwustronny.

Cieszę się, że zdążyłam z tym postem póki jeszcze moje pelargonie kwitną na całego. Lada dzień przyjdą przymrozki i te piękne czerwone kwiaty znikną nam z pola widzenia, ale nie wszystkie, bo w domu pozostaną pelargonie na czerwonej poduszce…














i jeszcze zdjęcia próbek z wcześniejszego etapu etapu pracy






 

 

 

 

piątek, 15 listopada 2024

Moje dziewiarskie abecadło. W jak… wyznanie?

Ze znaku zapytania w tytule wpisu wywnioskować można jakieś wątpliwości. Po pierwsze wahałam się czy wątpliwości wpisują się w ten cykl, czy aby abecadło nie powinno obejmować jedynie wątków jednoznacznych i oczywistych, wypisanych wprost wskazówek, wte albo we wte😉. Wiadomo jednak, że wątpliwości są wszędzie wokół, więc wystąpią także w moim dziewiarskim abecadle.

Po drugie, choć lepiej po wtóre, to moje wyznanie, że coś nie wyszło nie będzie wyrzucaniem sobie winy. Mówiąc wprost – popełniłam błąd, ale jednak nie żałuję. Wiem, że mogłam wyeliminować ów błąd, czy raczej niedopatrzenie, ale wskutek trochę wariackiego podejścia nie wychwyciłam wskazówek, nie wstrzymałam się wcześniej. Wyrywna byłam, w gorącej wełnie kąpana, czy jakoś tak. Wprawdzie to nie była wielka wtopa, wycofałam się w porę, a sprute motki, które mogły wyglądać jak włóczkowy wyrzut włożyłam wysoko, żeby ich nie widzieć. Wciąż jednak wydawało mi się, że coś wisi nade mną, więc żeby niezadowolenie  nie uwiło sobie gniazda wewnątrz wiedziałam, że warto by włóczkę jakoś wykorzystać i w miarę szybko wykonać inny wyrób.

Wrócę jednak do początku 

„Wchodzę w to!” niemal wykrzyknęłam widząc wyjątkowy wzór na bluzkę, miał on ciekawe wykończenia i prostą formę, wyobrażałam sobie jego wielką wygodę, wiedziałam z czego wykonam moją wersję w wymarzonym kolorze. Wystarczyło więc wykupić wzór, wybraną włóczkę włożyć do koszyka i wreszcie wykonać owo wdzianko. Wcześniej wiadomo - wiele godzin wywijać drutami, wiodąc rozmowy, wsłuchując się w wykłady, wozić tę wybraną robótkę w woreczku wiązanym tasiemkami wszędzie gdzie się da, bo wtedy właśnie trwały wakacje. Wizja ta właściwie wypełniła się w każdym wątku, z jednym, acz wielkim i ważnym wyjątkiem. Byłam już po rozdzieleniu rękawów od korpusu i nagle zauważyłam, że dołączona niedawno nitka ma inny odcień, kolor odcina się nieładnie. Wiedziałam, że włóczki są z różnych partii farbowania (jak trudno o apolityczność!). Wiedziałam, że to może się wydarzyć, więc gdy się jednak wydarzyło nie wpadłam w szok, nie wylałam wiadra łez. Ale trochę wstydu poczułam. Gdy kupowałam włóczkę w sklepie woollop Monika, cudowna osoba, z właściwą sobie starannością  wskazała mi na różnice, nawet zrobiła zdjęcie dla porównania, jedno wieczorową porą, drugie w świetle dnia, sugerowała nawet wstrzymanie się do kolejnej dostawy. Włóczką tą był jedwab madragoa Rosarios4, miałam w domu parę motków i innych kolorach, wykombinowałam więc że jeśli różnica w kolorach włóczki na bluzkę będzie zbyt widoczna zrobię wymyślony znacznie wcześniej letni top w paseczki, wszystkie odcienie madragoa pięknie do siebie pasują. Gdy otworzyłam zamówioną przesyłkę, różnice w motkach były tak znikome, że bez wahania narzuciłam włóczkę na druty. A dalej było tak jak napisałam wyżej. Gdy już wiadomo było, że ta różnica będzie fatalnie wyglądać, sprułam co zrobiłam, odłożyłam wysoko, ale wkrótce wystawiłam te włóczki tak, by je mieć w polu widzenia. Wtedy nagle wpadł mi pomysł by zrobić mały sweterek dla Karola a różnice w odcieniach ukryć w półcieniach czyli w strukturalnym wzorze, Wykonałam go według własnego pomysłu, raglanem, od góry, wplatając pasy wzoru ryżowego, dół, rękawy i dekolt wykańczając włoskim zamykaniem oczek. 

A jeśli chodzi planowaną wcześniej bluzkę – mam już wzór, wymiary, pomiary, wykonałam próbkę a nawet wielką próbę, tylko włóczki jeszcze nie mam. Teraz wydaje mi się że wolałabym brąz😉

Tak to się wije ta moja włóczkowa wędrówka, bywają na niej wyboje, na niektóre wystawiam się sama. Na ryzykowne wybryki pozwalam sobie wtedy, gdy robię coś dla siebie lub dla moich bliskich. W wypadku gdy wiąże mnie jakieś zobowiązanie pracuję według innych wzorców. Podczas testu dziewiarskiego wiernie wykonuję wzór, w wyznaczonym czasie, wyliczam wcześniej oczka, włóczkę, wymagany czas. Wykonując coś na zamówienie staram się wychodzić na wprost wizji danej osoby. Jak wychodzi to już one mogą oceniać, ja natomiast wiem że wszystkie wcześniejsze błędy i eksperymenty wpływają na wzmocnienie i warsztatu i wiedzy.

A oto jedwabny dziecięcy sweterek wywieszony na wieszaku, wciąż czekam na jakieś wspólne wyjście, na okazję do zdjęć na Karolu, wierzę że one wydobędą więcej walorów tej dzianiny. I to nie musi być na jakimś wybiegu, może też być w wirze zabawy😊











czwartek, 31 października 2024

Kopytka (jeszcze gorące)

    W poprzednim wpisie pokazałam dzianineczki skończone dawno temu i długo czekające na prezentację na blogu, a dziś dla odmiany coś niemal prosto z drutów, wczoraj wieczorem skończone, uprane, w nocy suszone, rano sfotografowane. To dziecięce skarpetki, kopytka, które zamówiła u mnie Ania dla swojej córki. Mała rzecz, prosta sprawa, lecz na tyle ciekawa, że postanowiłam o niej napisać odkładając na razie wcześniejsze dzianiny i inne tematy.

Od kilku miesięcy zaangażowana jestem w zainicjowany przez Barbarę Kwater projekt „Polskie wzory  w dziewiarstwie. Ujęcie współczesne”. Celem tego projektu  jest stworzenie zbioru polskich wzorów dziewiarskich inspirowanych sztuką różnych regionów Polski. To fascynująca przygoda, dzięki której poznaję i na nowo odkrywam skarby naszego dziedzictwa, chłonę urodę wzorów regionalnych, znaczenie symboliki motywów, kolorów. Pierwsze owoce projektu można zobaczyć na profilu Posplatane. Jest odtworzona łowicka pończocha wykonana skomplikowanym wzorem żakardowym, są wzory inspirowane ludowymi motywami. Za kilka dni rozpocznie się kolejny, bezpłatny  KAL, czyli razem robienie,  tym razem motywów kaszubskich, które opracowała Kasia logikaoczka.  Te wzory już czekają by wpleść je w skarpetki, mitenki czy inną dzianinę.

Inne wzory czekają z kolei na czas, aby je rozrysować, dopracować, przenieść na krateczki, zrobić próbeczki. Pasjonujące zajęcie, lecz dość czasochłonne. Trzeba niejednego podejścia, by oddać właściwy kształt, wyrazić istotę jakiegoś motywu, więc jak przenieść go na druty, w dzianinową formę tak, aby wzór był czytelny, a żakard realny do wykonania, bez zbyt długich przejść kolorów, bez zbyt wielu kolorów w jednym rzędzie. Dość dużo tych warunków, ale mimo to one wcale nie zniechęcają do poszukiwań. Tylko tych długich godzin więcej trzeba…

Patrzę na gorset mojej prababci wyszywany koralikami, myślę jak te wzory i ich miękkie, nieregularne linie przenieść na wzór na druty, przeglądam szkice innych moich pomysłów i choć się cieszę na każdy kolejny etap tej pracy, to jednak czuję deficyt czasu. Myślę, że na ten moment trzeba mi jakiegoś prostszego zadania, ale jakoś związanego z projektem. Bo inne drutowe rzeczy też się dzieją😊

 I wtedy dostaję wiadomość od Ani, która poprosiła mnie o zrobienie skarpet dla córki, bo sama nie umie „pleść na drutach”. Jest potrzeba, będą skarpety, a to pleść na drutach bardzo mnie ujęło, pięknie to brzmi, szkoda że w moich stronach się tak nie mówiło.

Jak się okazało te skarpetki kopytka potrzebne są do stroju ludowego, bowiem córka Ani tańczy w zespole ludowym. Kopytka to wełniane skarpety stanowiące element stroju ludowego górali żywieckich. W używanych poprzednio kopytkach zrobiła się dziura, starannie ją zacerowałam, co jak się okazało wymaga dobrej znajomości oczek. Oczywiście zrobiłam nowe skarpetki o rozmiar większe od poprzednich i aby były trwalsze wykonałam wzmocnioną piętę.

Poniżej zdjęcia skarpetek kopytek, czerwone tło to poduszka we wzór pelargonii, ale o tej poduszce  napiszę innym razem.














 

czwartek, 24 października 2024

Post miniaturowy

Miniaturowość w temacie tego spontanicznego wpisu być może jest lekką przesadą zarówno w odniesieniu do rozmiaru dzianiny jak i długości tekstu. Co do treści, to przecież mógłby nią być jedno czy dwuwyrazowy opis, zaś jeśli chodzi o wielkość to mniejsze maleństwa sama robiłam na drutach i szydełkiem. Czyżby więc ten wstęp był próbą jakiegoś umniejszania swoich prac albo przepraszania że one małe? Ani trochę. To na co chcę zwrócić uwagę to pewne schematy myślenia, w których tkwimy, często nie zdając sobie z tego sprawy. Że trzeba bardziej, więcej, szybciej…, ale więcej czego i dlaczego – oto jest pytanie, i następne, może nawet ważniejsze – po co? 

Piszę o pasji, o działaniu po swojemu, z własnej woli, o przestrzeni twórczej, gdzie nie chodzi o wyścig, o punktację, rywalizację. Oczywiście nawet w takim swobodnym podejściu potrzebna jest mobilizacja ze względu na terminy typu urodziny, a bywa i tak, że druty przyśpieszają bez goniących terminów, bez zewnętrznej presji. Jest w moim dzierganiu swoboda, luz, jest ten kojący, relaksujący stan, ale też nie brak zwrotów akcji i emocjonujących momentów. Zastanawiam się jednak dlaczego do dzisiejszego dnia nie zamieściłam na blogu dwóch niewielkich rozmiarowo rzeczy zrobionych i sfotografowanych jeszcze w maju. Chyba myślałam, że skoro takie małe to pokażę je w towarzystwie innych dzianin, tak żeby post na blogu był bardziej treściwy, a dziś uznałam że dziwne to podejście. Kiedy będzie dużo to będzie, kiedy będą większe to będą, ale nie ma sensu samej sobie ustawiać limitów, wagowych albo ilościowych.

Zrobiłam dla przyjaciółki etui na jej nowy telefon, w dwóch wersjach kolorystycznych, jedna z tych „skarpet” jest  wykonana techniką mozaikową we wzór serduszek, skorzystałam z wzoru Mirror hearts Renaty Witkowskiej, druga, jersejowa w proste paseczki. 

W obu przypadkach czułam radość łączenia kolorów, tworzenia nowych zestawień i miałam wyzwania związane z rozmiarem, bowiem ani za ciasne ani za luźne ubranko na telefon nie spełniałby swojej roli.

Rozpisałam się bardziej niż chciałam, by wyrazić krótką myśl, że ważne są zarówno rzeczy duże jak i małe, a w istocie są tym samym.

















niedziela, 13 października 2024

Moje dziewiarskie abecadło. U jak uczenie.

Moja dziewiarska pasja wiąże się z ustawicznym uczeniem się. Zauważam to w trzech różnych, lecz powiązanych z sobą obszarach. Pierwszy to uczenie się rzemiosła, drugi uczenie się siebie, a trzeci uczenie się świata.

Opanowanie umiejętności, poznawanie materiałów, narzędzi, czyli takie dosłowne uczenie się czegoś nowego stanowi poziom podstawowy. Nie mam tu na myśli stopnia trudności, bowiem udoskonalanie warsztatu czy podejmowanie najbardziej zaawansowanych rękodzielniczych wyzwań także mieści się w tym obszarze. To strefa konkretów, w której łatwo ustalić – umiem czy nie umiem, używam, czy nie używam, albo czy udało mi się uzyskać upragniony efekt.

Drugim rodzajem uczenia się przez pasję jest poznawanie siebie, swoich możliwości oraz upodobań. To, że coś mogę, potrafię wcale nie znaczy, że tego chcę, że będę to wybierać. Ucząc się jak wykonać jakieś ubrania uczę się też, jak sprawdzają się one w użyciu, jak się w nich czuję. Bardzo lubię wełnę, lecz nie każdą mogę nosić blisko ciała, bo mnie gryzie, choć nie mam uczulenia. Zmieniają się pory roku, okoliczności i zmieniam się ja sama. Na niektóre projekty, które kiedyś wydawały się marzeniem  patrzę dziś z lekkim zdziwieniem i zastanawiam się co mnie w nich zachwycało, czy nieosiągalny wtedy dla mnie poziom trudności czy może uroda zdjęcia w magazynie. Mam jednak do nich sentyment i w jakimś stopniu te wcześniejsze marzenia spełniam, czy to samym kolorem czy elementem wzoru. Przytoczone przykłady, choć dotyczą konkretów wiążą się z podejmowanymi decyzjami i z wybieraniem tego co chcę, co lubię, co uznaję warte zaangażowania energii, czasu, kasy. Umiejętnością, którą wciąż opanowuję jest wplatanie pasji w dynamiczną, codzienną rzeczywistość, w obowiązki i wszystkie życiowe sprawy. Gdy priorytety są całkiem inne, gdy czasu na druty pozostaje niewiele wówczas smakuje ono jeszcze bardziej niż zwykle, wystarczy zrobić choćby kilka rządków by poczuć jakie to kojące nawet w mikro dawkach. Tylko trzeba mieć pod ręką odpowiednią robótkę. Pogodzenie hobby z obowiązkami jest możliwe, ale nie wiem czy zgodnie z ideą „wilk syty i owca cała”, bo po prostu nie wiem kto jest kim w tym układzie, jeśli moja pasja jest wilkiem to bez obaw, nie pożre ona owcy, najwyżej ją ostrzyże. A jeśli ta pasja jest owcą, to też dobrze, z czasem odrośnie jej wełna.

I wreszcie trzeci, fascynujący rodzaj uczenia się przez pasję, który nazwałam poznawaniem świata. Przez te dzianinowe oczka, czy to prawe, czy lewe czy przekręcone można zobaczyć to co wciąż się zmienia i to co niezmienne, różne postaci, historie, sprawy. Uczę patrzeć na świat, na ludzi z taką ciekawością i świeżością, z jaką podchodzę do nowych pomysłów dziewiarskich. Jeśli dostrzegam jakieś mechanizmy, gry albo nawet zagrania nie sprowadzam ich do czarno białych schematów, rozpoznaję pewne wzory i mam świadomość, że za każdym razem dzianina będzie inna. Na tę dzianinę – rzeczywistość wpływa wiele różnych czynników, każdy w jakimś stopniu ją tworzy. A jak to wyjdzie, cóż, czas pokaże.

Z podziwem i wzruszeniem poznaję historię dziewiarstwa. To także uczenie się świata, tego jak było kiedyś, jak się zmieniało, co pozostało, odkrywanie nici wiążących nas z przeszłością i rosnący zachwyt nad tym dziedzictwem. Do tego tematu będę jeszcze wracać i na pewno napiszę osobny post związany z projektem „Polskie wzory regionalne w dzianinie. Ujęcie współczesne(link)

Dziś pokażę jeden, za to wielobarwny dzianinowy akcent, inspirowane łowickimi pończochami kolorowe podkolanówki. Zrobiłam je w ramach KAL-a „łowickie dzianie”. Tak się złożyło, że jeszcze w ubiegłym sezonie, już pod koniec zimy wnuczka poprosiła mnie, żeby zrobiła jej skarpety, ale takie wysokie i żeby miały bardzo dużo kolorowych paseczków i że mogą być dopiero na następną zimę. Dokładnie pamiętam ten moment, jej zdecydowanie i moją niepewność, żeby nie powiedzieć niechęć. Podkolanówki? Wielobarwne? Może wolisz getry? Nie wolała. Na szczęście zbliżała się wiosna i pomysł mógł się na razie oddalić. Minęła, wiosna, potem lato i nagle ta akcja łowicka. Zapaliłam się, z wielką przyjemnością dobierałam kolory, a gdy jakoś w połowie skarpety pokazałam je Kindze usłyszałam – „dokładnie takie chciałam!”.

Czego nauczyły mnie te łowiczanki? W obszarze konkretów nauczyłam się robić dopasowaną podkolanówkę, jak idealnie łączyć nitki, choć to akurat już po fakcie😉i co zrobić żeby podkolanówka nie opadała (wciągnąć delikatną rozciągliwą tasiemkę).

W obszarze uczenia się siebie po raz kolejny dowiedziałam się jak bardzo kocham kolory i jak wiele radości daje łączenie różnych barw. I jeszcze pewnej elastyczności względem swoich planów, bo coś, co wydawało mi się za trudne po kilku miesiącach jakoś tak naturalnie się zadziało.

Co do uczenia się o rzeczywistości to ten projekt przybliżył mi motywy łowickie, zachwycił przepięknymi, mistrzowsko wykonanymi pończochami sprzed 1920 roku, które można zobaczyć w Muzeum Etnograficznym w Krakowie (klik). W ramach łowickiego KAL-a powstało wiele pięknych skarpet i pończoch, były zarówno wierne kopie jak i swobodne interpretacje, wszystkie oryginalne, piękne, ciekawe, był wersje intensywne, były też stonowane. W tej zabawie brały udział osoby o różnym poziomie zaawansowania, również takie,  które dopiero uczyły się robić skarpety. Zwrócenie uwagi na ludowe motywy pokazało jakie bogactwo tkwi w naszej kulturze i że możemy ją promować korzystając z tego co już robimy, co lubimy, co umiemy.

Jeśli zaś chodzi o refleksję o świecie to kolorowe paseczki są cudownym symbolem tego, że można łączyć to co się bardzo różni, lecz żeby paski do siebie pasowały nie wystarczy ani podobieństwo, ani kontrast, trzeba jeszcze trochę wyczucia, trochę fantazji i wtedy powstanie harmonijny pasiak. Mnie spasowały te paseczki, a Kinga tak zadowolona, że gdy tylko przymierzyła gotowe ubrała na spacer nie czekając na zimę ani mój czas na sesję zdjęciową.














 




czwartek, 26 września 2024

Uzupełnienie

Ucząc się obsługi nowego programu do przechowywania i obróbki zdjęć przeglądam moje zasoby, doceniam nowoczesne możliwości i wszystkie zatrzymane dzięki nim chwile. Z   tej ogromnej obfitości zdjęć wyłaniają się różne obszary życia, wracają wspomnienia, obrazy ożywają, pulsują kolorami, nastrojami, zmieniają się miejsca, pory roku, dzieci rosną, serce rośnie.

Jako, że ta strona poświęcona jest mojej dziewiarskiej pasji to na tym wątku zatrzymam się na chwilę. Choć to chyba nie jest odpowiednie słowo, bo wątek można pociągnąć, prześledzić, rozwinąć, lecz ja w to nie wchodzę, nie tym razem. Podczas przeglądania zdjęć z posplatanej dziewiarskiej materii wyławiam rzeczy niekonkretne, lecz prawdziwe, jak refleksy światła na wodzie. Nie mam dystansu do zdjęć związanych z dzianinami i to nie chodzi mi o te sesje na bloga tylko nawet bardziej o zdjęcia robocze w trakcie pracy, jakieś motki, próbki, niby to były zdjęcia na chwilę, a potem do wyrzucenia, a ja patrzę na nie z wielkim zaciekawieniem i wyrzucić nie pozwalam, sobie oczywiście😉

W poprzednim poście pisałam o „użytkowaniu”, o tym jakie to miłe uczucie, gdy widzę zrobione przeze mnie dzianiny w akcji. Cieszą mnie zarówno te rzeczy, które zrobiłam dla siebie i często je noszę, jak i te które poszły w świat. Wspomniany wyżej brak dystansu przejawia się także w tym, że moje prace nie są mi obojętne. Traktuję je tak,  jakby to były dzieci, które choć opuściły już dom, to nadal mają w nim swoje miejsce i swoją przestrzeń. I nie faworyzuję któregoś z nich, ani żadnego nie nie umniejszam, są jakie są. A że architektura Internetu nie ma typowych materialnych ograniczeń to nawet niewielka dzianina może mieć osobny pokój. I choćby potem ślad po niej zaginął, choćbym sama ją spruła i zamieniła w coś innego to na blogu pozostanie ten jej pokój jako post na blogu.

Zatem dziś urządzam pokój dla dwóch dzianinowych dodatków zrobionych tego lata dla Ani.

Powstały one z nadmiaru włóczki zakupionej na większą rzecz i choć nie były wcześniej planowane, okazały się świetnym uzupełnieniem kompletu. Pierwsze zrobiłam ponczo a z pozostałej włóczki wyszła jeszcze niewielka chusta i czapka. Ponczo działo się z rozmachem (pisałam o nim w tym poście) a że miałam sporo  włóczki to obyło się bez obaw, czy aby na pewno wystarczy. W przypadku dodatków musiałam liczyć się z ograniczoną ilością przędzy, za to wybrałam proste i sprawdzone wzory.

 Apaszka miała być całkiem gładka, lecz w trakcie pracy zdecydowałam się urozmaicić jersejową powierzchnię rzędami oczek lewych, efekt jest ciekawszy, ale wciąż bardzo prosty i przy zestawieniu z warkoczowymi wzorami poncza nie wprowadza zamieszania. Z tego samego powodu również na czapkę wybrałam prosty wzór, w oparciu o świetny patent Joli Mazurek na czapkę beanie robioną w poprzek. Zmodyfikowałam jednak o brzegową plisę szydełkową, którą pozwala lepiej trzymać formę i daje dwie opcje noszenia, dłuższą z opadającym tyłem, albo wywiniętą, krótszą,  za to lepiej ocieplającą.

Zastanawiałam się, czy krakowskie zdjęcia czapki po prostu dołączyć do wpisu z bałtycką sesją poncza, ale uznałam, że lepiej będzie zamieścić te rzeczy osobno, raz że zgodnie z kolejnością powstawania, a dwa bardziej spójnie stylistycznie. Ani czapka ani chusta nie załapały się na sesję zdjęciową nad morzem, bo robiłam je dopiero po powrocie. Miałam wrażenie, że powstawały błyskawicznie, zwłaszcza, że poprzednio na drutach miałam zamaszyste ponczo na paru długich żyłkach. Nie tylko ekspresowo się robiły, ale i momentalnie suszyły. Gdy w upalny wakacyjny dzień dopinałam kolejny róg świeżo upranej chusty do słupka, ten pierwszy był już prawie suchy.

 I tak oto pod koniec września, w środku zupełnie innych działań znajdując chwilę na uzupełnienie bloga przywołuję całkiem sporo wakacyjnych wspomnień, nie tylko dzianinowych.
















czwartek, 29 sierpnia 2024

Moje dziewiarskie abecadło - U jak użytkowanie.

Dłuuugo nie ukazywał się kolejny odcinek mojego dziewiarskiego abecadła. Idea nie upadła ani nie uległa zapomnieniu. Z utęsknieniem czekałam na ten czas, uporam się z obowiązkami, sytuacja się ustabilizuje, a ja usiądę przed komputerem, ustaliwszy uprzednio jakie udziergi umieszczę w nowym poście związanym z literą U. Ujrzałam już oczami wyobraźni te unikatowe i oczywiście udane dzianiny, bez żadnych uszczerbków ani uchybień, nie uwłaczające niczyim upodobaniom, sfotografowane w urokliwej scenerii, na tle uroczych uliczek, urzekających ogrodów, urwisk lub jezior.

Do tych utopijnych obrazów napisałabym tekst. Miałam na uwadze trzy tematy – ulubione ubrania, uważność, uleganie pokusom. Nie ulega wątpliwości, że każdy z nich ukazuje jakąś prawdę o mojej pasji, przyznam jednak uczciwie, że nic z tego nie ujęło mnie aż tak, by pojawiło się to przyjemne uczucie zachęcające do pisania.

Tak jak życie nie jest usłane różami, tak dzianinowa pasja nie jest utkana z samych uciech – są też utrudnienia, urwane wątki, ufoki, urojone wizje, ugrzęźnięcia i niejedna uroniona łza. Piszę o tym, nie po to by utyskiwać i uskarżać się na uciążliwości dziewiarskiego losu, ale by uświadomić sobie, że warto skupić się bardziej na tym co daje radość i uchronić te twórcze uciechy przed własną krytyką i  nierealnymi wyobrażeniami. I uznając, że chcę unikać  takich udręk pozwoliłam aby ten odcinek z U utknął sobie na tyle ile sam uzna za stosowne. Więc zostawiłam ten blogowy temat jak ugór, a sama tymczasem uprawiałam ogródek, uczyłam się nowych programów, układałam rzeczy w szafach, myśli w głowie, owoce w słojach, uganiałam się za motylami, a udając się do urzędów zachwycałam się  uchwyconymi detalami ulic unieruchomionych upałem. I po jednym upalnym dniu gdy przypadkiem trafiłam na zdjęcia z uroczystości rodzinnych moją uwagę przykuły zrobione przeze mnie dziecięce sweterki. I to było takie uderzenie inspiracji! Przecież po to robię te dzianiny, żeby były używane. Choćby nie wiem jak cudna była pozowana sesja to i tak dla dziewiarki najpięknieniejsze są rzeczy chętnie noszone przez użytkowników. I takie użytkowanie to jest właśnie temat dzisiejszego odcinka. Nie wchodzę w kwestie poradnikowe, jak użytkować dzianiny z różnych włókien, jak przedłużać ich trwałość, jak pielęgnować, w czym uprać i czy uprasować, tu interesują mnie innego typu rozważania związane z dziewiarską pasją. W ułożonych poniżej kadrach widzę nie tylko radosną zabawę ukochanych dzieci, moją pracę i fragmenty sweterków ale także moją radość z takiego ich użytkowania.

A co do konkretów - dziewczęce bolerko według własnego pomysłu zrobiłam dwa lata temu, z włóczki lniano akrylowej Desire decydując się na fason dość niezależny od rozmiaru, dziecko może sobie urosnąć, a ubranko nadal będzie leżało jak ulał.  

sweterek Splash zaprojektowany przez Ewelinę Murach powstał wiosną tego roku w ramach testu dziewiarskiego. Do tego udanego projektu użyłam przemiłej włóczki Arwetta Ficolana w kolorze Very Light Grey.  

Bolerko pokazałam na blogu (klik), a sweterek  na moim profilu na Ravelry (klik).  

Co ciekawe obydwie dzianinki od razu po ukończeniu zaczęły być używane, jakoś tak się układało, że do mojej dokumentacji sfotografowane zostały na płasko, tym bardziej cieszą mnie poniższe ujęcia. 

A wszystkim odwiedzającym moją stronę przesyłam ukłony i uściski😊