- Brakuje mi czapki, tylko nie
wiem jak ona miałaby wyglądać, w zasadzie nigdy nie nosiłam czapek.
- Chętnie zrobię Ci taką czapkę,
tylko nie wiem jak miałabym się za to zabrać.
I w pełnym porozumieniu zaczynamy
realizować projekt pod tytułem „czapka dla Aldony”.
Brzmi absurdalnie? A przecież nie
inaczej zaczyna się większość małżeństw.
- Brakuje mi czegoś w życiu,
jakiegoś dopełnienia, szczęścia, nie wiem dokładnie co to jest i jak miałoby
wyglądać, ale nie mam cienia wątpliwości, że to ty jesteś osobą, która mi to
zapewni. Ta druga osoba też nie ma
cienia wątpliwości, że tylko ona i w tej pewności i jasności, rozpoczyna się
projekt „wspólne życie”.
Ale czy to tak można? Czy do tak
poważnych tematów wolno podchodzić z drutami i patrzeć na nie własnoręcznie
wydzierganymi oczkami? No ja nie widzę przeszkód. Takiej samej odpowiedzi
udzielił też ślepy koń zapytany, czy weźmie udział w wyścigach. A już tak bez żartów to decyzji o czapce i
życiowych wyborów nie ośmieliłabym się mierzyć tą samą miarą, nawet jeśli
czapka ewidentnie miałaby kształt paraboli. Dostrzegam tylko w obu obrazach coś
co je łączy. Ta wspólna część to pełen ufności stan radosnego wpatrywania się w
niewidoczny jeszcze horyzont. Może jest nierozsądny, bezpodstawny i zwyczajnie
naiwny, ale ma taką moc, że samo o nim wspomnienie sprawia, że łatwiej wejść na
niejedną stromą górę, wyjść z ciemnej dziury lub po raz kolejny uczyć się
zszywania. I potem znowu ujrzeć horyzont, nieznane drogi, nowe przeszkody. Wszystko
przed nami. I od słowa do słowa z prostą czapką wypływam na całkiem inne wody. Bo
przecież sprawa błaha nie jest. Nie chciałabym, żeby dziewiarska galanteria
kojarzyła się z osobą kapryśną, zmieniającą obiekt uczuć jak rękawiczki ani z
dumną prowokacją rzucania rękawicy. Chodzi przecież o głowę! Żeby nie było, do
rękawiczek nic nie mam, wręcz przeciwnie, przyznam że nawet marzę o
wydzierganiu takich wełnianych, po prostu nasunęły mi się tylko takie
skojarzenia, zaczęłam grzebać w pamięci i natknęłam się na zwrot „w białych
rękawiczkach”, na skojarzenie z subtelną podłością, więc zaprzestałam dalszych
poszukiwań, w końcu piszę na temat czapki.
A sprawa prosta nie jest, czapki idealnej jednej dla
wszystkich nie ma, całe szczęście. Każda głowa jest inna, ma inny rozmiar,
kształt i inne wyobrażenie o tym, w czym jej dobrze. Trzeba wybrać model, wzór,
materiał i wreszcie sposób wykonania. Na tym polu ciągle się uczę i mam
wrażenie, że im więcej technik poznaję tym więcej nowych do opanowania się
pojawia. I choćbym wydziergała zylion egzemplarzy, nadal będę uważać że zrobić
dobrą czapkę jest bardzo trudno i nad każdą kolejną przyjdzie mi trochę
pogłówkować. No proszę, przed chwilą tłumaczyłam się z rękawiczek, a teraz
takie słowo się pojawia. Główkowanie oznacza jakiś wysiłek umysłowy, czyli
jakby nie było coś pozytywnego, choć określamy to lekceważącym zdrobnieniem. Powiedzmy,
że dzięki temu nie grozi nam megalomania i zbytnie nadęcie. O cudzych głowach
też nie wyrażamy się zbyt pięknie, mądry człowiek ma łeb jak sklep, a gdy
organizuje się jakąś imprezę, trzeba wyliczyć ile czego potrzeba „na łebka”. A
już „pogłowie bydła” brzmi jakoś dumnie i dostojnie. Dość tych rozważań, nie
mnie roztrząsać ile diabłów się zmieści na główce od szpilki, na mojej głowie
czapka dla Aldony i pytanie czy nasze telefoniczne ustalenia przybiorą właściwy kształt.
W punkcie wyjścia miałam spory
zapas włóczek i dosyć zawężone wymagania kolorystyczne. Co do kroju wiedziałam,
że czapka ma być prosta, bez warkoczy, ażurów, kwiatków, pomponów a nawet guzików. Zrobiłam czapkę
grafitową, jako że zdawała mi się trochę smutna to połączyłam bakłażan z bordem
i zrobiło się trochę weselej, potem jeszcze powstała podwójna czapka tzw. „zatokowa”.
Oto one:
Bardzo ciekawy arykuł. Pozdrawiam serdecznie autora.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń