czwartek, 14 grudnia 2017

Czapka jak parabola

- Brakuje mi czapki, tylko nie wiem jak ona miałaby wyglądać, w zasadzie nigdy nie nosiłam czapek.
- Chętnie zrobię Ci taką czapkę, tylko nie wiem jak miałabym się za to zabrać.
I w pełnym porozumieniu zaczynamy realizować projekt pod tytułem „czapka dla Aldony”.
Brzmi absurdalnie? A przecież nie inaczej zaczyna się większość małżeństw.
- Brakuje mi czegoś w życiu, jakiegoś dopełnienia, szczęścia, nie wiem dokładnie co to jest i jak miałoby wyglądać, ale nie mam cienia wątpliwości, że to ty jesteś osobą, która mi to zapewni.  Ta druga osoba też nie ma cienia wątpliwości, że tylko ona i w tej pewności i jasności, rozpoczyna się projekt „wspólne życie”.

Ale czy to tak można? Czy do tak poważnych tematów wolno podchodzić z drutami i patrzeć na nie własnoręcznie wydzierganymi oczkami? No ja nie widzę przeszkód. Takiej samej odpowiedzi udzielił też ślepy koń zapytany, czy weźmie udział w wyścigach.  A już tak bez żartów to decyzji o czapce i życiowych wyborów nie ośmieliłabym się mierzyć tą samą miarą, nawet jeśli czapka ewidentnie miałaby kształt paraboli. Dostrzegam tylko w obu obrazach coś co je łączy. Ta wspólna część to pełen ufności stan radosnego wpatrywania się w niewidoczny jeszcze horyzont. Może jest nierozsądny, bezpodstawny i zwyczajnie naiwny, ale ma taką moc, że samo o nim wspomnienie sprawia, że łatwiej wejść na niejedną stromą górę, wyjść z ciemnej dziury lub po raz kolejny uczyć się zszywania. I potem znowu ujrzeć horyzont, nieznane drogi, nowe przeszkody. Wszystko przed nami. I od słowa do słowa z prostą czapką wypływam na całkiem inne wody. Bo przecież sprawa błaha nie jest. Nie chciałabym, żeby dziewiarska galanteria kojarzyła się z osobą kapryśną, zmieniającą obiekt uczuć jak rękawiczki ani z dumną prowokacją rzucania rękawicy. Chodzi przecież o głowę! Żeby nie było, do rękawiczek nic nie mam, wręcz przeciwnie, przyznam że nawet marzę o wydzierganiu takich wełnianych, po prostu nasunęły mi się tylko takie skojarzenia, zaczęłam grzebać w pamięci i natknęłam się na zwrot „w białych rękawiczkach”, na skojarzenie z subtelną podłością, więc zaprzestałam dalszych poszukiwań, w końcu piszę na temat czapki.
A sprawa  prosta nie jest, czapki idealnej jednej dla wszystkich nie ma, całe szczęście. Każda głowa jest inna, ma inny rozmiar, kształt i inne wyobrażenie o tym, w czym jej dobrze. Trzeba wybrać model, wzór, materiał i wreszcie sposób wykonania. Na tym polu ciągle się uczę i mam wrażenie, że im więcej technik poznaję tym więcej nowych do opanowania się pojawia. I choćbym wydziergała zylion egzemplarzy, nadal będę uważać że zrobić dobrą czapkę jest bardzo trudno i nad każdą kolejną przyjdzie mi trochę pogłówkować. No proszę, przed chwilą tłumaczyłam się z rękawiczek, a teraz takie słowo się pojawia. Główkowanie oznacza jakiś wysiłek umysłowy, czyli jakby nie było coś pozytywnego, choć określamy to lekceważącym zdrobnieniem. Powiedzmy, że dzięki temu nie grozi nam megalomania i zbytnie nadęcie. O cudzych głowach też nie wyrażamy się zbyt pięknie, mądry człowiek ma łeb jak sklep, a gdy organizuje się jakąś imprezę, trzeba wyliczyć ile czego potrzeba „na łebka”. A już „pogłowie bydła” brzmi jakoś dumnie i dostojnie. Dość tych rozważań, nie mnie roztrząsać ile diabłów się zmieści na główce od szpilki, na mojej głowie czapka dla Aldony i pytanie czy nasze telefoniczne ustalenia przybiorą  właściwy kształt. 

W punkcie wyjścia miałam spory zapas włóczek i dosyć zawężone wymagania kolorystyczne. Co do kroju wiedziałam, że czapka ma być prosta, bez warkoczy, ażurów, kwiatków,  pomponów a nawet guzików. Zrobiłam czapkę grafitową, jako że zdawała mi się trochę smutna to połączyłam bakłażan z bordem i zrobiło się trochę weselej, potem jeszcze powstała podwójna czapka tzw. „zatokowa”.
Oto one:



 








2 komentarze: